Europoseł PiS Zdzisław Krasnodębski powiedział w TV Republika, że „zagrożenie dla naszej suwerenności” z Zachodu jest większe niż ze wschodu. Nawiązał w ten sposób do odwiecznej tradycji w polskim konserwatyzmie - już w XIX w. wielu konserwatystów nienawidziło Zachodu. Niektórzy też kochali Rosję
18 sierpnia w prorządowej TV Republika europoseł PiS prof. Zdzisław Krasnodębski powiedział, że „zagrożenie dla naszej suwerenności ze strony zachodniej, tak to określmy ogólnie (...) jest większe niż ze strony wschodniej”.
„Mnie się wydaje, że to są relacje bardzo skomplikowane, ale ja uważam, że zagrożenie dla naszej suwerenności ze strony zachodniej, tak to określmy ogólnie (...) jest większe niż ze strony wschodniej. To jest paradoksalne. Oczywiście, Rosja jest brutalna, Rosja może wypowiedzieć nam wojnę. Ale Polacy wiedzą w sensie duchowym czy psychologicznym jak z takim niebezpieczeństwem się obejść. Putin nas nie dzieli, tylko łączy. Natomiast Unia Europejska posługuje się innymi zupełnie środkami - raczej zachętami, pieniędzmi, siłą miękką, pewną atrakcyjnością”.
— mówił Krasnodębski.
Dodał także, iż „na Rosję trzeba mieć HIMARS-y, Abramsy, wiadomo jakich środków [użyć]. Natomiast żeby sobie poradzić z Unią (…) no, żeby wygrać z nimi, jakby odzyskać też dla nas wszystkich instytucje europejskie, to wymaga jednak większego wysiłku organizacyjnego, intelektualnego — i w tym sensie to jest większe niebezpieczeństwo”.
Wypowiedź Krasnodębskiego natychmiast podchwyciła opozycja — krytykowali ją politycy od Platformy po Lewicę.
„Tu PiS-owska władza przejęła — i to na głębokim poziomie, moim zdaniem — wartości Wschodu. Tzn. że rzekomo Wschód jest lepszy, bo jest bardziej pobożny, bardziej chrześcijański, Zachód jest zgniły, zdegenerowany i chce nam odebrać suwerenność” — komentował w rozmowie z „Rzeczpospolitą” 26 sierpnia Radosław Sikorski, były marszałek Sejmu, były minister obrony i spraw zagranicznych.
Prorosyjskość wypomniały także Krasnodębskiemu opozycyjne media. „PiS wraca do Dmowskiego i straszy Polaków Zachodem” — komentował w „Wyborczej” 27 sierpnia publicysta Paweł Wroński. Przypominał, że orientacja prorosyjska nie jest niczym nowym wśród polskiej nacjonalistycznej prawicy i że podobną argumentacją do Krasnodębskiego posługiwał się założyciel Narodowej Demokracji, Roman Dmowski, na początku XX w. Dmowski uważał, że o ile ówczesne Niemcy — prowadzące brutalną kampanię wynaradawiania Polaków na terenach zaboru pruskiego — mogą odnieść sukces, to Rosja, chociaż silna militarnie, jest od Polski cywilizacyjnie „słabsza” i nie zagrozi polskiej tożsamości narodowej na dłuższą metę.
W obronie europosła stanęły murem prorządowe media. „Z trwającej ponad pół godziny rozmowy z kontekstu wyrwano trzy zdania. Poszukującym sensacji zeszło się na tym pięć dni” — pisał portal Niezalezna.pl.
W portalu wPolityce.pl Krasnodębskiego bronił także partyjny kolega — europoseł (a prywatnie profesor filozofii i tłumacz Platona) prof. Ryszard Legutko. „Zgadzam się z prof. Krasnodębskim. Z odrazą czytałem chamskie komentarze” — mówił ze wstrętem Legutko.
„Powiedział prawdę. W tym sensie, że zagrożenie ze strony Rosji jest potężne, może nie bezpośrednie, ale potężne. Jednak ogromna większość Polaków jest tego świadoma. Natomiast zagrożenie innego rodzaju, ale też mogące skutkować utratą wszelkiej suwerenności, płynie z Zachodu, od Unii Europejskiej. I z tego przynajmniej połowa Polaków kompletnie nie zdaje sobie sprawy. Uważają, że Unia to jest takie miłe miejsce, bo wysoki rozwój cywilizacyjny, popularna muzyka, domy mody. Jednakże widać wyraźnie, że Unia Europejska stała się taką strukturą bardzo oligarchiczną, tzn. że tam rządzą silni i mówią to bez ogródek” — komentował.
Sam Krasnodębski również próbował się bronić, chociaż nie przepraszał.
„Niestety okazało się, że znaczna część naszych rodaków nie rozumie słowa »suwerenność«. Można być krainą, regionem względnie zamożnym, bezpiecznym pod względem militarnym, i pewnym stopniu kulturowo autonomicznym, nie będąc krajem suwerennym lub w ogóle państwem”
— pisał na Twitterze. W wywiadzie dla wPolityce.pl czuł się jednak zmuszony dodać: „Ta wypowiedź nie miała żadnego ani antyeuropejskiego wydźwięku, ani antyzachodniego, a tym bardziej nie miała na celu jakiejkolwiek relatywizacji zagrożenia ze strony rosyjskiej”. Tłumaczył, że przestrzegał tylko przed zagrożeniem ze strony Unii Europejskiej, zdominowanej, zdaniem Krasnodębskiego, „przez obecną opcję lewicowo-zielono-liberalną”.
Zdaniem OKO.press prof. Krasnodębski nie powinien się wypierać i wstydzić swoich ideowych przodków. Istnieje bowiem odwieczny nurt w dziejach polskiego konserwatyzmu — sięgający korzeniami co najmniej początków XIX w. — który uważał Zachód za zło.
Wyznawcy tego poglądu niejednokrotnie płynnie przechodzili do przekonania, że zbawieniem dla Polski jest Rosja. Co więcej, autorzy ci bardzo często byli także głęboko katoliccy i w ogóle nie przeszkadzało im ani rosyjskie samodzierżawie, ani prawosławie.
Oto dwa — znakomite — przykłady, chociaż podobnych autorów było więcej.
Miał fascynujący życiorys. Rozpoczął udział w życiu publicznym jako radykalny demokrata, w powstaniu 1794 roku należał do jakobinów — czyli najbardziej lewicowego (jak byśmy dziś je nazwali) stronnictwa. Z wiekiem stał się równie radykalnym konserwatystą, bardzo pobożnym katolikiem. W Królestwie Polskim (1815-1830) gorliwie pilnował interesów panujących carów (byli także konstytucyjnymi królami Polski). Nadzorował szkolnictwo, a od 1822 roku pełnił funkcję szefa cenzury — pilnującego, żeby żadna antyrządowa myśl nie przedarła się do oficjalnych wydawnictw. Po upadku Powstania Listopadowego (1830-1831) został członkiem Rady Stanu — organu powołanego po zniesieniu konstytucyjnych władz Królestwa. Uważany był w niej — pisze historyk dr Marek Rutkowski — „za »wstecznika i lojalistę«, który spełniał »gorliwie swoje obowiązki«”.
Jak wielu konserwatystów (a dziś Krasnodębski), Szaniawski uważał, że Zachód uległ degeneracji i odszedł od prawdziwych wartości. W rękopisie zatytułowanym „Co to jest cywilizacja?” tak przedstawiał człowieka cywilizowanego:
„[Jest on] dokładnym znawcą powinności społecznych pełniącym ustawy krajowe, szanującym prawa i spokojność każdego współmieszkańca, powodującym się prawdziwą miłością chrześcijańską ku bliźniemu, przywiązanym do ojczyzny, czczącym i kochającym swojego monarchę jako wspólnego ojca całego towarzystwa”.
Takiej cywilizacji nie ma na Zachodzie, chociaż jest potężny i bogaty, ma „rozliczność nauk i kunsztów u niego kwitnących, rozległość zyskownego handlu”. To wszystko nie czyni go „moralnie godnym i wewnętrznie szczęśliwym”. Tak upadła, zdaniem Szaniawskiego, Francja.
„Któryż np. naród miał więcej realnej potęgi, więcej nauk i talentów, więcej dyplomatycznych związków nad naród francuski? – A przecież skoro tylko sprzymierzone usiłowania przewrotnego filozofizmu wykorzeniły z serc ową religijność, która prawdziwe stanowi tło, prawdziwą posadę udoskonaleń społecznych, naród francuski stracił wszystkie znamiona prawdziwej cywilizacji i odszczepił się istotnie od ludzkości”.
Rozczarowanie Francją popchnęło go w stronę Rosji. Został słowianofilem, przekonanym o tym, że w unii z Rosją Polacy będą żyć cnotliwie, wychwalającym — jak pisze badacz jego twórczości Sebastian Paczos — „liberalizm i wspaniałomyślność” cara Rosji.
Podobnie jak Szaniawski, zaczynał jako radykalny demokrata — działacz lewicy w Powstaniu Listopadowym. Odznaczył się także bohaterstwem na polu bitwy, za które został nagrodzony krzyżem Virtuti Militari. W 1834 r., przebywając na emigracji po powstaniu, doznał jednak nawrócenia: odszedł od katolicyzmu, uznał Rosję za wcielenie ducha dziejów i ostoję słowiańszczyzny, poprosił cara o amnestię. W kolejnych pismach wychwalał cara oraz zalecał Polakom rezygnację z języka i narodowości.
„Tylko Rosja reprezentowała słowiańską witalność wśród ruchomych komplikacji Europy i świata zachodniego” — pisał w wydanej w 1854 r. w Nowym Jorku książce „Russia as it is” („Rosja taka, jaką jest”). Propagował w niej wizję wielkiego słowiańskiego imperium pod berłem carów Rosji, którzy zjednoczą narody słowiańskie. W innym miejscu dowodził, że Francja — rdzeń starej Europy — zniszczyła swoje własne „instytucje wspólnotowe”, wpadła w ramiona despotyzmu i zasługuje na upadek. Odnowienie przyniesie „zdrowa rasa słowiańska”. To zdrowie Rosja zawdzięczała, zdaniem Gurowskiego, odcięciu od Zachodu, co pozwoliło jej zachować „własne siły i własną witalność”.
Gurowski zmarł na emigracji w Waszyngtonie, otoczony w Polsce zasłużoną reputacją narodowego odstępcy.
Autorów podobnie myślących było więcej wśród polskich konserwatystów (np. Henryk Rzewuski). Wielu z nich uważało Zachód za zepsuty i zdegenerowany, liberalny, handlarsko-kramarski, pozbawiony prawdziwej moralności (ponieważ niewierzący w Boga). Misję niesienia cywilizacji mieli przejąć inni — niekiedy Polacy, ale niekiedy Rosjanie. Uważna czytelniczka dojrzy tutaj uderzające podobieństwo do retoryki wielu konserwatywnych intelektualistów wspierających PiS — oraz wielu polityków PiS. Oni myślą dokładnie to samo: że Zachód upada, że jest bezbożny i zepsuty, że zapomniał, czym jest prawdziwa chrześcijańska cywilizacja, i że to Polska jest prawdziwym ośrodkiem „cywilizacji łacińskiej”.
Warto pamiętać, że duchowych przodków Krasnodębskiego takie spojrzenie na Zachód zawiodło prosto w objęcia Rosji.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze