0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Damian Kramski / Agencja GazetaDamian Kramski / Age...

Reportaż „Gazety Wyborczej” (3 grudnia 2018) ujawnił mroczne oblicze prałata Henryka Jankowskiego. Legendarny kapelan „Solidarności” okazał się niebezpiecznym drapieżnikiem, który co najmniej od końca lat 60. przez kilka dekad wykorzystywał seksualnie dzieci. Od lat 90. na plebanii Jankowskiego pomieszkiwali ministranci i młodzi chłopcy. Podawali gościom alkohol, zostawali na noc, spali z Jankowskim w jednym łóżku. Widzieli to księża i politycy, ale nikt nie reagował.

Po tekście „Wyborczej” 3,5 tys. osób podpisało się pod petycją w sprawie usunięcia gdańskiego pomnika prałata (postawiono go dwa lata po śmierci Jankowskiego). Ktoś ułożył pod nim dziecięce buciki i kartki z napisem pedofil”, ktoś inny oblał czerwoną farbą. W piątek 7 grudnia trójmiejskie Dziewuchy Dziewuchom organizują pod pomnikiem protest „Pomniki dla ofiar - nie dla katów!”.

Ksiądz legenda „Solidarności”

W sprawie ks. Jankowskiego można znaleźć wiele analogii do opisywanych przez media przypadków księży, którzy dopuścili się molestowania dzieci.

Przypomnijmy, kim był ks. Jankowski. Urodził się w 1932 roku, w 1958 wstąpił do Biskupiego Seminarium Duchownego w Gdańsku-Oliwie. Sześć lat później, w 1964 roku Jankowski przyjął święcenia kapłańskie. Przez 46 lat posługi pracował w czterech gdańskich parafiach:

  • 1964-1967 Świętego Ducha;
  • 1967-1968 Matki Bożej Bolesnej;
  • 1968-1970 św. Barbary;
  • 1970-2009 św. Brygidy (od 1976 do 2004 jako proboszcz).

W 2009 roku odszedł na emeryturę, zmarł rok później.

O ks. Jankowskim pewnie mało kto by słyszał, gdyby nie „Solidarność”. Lech Kaczmarek, ówczesny biskup gdański, skierował Jankowskiego do odprawienia mszy dla robotników w Stoczni Gdańskiej w 1980 roku. Od tego czasu, na polecenie prymasa kard. Stefana Wyszyńskiego, Jankowski został kapelanem „Solidarności”. Dało mu to sławę, władzę, pieniądze oraz kontakty z późniejszymi politykami z pierwszych stron gazet.

Z parafii na parafię

Przenoszenie księdza pedofila przez biskupa z parafii na parafię to stary i sprawdzony sposób kościelnych hierarchów. Zwykle odbywa się to w obrębie jednej diecezji (zgodnie z zasadą, że "brudy pierzemy u siebie"). Najczęściej ksiądz przenoszony jest po tym, kiedy biskup dowie się o molestowaniu, albo kiedy sprawa trafi na policję.

Wystarczy prześledzić doniesienia medialne z ostatnich 12 miesięcy, żeby znaleźć co najmniej kilka takich historii, m.in. sprawy: ks. Jacka W. z Węgrowa, ks. Jarosława M. z Garbna, ks. Mariusza W. z Nowego Targu.

Czy z Jankowskim było podobnie? W reportażu "Wyborczej" pierwsze wzmianki o skrzywdzonych przez księdza dzieciach dotyczą lat 1968-1970, kiedy Jankowski był wikariuszem w kościele pw. świętej Barbary. Jak pisze "Wyborcza”, ksiądz miał wtedy "10, może 20 razy" molestować 14-letnią Barbarę Borowiecką. Z jej relacji wynika, że molestowana była również jej koleżanka, która po tym jak okazało się, że jest w ciąży z Jankowskim, popełniła samobójstwo.

W tym czasie wszyscy w okolicy mieli wiedzieć o niepokojących skłonnościach Jankowskiego. "Dzieci z okolicznych domów bawiły się często na podwórku za kamienicą. Stał tam trzepak, robiliśmy na nim wygibasy i fikołki. Gdy ktoś zauważał, że on wychodzi z kościoła, podnosił alarm: »Uwaga! Jankowski idzie«. Dzieciaki rozpierzchały się" – opowiada "Wyborczej" Borowiecka. Dorośli także zdawali sobie sprawę, że Jankowski – jak mówili – "gania za dziećmi". Potem ks. Jankowski został nagle przeniesiony z parafii. "Po prostu zniknął, a potem stał się sławny" – mówi inny bohater tekstu.

Do roku 1970 Jankowski w sześć lat cztery razy zmieniał parafie, co może rodzić pewne podejrzenia, ponieważ księża, którzy w jakiś sposób podpadają przełożonym lub sprawiają kłopoty, są często przenoszeni. Dziwne wydaje się także to, że dopiero w kościele św. Barbary (trzeciej parafii Jankowskiego), ksiądz nagle w tak bezczelny i otwarty sposób "poluje" na dzieci.

W 1970 roku ks. Jankowski dostaje zadanie odbudowy kościoła św. Brygidy. Budynek w 1945 roku spalili Rosjanie. Młodemu Jankowskiemu przypadła bardzo trudna misja. Musiał odbudować z gruzów sporą świątynię w latach 70., kiedy zdobycie materiałów budowlanych graniczyło z cudem.

Czy biskup wysłał go tam dlatego, że Jankowski był obrotny i miał dar do załatwiania różnych rzeczy, czy też za karę, żeby zajęty pracą ksiądz nie miał czasu na "ganianie za dziećmi"?

Hojny jak ksiądz

Od kiedy ks. Jankowski związał się z „Solidarnością” był jedną z najbardziej zaufanych osób przewodniczącego „S” Lecha Wałęsy. Jak czytamy w „Wyborczej”, Jankowski został "dystrybutorem zagranicznej pomocy. Tiry z lekami, jedzeniem, ubraniami zajeżdżały na parafię św. Brygidy co kilka dni". Ksiądz dysponował w dużych ilościach rzeczami niedostępnymi dla szarych obywateli PRL. Już wtedy widać było jego zamiłowanie do bizantyjskiego przepychu. Kiedy inni księża jeździli dużymi fiatami, on woził się mercedesem, darem od niemieckich katolików. Dawni opozycjoniści zastrzegali jednak, ks. Jankowski był bogaty, ale bogactwem dzielił się z setkami osób, także po 1989 roku.

Bogactwo bijące od prałata kusiło też młodych chłopców. "Wyborcza" przywołuje relacje chłopaków usługujących na plebanii Jankowskiego, którzy dawali mu się całować w usta i dotykać. Ks. Jankowski kupował im za to drogie ubrania, telefony. Jeden z chłopców z reportażu został przez Jankowskiego upity i wykorzystany oralnie, prałat dał mu za to tysiąc złotych i wyrzucił za drzwi.

Kuszenie pieniędzmi, drogimi prezentami i niedostępnymi przedmiotami to kolejny powtarzający się motyw w sprawach księży pedofilów.

Wiele ofiar molestowanych w latach PRL wspomina, że księża zapraszali na plebanię na czekoladę, coca-colę, oglądanie kaset VHS. Wspominał o tym w „Krytyce Politycznej” Marek Lisiński, szef Fundacji Nie Lękajcie Się, pomagającej ofiarom księży pedofilów. „W tamtych czasach ksiądz mógł zbliżyć się do rodziny, także oferując pomoc w zdobywaniu środków spożywczych czy chemicznych, bo miał do nich lepszy dostęp niż zwykli obywatele”.

W OKO.press opisywaliśmy historię ks. Wincentego Pawłowicza skazanego w 2003 roku za molestowanie pięciu ministrantów w Witoni. Pawłowicz zapraszał dzieci "na komputery". Księdza Piotra D. z małej mazowieckiej wsi sąd skazał za molestowanie małoletnich na kilka lat więzienia. Ksiądz rozpijał chłopców, kupował im telefony komórkowe, a następnie wykorzystywał.

Przeczytaj także:

Pożądane dzieci z problemami w domu

Z reportażu „Wyborczej” wynika, że Jankowski wybierał dzieci z problemami, sieroty, te z rozbitych rodzin. Dla takich dzieci (i ich rodzin) bycie wybranym przez księdza do czytania ewangelii lub do pomocy w Kościele to wielkie wyróżnienie.

Ostatnio sąd w Gdyni skazał na sześć lat więzienia ks. Wojciecha L., który molestował dzieci na obozie harcerskim. Ksiądz "najbardziej przyjaźnił się z tymi najsłabszymi, z rozbitych rodzin, porzuconymi przez matki czy ojców, wychowywanymi przez religijnych dziadków".

O takich mechanizmach wspominał też Marek Lisiński, który sam był w dzieciństwie molestowany przez duchownego: "Ksiądz był dla mnie autorytetem. Zastąpił w mojej głowie nieobecnego ojca. Zostałem lektorem podczas mszy. Dla chłopca z nizin społecznych to było duże wyróżnienie. Miałem trzynaście lat".

Jolanta Zmarzlik, specjalistka ds. ochrony dzieci przed krzywdzeniem z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę w Warszawie, w wywiadzie dla Katolickiej Agencji Informacyjnej mówiła: "[Sprawca wykorzystania seksualnego] upatruje sobie dziecko i wikła je w relację: wyróżnia, pokazuje, że rodzice są zapracowani, biedni, pogrążeni w alkoholu czy innego rodzaju problemach.

W sytuacji, kiedy dziecko, które ma w domu mało komunikatów, że jest dla rodziców ważne, że jest otoczone uwagą i opieką nagle pojawia się ktoś, kto oferuje mu dobra psychologiczne czy materialne".

Wszyscy wiedzą, nikt nie alarmuje

Kłopoty ks. Jankowskiego zaczęły się w 2004 roku. Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie "doprowadzenia do obcowania płciowego i poddania innej czynności seksualnej wobec małoletniego". Chodziło o Sławka, nastoletniego "przyjaciela" Jankowskiego, który pomieszkiwał na plebanii i dostawał od prałata drogie prezenty i pieniądze. Drugie śledztwo dotyczyło Piotra, chłopca wykorzystanego przez Jankowskiego w 1997 r. Oba śledztwa prokuratura umorzyła. Przy okazji śledztw i burzy medialnej wokół księdza okazało się, że mnóstwo osób wiedziało o młodych chłopcach na plebanii, widziało jak Jankowski ich przytula, klepie w pośladki, całuje w usta.

Prałat nie krył się z chłopcami nawet po wszczęciu śledztwa. Kiedy dziennikarka „Wyborczej” przyszła do niego na rozmowę, w pewnej chwili „młody ministrant w bawełnianych spodenkach, białym T-shircie i plastikowych klapkach podał na stół biszkopty i kawę”.

O zmowie milczenia wokół Jankowskiego w poruszającym poście na facebooku napisała Lidka Makowska, działaczka kulturalna z Gdańska. "Ja już w 1993 roku usłyszałam opowieść o 13-letnim ministrancie, gwałconym przez księdza Jankowskiego. Nie zrobiłam z tym nic, oprócz oburzenia. (…) Od 1997 roku pracowałam - w pobliskim Brygidzie - Ratuszu Staromiejskim, nie raz na imprezach w kręgach ludzi kultury mówiło się o skłonnościach księdza Jankowskiego do nieletnich chłopców. Ale nikt z nas z tym nic nie zrobił" – pisze Makowska.

Wiedzieli także inni księża oraz ówczesny biskup Tadeusz Gocłowski, który po oskarżeniu Jankowskiego w 2004 roku napisał do niego list.

"Poważny problem, który od kilku lat budzi mój niepokój, to twój stosunek do młodych mężczyzn, do chłopców, którzy stale kręcą się po plebanii, chodzili po twoich pokojach, nalewali wino w czasie obiadu czy kolacji. Zwracałem ci na to uwagę.

Kapłani i inni pracujący w św. Brygidzie sygnalizowali i tobie, i mnie niebezpieczeństwo złośliwych komentarzy".

Skala milczenia w sprawie pedofilskiej działalności Jankowskiego była oczywiście zwielokrotniona ze względu na jego pozycję, bo był nie tylko kapłanem, ale i "Solidarnościową" ikoną. Ale zmowa milczenia dotyczy wielu molestujących księży. W głośnej sprawie 13-latki, przez kilkanaście miesięcy więzionej i gwałconej przez duchownego, ofiara wspominała: "Często zabierał mnie na plebanię w Stargardzie. Jedliśmy obiad ze wszystkimi księżmi, a potem brał mnie do swojego pokoju. Nie rozumiem, dlaczego nikt nie reagował. Ja byłam bardzo drobną dziewczynką, wszyscy widzieli jaka jest między nami różnica wieku, a księża się nie dziwili, że śpię u niego".

;
Na zdjęciu Sebastian Klauziński
Sebastian Klauziński

Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.

Komentarze