„Był karnie przenoszony do innych parafii, to wszystko, co robi Kościół katolicki, żeby chronić dzieci przed pedofilami. Przechodząc przez kolejne parafie, skrzywdził – jak sądzę – około 100 dzieci” – mówi Andrzej Hurny, mężczyzna molestowany w dzieciństwie przez księdza
Ewa Koza: Warszawa, Wrocław, Łódź, Biały Dunajec, Walencja, Malta, Kraków i kilka innych miejscowości – często się przeprowadzasz. Przed kim uciekasz?
Andrzej Hurny: Przed sobą. Przed tym, na co sobie pozwalam, bo na dużo sobie pozwalam, ale jest też sporo rzeczy, na które nie ma we mnie zgody. Myślę, że to pokłosie molestowania. Samo uzależnienie od substancji psychoaktywnych tak mocno determinuje moje życie, że próbuję od tego uciec. Wciąż nie umiem sobie z tym poradzić. Uciekam przed sobą i jednocześnie chcę siebie dogonić, a może znaleźć, bo ciągle czuję, że to nie ja.
Tak bardzo chciałeś być ministrantem, że przyjęto cię wcześniej niż innych chłopców?
Przyjęto mnie, gdy miałem siedem lat, byłem w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Standardowo przyjmowano chłopców po komunii, tych, którzy byli w drugiej-trzeciej klasie. Nie wiem, czy to było moje marzenie, nie pamiętam tego. Bardziej czuję, że w taki sposób mama chciała powierzyć mnie pod opiekę Boga. Półtora roku wcześniej miałem poważny wypadek. Wyrwałem się mamie i przebiegłem przez ulicę, wpadłem pod samochód, przeleciałem 100 metrów i zatrzymałem się 15 centymetrów przed klombem, takim ceglastym. Miałem pęknięcie czaszki i wstrząśnienie mózgu. Dwa dni leżałem w śpiączce. Wiem, że mogło być gorzej, rodzina bała się, że do końca będę żył z niepełnosprawnością. Po tym zdarzeniu mama bardzo chciała, żeby został ministrantem, tak chciała wyrazić Bogu wdzięczność za to, że żyję. To była jej decyzja. Wymusiła na księdzu Robercie, żeby mnie przyjął.
Jak pamiętasz swoje dzieciństwo, zanim zostałeś tak mocno zaangażowany w życie Kościoła?
Mam dwie siostry, jestem najmłodszy, więc w domu byłem takim rodzyneczkiem, przez wszystkich wychwalanym. Rodziców często nie było, dużo pracowali, a my byliśmy przyzwyczajeni do tego, że po szkole zajmujemy się domem. Przygotowanie obiadu, sprzątanie – to były nasze obowiązki. Czas, który spędziłem z siostrami pamiętam jako ciepły i radosny. Kłóciliśmy się, owszem, jak chyba każde rodzeństwo. Były też sytuacje ekstremalne – siostry mi opowiadały, że kiedyś ubrały mnie w sukienkę i wystawiły na parapet – na szczęście wewnętrzny – żeby mama mogła mnie zobaczyć, jak będzie wracała z pracy. Dodam, że mieszkaliśmy na czwartym piętrze.
W podstawówce miałem jedną koleżankę i jednego kolegę. Do 13. roku życia byłem małym, grubiutkim chłopcem, później wystrzeliłem. Raczej byłem takim średniakiem, odstawionym na bok – nie odnalazłem się ani wśród łobuzów, ani wśród prymusów. Mówiono, że jestem zdolnym leniem. Byłem miły, potulny, dostosowany.
Twoje siostry też były zaangażowane w życie parafii?
Tak, one były w scholii, parafia była naszym światem. Mieliśmy dom, szkołę i kościół. One miały przyjaciół, czasem gdzieś wychodziły, ja rzadziej. Raczej byłem w domu. Pamiętam przymuszanie do nauki i jakieś dramaty z tym związane – krzyk, płacz.
Do grupy ministrantów przyjął cię ksiądz Robert. A jak się rozwijała twoja relacja z pedofilem?
Gdy ksiądz Arkadiusz Hajdasz pojawił się w naszej parafii, byłem ministrantem już jakieś dwa, trzy lata, bardzo zaangażowanym w życie Kościoła. Dla mnie to było coś wyjątkowego, jak dla większości osób w naszej społeczności.
Pamiętam, że odbierałem go jako bardzo serdecznego, opiekuńczego, wspierającego wszystkich człowieka. Teraz kojarzę go jako obślizgłego. Jak spotykam kogoś, kto mi go przypomina, nie podejmuję kontaktu. Uciekam przed zapachem tanich perfum, których używał. Do dziś uciekam przed ludźmi, którzy pachną czarnym adidasem.
Hajdasz cieszył się szacunkiem parafian, wręcz podziwem. Wiem, że go bronili, gdy przenoszono go karnie do innych parafii. Tak bardzo chcieli, żeby został, bo – jak mówiono – „miał serce do ludzi”.
Jak długo go znałeś, zanim doszło do przekroczenia twoich granic fizycznych?
Jakieś trzy, cztery miesiące. Od początku czułem, że mnie wyróżnia. Nie tylko wyróżnia, ale też wspiera, troszczy i opiekuje się mną, jest dla mnie. Zapraszał mnie na plebanię, mówił, że skoro będę wracał pieszo po wieczornej mszy, a miałem do domu jakieś trzy kilometry, to dobrze, żebym coś zjadł, napił się ciepłej herbaty. Czasem mnie odwoził. Przez dłuższy czas myślałem, że tylko mnie tak wyróżnia, ale potem okazało się, że nie jestem jedynym „ulubieńcem”.
W Sycowie naliczyłem kilkanaście osób, które były przez niego molestowane. Jakiś czas temu słyszałem o ministrancie, który uciekł z parafii w opuszczonych spodniach. Wiem o rodzeństwie, które było molestowane jednocześnie. Usadził te dzieci w dwóch różnych pokojach i molestował na zmianę.
Był karnie przenoszony do innych parafii, to wszystko, co robi Kościół katolicki, żeby chronić dzieci przed pedofilami. Przechodząc przez kolejne parafie, skrzywdził – jak sądzę – około 100 dzieci.
Co się pojawia w głowie 10-latka, którego siostra zakonna ostrzega, żeby nie zostawał sam na sam z księdzem?
Strach, że ktoś mi zabierze to, co mam, to moje ukochane poczucie wyjątkowości. Przy nim czułem się mocno wyróżniony, zauważony, wyjątkowy. Cieszyłem się, że zimą nie wracam sam do domu, że ktoś mnie podwozi te trzy kilometry. Wtedy to już było – jak teraz o tym myślę – badanie terenu. Pamiętam jego rękę na moim kolanie.
Co pamiętasz z pierwszego kontaktu seksualnego?
Byliśmy na plebani, w jego pokoju, do którego już wielokrotnie mnie zapraszał. Siedzimy na kanapie, po lewej stronie od wejścia do salonu. Miał dwupokojowe mieszkanie. Pamiętam półmrok, wydaje mi się, że była herbata, nie pamiętam, czy była rozmowa. Pierwszy był pocałunek – taki z wsadzonym na chama językiem w usta – i masturbacja. Pamiętam, że był jeszcze w sutannie, pamiętam rozpięty rozporek, jego penisa, na którym położył moją rękę, i jego łapę w moich majtkach.
Jaka była twoja reakcja?
Zamrożenie. Szok, napięcie, wyłączone myślenie, jakbym był na bezdechu. To trwało, aż poszedłem spać, a może i dłużej.
Pamiętam, że przy każdym spotkaniu z nim czułem napięcie, ale też potrzebę większej bliskości. Moje poczucie wyjątkowości weszło na wyżyny.
Nie czułeś się zraniony, a wyróżniony?
Tak, do końca, przez cały rok, bo tyle to trwało. I bardzo długo żyłem z takim przekonaniem.
Jaka była twoja świadomość seksualności, gdy miałeś 10 lat?
Zerowa. Nie pamiętam, żebym wcześniej wiedział, czym jest masturbacja. Okres dojrzewania i poznawania swojej seksualności kojarzy mi się z pierwszym zbliżeniem z Hajdaszem. Z nim utożsamiam wzwód i masturbację.
Został skazany w mojej sprawie – dostałem dokumenty z Watykanu. Niedawno, bo dopiero w czerwcu 2022 został karnie wydalony z kapłaństwa. O zadośćuczynieniu dla molestowanych dzieci słowa w tym piśmie nie było.
Przeczytam ci, jak sprawę tuszującego Hajdasza biskupa Napierały, skomentował w grudniu 2022 roku ojciec Tadeusz Rydzyk: „Na pewno ogląda nas ksiądz biskup Stanisław Napierała. Ale ma zakaz (uczestnictwa w obchodach 31. rocznicy powstania Radia Maryja – przyp. red.) za niezamierzone zaniedbanie. Zostawiam to, błogosławię. Tak się zostaje świętym. To jest pchanie na ołtarze. Dla mnie to są współcześni męczennicy”.
Jego słowa zostały przyjęte oklaskami. To boli.
Mówimy o roku 2022. A co się wydarzyło, że 17 lat wcześniej roczne molestowanie się zakończyło?
Przenieśli Hajdasza do innej parafii. Jakiś tydzień wcześniej dowiedziałem się, że będzie wyjeżdżał. Wydaje mi się, że była jakaś msza pożegnalna – wiesz, żeby przetrwać, wiele wyparłem, nie tylko uczuć, ale też zdarzeń – w trakcie której miałem możliwość pożegnać się z nim w swoim sercu.
Z jego strony nie było żadnego ludzkiego gestu.
Znów pojawiło się zamrożenie, rozdrażnienie, wycofanie – jak po zawodzie miłosnym.
Jaki był Andrzej z okresu molestowania?
W trakcie roku, w którym mnie molestował, byłem raczej wycofany, ale po latach w relacji mamy usłyszałem, że oboje z tatą zauważyli, że zrobiłem się bardziej agresywny – i wycofany, i agresywny, miałem krótki lont. Z mamą zacząłem o tym rozmawiać dopiero po trzydziestce, kiedy rozpoczęły się przesłuchania w prokuraturze w Pleszewie. Z tatą nigdy o tym nie rozmawiałem, zmarł zanim doszło do przesłuchań. Miałem z nim mniejszy kontakt, bo ja byłem raczej gotująco-sprzątający niż zafascynowany samochodami, a poza tym taty często nie było, wyjeżdżał do pracy do Niemiec.
Zmiany w relacjach w klasie nie pamiętam, nadal byłem tym, któremu dokuczano. W ogóle nie pamiętam jakiegoś pozytywnego czasu w szkole. Nigdy nie byłem lubiany. Nie mieliśmy kasy. Obrywałem głównie z uwagi na ubiór, bo moje ciuchy były mocno znoszone, byłem grubszy, więc chyba idealny do tego, żeby się ze mnie naśmiewać. I, wiesz, odkąd pamiętam czułem, że w jakiś sposób na to zasługuję. Tak ma być, i tyle. W mojej głowie zawsze było przekonanie, że jestem gorszy, „taki ze mnie gorszy chłopak”. Jedni byli bardziej inteligentni, inni hop-siup do przodu, rozrabiali, dobrze się ze sobą bawili i na tym budowali swoją siłę, a ja byłem z boku – niezmiennie grzeczny, miły, dostosowany.
W wywiadach, których dotąd udzieliłeś, nazywasz to, co on ci zrobił, molestowaniem. Dlaczego nie chcesz nazwać gwałtu gwałtem?
Bo to kojarzy mi się bezbronnością, a ja nie chcę czuć się ofiarą. Chyba boję się dopuścić to do świadomości. I tak mi chujowo z tym, o czym mówię, a co dopiero, gdybym dorzucił gwałt. Być może to są elementy, które mnie zabezpieczają, pozwalają mi jeszcze żyć i chodzić.
Od jakiegoś czasu czuję, jak pękają i odpadają fragmenty skorupy, którą się obudowałem. To nie tylko nie jest łatwe, ale rozwala codzienne funkcjonowanie. I znów muszę się składać, żeby wstać, ubrać się, wyjść do ludzi, żyć, pracować, zarabiać. Dla osób w moim otoczeniu – bliższym i dalszym – może to różnie wyglądać – albo tak, że sobie nie radzę, albo że mam wszystkich w dupie.
A ja od nowa, i ciągle od nowa, próbuję oswoić sytuację, w której się znalazłem, oswoić to, co do mnie w jakiś sposób dociera.
Jak często dochodziło do zbliżeń?
Na początku dosyć często, chyba raz w tygodniu. Potem pojawiło się we mnie napięcie, bo czułem, że nie jestem jedyny. Pamiętam sytuację, w której przy mnie wyróżnił kogoś innego. Poczułem się odepchnięty – tu jest trauma zdrady. Trauma molestowania w okresie dziecięcym jest jedną z najmocniejszych traum, a – jak dowiedziałem się niedawno, na kolejnej terapii – to, że poczułem się przez niego odrzucony, jeszcze ją wzmocniło.
Nigdy nie byłem świadkiem tego, jak molestował innego chłopaka. Wystarczyło, że kogoś wyróżnił, żebym zaczął się bardziej starać o jego względy, walczyć o uwagę. Wtedy już rzadziej dochodziło do kontaktów seksualnych między nami.
Jak dziś siebie widzisz?
Nie zabrzmi to skromnie, ale powiem, co czuję, bo bardzo długo pracowałem nad tym, żeby tak myśleć o trzeźwym Andrzeju. Widzę się jako nieprzeciętnie uzdolnionego fryzjera z łatwością nawiązującego relacje z ludźmi, ale tylko w przestrzeni zawodowej, w prywatnej już mi to tak dobrze nie wychodzi. Trudno mi złapać stabilizację. Być może boję się zostać dłużej w jednym miejscu, zweryfikować, co może się wydarzyć, gdy zapuszczę korzenie, a może po prostu brakuje mi adrenaliny, bo ona sprawia, że czuję się dobrze, więc uciekam w kolejne miejsce.
Jak kiedyś usłyszałem: „każda magia ma swą cenę”, gdy ktoś jest w czymś wyjątkowy, słono za to płaci. Mam świadomość, że pracuję niestandardowo, tak w roli fryzjera, jak i edukatora – prowadzę szkolenia podnoszące kompetencje osób już pracujących w tym zawodzie. Czuję, że robię to dobrze – to i cieszy, i obciąża, bo nakłada presję, żeby przynajmniej utrzymywać, a najlepiej podnosić, poziom. Sam sobie nakładam presję bycia perfekcyjnym we wszystkim, co robię. I kółko się zamyka. To prowadzi do trudności w wyjściu z uzależnienia.
Na jednej z terapii miałem badanie samooceny. Mój wynik wskazywał lekko ponad średnią. Psycholożka zapytała, jakiego się spodziewałem?
Odpowiedziałem, że niższego.
Dopytała, od kogo słyszałem w dzieciństwie, że jestem niewystraczający? Bez zastanowienia rzuciłem: „Od mamy”. To był dla mnie szok.
Jak dziś wygląda twoje życie?
Skrajnie – i bardzo dobrze, i bardzo źle. Spotykam się ze znajomymi, mam satysfakcjonującą pracę, bezpieczeństwo finansowe i jestem sobie freakiem z ulicy – wtedy jest dobrze. Lubię czuć, że ludzie na mnie patrzą, być może przez to, jak wyglądam, czyjeś dziecko zostanie szybciej zaakceptowane. Odnajduję się w tym, choć spotykam się z różnym odbiorem.
Źle jest wtedy, gdy nie umiem zbalansować napięcia, które narasta, albo zatrzymać się, gdy jestem zmęczony. Dosłownie w sekundzie moje samopoczucie zmienia się z super ekstra do takiego, z którego muszę uciec. Mnie się wydaje, że to się dzieje w sekundzie, ale w trakcie terapii usłyszałem, że to jest proces, który może trwać dobę, kilka dni albo tygodni. Nie umiem tego w porę wyłapać. Dla mnie jest tak, że płynę, płynę, płynę, przez 5, 10 czy 20 dni i nagle jest pierdolnięcie. Nie umiem się zatrzymać, ale prawda jest taka, że nie stosuję narzędzi, których się nauczyłem, żeby się zatrzymywać.
I wtedy wjeżdża ćpanie. Wyłączam się na 24 czy 48 godzin. Nie ma mnie, znikam z powierzchni. To bardzo stresujące, również dla moich bliskich. Wiem, że zastanawiają się czy w ogóle wrócę, a im więcej tworzy się wokół tego napięcia i zamieszania, tym trudniej mi z tego wyjść.
Przed imprezą pojawia się paraliżujące napięcie.
Tak, takie, które „wyłącza mi się styki”. Nie interesuje mnie nic innego, nic. To trwa aż do wytrzeźwienia. Wyłącza mi się myślenie, jestem nastawiony tylko na jedno – na ulgę, reset, wyłączenie, zniknięcie. Tak jest do pierwszej dawki, potem już nic mnie nie interesuje. Nie sprawdzam telefonu, nie myślę o tym, z kim jestem umówiony ani co mam do zrobienia. Wiem, to koszmarne, ale będąc w tym, czuję, że to mi pomaga. Zawaliłem trochę spraw, nie dotarłem na urodziny chrześniaka i na kilka innych, ważnych spotkań.
Co czujesz w trakcie imprezy?
Impreza to nie tylko narkotyki. Jestem uzależniony od chemseksu – to seks grupowy z dużą ilością substancji psychoaktywnych. Gdy zapytałaś, jak się czuję, dotarło do mnie, że czuję się wyróżniony, dokładnie tak, jak 30 lat temu, w trakcie molestowania. Czuję się pożądany, chciany, wyjątkowy, zauważony – to mi robi robotę. Wiem, że się podobam, że moje ciało robi wrażenie. Niby same fajne emocje, ale jest we mnie coś takiego, że nawet, jeśli ktoś mi nie do końca odpowiada, potrafię się zmusić do zbliżenia, żeby ten ktoś nie poczuł się źle. Na szczęście coraz rzadziej to robię.
Kiedy wychodzisz?
Teraz już wychodzę, wcześniej potrafiłem balować 72 godziny. Wychodzę ze zmęczenia – i fizycznego, i psychicznego. Fizyczne pojawia się pierwsze, ale mam mocno wytrenowane ciało, potem psychiczne, wtedy nie ma sensu tego przeciągać.
A co czujesz, kiedy impreza się kończy?
Niedosyt, a potem – jak już jestem w swoim bezpiecznym miejscu, gdzie mogę się wyłączyć od zewnętrznych bodźców – pojawia się spokój. Kocham ten stan. Nie ma natłoku myśli, który towarzyszy mi na co dzień. Jestem dla siebie, jem, robię to, na co akurat mam ochotę, potrafię spędzić kilka godzin siedząc na tarasie. Jest mi ze sobą cudownie. Zwykle jest piwo, bo to pomaga zbić ciśnienie, czy dżoint. To jest czas, w którym jestem bardzo blisko siebie.
Przedzierają się wyrzuty sumienia, jeśli coś zawaliłem, choć coraz rzadziej zawalam. Jeśli są, próbuję je tłumić. Pozwalam sobie na smutek, pozwalam sobie wtedy płakać, ale ponad wszystko cenię spokój i błogostan, który jestem w stanie poczuć.
Nie ma go w tobie w żadnej innej sytuacji?
Ostatnio się pojawia. Ważnym kryterium jest bezpieczeństwo finansowe i samorealizacja. Niby proste, ale dla mnie niekoniecznie. Trudno to wyjaśnić.
Kiedyś był Andrzej i Franek, bo ciemna strona ciebie nie mieściła się w „grzecznym Andrzejku”, więc powołałeś do życia Franka. Ilu was jest teraz?
Do niedawana uważałem, że trzech. Jest Andrzej z okresu molestowania, bardzo butny młody człowiek, który próbuje zrobić wszystko siłą, wyrwać, nakazać. Drugi Andrzej to ja dziś, ten, który ma najmniej do gadania, a trzeci to ten, którym chciałbym być. Rok temu zrozumiałem, że ulokowałam tam swojego mentora. Już go stamtąd wyszarpałem.
Jeśli pytasz, jaki chcę być, to jestem gdzieś między arystokratą a freakiem.
Jakiś czas temu pojawiło się hasło gentelmenel, odnajduję się w tym.
Lubię eleganckie ubrania i akcenty, a jednocześnie potrzebuję kolorowych włosów, paznokci, potarganych spodni. Zawsze musi być jakiś – jak to nazywam – „zepsuty akcent”, w moim eleganckim wydaniu. Chciałbym być tym Andrzejem, którym dziś jestem, gdyby tylko udało się usunąć uzależnienie. Czuję w sobie fajnego człowieka, ale boję się „wyjęcia” pewnych elementów.
Nie znam stabilizacji, odkąd pamiętam, nie mieszkałem nigdzie dłużej niż rok. Nie znam innego odreagowywania trudnych emocji. Nie mam umiejętności mówienia wprost w sytuacjach, które są dla mnie trudne. Od przyjaciół słyszę dużo dobrych rzeczy na swój temat. W moim życiu jest dużo dobrych momentów, tyle że w odcinkach.
Boisz się wejść w dłuższą relację ze sobą i z drugim człowiekiem?
Pewnie tak, dlatego uciekam. Ale mam doświadczenie wychowywania maleńkiego dziecka, które matka oddała w trzeciej dobie życia. Znałem tę kobietę z warsztatów, które realizowałam w ramach wspierania młodych ludzi. Długo ze sobą walczyła, miotała się w decyzji, rozważała oddanie córki do okna życia. Nie chciałem, żeby dziewczynka poszła do obcych ludzi. Uznałem ojcostwo i wychowywałem ją razem z moim partnerem przez ponad rok – przepiękny czas w moim życiu, ale matka zmieniła zdanie i zabrała ją. To świeże i nadal boli.
Wiesz, jakie się pojawią komentarze, gdy napiszemy, że dwóch gejów wychowywało maleńką dziewczynkę?
Wiem. Kościół katolicki zadbał o to, żeby gejów kojarzyć z pedofilami, księży wyłącznie z tym, co nieskazitelne.
Potrafiłeś zadbać o trzydniowe dziecko, a co chciałbyś powiedzieć 11-letniemu Andrzejowi?
Żeby wiedział, że to, co się wydarzyło, to nie jego wina, że to nie było łatwe, nie mówię teraz tylko o molestowaniu, były też inne, bardzo trudne dla tego chłopca rzeczy.
Co chciałbyś, żeby Andrzej usłyszał po tym, jak roczny koszmar się skończył?
Że już będzie dobrze, że rodzice się nim zaopiekują.
Dużo mówisz o współczuciu dla pedofila, podkreślasz, że ci go żal, bo to chory człowiek. A umiesz sobie okazać współczucie?
Gdybym zaczął sobie współczuć, oznaczałoby, że dopuszczam to do siebie. Owszem, mówię o tym wprost, ale to trochę tak, jakbym zdawał relację z jakiegoś wydarzenia. Jak wiesz, mówię o tym nie pierwszy raz. Moja historia była pokazana w filmie braci Sekielskich „Zabawa w chowanego”, udzieliłem już sporo wywiadów, ale ja to ciągle w jakiś sposób wypieram.
Przepracowuję tę traumę z różnych stron, czuję, że pęka mi skorupa, ale to nie oznacza, że dopuszczam to wszystko do świadomości.
To, że mówię o tych wydarzeniach głośno, to jedno, ale ja musiałbym przyznać się do tego po swojemu przed sobą. Bardzo się tego boję, bo wiem, że wszystko się rozpierdoli, a i tak jest już rozpierdolone.
Ekonomistka, psycholożka biznesu, redaktorka – związana z mediami od 2013 roku. Pisze o aspektach zdrowotnych i społecznych, z naciskiem na prawa człowieka, prawa kobiet, zdrowie psychiczne osób małoletnich i wszelkie przejawy przemocy w relacjach skośnych, tak prywatnych, jak i zawodowych.
Ekonomistka, psycholożka biznesu, redaktorka – związana z mediami od 2013 roku. Pisze o aspektach zdrowotnych i społecznych, z naciskiem na prawa człowieka, prawa kobiet, zdrowie psychiczne osób małoletnich i wszelkie przejawy przemocy w relacjach skośnych, tak prywatnych, jak i zawodowych.
Komentarze