0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Gabriel PietkaGabriel Pietka

Państwowy potentat zapewni nam bezpieczeństwo żywnościowe — mówią jednym głosem minister aktywów państwowych Jacek Sasin i minister rolnictwa Henryk Kowalczyk. Wicepremierowie zapowiadają w ten sposób powstanie Krajowej Grupy Spożywczej (KGS), skupiającej producentów żywności z dominującym kapitałem Skarbu Państwa. 15 przedsiębiorstw zostanie najpierw włączonych do Państwowej Spółki Cukrowej. Ta, przekształcona w Krajową Grupę Spożywczą, znajdzie się pod nadzorem resortu kierowanego przez Sasina. Wcześniej siedem z piętnastu spółek wchodzących w skład Grupy kontrolował Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa.

Krajowa Grupa Spożywcza: zboże, nasiona i cukierki

O jakie spółki chodzi? Państwowy gigant wchłonie między innymi Zamojskie Zakłady Zbożowe, lubelską fabrykę słodyczy "Pszczółka", cztery firmy zajmujące się produkcją i dystrybucją nasion, zajmujący się składowaniem zboża i rzepaku Elewarr czy Kombinat Rolny w Kietrzu.

To nie pierwsza przymiarka do powołania państwowego giganta spożywczego. Dwa lata temu Sasin mówił o powstaniu Narodowego Holdingu Spożywczego. O planach połączenia wielu spółek pod parasolem podmiotu o tej nazwie mówiło się jeszcze w zeszłym roku. Wtedy władze brały pod uwagę osiem firm z branży hodowli roślin.

Koniec marca przyniósł nie tylko przyspieszenie, ale i rozszerzenie tego planu na inne branże.

"Wszyscy zdajemy sobie sprawę z faktu, że wojna w Ukrainie diametralnie zmieniła sytuację, powodując wzrost cen podstawowych produktów, wzrost kosztów produkcji i transportu oraz przerwanie łańcuchów dostaw, ograniczenie dostępności zbóż" - tłumaczył działanie rządu Jacek Sasin w "Rzeczpospolitej".

Polska samowystarczalna, ale lepiej dmuchać na zimne

Jednocześnie wicepremier zapewniał, że bezpieczeństwu żywnościowemu naszego kraju nic nie grozi: "Jesteśmy w pełni bezpieczni. Polska jest całkowicie samowystarczalna, jeżeli chodzi o produkcję podstawowych produktów żywnościowych" - przekonywał Sasin.

Sasin stoi więc w rozkroku: z jednej strony uspokaja, z drugiej straszy. W swoich wypowiedziach ma jednak sporo racji. Polska jest dużym graczem na rynku spożywczym. Zapewne nie dotknie nas niedobór zboża, które w potężnych ilościach wysyłamy zagranicę. W sezonie lipiec 2020 – maj 2021 wyeksportowaliśmy ponad 8,5 mln ton zboża — wynika z danych Polskiej Izby Zbożowo-Paszowej. Wartość całego eksportu artykułów rolno-spożywczych w 2021 roku wyniosła ok. 170,8 mld zł.

Dlatego możemy być spokojniejsi niż kraje południa Europy, północy Afryki i państwa arabskie, które w bardzo dużej mierze polegają na dostawach pszenicy z Ukrainy i Rosji.

Polska spichlerzem Europy

Oba te kraje odpowiadają za 29 proc. światowego eksportu pszenicy (ale, zaznaczmy - eksportu; ich udział w globalnej produkcji tego zboża jest mniejszy, wynosi łącznie ok 14 proc.). Zakontraktowane już dostawy w większości nie docierają jednak do nabywców, przede wszystkim przez blokadę transportu z czarnomorskich portów. Obie strony konfliktu wprowadziły też embargo na eksport zbóż. Ukraina zdecydowała się na blokadę nowych transakcji do końca roku, Rosja - bezterminowo. W związku z tym zapotrzebowanie na polskie zboże będzie rosnąć.

"Będziemy odgrywać dużą rolę w zapewnieniu dostaw dla rynków, które mogą odczuć braki w związku z wojną w Ukrainie" - mówi OKO.press prezeska Izby Zbożowo-Paszowej, Monika Piątkowska. "17 mln ton zboża już nie wyjechało z Ukrainy, stopień obsiania pól w tym kraju będzie o wiele niższy niż w poprzednich latach, mamy też zagrożenie suszą".

Eksport z Polski na kraje południa zapewne wywinduje ceny. Te na hurtowym rynku na razie są bardzo zmienne i w dużej mierze zależą od postrzegania sytuacji wojennej przez inwestorów. Utrzymują się jednak na bardzo wysokim poziomie - pszenica na paryskiej giełdzie MATIF w stosunku do poziomów sprzed wojny podrożała o 96 euro za tonę (stan na 31 marca dotyczący kontraktów terminowych). O światowym deficycie zboża, a w szczególności pszenicy, pisaliśmy już w OKO.press.

Przeczytaj także:

Gigantyczne twory rzadkością na rynku

Dlatego Sasinowi trzeba przyznać rację - Polsce nie grozi głód, ale działać trzeba. Tylko czy koniecznie w taki sposób? Przedstawiciele branżowych organizacji mają co do tego wątpliwości. Mówi o nich między innymi Andrzej Gartner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności. Według niego powinniśmy kierować się doświadczeniem krajów takich jak Francja czy Niemcy.

"Nikt nie buduje wielkich państwowych przedsiębiorstw, które mają w jakiś sposób strategicznie wpływać na rynek. Handel surowcami rolnymi jest tam oparty na spółdzielczych giełdach rolnych. Ich właścicielami są faktycznie rolnicy, a nie Skarb Państwa i to oni rzeczywiście są beneficjentami handlu, który w ich imieniu prowadzi giełda" - oceniał Gartner na łamach portalu Money.pl.

Ekspert dziwi się też, że na liście spółek włączonych do KGS brakuje firm oferujących przetworzone produkty. O braku przedsiębiorstw zajmujących się towarową produkcją żywności w strukturze Grupy mówi nam również Monika Piątkowska. Sasin i Kowalczyk skupili się na surowcach - zbożu, mące czy nasionach. Z tego schematu wyłamuje się jedynie lubelska Pszczółka, której cukierki można dostać w sklepach w całej Polsce. To ogranicza możliwości wpływu na rynek i - co najważniejsze - ceny, bo państwowy gigant ma przede wszystkim przeciwdziałać drożyźnie. Sasin i Kowalczyk mówią w końcu o "stabilizującym" wpływie jego działalności na rynek.

Skrócenie drogi "od pola do stołu"

Krajowa Grupa Spożywcza ma oferować rolnikom wysokie stawki za ich produkty, a klientom - niskie ceny w sklepach. Ma się to udać dzięki ograniczeniu liczby pośredników. Państwowy gigant według planu powinien skupować towar bezpośrednio u jego wytwórcy. Jego podstawową rolą będzie też zabezpieczenie państwu rezerw żywności. Czy to się uda? Na razie trudno powiedzieć - ocenia Monika Piątkowska.

"Moje wątpliwości budzi przekazanie przez Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa nadzoru właścicielskiego nad siedmioma spółkami sektora rolno-spożywczego do ministerstwa aktywów państwowych. Odpowiedzialny za bezpieczeństwo żywnościowe jest jednak minister rolnictwa. Jego siła sprawcza jest dziś bardzo znacząca - przecież nadano mu rangę wicepremiera. To w jego nadzorze powinna być Krajowa Grupa Spożywcza - zakładając, że jej celem będzie zapewnienie bezpieczeństwa żywnościowego".

Krajowa Grupa Spożywcza jak PGR-y?

Konsolidacja wielu państwowych przedsiębiorstw niektórym komentatorom o radykalnie wolnorynkowych poglądach kojarzy się z działaniem władz z okresu PRL-u, erą PGR-ów i centralnym zarządzaniem gospodarką. O "PRL-bis" wprowadzanym przez Zjednoczoną Prawicę na twitterze pisze między innymi ekonomistka Alicja Defratyka. "Ten centralnie zarządzany moloch powstać ma z konsolidacji Spółek Skarbu Państwa i zapewnić Polsce dostęp do żywności. Wam też pachnie to czasami słusznie minionymi? Na szczęście za projekt odpowiada Sasin" - czytamy z kolei we wpisie posła Koalicji Obywatelskiej Aleksandra Miszalskiego.

"Docierają do mnie głosy, które mówią o obawach w związku z interwencją państwa w rynek" - przyznaje Piątkowska. - "Jestem osobą o wolnorynkowych poglądach i zawsze byłam przeciwniczką powoływania dużych podmiotów ingerujących w rynek. Nie należy tego robić, jeśli nie ma potrzeby. Biorę poprawkę na dwie rzeczy: za naszą wschodnią granicą toczy się wojna, która może potrwać jeszcze długo, a jako znaczący producent żywności mamy moralny obowiązek wspomagania bezpieczeństwa żywnościowego Europy. Gdyby pojawił się system, który wspomógłby zarządzanie naszymi zasobami, to taka interwencja państwa byłaby uzasadniona".

Kontrola nad żywnością w rozsypce

Powstanie Krajowej Grupy Spożywczej przykrywa jednak stare problemy kontroli nad rynkiem żywności. O tych rok temu w obszernym raporcie pisała Najwyższa Izba Kontroli. Krytykowała ona między innymi bałagan w systemie, który tworzy sześć różnych państwowych inspekcji i instytutów.

"Prowadzi to do sporów kompetencyjnych. Urzędowa kontrola regulowana jest przez wiele niespójnych aktów prawnych. Zapisy dotyczące zasad ustalania kar za naruszenie przepisów żywieniowych są nieprecyzyjne" - czytamy w informacji sporządzonej przez NIK. Kontrolerzy wytykali organom państwa między innymi niedostateczny nadzór nad ubojem zwierząt (w tym dopuszczanie do nielegalnego uboju), brak komunikacji między urzędnikami, a nawet dopuszczanie do sprzedaży importowanej żywności z bakteriami salmonelli.

"Instytucje zajmujące się bezpieczeństwem żywności nie spełniają swojej funkcji w wystarczający sposób. One są rozproszone, niedofinansowane, mają zbyt mało pracowników, ich obowiązki i kompetencje się na siebie nakładają" - dodaje Piątkowska.

Żywności musi wystarczyć też dla uchodźców

Warto więc wstrzymać się z druzgocącą krytyką nowego pomysłu rządu, choć dotychczasowe informacje nie dają pewności, jak państwowy moloch ma zapewnić nam żywnościowe bezpieczeństwo. A jego zabezpieczenie jest dziś wyjątkowo ważne - wyżywić musimy przecież również ukraińskich uchodźców. Prezydent Andrzej Duda podczas spotkania z przedstawicielami amerykańskiego biznesu ujawnił, że polskie szacunki mówią o 1,9 miliona osób, które będą chciały zostać u nas na stałe.

"Dopuszczam ingerencję państwa w kwestiach bezpieczeństwa: energetycznego, militarnego i żywnościowego. O tym ostatnim nie powinniśmy zapominać. Na razie widzimy jednak akcję PR-ową. O merytoryce działania Grupy nie wiemy nic" - podsumowuje Piątkowska.

;
Na zdjęciu Marcel Wandas
Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze