0:000:00

0:00

„770 miliardów złotych dla Polski” – chwalił się rząd jeszcze kilka miesięcy temu. PiS próbował pokazać, że osiągnął wielki sukces negocjacyjny podczas rozdzielania unijnych pieniędzy na lata 2021-2027. Ostatnio jednak plakaty z tym hasłem zniknęły, rząd też już się tak tymi pieniędzmi nie chwali. Bo może ich zwyczajnie nie być.

Polska wciąż nie dostała żadnych pieniędzy na Krajowy Plan Odbudowy. Przypomnijmy: wypłat nie ma, bo rządzący PiS nie chce zlikwidować naruszającej sądową niezależność upolitycznionej Izby Dyscyplinarnej SN i przywrócić do orzekania zawieszonych karnie sędziów.

Przeczytaj także:

W tym tygodniu doszedł nam jeszcze jeden problem. Potwierdziło się, że za naruszenia praworządności Unia może nam wstrzymywać wszelkie środki, także te z wieloletniego budżetu.

Pieniądze za praworządność

Mechanizm warunkowości zwany „pieniądze za praworządność” pozwala Komisji Europejskiej zawiesić wypłaty z budżetu UE dla krajów, które mają problemy z praworządnością, o ile problemy te wpływają na należyte zarządzanie budżetem Unii i ochronę jej interesów finansowych.

Państwa członkowskie zaakceptowały mechanizm na szczycie Rady Europejskiej w grudniu 2020 roku, a rozporządzenie zostało przyjęte i weszło w życie 1 stycznia 2021.

Polska i Węgry, które głośno krytykowały nowe rozwiązanie, nie zdecydowały się jednak jesienią 2020 roku wetować unijnego budżetu na lata 2021-2027, w którym zawarto mechanizm. Zamiast tego oba kraje głośno domagały się kontroli tego narzędzia przez Trybunał Sprawiedliwości UE.

W grudniu, po szczycie budżetowym, Rada Europejska zasugerowała, by kontrowersyjne rozporządzenie uruchomić dopiero, gdy TSUE rozstrzygnie, czy jest ono zgodnie z traktatami. Komisja Europejska przystała na te warunki i jak dotąd nie użyła rozporządzenia do badania praworządności w krajach członkowskich.

Polska i Węgry, by możliwie jak najbardziej odwlec perspektywę użycia nowego rozporządzenia, skargi do TSUE złożyły dopiero w marcu 2021 roku.

16 lutego 2022 usłyszeliśmy od TSUE: Polska i Węgry nie mają racji. Mechanizm „pieniądze za praworządność” jest zgodny z prawem unijnym.

W praktyce oznacza to, że UE może wstrzymać wszelkie środki dla Polski, jeśli uzna, że problemy z praworządnością zagrażają właściwemu wydatkowaniu pieniędzy.

Pieniędzy nie chcemy, płacić kar nie będziemy

A żeby tego było mało, Polska odmawia też płacenia kar nałożonych przez TSUE za niezamknięcie kopalni w Turowie. Polski rząd nie pomaga w ten sposób wytłumaczyć unijnym urzędnikom, że jesteśmy krajem praworządnym. Przypomnijmy: według podpisanej 3 lutego 2022 roku umowy z Czechami, Polska ma zapłacić w sumie 45 mln euro – 35 jako transfer między krajami, a 10 mln PGE przekaże regionowi libereckiemu, który najmocniej odczuwa skutki kopalni Turów.

Do tego musi też zapłacić całość kar nałożonych przez TSUE, które wyniosły 68 mln euro.

To są konsekwencje notorycznego łamania prawa i realizowania tylko tych wyroków, które rządowi PiS wydają się wygodne. PiS latami udawało się uniknąć finansowych konsekwencji swoich niepraworządnych działań. Wszystko wskazuje na to, że 2022 rok będzie tym, w którym w końcu Polska otrzyma rachunek.

Jest super, więc o co chodzi

Rządzący się tym wszystkim nie przejmują i uważają, że bez tych pieniędzy spokojnie sobie poradzimy.

Spójrzmy na trzy przykłady z wywiadu premiera Morawieckiego dla tygodnika „Sieci”:

„Mimo braku zatwierdzenia KPO wszystkie programy uzgodnione z polską wsią, z polskimi rolnikami, będą realizowane. A więc emerytura bez konieczności oddawania ziemi, budowa zbiorników retencyjnych, nowy system ubezpieczeń, zwiększenie dopłat powyżej średniej unijnej dla małych i średnich gospodarstw. KE nie powinna tej sprawy blokować, a my walczymy, żeby decyzja zapadła jak najszybciej”.

„Nie będziemy jednak czekali na ich zatwierdzenie, tylko w wielu obszarach, w których KPO powinien w tej chwili ruszać, akumulujemy środki, by działania zapisane w tym programie mogły jak najszybciej wystartować, niezależnie od przekazania środków unijnych”.

„Tak, to sto kilkadziesiąt ważnych społecznie i gospodarczo programów, które uruchomimy sami, nie oglądając się na razie na decyzje Komisji Europejskiej”.

Wcześniej, 9 lutego, europoseł Adam Bielan na pytanie, co jeśli KPO nie zostanie zatwierdzone do marca, odpowiedział w TVN24:

"Będziemy musieli podjąć jakąś decyzję, ewentualnie nawet o wycofaniu się z europejskiego planu odbudowy, bo sytuacja, w której nie będziemy mogli korzystać z tych środków, a jednocześnie je żyrujemy, żyrujemy kredyt, z którego one są wypłacane innym państwom, jest oczywiście nie do zaakceptowania".

KPO? Nie wiem, nie znam

Widać więc wyraźnie, że rządzący szykują się na to, że pieniędzy z KPO nie dostaną. Rząd też już jakiś czas temu musiał zrozumieć, że przy okazji KPO nie ma się czym chwalić. Rządowa strona o KPO przestała aktualizować newsy w tej sprawie w połowie października 2021. Wcześniej publikowano informacje firmowane twarzą Waldemara Budy, wiceministra funduszy i polityki regionalnej, który mówił np., że rząd spodziewa się zaliczki z KPO jeszcze w 2021 roku. Oczywiście nic takiego nie nastąpiło.

W innym miejscu można było przeczytać, że środki te są wielką szansą dla województwa łódzkiego. Rząd obiecał więc pieniądze na różne inwestycje. Teraz, by pieniądze mogli dostać ci, którym je obiecali, rząd musi znaleźć rozwiązanie. Na razie przekonuje, że te pieniądze znajdzie.

Nie chcemy miliardów euro

Przypomnijmy, co to za środki i czy rzeczywiście rząd może sobie bez nich spokojnie poradzić.

Cały Fundusz Odbudowy pocovidowej dla Polski to 28 mld euro grantów i 34 mld euro tanich pożyczek.

Stworzony pod te środki Krajowy Plan Odbudowy posłuży do ubiegania się o pieniądze w ramach głównego komponentu Funduszu: Instrumentu na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności (ang. Recovery and Resilience Facility, RFF).

Tam przysługuje Polsce 23,9 mld euro grantów, czyli ok. 100 mld złotych. W KPO rząd podkreśla, że zamierza wydać je do sierpnia 2026 roku.

Środki rząd podzielił na pięć filarów. Są to:

  • Zielona energia i zmniejszenie energochłonności (6,4 mld euro);
  • Zielona, inteligentna mobilność (6,1 mld euro);
  • Efektywność, dostępność i jakość systemu ochrony zdrowia (4,3 mld euro);
  • Odporność i konkurencyjność gospodarki (4,1 mld euro);
  • Transformacja cyfrowa (3 mld euro).

Całość trzeba wykorzystać do końca 2026 roku. A więc na wydanie pieniędzy rząd miałby pięć lat. W przypadku grantów to około 25 mld zł rocznie, pożyczki dają dodatkowo około 30 mld rocznie. Warto znać skalę tych pieniędzy.

W budżecie na 2022 rok polski rząd zaplanował 521,8 mld złotych po stronie wydatków. To spore pieniądze, potencjalnie wspierające polski PKB, polskie firmy, polskie inwestycje.

Poradzimy sobie, ale czy świetnie?

Głównym celem KPO jest realizacja Europejskiego Zielonego Ładu, ale projekty w ramach Planu Odbudowy będą szersze niż tylko zielona gospodarka. Są to ogromne środki na inwestycje.

Część z nich miała już popłynąć do Polski. A skoro ich nie ma, to np. PKP już opóźnia przetargi, licząc, że środki w końcu zostaną odblokowane.

Pieniądze mają też popłynąć na wieś (10 mld zł na inwestycje infrastrukturalne i cyfrowe), ale minister rolnictwa już ostrzega, że trzeba brać pod uwagę, że tych środków nie będzie.

„Polska gospodarka na pewno poradzi sobie bez tych środków - pytanie, czy istotnie świetnie” – komentuje dla OKO.press dr Wojciech Paczos z Uniwersytetu w Cardiff i z grupy eksperckiej Dobrobyt na Pokolenia. – „W mojej ocenie, dla gospodarki lepiej, aby te środki płynęły. To są po części środki bezzwrotne, a częściowo pożyczki na bardzo niski procent. Korzystamy na tym, że te pożyczki są gwarantowane wspólnie przez wszystkie kraje UE, więc korzystają z niższego oprocentowania, niż gdyby polski rząd sam zdecydował się pożyczać podobne kwoty. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że środki z KPO lepiej mieć, niż nie mieć. To jest tak naprawdę dosyć elementarne wnioskowanie, nie wymaga żadnej specjalistycznej wiedzy".

Jak plan Marshalla

"Ta narracja rządowa, że niby lepiej nie otrzymywać wsparcia dla gospodarki, już była używana w identyczny sposób" - przypomina dr Paczos - "kiedy polscy komuniści pod koniec lat 40. XX wieku, tuż po II wojnie światowej, na polecenie ZSRR, odrzucili plan Marshalla dla Polski. Wtedy sytuacja gospodarcza Polski była dużo bardziej dramatyczna, ale warto zauważyć, że (prawdopodobne) kwoty Planu Marshalla byłyby o rząd wielkości niższe niż kwoty z KPO”.

Przypomnijmy, że oficjalna nazwa planu Marshalla - European Recovery Program - do złudzenia przypomina obecny europejski Fundusz Odbudowy.

Załóżmy jednak, że rząd byłby w stanie zapewnić te same środki bez wsparcia unijnego. Czy wówczas istnieje jakaś różnica między takimi pieniędzmi z Unii a równowartością w złotych?

Dr Paczos: „Jest między nimi zasadnicza różnica jakościowa. Bezzwrotne wsparcie dla gospodarki polega na tym, że kraje UE wysyłają nam tak jakby »talony« na zakup dóbr i usług produkowanych w UE. Jasne, możemy sobie wydrukować ich równowartość w PLN, ale takich »talonów« nikt nie przyjmie”.

"Trzeba być ekonomicznym analfabetą, by nie dostrzegać tych korzyści"

A tu wciąż mówimy o środkach z samego KPO. Mechanizm „pieniądze za praworządność” w skrajnym scenariuszu może oznaczać, że Polska straci wszelkie środki unijne. W ramach budżetu UE rocznie otrzymujemy około 50 mld zł, już po odliczeniu naszej składki.

Wracając jeszcze do wspomnianych przez dr. Paczosa „talonów”, przytoczmy przykład, nakreślony przez głównego ekonomistę Pulsu Biznesu Ignacego Morawskiego:

„Wyobraźmy sobie, że za fundusze europejskie kupujemy materiały do budowy mostu w pewnej gminie. Materiały dostarcza firma niemiecka, która na tym zyskuje. Gmina zyskuje most. Obywatele nie musieli płacić za ten most, więc mogą wydać pieniądze na przykład na dodatkowe zajęcia dla dzieci przez kilka lat. Tak to działa.

Finansując inwestycje dzięki dotacjom zagranicznym możemy więcej konsumować, a dodatkowo mamy wartościowy kapitał. Jeżeli będziemy chcieli to finansować sami, to firma niemiecka też zyska - bo przecież skoro sprzedała nam części do mostu, to znaczy, że jej oferta jest najlepsza - ale nie będzie dodatkowych zajęć dla dzieci w gminie. Trzeba być ekonomicznym analfabetą, by nie dostrzegać tych korzyści” - pisze Morawski.

Zadał on sobie również pytanie, czy bez środków z UE sobie poradzimy. I odpowiedział na nie tak: „Byłoby to oczywiście możliwe, dużo trudniej byłoby jednak utrzymać stabilność makroekonomiczną, społeczną i polityczną. Jako obywatel nie chciałbym ryzykować takiego scenariusza”.

;

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze