0:000:00

0:00

[restrict_content paragrafy="2"]Kto tak naprawdę ponosi odpowiedzialność za kryzys klimatyczny? Zazwyczaj odpowiadamy na to pytanie krótko: ludzkość. To ludzie, a nie słońce, wulkany czy jakiekolwiek inne procesy naturalne stoją za obecną zmianą klimatu. Wiemy to na podstawie tysięcy badań, wynika to również w sposób jednoznaczny z raportów Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu.

Ale nie wszyscy przyczyniamy się do kryzysu klimatycznego w takim samym stopniu.

Kto ile ton, czyli ciężar odpowiedzialności

Gdy mowa o rozkładzie odpowiedzialności, popularne jest przyjmowanie perspektywy narodowościowej. Nasza prawica lubi na przykład podkreślać, że Polska odpowiada w znikomym stopniu za światową emisję gazów cieplarnianych. To nie do końca prawda.

Tak, nasze emisje są o wiele skromniejsze niż Chin czy Stanów Zjednoczonych, ale wynika to z prostego faktu: jesteśmy mniejszym krajem. W przeliczeniu ilości emisji na osobę sprawa przedstawia się już mniej optymistycznie. Według danych Banku Światowego Polak odpowiadał w 2014 roku średnio za emisję 7,5 ton dwutlenku węgla, tyle samo co mieszkaniec Chin. Dane Global Carbon Atlas za rok 2017 są jeszcze bardziej niekorzystne dla Polski. Wynika z nich, że każdy z nas produkuje średnio 8,5 tony, podczas gdy w Chinach ta wartość wynosi poniżej 7 ton. A warto pamiętać o tym, że emisje na terenie Chin wynikają częściowo z produkcji towarów przeznaczonych na europejski rynek, czyli także dla Polaków.

Przeczytaj także:

Musimy też mieć na uwadze, że dwutlenek węgla pozostaje w atmosferze na długo. „Do dzisiaj mamy problem z CO2 emitowanym na początku rewolucji przemysłowej” – przypomina Aleksandra Kardaś, fizyczka atmosfery.

Jeśli weźmiemy całkowite, skumulowane emisje, to Europa, a wraz z nią Polska, wypada jeszcze gorzej na tle Chin, nie mówiąc już o Afryce. Same Niemcy i Wielka Brytania mają więcej emisji niż Chiny w okresie 1850-2011. Polska - 11 miejsce na liście największych emitentów w historii - prześciga o co najmniej kilkadziesiąt długości większość krajów afrykańskich.

Jeszcze mniej uzasadnione jest przekonanie, że za globalne ocieplenie odpowiada przeludniona Afryka.

Prawda jest taka, że mieszkańcy kontynentu afrykańskiego produkują w sumie niemal czterokrotnie mniej dwutlenku węgla niż mieszkańcy Europy.

„The Guardian” obliczył, że nawet w trakcie krótkiego lotu z Londynu do Edynburga jeden pasażer odpowiada za większą część emisji dwutlenku węgla niż typowy mieszkaniec takich krajów, jak Somalia bądź Uganda przez cały rok. Sam marszałek Kuchciński swoimi „rodzinnymi lotami” wyemitował więcej CO2 niż kilka tysięcy mieszkańców Somalii w ciągu roku. Z obliczeń Brown University wynika zaś, że Pentagon emituje wyższe ilości dwutlenku węgla niż większość krajów afrykańskich.

Gdy mówimy o odpowiedzialności za kryzys klimatyczny, kryterium zamożności, stylu życia czy władzy okazuje się zazwyczaj sensowniejsze niż kryterium ściśle geograficzne. Tym tropem podążył ostatnio „The Guardian”, skupiając się na działalności międzynarodowych korporacji i sektora finansowego, czyli instytucji skupiających ogromne pieniądze oraz władzę.

Społeczna nieodpowiedzialność biznesu

Jak ujawnił „The Guardian”, 20 największych firm paliwowych odpowiada za 35 proc. wszystkich emisji dwutlenku węgla i metanu od 1965 roku.

„Wielką tragedią kryzysu klimatycznego jest to, że siedem i poł miliarda ludzi musi płacic cenę – w formie zniszczonej planety – żeby garść firm mogła dalej osiągać rekordowe zyski. To ogromna porażka naszego systemu politycznego, że godzimy się na ten stan rzeczy” – komentował dla brytyjskiego dziennika Michael Mann, amerykański klimatolog.

To mocne słowa, ale na ich rzecz przemawiają także inne fakty. Korporacje paliwowe nie tylko przyczyniają się do pogłębiania kryzysu klimatycznego, ale dodatkowo wydają ogromne pieniądze, aby zablokować potrzebne zmiany. Pięć firm notowanych najwyżej na giełdzie (Exxon, Shell, Chevron, Total S.A., BP) przeznacza w sumie 200 milionów dolarów rocznie na ten cel, sponsorując organizacje specjalizujące się w negowaniu zagrożenia klimatycznego.

Jest jeszcze gorzej, ponieważ przynajmniej dwie z tych firm - Exxon i Shell - wiedziały już dawno o zgubnym wpływie spalania paliw kopalnych na klimat. Raport, który otrzymali szefowie Exxon w 1982 roku, przewidywał wzrost temperatury o dwa stopnie Celsjusza w wyniku emisji gazów cieplarnianych. Podobne wnioski płynęły z wyników badań przeprowadzonych dla Shella w 1988 roku. Autorzy raportu ostrzegali między innymi przed podniesieniem się poziomu mórz o jeden metr, a także przed zniszczeniem całych ekosystemów. Obie firmy nie tylko nie zmieniły swoich działań, ale także zataiły przed opinią publiczną informacje z raportów.

Okazuje się więc, że najwięksi gracze na rynku paliwowym od dawna wiedzieli o zagrożeniu, ukrywali tę wiedzę przed społeczeństwem, a dziś odpowiadają za znaczącą część emisji gazów cieplarnianych, i wydają niemałe pieniądze, aby opóźnić konieczne zmiany.

Kiedy w drugiej połowie XX wieku rodziła się koncepcja „społecznej odpowiedzialności biznesu”, została ostro skrytykowana przez Miltona Friedmana, słynnego guru radykalnych zwolenników wolnego rynku. Na łamach „New York Timesa” pisał on, że jedyną społeczną odpowiedzialnością biznesu jest przynoszenie zysków. Wszystko inne jest nieistotne. Współczesne korporacje paliwowe zdają się robić wszystko, aby potwierdzić tę tezę.

Nie tylko firmy paliwowe

Z publikacji Guardiana wynika jednak, że problemy nie ograniczają się do sektora paliwowego. Inne korporacje także przyczyniają się do pogłębiania kryzysu klimatycznego. Wśród nich znajduje się Google. Brytyjski dziennik donosi, że firma wpłaciła spore sumy na konta organizacji specjalizujących się w opóźnianiu działań na rzecz ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. Jedną z nich jest Competitive Enterprise Institute, lobbująca w USA za znoszeniem regulacji środowiskowych i stojąca za decyzją rządu Donalda Trumpa, aby zerwać porozumienie paryskie. Przypomnijmy, zobowiązuje ono poszczególne rządy do aktywnych działań na rzecz zapobieżenia katastrofie klimatycznej.

Google to tylko czubek góry lodowej. Na czele firm zwalczających regulacje prośrodowiskowe znajdują się producenci samochodów. Tak wynika z ustaleń InfluenceMap, brytyjskiej organizacji non-profit.

Fiat Chrysler, Ford, Daimler, BMW, Toyota oraz General Motors są wśród najsilniejszych przeciwników wdrażania regulacji wynikających z porozumienia paryskiego.

„The Guardian” podkreśla również negatywną rolę sektora finansowego. Największe banki inwestycyjne zapewniły ponad 700 miliardów dolarów firmom paliwowym, które dążą do rozszerzenia swojej działalności związanej z wydobyciem ropy, węgla i gazu.

Przy tak hojnym wsparciu korporacje odpowiadające za ogromną część emisji gazów cieplarnianych nie muszą się martwić o przyszłość własnych interesów. Obywatele wszystkich krajów powinni się za to martwić o przyszłość ludzkości. Mark Carney, szef Banku Anglii, twierdzi, że rynki kapitałowe finansują plany wydobycia i wykorzystania paliw kopalnych, które mogą doprowadzić do wzrostu temperatury nawet o cztery stopnie Celsjusza. Dla wielu regionów świata oznaczałoby to całkowitą katastrofę.

Rynek nie poradzi sobie z kryzysem

Jakie wnioski płyną z doniesień "The Guardian"? Przede wszystkim trzeba pozbyć się złudzeń, że korporacje same z siebie zaprzestaną szkodliwych działań dla klimatu. W tej jednej sprawie Friedman miał z pewnością rację: dla korporacji liczy się tylko zysk.

Zarząd firmy, stojąc przed decyzją: „zarobić w ciągu najbliższych lat kolejne miliony dolarów dla udziałowców” czy „podjąć długoterminowe działania na rzecz redukcji emisji gazów cieplarnianych” – wybierze to pierwsze, bo tylko z tego jest rozliczany.

Same bodźce wolnorynkowe tego nie zmienią. Joseph Stiglitz w swojej najnowszej książce People, Power, and Profits pisze, że kryzys klimatyczny jest doskonałym przykładem problemu, z którym rynek nie potrafi sobie poradzić. Rynek w ogóle słabo radzi sobie z kosztami środowiskowymi. Różnica między krótkoterminowymi zyskami prywatnymi a długofalowymi kosztami społecznymi jest zdaniem Stiglitza w tym przypadku zbyt duża, aby zadziałały mechanizmy rynkowe.

Tak samo nie powinniśmy pokładać nadmiernej nadziei w decyzjach pojedynczych konsumentów. Odpowiedzialne zachowania konsumenckie są oczywiście godne pochwały, ale czym są decyzje przysłowiowego Kowalskiego wobec 700 miliardów dolarów, które sektor finansowy zapewnia firmom paliwowym? Ten wątek podkreśla słynny dziennikarz środowiskowy George Monbiot.

Korporacjom jest bardzo na rękę, by zrzucić odpowiedzialność na indywidualne wybory konsumentów. Ale czy większość z nas ma jakikolwiek realny wybór? – pyta Monbiot.

W jaki sposób bojkotować przemysł paliwowy? Rezygnując z używania samochodu? Jeśli ktoś mieszka w nowoczesnym mieście, z rozbudowaną komunikacją publiczną, może sobie pozwolić na ten luksus. Gorzej, gdy dana osoba mieszka na wsi albo w miasteczku, gdzie transport zbiorowy od lat był systematycznie zaniedbywany przez państwo, stawiające na autostrady. I tak jest ze wszystkim. Zazwyczaj na świadome wybory konsumenckie mogą pozwolić sobie przede wszystkim ludzie dysponujący odpowiednimi środkami i żyjący w odpowiednim miejscu. A i tak wystarczy, że raz wsiądą do samolotu, żeby ich ślad klimatyczny wzrósł gwałtownie.

Dlaczego potrzebujemy Grety Thunberg?

Odpowiedzią na kryzys klimatyczny jest uregulowanie działalności firm, które ten kryzys wywołują. Zapewnienie obywatelom realnej możliwości ograniczania swoich emisji, na przykład przez dofinansowanie komunikacji publicznej. Zbiorowe działania społeczeństwa, a nie indywidualne decyzje jednostek. Dlatego popularnością w USA cieszy się ostatnio Green New Deal, propozycja rządowych działań na rzecz przekształcenia gospodarki w celu ułatwienia walki z kryzysem klimatycznym. Niektórzy już proponują międzynarodową wersję tego planu - robi to np. Konferencja Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju, jeden z organów pomocniczych ONZ.

Do tego potrzebni są jednak politycy, bo tylko oni mają narzędzia pozwalające na wprowadzenie odpowiednich regulacji i przeprowadzenie koniecznych inwestycji. Niestety, sami z siebie nie podejmą wystarczających działań. Tym bardziej że wielkie korporacje wydają miliony dolarów, aby lobbować za polityką antyklimatyczną.

Obywatelskim odpowiednikiem lobbingu są między innymi protesty i wywieranie presji na politykach. Dlatego potrzebujemy strajków klimatycznych i takich osób jak Greta Thunberg, młoda szwedzka aktywistka, krytykowana przez polską prawicę i dogmatycznych wolnorynkowców.

Politycy muszą czuć, że nie ma społecznego przyzwolenia na lekceważenie kryzysu klimatycznego – że będą rozliczeni za swoje zaniedbania. W przeciwnym wypadku pozostanie nam patrzenie, jak przekraczamy kolejne limity wzrostu temperatury, a Ziemia staje się coraz mniej przyjaznym miejscem dla ludzkości.

Udostępnij:

Tomasz Markiewka

Filozof, autor książek „Język Neoliberalizmu” (Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, 2017) i "Gniew" (Wydawnictwo Czarne, 2020)

Komentarze