0:000:00

0:00

Prawa autorskie: EU/Etienne AnsotteEU/Etienne Ansotte

Piotr Pacewicz, OKO.press: Jak cię przedstawić czytelniczkom i czytelnikom OKO.press?

Ekspert: Byłem w gronie kilkunastu osób doradzających Ministerstwu Funduszy i Polityki Regionalnej, które koordynuje przygotowania projektu Krajowego Planu Odbudowy (KPO). Może tyle wystarczy, bez nazwiska. Będzie łatwiej oceniać, a warto spojrzeć na Krajowy Plan Odbudowy w szerszej perspektywie.

Bo to jest program na miarę planu Marshalla, pierwsza i być może ostatnia taka szansa, ogromne pieniądze [28 mld euro grantów i 34 mld pożyczek - red.] poza normalnym wsparciem, jakie dostajemy z UE.

To okazja do zrobienia czegoś wielkiego, wyraźnego. Ale niewiele wskazuje na to, że tak się stanie.

W obecnej wersji KPO jest wiele słusznych, sensownych pomysłów, ale nie składają się na program, który byłby odpowiedzią na zasadnicze wyzwania, przed którymi stoi Polska. Cel dokumentu nie jest jasny, nie przebija z niego żadna wizja, każdemu obszarowi dano trochę pieniędzy, niekiedy dużo.

To tak, jakby rodzina wygrała milion w totolotka i każdy sobie coś kupił, ale nie inwestują np. w nowe mieszkanie czy studia dla dzieci. Jak nie ma strategicznego namysłu nad tym, co jest najważniejsze, wszystko staje się równie ważne.

Przeczytaj także:

Dlaczego tak się dzieje?

W sierpniu 2020 resorty dostały polecenie: pokażcie, co chcecie zrobić. Zgromadzono 1200 pomysłów, może nawet więcej. System zadziałał rutynowo, zaczął się przetarg wewnętrzny między resortami, każdy coś położył na stole, wyjął z szuflady projekty wcześniej odrzucone lub wymyślone naprędce. Potem resorty przeciągały linę, zwycięskie powkładano do szufladek, jakie wyznaczyła UE, tak, żeby się zgadzało: 37 proc. na inwestycje zielone i 20 proc. na cyfrowe. Nikt nie przygotował analizy potrzeb rozwojowych i zagrożeń cywilizacyjnych, przed jakimi stoimy.

Niby mamy strategię odpowiedzialnego rozwoju, można by od niej wyjść, ale nawet rząd nie traktuje jej zbyt poważnie. Brakuje lidera, brakuje refleksji strategicznej.

W gronie ekspertów próbowaliśmy jakoś okroić i ukierunkować program, skupić się na kilku wyzwaniach rozwojowych.

Wyjaśnię od razu, że Ministerstwu Funduszy i Polityki Regionalnej, które koordynuje przygotowania KPO, ma naprawdę niezłe kompetencje, doświadczenie i kadrę, są tam ludzie myślący postępowo i odważnie, choć może nie na miarę czasów, gdy w rządzie Tuska działał tandem BB (Michał Boni - Elżbieta Bieńkowska). Jednak, po podporządkowaniu MFiPR ministrowi finansów pozycja ministerstwa osłabła, straciło autonomię.

Resort, który powinien tworzyć strategię i potrafi to robić ma słabą pozycję wewnątrz rządu i jest rozgrywany przez resorty sektorowe –podejście silosowe trzyma się, niestety, dobrze.

A czy można liczyć na krytykę i korektę ze strony Komisji Europejskiej, która przecież będzie przedstawiać krajowe programy odbudowy Radzie Unii Europejskiej?

Trudno powiedzieć. Pierwsza seria spotkań z KE w listopadzie i grudniu 2020 była trudna. Europejscy urzędnicy byli dobrze przygotowani merytorycznie. Tworzyli zespół, który stawiał wysokie wymagania, zresztą w naszym dobrzej pojętym interesie. Strona polska była chaotyczna, nie zawsze klarowna i przekonująca, jakby ukrywając prawdziwe intencje kryjące się za niektórymi przedsięwzięciami.

Jako bierny uczestnik takich spotkaniach (bez prawa zabierania głosu) bywałem zdołowany. Ze strony UE występowały zwykle trzy osoby dobrze przygotowane, zadawały konstruktywne pytania. Po naszej stronie bywało nawet 30 osób, z różnych resortów, każda mówiła o swoim "silosie".

Może urzędnicy z Brukseli mieli w sobie coś mentorskiego, byli nawet przemądrzali, ale widać było, że stanowią drużynę, która rozumie, co jest ważne. Pandemiczny kryzys wyzwolił więcej pozytywnej energii w Brukseli niż w Warszawie.

Zresztą, to widać w dokumencie, który jest teraz w konsultacjach, ponad 200 stron drobnym maczkiem, nie tworzy spójnej całości. Tekst został zresztą - mam takie wrażenie - od stycznia do marca dość mocno przeredagowany.

Czy KE coś naprawi? Raczej może ugiąć się pod presją czasu, bo wszystkie KPO powinny być zatwierdzone w ciągu kilku miesięcy.

Komisji też zależy na sukcesie i może przymknąć oko na niektóre słabości . Zakwestionowanie polskich planów wymagałoby dużej politycznej odwagi.

Liczę mimo to, że w wyniku konsultacji społecznych oraz negocjacji z Brukselą uda się odsiać kompletne plewy (najmniej sensowne przedsięwzięcia) od naprawdę sensownych i potrzebnych „ziaren” (koncepcji, pomysłów), których w KPO trochę jest. Jednak na zasadnicze zmiany nie będzie chyba już czasu.

Jeszcze takie porównanie: mamy poloneza ledwo na chodzie, ale dostaliśmy bardzo dobre paliwo, więc nie martwimy się, że konstrukcja przestarzała, lejemy paliwo i jedziemy dalej. Oczywiście pojedziemy szybciej, ale czy nie lepiej zainwestować w nowe auto?

Tymczasem my planujemy reformę planowania przestrzennego, której nie możemy zrobić od 20 lat, a teraz mamy ją zamknąć w 3 lata. OK, może uzbroimy trochę więcej terenów inwestycyjnych, ale nie widziałem żadnych analiz potwierdzających, że inwestorzy nie lokują się w Polsce, bo brakuje uzbrojonych terenów – to jest myślenie sprzed 20 lat.

Inny przykład. W programie znalazło się "modelowe centrum wspierania przemysłów kreatywnych ze szczególnym uwzględnieniem designu architektury", chcemy na to 95 mln euro. Nie chodzi o to, by się nad tym pomysłem znęcać, może on jest nawet bardzo dobry, tylko nie wpisuje się w żaden koncept ogólny.

Minister kultury promuje też domy kultury, które mają powstać z post-covidowych ruin. Ważna sprawa? Na pewno, ale dlaczego teraz? W tym programie?

To co będzie dalej?

Wyprzedza nas już chyba 18 państw, które posłały Komisji Europejskiej swoje projekty i zaczęły negocjacje. Część krajów naprawdę się przyłożyła. Francuzi przyjęli założenie, że pieniędzy z KPO nie traktują jak gwiazdki z nieba, tylko jak inwestycję, do której dokładają własne środki, tak jak z funduszami pomocowymi UE. Uznali, że KPO będzie wehikułem rozwoju, dołożą drugie tyle i stworzą solidną strategię, koncentrując się na względnie małej liczbie obszarów inwestycyjnych, a także włączając w realizację swojego KPO samorządy – na dużo większą skalę niż planujemy to w Polsce.

U nas działa scentralizowana machina, z marginalnym udziałem samorządów. To jeszcze utrudni wydanie ogromnych pieniędzy, bo obecny aparat centralny jest i będzie mocno obciążony zadaniami bieżącymi oraz pilotowaniem środków z polityki spójności 2021-2027.

Mimo tak ogromnej szansy, jaką stwarza KPO, w administracji rządowej nie widać entuzjazmu, nie ma poczucia strategicznej szansy, chęci nowego, odważniejszego podejścia. Powstaje dokument bez zaangażowania, bez pasji, na zasadzie „pospolitego ruszenia”, budowany metodą trochę partyzancką, po kryjomu. Brakuje w nim dyscypliny strategicznej. Obawiam się, że nie będzie spoiwem dla długofalowych działań rządu.

Mówiłeś o wyzwaniach rozwojowych, na które program nie odpowiada.

Po pierwsze, system usług zdrowotnych pod kątem chorób cywilizacyjnych i starzejącego się społeczeństwa. Na zdrowie przeznaczono w KPO spore pieniądze, ale głównie na infrastrukturę i sprzęt, a problemem - jak widać choćby teraz w trzeciej fali epidemii - są braki personelu i coraz starsza kadra. Trzeba zainwestować w ludzi - system szkoleń, lepsze zarobki, powstrzymanie emigracji lekarzy i pielęgniarek. Trzeba mieć pomysł, jak długofalowo zmienić finansowanie świadczeń, jak uatrakcyjnić zawody medyczne, odmłodzić personel medyczny. System zdrowia już jest niewydolny, a za 10 lat nie będzie miał kto nas leczyć.

Zwracaliśmy też uwagę na wyzwania, jakie stoją przed obszarami miejskimi, bo to w miastach toczy się głównie walka o przyszłość. Ale w KPO na te potrzeby poszło wprost ok. 400 milionów z 23,9 mld euro, czyli tyle co nic.

Może zdecydowały powody polityczne, bo średnie i duże miejscowości są niechętne obecnej ekipie rządzącej, ale niezależnie od tego, kto rządzi, to w miastach krzyżują się kryzysy społeczne, zdrowotne, gospodarcze, inwestycyjne. To w miastach trzeba rozwiązać problemy, przed którymi stoją także obszary wiejskie.

Jednak w KPO nie ma wysiłku, żeby uodpornić miasta na negatywne skutki kryzysu klimatycznego, czy na wyzwania energetyczne, transportowe, cyfrowe, czy też związane z poprawą jakości środowiska.

Oczywiście kluczowa jest energetyka. Niektóre pomysły szły w taką stronę, żeby włączyć w to obywateli, stworzyć dla kilkuset tysięcy gospodarstw domowych warunki pozwalające zainwestować w zieloną energię i ją konsumować, a nadwyżki odsprzedawać. Można tworzyć wspólnoty obywateli wokół energii ze źródeł odnawialnych i wokół oszczędności w zużyciu energii, a także lokalne i ponadlokalne systemy gospodarki w obiegu zamkniętym, które redukują negatywny wpływ na środowisko. Chodzi także o to, by kraj zyskał większą autonomię energetyczną.

To wszystko pociągnęłoby także za sobą powstawanie nowych miejsc pracy, wdrażanie innowacji gospodarczych i społecznych, byłoby ważnym impulsem dla badań naukowych.

A edukacja? Jakoś jej w KPO nie widać.

Propozycje MEN przygotowywane głównie za czasów ministra Dariusza Piontkowskiego [od czerwca 2019 do października 2020 - red.] i nieuzupełnione przez ministra Przemysława Czarnka [od 19 października 2020 - red.], były chyba najbardziej rozczarowujące. Ograniczyły się właściwie do cyfrowej szkoły i to wąsko rozumianej: załatwimy szybki Internet i sprzęt komputerowy, reszta zrobi się sama. Nie podniesiono kwestii kompetencji cyfrowych nauczycieli, rodziców i dzieci, nie ma środków na platformy edukacyjne, np. takie, które skutecznie działają w Estonii. Byłyby szansą na zmniejszenie wykluczenia cyfrowego dzieci z uboższych środowisk, ale to nie zostało przemyślane.

Zabrakło najważniejszych kwestii – jak uruchomić pozytywną selekcję do zawodu nauczyciele, taką, jak np. w Skandynawii oraz jak zwiększyć umiejętności kadry i unowocześnić metody nauczania, bo bez tego nie będziemy mieli lepszej szkoły. Nie ma ani słowa o tym, jak zmienić obciążony wieloma patologiami system subwencji oświatowej, który ciągnie polską edukację w dół.

Niepokoję się także tym, jak my wchłoniemy takie pieniądze, średniorocznie będziemy musieli wydawać więcej niż z funduszy strukturalnych UE. Czy nie będzie pokusy na „przepalanie” tej kasy, bo politycznie może się wydawać, że lepiej wydać bez sensu niż nie wydać wcale, bo to przecież kompromitacja.

Przypominam, że te 24 miliardy euro* trzeba wydać do końca 2026 roku. Takie „lekarstwo” może „pacjenta” zabić.

Jeszcze raz: na czym by polegała wymiana poloneza na lepszy pojazd? Bo sam wymieniasz kilka wyzwań, z których każde mogłoby być jedynym celem programu.

Można było stwierdzić, że cały KPO podporządkowujemy transformacji energetycznej.

To w moim odczuciu fundamentalne wyzwanie społeczno-gospodarcze w Polsce, którego echa będziemy doświadczać w większości obszarów naszego codziennego życia w najbliższych kilkunastu, kilkudziesięciu latach. Trzeba otwarcie pokazać stronę kosztową tej transformacji, ale bez histerii, że nas na nią nie stać. Łatwiej będzie o tym przesądzać, uwzględniając nie tylko koszty, ale i ogromne korzyści wynikające z takiej przemiany, czego jak się wydaje nie robimy, ani w sferze gospodarczej, ani społecznej, ani ekologicznej.

Taki ambitny KPO miałby też skutki cyfrowe, zmieniłby model funkcjonowanie miast, dał impuls edukacji i opiece zdrowotnej. Efekty takiej zmiany rozlałyby się więc szerzej, następowałaby zmiana świadomości, mielibyśmy swój „lot na Księżyc”, który obiecał swego czasu Amerykanom prezydent Kennedy.

*Chodzi tu o 23,9 mld euro grantów, czyli ok. 100 mld złotych z głównego komponentu KPO: Instrumentu na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności (ang. Recovery and Resilience Facility, RFF). Rząd zamierza wydać je do sierpnia 2026 roku.

Środki rząd podzielił na pięć filarów. Są to:

  1. Zielona energia i zmniejszenie energochłonności (6,4 mld euro);
  2. Zielona, inteligentna mobilność (6,1 mld euro);
  3. Efektywność, dostępność i jakość systemu ochrony zdrowia (4,3 mld euro);
  4. Odporność i konkurencyjność gospodarki (4,1 mld euro);
  5. Transformacja cyfrowa (3 mld euro).
;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze