0:00
0:00

0:00

Blisko 40-stopniowe upały, które nawiedziły Niemcy, mogły wydawać się dramatyczną oprawą dla kolejnej rundy światowych negocjacji klimatycznych w Bonn między 17 a 27 czerwca. Niestety, pracująca na pełnych obrotach klimatyzacja w bońskiej siedzibie Ramowej Konwencji ONZ ds. Zmian Klimatu (UNFCCC) nie ochłodziła temperatury sporu o to, co i jak robić by spowolnić wzrost temperatury Ziemi. To zła wróżba dla nas wszystkich.

Coraz mniej czasu

Przypomnijmy, że wyniki prowadzonych od dekad badań naukowych – których prapoczątki sięgają co najmniej XIX wieku - dowodzą katastrofalnego wpływu ludzkości na globalny klimat.

Od czasów rewolucji przemysłowej wpompowaliśmy do atmosfery miliardy ton dwutlenku węgla (CO2), który – upraszczając - coraz skuteczniej zatrzymuje ciepło, jakie wypromieniowuje Ziemia. Nasza planeta przypomina więc przesadnie ocieplony dom – z tą różnicą, że w domu możemy otworzyć okna albo z niego wyjść.

Zwiększające się stężenie CO2 w atmosferze już doprowadziło do wzrostu średniej temperatury Ziemi o ok. 1°C w porównaniu do epoki przedprzemysłowej. Aby zatrzymać ocieplenie na względnie bezpiecznym poziomie 1,5°C powinniśmy do roku 2030 – mówi nauka – obniżyć emisje CO2 o 45 proc. względem roku 2010.

Jednak nauka swoje, a polityka swoje, czego dobrym przykładem była zakończona parę dni temu konferencja w Bonn.

Było to zwoływane mniej więcej w połowie każdego roku spotkanie państw-stron UNFCCC, mające pomóc w rozstrzygnięciu najistotniejszych problemów w negocjacjach przed kolejnym 25 już szczytem Konwencji COP25 (11 i 22 listopada w stolicy Chile, Santiago).

Poprzedni COP24 w grudniu zeszłego roku w Katowicach zakończył się przyjęciem tzw. Reguł Katowickich, czyli zasad wdrożenia Porozumienia Paryskiego z 2015 roku. Porozumienie zakłada zatrzymanie wzrostu temperatury na poziomie „znacznie poniżej 2°C”, oraz – jeśli to możliwe – wysiłek, by ograniczyć globalne ocieplenie do 1,5°C.

Przeczytaj także:

W Bonn rozmowy dotyczyły czterech punktów spornych między państwami, czyli:

  • jak ma wyglądać nowy globalny system handlu emisjami,
  • przyjęcia wniosków z zeszłorocznego specjalnego raportu Międzyrządowego Panelu ds. Zmian klimatu (IPCC) opisującego skutki ocieplenia Ziemi o 1,5°C i 2°C,
  • różnic w deklarowanych przez państwa poziomach redukcji emisji do 2030 i 2050 roku,
  • kwestii wsparcia za tzw. straty i szkody spowodowanych przez zmiany klimatu, szczególnie w krajach rozwijających się.

Te punkty sporne są kluczowe dla wdrożenia Porozumienia Paryskiego i pozostają jednocześnie jednymi z najbardziej zapalnych politycznie.

Arabia Saudyjska podważa naukę

Nowy system handlu emisjami – którego zasad nie udało się ustalić w Katowicach – ma zastąpić tzw. Mechanizm Czystego Rozwoju (CDM) i inne systemy handlu emisjami działające w ramach Protokołu z Kioto.

Niestety, zaprojektowanie nowego systemu w taki sposób, by rzeczywiście sprzyjał redukcji emisji, a nie głównie manipulacji rynkiem tak, by redukcja istniała tylko na papierze, będzie bardzo trudne.

Z drugiej strony – bez systemu handlu umożliwiającego przejrzyste rozliczanie redukcji nigdy nie będzie pewności, które państwa rzeczywiście redukują emisje, a które tylko tak twierdzą.

Pewność ta jest szczególnie ważna dziś, gdy kluczowe dla walki z globalnym ociepleniem państwa – przede wszystkim USA, Brazylia i Rosja – rządzone są przez populistów, lekceważących lub wręcz jawnie zaprzeczających wadze problemu.

W Bonn jednym z takich państw okazała się Arabia Saudyjska, która – podobnie zresztą, jak w Katowicach – starała się podważyć wyniki badań naukowych zaprezentowanych w raporcie IPCC.

Ponieważ na forum UNFCCC nie ma głosowań i wszystko przyjmuje się w drodze kompromisu, ostatecznie przyjęto konkluzje, że raport jest „najlepszym dostępnym źródłem naukowym” na temat zmian klimatycznych.

Jednocześnie, ku oburzeniu wielu delegacji, uzgodniono, że raport nie będzie – przynajmniej formalnie – punktem odniesienia w przyszłych negocjacjach. „Nauka nie podlega negocjacjom!” grzmiały państwa najbardziej narażone na skutki katastrofy klimatycznej.

„[Arabia Saudyjska] desperacko próbuje zablokować wpływ wyników raportu na negocjacje i działania na poziomie krajowym, ponieważ mają one zmniejszać zapotrzebowanie na ropę” - powiedział serwisowi Carbon Brief Alden Meyer ze Związku Zaangażowanych Naukowców (Union of Concerned Scientists).

Niewystarczająca realizacja niewystarczających celów

Kolejnym punktem spornym okazały się plany redukcji emisji poszczególnych krajów i grup krajów jak np. Unia Europejska. Spór jest w gruncie rzeczy bardzo prosty do opisania - chodzi o rewidowane co pięć lat dobrowolne zobowiązania państw do obniżki emisji CO2.

Z pozytywów: ok. 30 krajów – w tym największy emitent Chiny - zapowiedziało zwiększenie celów redukcyjnych w przyszłym roku. ONZ spodziewa się też, że ok. 80 krajów przedstawi ambitniejsze plany redukcyjne w czasie szczytu klimatycznego organizowanego przez Sekretarza Generalnego ONZ António Guterresa we wrześniu w Nowym Jorku.

Szybsze i głębsze redukcje emisji - zwłaszcza przez kraje rozwinięte - są niezbędne dla osiągnięcia celów Porozumienia Paryskiego. Niestety, aktualne plany redukcyjne są niewystarczające, a krajom daleko do wypełnienia nawet tych mało ambitnych celów.

Na atmosferę rozmów o planach redukcyjnych na pewno nie wpłynęły wiadomości z Brukseli, gdzie Polska, razem z Czechami, Węgrami i Estonią, zablokowały pod koniec czerwca polityczną zgodę UE na redukcję emisji netto do zera w 2050 roku.

Za małe wsparcie dla najbardziej poszkodowanych

W sprawie szkód i strat powodowanych przez zmiany klimatyczne i ekstremalne zjawiska pogodowe przez nie wywołane, spór dotyczy pomocy, jaką państwa rozwinięte – na których ciąży historyczna odpowiedzialność za większość emisji – miałyby przekazywać państwom rozwijającym się.

Według tych ostatnich pomoc jest zbyt mała i kraje bogate nie spieszą się z jej przekazywaniem nawet po takich kataklizmach, jak cyklon Idai, który w marcu spustoszył Mozambik, Zimbabwe i Malawi.

Nie jest jasne, czy te główne punkty sporne zostaną rozwiązane w czasie COP25 w Santiago. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie. Biorąc pod uwagę coraz bardziej alarmistyczne doniesienia ze świata nauki o kryzysie klimatycznym, proces uzgadniania zasad wdrożenia Porozumienia Paryskiego nie nadąża za bezlitosną rzeczywistością.

Na przykład ostatnia aktualizacja danych o wzroście temperatury oceanów, sporządzona przez brytyjski Met Office (odpowiednik naszego IMiGW), może wskazywać na to, że poziom emisji prowadzących do globalnego wzrostu temperatury o 1,5 °C osiągniemy już za 6 do 10 lat, a nie 9 do 13 lat, jak do tej pory uważano.

Przy pisaniu korzystałem z omówień konferencji w Bonn opublikowanych przez: Carbon Brief, Climate Action Tracker, Climate Home News, Earth Negotiations Bulletin, Wysokie Napięcie, oraz z materiałów UNFCCC i portalu Nauka o klimacie. Wszystkich zainteresowanych szczegółowymi omówieniami światowych negocjacji klimatycznych zachęcam do jak najczęstszego odwiedzania stron tych publikacji i organizacji.

Niniejsza publikacja powstała dzięki współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie. Zawarte w niej poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.

;
Wojciech Kość

W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc

Komentarze