0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Mieszkańcy Hawany w kolejce po żywność, 27 marca 2024 r. Fot. YAMIL LAgencja GazetaE / AFPMieszkańcy Hawany w ...

Zaintrygował mnie tytuł w hiszpańskim dzienniku „El Pais”: „Kuba, »najbezpieczniejszy kraj świata« coraz bardziej niebezpieczny”. Zaczyna się od informacji o przepychankach, a potem o wielkiej bójce podczas inauguracji młodzieżowego lata na Małpiej Farmie (La Finca de los Monos) w jednej z najuboższych hawańskich dzielnic El Cerro. Rozniosła się plotka, że byli ranni, a nawet zabici. Rządowe środki przekazu szybko zdementowały najbardziej przerażające wieści, by... wkrótce potwierdzić część z nich w osobliwej wersji.

Potwierdzeniu w rządowej telewizji, że w czasie bójek 6 osób zostało rannych i wymagało opieki szpitalnej, towarzyszył propagandowy atak na dziennikarzy obywatelskich, publikujących informacje w mediach społecznościowych. Mieli się dopuścić manipulacji i podawania przesadzonego obrazu wydarzeń.

Być może wszystkich szczegółów tamtej nocy nie da się ustalić – istotne jest co innego. Tamtej nocy po ulicach chodziły grupki młodych mężczyzn uzbrojonych w maczety i noże. Podobne sceny obserwowano do tej pory w innych krajach regionu – nie na Kubie.

„Najbezpieczniejszy kraj świata” nie taki bezpieczny

Serfuję w internecie. Na niewyraźnych fotografiach, zrobionych w nocy aparatem z telefonu komórkowego, widać pojedynczych mężczyzn trzymających w dłoniach przedmioty, które mogą być maczetami. Jakość nie pozwala stwierdzić tego na 100 proc. – o maczetach czytam w relacjach o zajściach. Inne doniesienia sugerują, że przemoc w trakcie inauguracji hawańskiego lata to czubek góry lodowej.

„W niezależnej prasie coraz częściej pojawiają się nagłówki o napadach z bronią w ręku, morderstwach, walkach ulicznych” – donosi „El Pais”.

„O młodym mężczyźnie z gminy Campechuela na wschodzie kraju, którego zmaltretowane ciało – wobec nieudolności policji – odszukała rodzina i przyjaciele – napisano na Facebooku. O dwóch młodych ludziach, którzy zaplanowali morderstwo mężczyzny w Camagüey, aby ukraść jego elektryczny trójkołowiec (pojazd będący fuzją motocyklu i małego auta). O dożywotnim wyroku dla pewnego obywatela Kuby, który zamordował rolnika, by ukraść mu bydło. O bilansie ofiar – jednej osoby zmarłej i kilku rannych – podczas koncertu piosenkarza Jerry'ego La Bandery…”.

Ulice Hawany, jak i innych kubańskich miast, były przez ostatnie ćwierć wieku – od kiedy podróżuję na wyspę – oazami bezpieczeństwa. Z literatury i od znajomych wiem, że było tak właściwie od zwycięstwa rewolucji w 1959 roku. Kiedyś, spacerując nocą od baru do baru, spotkałem parę Brazylijczyków z São Paulo. Zaczęliśmy rozmawiać. Byli zachwyceni Hawaną – najbardziej tym, że mogą w poczuciu całkowitego bezpieczeństwa chodzić nocą po mieście, w dowolnej dzielnicy, bez obawy, że zostaną napadnięci.

Przez lata Fidel Castro powtarzał, że Kuba to „najbezpieczniejszy kraj świata” – i nie dało mu się zarzucić, że to propaganda. Czy teraz to się zmienia?

Obecny prezydent Miguel Diaz-Canel zapewnia, że nie ma na Kubie zabójstw ani zniknięć (może miał na myśli te polityczne?). Od innych ludzi władzy można usłyszeć, że nie ma wzrostu przestępczości, a jedynie większa jej widoczność z powodu istnienia mediów społecznościowych. To z kolei wpływa na pogorszenie stanu społecznej psyche.

Według danych podawanych przez instytucje państwowe, mniej niż 1/10 przestępstw na Kubie dokonuje się z udziałem jakiejś formy przemocy. Spośród tych tylko 1 proc. to zabójstwa; motywem tylko 11 proc. jest chęć zysku – reszta to skutek „problemów osobistych”, cokolwiek to znaczy. Kłopot w tym, że nie ma sposobu, by te dane zweryfikować – autorytarny charakter rządów i brak transparentności są tu, jak na razie, barierą nie do przejścia.

„Niektórzy powiedzą, że zawsze zdarzały się rabunki z udziałem przemocy, zabójstwa lub inne przejawy brutalnej przestępczości, ale dziś takich wydarzeń widzimy dużo więcej – mówi w „El Pais” Nelson Gonzalez, prawnik mający trzydziestoletnie doświadczenie pracy w kubańskim wymiarze sprawiedliwości. „Wszystko idzie ku gorszemu. Rozpada się system wartości, a kryzys gospodarczy uderza we wszystkie sfery życia”.

Przeczytaj także:

Kuba na granicy wytrzymałości

Ostatni raz byłem na Kubie równo dwa lata temu. Główną składową miejskiego pejzażu były gigantyczne kolejki. Czasem ludzie nie wiedzieli, po co stoją – cokolwiek „rzucą”, warto poczekać. Istniały komitety kolejkowe. Pojawił się zawód „stacza”, który dyżuruje w imieniu tych, którzy muszą odsiedzieć swoje godziny w zakładzie pracy czy biurze; cwaniacy z kolejek odsprzedawali lepsze miejsca itp.

Rozmiary biedy, tak jak dzisiaj, niektórzy porównywali do tzw. okresu specjalnego, tuż po upadku ZSRR, gdy Kubańczyków przycisnął głód. Nie było to całkiem trafne – po upadku ZSRR położenie, w jakim znalazła się Kuba, było nieporównanie gorsze. Wtedy, nawet jeśli miało się zaskórniaki w przysłowiowej skarpecie, nie było na co ich wydać – sklepy świeciły pustkami. I do oczu zaglądał głód. Przywoływanie okresu specjalnego jako analogii świadczy jednak o tym, że jest naprawdę źle; i że ludzie są na granicy wytrzymałości.

Kilka lat wcześniej, w 2015 roku, wydawało się, że Kuba wchodzi na nową trajektorię i wydostaje się z wieloletnich niedoborów. Reformy Raula Castro otworzyły gospodarkę na prywatną przedsiębiorczość. Około 15 proc. pracujących otworzyło małe firmy – knajpki, sklepiki, hoteliki, punkty napraw, firmy przewozowe. Na marginesie głównego dyskursu władzy dopuszczano wypowiedzi o potrzebie łączenia wartości socjalizmu, takich jak równość i sprawiedliwość, z efektywnością prywatnego biznesu.

Między Kubą i USA nastała odwilż – Raul Castro spotkał się z Barackiem Obamą. Prócz efektu psychologicznego, jaki przynosi wyciągnięcie ręki do długowiecznego wroga, były również namacalne efekty materialne. Zniesiono limity dolarowych przekazów od kubańskich emigrantów w USA dla rodzin i przyjaciół na Kubie. Uruchomiono komercyjne połączenia lotnicze między Stanami a wyspą. Prognozowano, że zniesienie embarga to kwestia czasu. Wiało optymizmem.

Donald Trump cofnął relacje Stanów i Kuby do czasów zimnej wojny.

A potem przyszła pandemia, która zahamowała ruch turystyczny – główne źródło dewiz i główną pozycję w kubańskim PKB. Przed pandemią Kubę odwiedzały 4 miliony turystów rocznie – w 2022 roku zaledwie pół miliona; w zeszłym roku ruch turystyczny zaczął wracać – przyjechało 2,4 mln podróżnych. Ale różnica z okresem przed pandemią nadal jest znaczna.

Brak dewiz na import to poważne, ale niejedyne źródło zapaści. Kubę dotyka zacofanie technologiczne. Brakuje środków na naprawę starych maszyn, urządzeń i zakup nowych. Doszło do tego, że na rynku wewnętrznym pojawiły się braki… cukru, który od zawsze jest najbardziej powszechnym owocem tutejszego rolnictwa.

Mimo zapaści – tej dwa lata temu – Hawana wydawała się bezpieczna jak zawsze, nawet nocą, nawet w „podejrzanych” zaułkach. Widywałem przepychanki w kolejkach, nawet bójki, ale nie napady na ulicach, nie noże i nie maczety. Od swoich rozmówców nie słyszałem ostrzeżeń, nikt nie skarżył się na uliczną przemoc.

Niedawno jednak niezależna platforma badawcza Cubadata przedstawiła wyniki badań, według których blisko dwie trzecie respondentów powiedziało ankieterom, że padło ofiarą jakiejś formy przestępczości, czasem z udziałem przemocy, czasem bez. Nawet jeśli metoda kontaktu z ankietowanymi była ułomna – wywiad telefoniczny – jak i okoliczność powszechnej frustracji zniekształciły wynik sondażu, wszelkie docierające z wyspy wiadomości sugerują, że poczucie zagrożenia na ulicy dramatycznie wzrosło.

Odnotowuje się jeszcze jeden rodzaj przestępstw: kobietobójstwa [z hiszp. feminicido, morderstwa kobiet w wyniku przemocy partnera, tortury i mizoginistyczne zabijanie kobiet, zabijanie kobiet i dziewcząt w imię tzw. honoru i inne zabójstwa związane ze szkodliwymi praktykami – red.]. W 2023 roku dwa niezależne ośrodki badawcze potwierdziły liczbę 89 zabójstw kobiet. Dla porównania – w Brazylii było 1706 przypadków, w Kolumbii – 524, w Urugwaju – 24, w Hiszpanii – 22. Rząd w Hawanie zaprzecza tym doniesieniom, twierdząc, że są one „medialnym konstruktem”.

Brak paliw i prądu

Wiadomości z ostatnich miesięcy sugerują, że Kuba i Kubańczycy sięgają kolejnych kręgów biedy i beznadziei.

„Na Kubie nie przejaśnia się. Nie widać światełka na końcu tunelu” – pisał o sytuacji na wyspie rok temu Mauricio Vicent, zmarły krótko potem korespondent „El Pais” w Hawanie. „Po miesiącach przerw w dostawie prądu spowodowanych fatalnym stanem Krajowego Systemu Elektrycznego (SEN), nowy kryzys w dostawach paliwa częściowo sparaliżował transport publiczny i prywatny na Kubie, powodując kilometrowe kolejki na stacjach benzynowych i sceny z koszmaru. Setki kierowców i taksówkarzy śpiących w swoich pojazdach przez kilka dni, czekających na cysternę, o której nie wiadomo, kiedy przyjedzie. […] Ludzie ustawiają na własne ryzyko wokół zrujnowanych serwisów wydających benzynę i olej napędowy, na wszelki wypadek, bez pewności, że nastąpi cud zatankowania. Aby zabić czas i nudę, niektórzy nawet pod drzewem grają w domino...”

Kierowcy samochodów i motocykliści czekają w kolejce przed stacją benzynową. Kuba
Kierowcy i motocykliści stoją w kolejce do zatankowania na stacji benzynowej w Hawanie, 9 stycznia 2024 roku, dzień po tym, jak kubański rząd ogłosił 500-procentową podwyżkę cen paliw od lutego. Fot. Yamil LAGE / AFP

Brak benzyny i diesla doprowadził do największego na wyspie kryzysu transportu – zarówno publicznego, jak i prywatnego. Do tego, autobusy publiczne są zdewastowane z powodu braku części zamiennych i środków potrzebnych do konserwacji pojazdów. Brakuje opon na zmianę, akumulatorów, filtrów oleju i innych materiałów koniecznych do naprawy usterek.

Dojazd do pracy to często loteria do spółki z cierpliwością i fizyczną wytrzymałością. Bywa niemożliwy – bo autobus nie dojeżdża, a prywatni przewoźnicy żądają zapłaty, na którą wielu Kubańczyków nie może sobie pozwolić.

Ciągłe wyłączenia prądu doprowadziły w marcu tego roku do epizodycznych manifestacji zrozpaczonych – w Santiago de Cuba, Bayamo, Holguin i kilku jeszcze miastach na prowincji. Mimo że rząd wyłączył czasowo transmisję danych dla telefonów komórkowych, niektórym udało się zamieścić w mediach społecznościowych nagrania wideo będące zapisem tych protestów. W 2021 roku podobny, choć wielokrotnie większy, wybuch społecznej frustracji sprawił, że na ulice kubańskich miast wyszły tysiące ludzi. Doszło do starć z policją. Rząd odpowiedział surowymi represjami: zatrzymano ponad 1400 osób i wiele z nich skazano na więzienie; niektórych nawet na 20 lat.

Teraz, w trakcie marcowych wystąpień obywatelskich, przywódca Diaz-Canel napisał na portalu X, że rozumie niezadowolenie społeczne z powodu wyłączeń prądu i braków w zaopatrzeniu, a zarazem dodał, że sytuację wykorzystali „wrogowie Rewolucji”, „terroryści mający swoją bazę w USA”, których celem jest destabilizacja polityczna na wyspie.

W czasie odwilży 2015 roku Diaz-Canel, o którym mówiono wówczas, że zastąpi Raula Castro na stanowiskach przywódcy kraju i szefa Komunistycznej Partii Kuby, uchodził za człowieka otwartego na zmiany, reformatora. Mówiono, że to pragmatyk, który rozumie zmieniający się świat, i który wie, że trwanie przy dogmatach, szczególnie tych gospodarczych, prowadzi na manowce.

Czy po tamtym Diazie-Canelu pozostało tylko wspomnienie?

Reformator, który słuchał Beatlesów

Bloger Harold Cardenas, współtwórca niezależnego portalu Młoda Kuba, opowiadał mi przed laty anegdotę, że gdy za swoje krytyczne artykułu był atakowany przez partyjnych twardogłowych, to właśnie Diaz-Canel, wtedy aspirujący do sukcesji po braciach Castro, wziął go publicznie w obronę. Pewnego dnia po prostu zaprosił go na spotkanie w siedzibie rządu. W ten sposób pokazał dogmatykom, co o nich myśli i że za jego rządów będą musieli uznać zmiany.

Diaz-Canel miał wizerunek raczej nudnego, pozbawionego charyzmy biurokraty, niemniej, gdy miał zostać pierwszym w państwie, opowiadano także o jego niepokornym charakterze. W młodości nosił długie włosy; słuchał Beatlesów na długo, zanim jeden ze skwerów w Hawanie nazwano imieniem Johna Lennona – a działo się to w czasie, w którym rewolucja traktowała muzykę czwórki z Liverpoolu jako jeszcze jeden produkt kultury zepsutego Zachodu.

Diaz-Canel, będąc partyjnym włodarzem w prowincji Santa Clara, wspierał klub, gdzie spotykały się osoby LGBTQ+. Może nie w czasie największych represji przeciw gejom, ale w okresie, w którym Fidel Castro wciąż jeszcze nie złożył swej pokrętnej samokrytyki szykan wobec tej społeczności.

Przede wszystkim dbał o ludzi, nie lubił przepychu, unikał manifestowania swojej pozycji i władzy.

Do pracy nie dojeżdżał służbowym samochodem z kierowcą, lecz rowerem.

Dziś wiele osób na Kubie uważa, że Diaz-Canel jest taki sam, jak inni towarzysze na górze. Takie słowa to wyraz frustracji tych, którzy oczekiwali głębszych zmian. Niektórzy „kubanolodzy”, opierając się na szczątkowych informacjach i przeciekach z kręgów rządowych, sugerują, że Diaz-Canel pozostaje reformatorem i chętnie zreformowałyby centralnie sterowaną gospodarkę, ale musi się liczyć z układem sił wewnątrz partyjnego i wojskowego establishmentu. A ten, po backlashu Trumpa we wzajemnych stosunkach – a w konsekwencji także na wyspie – nie wypatruje zmian, pilnuje status quo.

Gospodarka wojenna – dno jest blisko

Na początku lipca 2024 roku rząd w Hawanie ogłosił stan „gospodarki wojennej”, co oznacza zaostrzenie kontroli wszystkich jej obszarów – produkcji, pośrednictwa, handlu. Uważa się, że to forma walki z rozwijającym się powoli sektorem prywatnym. Wprawdzie państwo dusi przedsiębiorców wysokimi podatkami, lecz drobny i średni biznes pozostaje terytorium względnej niezależności.

Ogłoszenie „gospodarki wojennej” zbiegło się z decyzjami prezydenta Joe Bidena przynoszącymi pewną ulgę prywatnym przedsiębiorcom na wyspie. Chodzi przede wszystkim o ułatwienia w zawieraniu transakcji bankowych przez prywatne firmy z Kuby i rodzinne spółdzielnie.

Niektórzy obserwatorzy przypuszczają, że „gospodarka wojenna” nie jest bynajmniej reakcją na „odwilżowe” decyzje Bidena, lecz wyrazem niepokoju o możliwy powrót do władzy Trumpa. Nie pierwszy raz rząd w Hawanie zwiera szyki i zaostrza kurs na różnych polach pod wpływem niekorzystnej sytuacji międzynarodowej. Być może nie ma w tym logiki, niemniej doświadczenie uczy, że w taki sposób mogą myśleć decydenci w Hawanie.

Na pewno „gospodarka wojenna” ma być swego rodzaju usprawiedliwieniem zawczasu kolejnych cięć, w tym być może racji żywnościowych wydawanych na kartki, dalszych wyłączeń prądu, do których to kroków brak pieniędzy zmusi już wkrótce rząd Diaza-Canela. Na wielu ludziach nazwa „gospodarka wojenna” najpewniej nie robi wrażenia – niedostatek zbliżony do niedostatku czasów wojennych Kubańczycy znoszą, z przerwami, od trzech dekad.

W tym roku po raz pierwszy w porewolucyjnej historii Kuby rząd zwrócił się do Światowego Programu Żywnościowego ONZ, żeby przysyłano na wyspę mleko dla dzieci. Czyli dno jest już blisko.

Tłum ludzi stoi w kolejce pod odrapanym murem. Kuba
Kubańczycy w kolejce do ambasady Hiszpanii w Hawanie, 9 stycznia 2024. Fot. Yamil LAGE / AFP

Ucieczka z tonącej wyspy

Krytyczni wobec polityki rządu ekonomiści kubańscy (obecnie już na emigracji w USA) chwalą wprowadzoną dwa lata temu ustawę, która pozwoliła na utworzenie kilku tysięcy małych i średnich firm prywatnych. Zarazem podnoszą, że ich rozwój hamują zbyt wysokie podatki, upiorna biurokracja i brak oficjalnego rynku walutowego, umożliwiającego nabywanie przez importerów obcych walut.

Trwanie przy niewydolnym systemie prowadzi do osuwania się społeczeństwa kubańskiego w coraz większą biedę. Priorytetem jest – zdaniem krytycznych ekonomistów – radykalna reforma spółek państwowych i restrukturyzacja nierentownych przedsiębiorstw. Także zniesienie ustaw i zarządzeń hamujących prywatną produkcję, przede wszystkim rolną. Kroki te pomogłyby, na początek, ograniczyć niedobory w zaopatrzeniu. Bo Kubę – nawet biedną i obłożoną amerykańskim embargiem wyniszczającym gospodarkę – stać na to, by jej obywatele nie musieli martwić się o podstawowe wyżywienie.

Nic tak dojmująco nie ilustruje stanu, w jakim znajduje się kraj, jak liczba emigrantów. W latach 2022-2023 populacja Kuby zmniejszyła się o 18 proc. – z 11 milionów zrobiło się 8,5.

Codziennie ruszają w drogę kolejni zdesperowani.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Artur Domosławski
Artur Domosławski

Pisarz i reporter, przez 20 lat związany z „Gazetą Wyborczą”, od dekady z „Polityką”. Autor kultowej „Gorączki latynoamerykańskiej" (2004), niepokojącej „Śmierci w Amazonii" (2013), wstrząsających „Wykluczonych" (2016), słynnej biografii „Kapuściński non-fiction" (2010) oraz monumentalnej biografii Zygmunta Baumana „Wygnaniec. 21 scen z życia Zygmunta Baumana" (2021). Laureat wielu nagród i wyróżnień literackich i dziennikarskich, m.in. Grand Press Dziennikarz Roku 2010, nominowany do Nagrody Nike za „Wykluczonych" i „Wygnańca", aureat Górnośląskiej Nagrody Literackiej „Juliusz” (2022) dla najlepszej biografii za „Wygnańca". Jego książki były tłumaczone na 10 języków.

Komentarze