Radosław Gruca
Radosław Gruca
Ksiądz Michał L. dwukrotnie zgwałcił 17-letnią dziewczynę. Dopiero po interwencji jej rodziców, abp Sławoj Leszek Głódź odwołał księdza z parafii i przeniósł do innej, a potem przerzucał do czterech kolejnych. Według księży z tych parafii, L. mógł się tam dopuścić kolejnych przestępstw seksualnych. OKO.press rozmawiało z jego ofiarą, dziś 26-letnią Agnieszką
W poniedziałek, 16 marca br., za dwukrotny gwałt na 17-latce Sąd Okręgowy w Gdańsku skazał księdza Michała L. na 12 lat więzienia. Nałożył na niego także 15-letni zakaz zbliżania się do ofiary i dożywotni zakaz wykonywania zawodów związanych z edukacją, opieką i leczeniem małoletnich. Michał L. ma także zapłacić poszkodowanej 100 tys. zł zadośćuczynienia.
Ten surowy wyrok (na razie nieprawomocny) zapadł po zaledwie kilkumiesięcznym procesie.
Sąd uznał, że nie ma żadnych wątpliwości co do tego, co wydarzyło się w 2011 roku m.in. na plebanii jednego z gdańskich kościołów.
Gdy 9 lat temu matka dziewczyny powiadomiła o gwałcie gdańską kurię, abp Sławoj Leszek Głódź przeniósł księdza L. do parafii w Wejherowie. Potem - aż do jesieni 2019 roku - Michał L. świadczył posługę w kilku kolejnych pomorskich parafiach. We wrześniu 2019 został aresztowany i wkrótce potem zasiadł na ławie oskarżonych.
Według naszych informacji, w czasie procesu przeciwko ks. Michałowi L., abp Głódź zasłaniał się niepamięcią. W oficjalnym oświadczeniu zapewniał niedawno, że nigdy nie ukrywał przestępstw seksualnych księży.
Co innego wynika z wstrząsającej relacji ofiary księdza Michała L., dziś 26-letniej Agnieszki, z którą rozmawiało OKO.press.
Ks. Michał L. przyjął święcenia kapłańskie w 2010 roku. Jak ustaliliśmy, w swojej krótkiej kapłańskiej karierze wielokrotnie wikłał się w kłopoty.
W jednej z parafii został złapany na podkradaniu pieniędzy zbieranych podczas kolędy. "Przyłapano go, bo zgubił kartkę, na której zapisywał ukradzione kwoty" - mówi nasz informator z Trójmiasta. Notatki znalazł ponoć jeden z wikariuszy i przekazał proboszczowi. Ten już wcześniej miał księdza L. na oku.
Według relacji naszych informatorów, wcześniej - pracując w innej parafii - ksiądz L. ukradł telefon komórkowy ministranta i zastawił go w lombardzie. Sprawę wyciszono, ale został ślad w aktach personalnych. Zapisano w nich, że L. jest kleptomanem.
Lubił pieniądze i hazard. Duchowni, którzy go poznali, mówią, że jest narcyzem. Jego pasją była jazda na motorze. "Jeździł ciągle do jakiegoś klubu motocyklistów. Spędzał tam tyle czasu, że nie starczyło mu go na obowiązki w parafii. Interweniował jeden z biskupów, który nakazał mu motor sprzedać" - mówią duchowni z Gdańska.
Księża, którzy go znają i jego byli parafianie wspominają, że miał dobry kontakt z młodymi ludźmi.
W 2011 roku Michał L. był wikarym w parafii pw. Matki Bożej Bolesnej w Gdańsku. Tam poznała go Agnieszka.
Kiedy miała 13 lat urodziła się jej siostra, u której po roku zdiagnozowano autyzm. To wywróciło życie rodziny do góry nogami. Ojciec na całe dni znikał z domu w pracy, matka całą uwagę skupiła na autystycznej córce. Agnieszka i jej młodszy brat poczuli się opuszczeni. Dużo czasu spędzali z młodym księdzem Michałem L., a mama cieszyła się, że ktoś się nimi opiekuje. Do jesieni 2011 roku.
Z Agnieszką spotykamy się w Gdyni. "Ksiądz L. był spoko. Można było przy nim przeklinać i słuchał reggae. Często zabierał nas na bilard, a na plebanii graliśmy w gry lub oglądaliśmy mecze. Pomagał też nam przy lekcjach. Był często u nas w domu i pomagał z matmą" - wspomina Agnieszka.
Kiedy zadzwonił któregoś dnia i poprosił ją, by przyszła na plebanię pomóc mu, nie miała żadnych obaw. Tłumaczy: "Tyle nam pomaga, że nawet przez myśl mi nie przyszło, że mogłabym odmówić".
Co było potem? "Kiedy przyszłam, zaprosił mnie na górę. Pozamykał wszystkie drzwi. Byliśmy sami. Wtedy zaczął mnie rozbierać. Miał dwa metry i ważył pewnie ze sto kilo. Mówiłam mu nie, ale nie przestawał. Wisiał tam wielki obraz Jezusa modlącego się. Modliłam się, gdy to wszystko trwało, że jeśli Bóg jest wszechmogący, to niech to przerwie. Niech ześle trzęsienie ziemi, niech ktoś chociaż rzuci kamieniem w okno, niech ktoś tu przyjdzie, wejdzie, obroni mnie! Na końcu L. zatkał mi nos i włożył penisa do buzi. Gdy tylko to sobie przypominam, czuję jak się duszę. Kiedy już skończył podziękował i powiedział, że bardzo mu pomogłam" - opowiada z trudem.
Traumatyczne wydarzenie sprawiło, że chciała się zabić.
"Od tamtej pory czułam się rzeczą, a nie człowiekiem. Bardziej jak szmata do podłogi, albo zabawka rzucona w kąt, która się nikomu nie przyda. Rano zadzwoniła mama, żebym zawiozła jej obiad na działkę. Ale poszłam na opuszczone boisko piłkarskie. Zabrałam z domu wszystkie tabletki jakie tylko znalazłam. W domu nie było alkoholu tylko sok Kubuś. Zapiłam nim te wszystkie tabletki. Nie zadziałało. Poszłam więc nad staw. Znalazłam pustą butelkę po małpce i przecięłam sobie żyły" - opowiada z trudem jednostajnym głosem i ze wzrokiem wbitym w ziemię.
Odratowali ją rodzice, którzy zrobili jej płukanie żołądka, opatrzyli ranę. Agnieszka wie to jednak tylko z ich relacji, wszystko pamięta jak przez mgłę. "Podobno leżałam na kolanach babci i powtarzałam tylko: „ja tego nie chciałam”".
Początkowo rodzina nie wiedziała, co się z nią dzieje. "Trzeciego dnia wydusiłam z siebie, o co chodzi. Mama poszła do parafii.
Ksiądz Sylwester, drugi pracujący na plebanii wikary, przekonał proboszcza do rozmowy. Mama powiedziała wszystko i nalegała, żeby ksiądz L. zmienił parafię.
Niedługo potem on do mnie dzwonił. Płakał. Pisał w esemesach, że jak go zabiorą z parafii, to stracę przyjaciela i nie będę miała się komu wygadać. Potem znów dzwonił i przepraszał. Powiedział, że zrozumiał co zrobił i chciałby mnie przeprosić. Miałam w głowie obraz Jana Pawła II i Ali Agcy w celi. Pomyślałam, że skoro on był w stanie wybaczyć swojemu zamachowcy, to dlaczego ja miałabym tego nie zrobić, że tak powinien postępować katolik.
Przyjechał po mnie. Z kontekstu wywnioskowałam, że zamówił stolik w restauracji. Ale zawiózł mnie do hotelu do Gdyni. Za rękę zaprowadził mnie do szatni, wziął mnie pod pachę jak rzecz, rozebrał i wrzucił do sauny. Tam po prostu mnie na sobie posadził. Ludzie, gdy zobaczyli co się dzieje, odwracali wzrok, a chwilę później wyszli".
O tym, co stało się w saunie, nie powiedziała nikomu przez lata. Ale rodzina widziała, że dzieje się coś złego - Agnieszka płakała całymi dniami.
"Wtedy matka zagroziła proboszczowi, że wezwie telewizję. W ciągu kilku dni zabrali go do nowej parafii" - opowiada Agnieszka.
Według reprezentującego ją mecenasa Patryka Łukasiaka, matka o gwałcie poinformowała również kurię, ale poza przeniesieniem księdza "reakcji nie było".
Dwa lata później Agnieszka pojechała na pielgrzymkę na Jasną Górę, z ks. Sylwestrem. Niespodziewanie spotkali tam ks. Michała L. Towarzyszył grupie młodzieży z Wejherowa, choć podobno miał mieć zakaz pracy z młodzieżą. Potem Agnieszka już go nie widywała.
W 2018 roku sprawa wróciła. Agnieszka udzielała się w grupach charyzmatycznych. Miała swojego przewodnika duchowego - zakonnika z duszpasterstwa akademickiego. Opowiedziała mu, co zdarzyło się w 2011 roku.
Kilka dni później, napisał do niej na Messengerze: „Jestem po konsultacjach w twojej sprawie; rozmawiałem z ojcem Józefem, który jest gotowy cię przeprowadzić przez modlitwę o uwolnienie. Tak się składa, że będzie za półtora tygodnia w Poznaniu. Chciałbym, żebyś pojechała. Dziś pogadam też z panią psychoterapeutką.
Będę też musiał zgłosić twoją sprawę kurii i na policji. Jeśli sama nie masz odwagi, na mnie prawo nakłada taki obowiązek. Jeśli tego nie zrobię grozi mi więzienie, bo takie jest prawo”.
W rzeczywistości, zgodnie z artykułem 240 kodeksu karnego, osobie, która wie o gwałcie lub wymuszeniu innej czynności seksualnej na osobie małoletniej, ale nie powiadomi o tym organów ścigania, grozi do 3 lat więzienia. Gdy doszło do gwałtu Agnieszka miała 17 lat, więc zakonnikowi nie groziło więzienie. Ale zapowiedź zrealizował i zgłosił sprawę organom ścigania.
"Zawalił mi się cały mój prowizorycznie ułożony świat" - mówi Agnieszka.
W grudniu 2018 roku gdańska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie gwałtu. Jesienią 2019 roku postawiła zarzuty księdzu L., a sąd zadecydował o jego aresztowaniu.
Podczas procesu ksiądz Michał L. przekonywał sąd, że żadnego gwałtu nie było, a z Agnieszką łączyła go "relacja uczuciowa".
Sąd nie uwierzył jednak w te wyjaśnienia. Jak tłumaczyła w uzasadnieniu wyroku sędzia Adrianna Kłosowska, takiej relacji nie potwierdziła ani poszkodowana, ani nikt inny. Świadkowie mówili natomiast o przyjaźni i zaufaniu, jakim 17-letnia wówczas dziewczyna darzyła oskarżonego.
Sędzia podkreślała, że Michał L. wykorzystał to zaufanie, a także młody wiek i niedoświadczenie emocjonalne i charakter Agnieszki.
Sam nie działał w emocjach lecz z rozmysłem: nawiązał bliskie relacje z ofiarą i jej rodziną, wybrał moment, gdy nikogo nie było na plebanii, by ją tam zwabić.
Według sądu, nie ma żadnych wątpliwości, co do prawdziwości zeznań pokrzywdzonej. "Jej relacja była spójna, chronologicznie uporządkowana" - mówiła w uzasadnieniu sędzia Kłosowska. I dodała, że "Zachowania pokrzywdzonej po tych wydarzeniach utwierdzają sąd w przekonaniu o prawdziwości jej zeznań".
Jak podkreślała sędzia, Agnieszka do dziś nie uporała z tym, co się wydarzyło. "Mając na względzie te wszystkie okoliczności, sąd ocenił, że kara 12 lat pozbawienia wolności za te dwa zdarzenia będzie karą adekwatną" - podsumowała.
Prawnik reprezentujący Agnieszkę czeka na uprawomocnienie wyroku. Najprawdopodobniej wystąpi w jej imieniu o odszkodowanie od kurii. Sąd na razie przyznał jej w ramach zadośćuczynienia 100 tys. zł, ale ma je zapłacić Michał L., a nie Kościół.
Jak się okazuje, po gwałcie na Agnieszce abp Sławoj Leszek Głódź aż pięć razy przenosił ks. Michała L. z parafii do parafii. Według "Gazety Wyborczej". 1 grudnia 2011 roku delegował go do parafii Trójcy Świętej w Wejherowie. Następnie przenosił go do parafii Wniebowzięcia NMP w Żukowie, do św. Antoniego w Gdańsku-Brzeźnie, do św. Mikołaja w Gdyni i ostatecznie do św. Józefa i Judy Tadeusza w Rumi.
Według naszych ustaleń, w żadnym z przypadków nie ostrzegano proboszczów o powodach przenosin. W teczce osobowej ks. L. była jedynie informacja, że jest kleptomanem.
Z ustaleń OKO.press wynika, że pełniąc posługę w kolejnych parafiach, ks. Michał L. mógł się dopuścić innych przestępstw seksualnych.
Jedna z jego przypuszczalnych ofiar poznała go, gdy posługiwał w Rumi. "Poszukiwała informacji o księdzu po tym, jak zniknął z parafii. Objeżdżała wszystkie parafie" - mówi ksiądz, który pracował w jednej z parafii z ks. Michałem L. Szczegółów tego, co przydarzyło się dziewczynie, nie chce ujawnić. Radził jej, żeby poszła na policję zamiast prowadzić własne śledztwo. Zostawiła na siebie namiary. Potem, jak często bywa z ofiarami, przestała się odzywać.
We wrześniu 2019 roku L. nagle zniknął z parafii w Rumi. Nie pożegnał się z wiernymi, nie wytłumaczył odejścia. Okazało się, że został aresztowany - zarzucono mu popełnienie dwóch gwałtów. Jego obrońcą został znany prawnik, który pracował wcześniej dla kurii.
Mimo, że sprawę opisywały media, nuncjusz apostolski abp Pennachio pytany o to, czy sprawa trafiła do Watykanu odpowiadał, że nie ma o niczym pojęcia. "W dniu, w którym w tej sprawie został wezwany do sądu abp Głódź, nuncjusz przekonywał nas, że sprawa nie jest im kompletnie znana" - mówi OKO.press Justyna Zorn z grupy Głos Wiernych, domagającej się wyjaśnienia nieprawidłowości w Archidiecezji Gdańskiej.
Wierni z diecezji obserwują sprawę, bo dotarły do nich informacje, że arcybiskup Głódź miał wiedzę o tym, co ksiądz L. zrobił Agnieszce już 9 lat temu.
Jak ustaliliśmy, po gwałcie proboszcz parafii, w której pracował ks. L, był w kurii. Miał nawet pokazywać arcybiskupowi esemesy od zgwałconej dziewczyny. Udostępniła ona proboszczowi wiadomości od księdza L., w których starał się ją przekonać, żeby nikomu niczego nie zgłaszała.
Nic jednak nie wskazuje na to, że ktokolwiek z kurii przekazał informacje prokuraturze.
W lutym 2020, po doniesieniach tygodnika "Wprost", że Watykan wyznaczył obserwatora, który ma przygotować raport o nieprawidłowościach w diecezji gdańskiej,
abp Głódź wydał oświadczenie, w którym zapewniał, że "nie wykazał żadnej opieszałości w sprawie jakichkolwiek duchownych, którzy dopuścili się przestępstwa".
Tydzień później, stawił się w sądzie i złożył zeznania w procesie przeciwko ks. Michałowi L. Nie znamy dokładnej treści zeznań, bo proces toczył się z wyłączeniem jawności.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się jednak, że arcybiskup zasłaniał się niepamięcią.
Wśród księży z archidiecezji mówi się, że przyjął taką taktykę, bo chce spokojnie dociągnąć do wieku emerytalnego. W sierpniu kończy 75 lat i może przejść na arcybiskupią emeryturę. Spędzi ją zapewne w komfortowych warunkach w swojej wartej miliony posiadłości w Bobrówce na Podlasiu.
Gdyby się okazało, że arcybiskup wiedział o podejrzeniu gwałtu popełnionego przez Michała L., a nie poinformował o tym Stolicy Apostolskiej, mógłby mieć problemy.
W 2001 roku Jan Paweł II ogłosił list apostolski, zgodnie z którym jeśli biskup “otrzyma wiadomość, przynajmniej prawdopodobną, o popełnieniu przestępstwa przeciw szóstemu przykazaniu Dekalogu, popełnionego przez duchownego z osobą nieletnią poniżej osiemnastego roku życia”,
po przeprowadzeniu wstępnego badania powinien powiadomić watykańską Kongregację Nauki Wiary.
Abp Głódź takiego powiadomienia do Watykanu nie przesłał.
W 2016 i 2019 roku papież Franciszek wprowadził przepisy ułatwiające usuwanie z urzędu biskupów, którzy nie powiadamiali o przestępstwach seksualnych księży.
Wyjaśnienia nieprawidłowości, do jakich miało dochodzić w kurii gdańskiej, m.in. ukrywania przestępstw seksualnych księży, domaga się grupa wiernych. Nuncjusz długo ignorował ich listy i prośby o spotkanie. Zgodził się na nie, kiedy zagrozili protestem pod nuncjaturą. Ale ostatnio - przez koronawirusa - wszystkie spotkania z przyjezdnymi odłożono na bliżej nieokreślony czas.
Jak ustaliło OKO.press, do Watykanu wpłynęły co najmniej trzy oficjalne skargi na abp.Głódzia.
Pierwszą złożyła Barbara Borowiecka, ofiara księdza prałata Henryka Jankowskiego. Kolejną, dotyczącą przede wszystkim mobbingu, przekazali wierni za pośrednictwem wysoko postawionego w Watykanie kardynała. Trzecia - zgłoszona przez pełnomocnika Agnieszki do Kongregacji Nauki i Wiary dotyczy właśnie ks. Michała L. Została wysłana do Watykanu w grudniu 2019 roku.
Sprawa przed Trybunałem Kościelnym ruszyła jednocześnie z postępowaniem prokuratorskim. Kilka miesięcy temu Agnieszka złożyła przed nim zeznania.
Mimo że papież Franciszek zniósł tajemnicę papieską i zezwolił na przekazanie dokumentów z postępowań kościelnych na potrzeby spraw toczących się przed świeckimi organami, kuria dotąd nie przekazuje Agnieszce żadnego dokumentu. Księża odmawiają ich, bo - jak twierdzą - "są one własnością Stolicy Apostolskiej".
Agnieszka zeznania w postępowaniu przed Kościelnym Trybunałem złożyła już w ubiegłym roku."Potraktowali mnie dobrze. Nie wiem jednak do dziś, na jakim etapie jest sprawa i kiedy może się zakończyć" - mówi.
Jak na razie jedynym efektem jest to, że Michał L. zniknął ze spisu księży z diecezji. Ale znając powolność procesów kościelnych, raczej nie został jeszcze wydalony z kapłaństwa.
Pisał m.in. dla "Gazety Wyborczej", "Dziennika" i "Faktu"; współpracuje z kanałem Reset Obywatelski. Autor książki "Hipokryzja. Pedofilia wśród księży i układ, który ją kryje". Od sierpnia 2020 w OKO.press.
Pisał m.in. dla "Gazety Wyborczej", "Dziennika" i "Faktu"; współpracuje z kanałem Reset Obywatelski. Autor książki "Hipokryzja. Pedofilia wśród księży i układ, który ją kryje". Od sierpnia 2020 w OKO.press.
Komentarze