0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: (Photo by Jonathan NACKSTRAND / AFP)(Photo by Jonathan N...

Następny szczyt NATO odbędzie się w lipcu, ale nie wiadomo, czy weźmie w nim udział pragnąca jak najszybciej dołączyć do sojuszu Szwecja. Jej wejście blokuje bowiem Turcja, która uważa, że Szwecja wspiera terroryzm kurdyjski. Sprawa jest na tyle poważna, że wyprawa do Ankary była pierwszą wizytą zagraniczną nowego premiera Ulfa Kristerssona. Na miejscu dwoił się i troił, żeby ocieplić relacje z Erdoganem, ale prezydent Turcji nie uniósł nawet kącików ust w odpowiedzi na przyjacielskie żarty i kumpelskie uśmiechy premiera Szwecji. Po zakończeniu oficjalnej wizyty Erdogan wyraził nadzieję na więcej „pozytywnych sygnałów” ze szwedzkiej strony.

Generalnie Erdoğan uważa, że Szwecja pozwala terrorystom z PKK (Partii Pracujących Kurdystanu) „biegać po ulicach z flagami organizacji”.

Mówiąc szczerze coś w tym jest, choć nie wyciągałabym z tego zbyt szybkich wniosków. Na pewno w czerwcu tego roku na fasadzie budynku sztokholmskiego ratusza, tego samego, w którym odbywają się przyjęcia noblowskie, pojawiła się ogromna projekcja flagi PKK z napisem „Nie szukajcie nas w górach, bo jesteśmy wszędzie”. W tym samym czasie wielki napis „PKK” wyświetlany był na fasadzie spektakularnego budynku Globen. Była to akcja kurdyjskich aktywistów sfilmowana i pokazywana na całym świecie dzięki mediom społecznościowym. Wywołała furię Turcji.

Z kolei koleżanka Kristerssona z partii Moderatów Margareta Cederfelt, znana ze swojego zaangażowania w walkę o prawa człowieka, w roku 2018 wystąpiła na kurdyjskim festiwalu w sztokholmskiej dzielnicy Solna na tle flag PKK (warto dodać, że nie wiedziała, że je za nią powieszono). Po powrocie premiera Kristerssona z Turcji, z flagą PKK pozował w budynku samorządu lokalnego w Malmö polityk partii Lewicy Showan Shattak. Wyjaśnił, że Erdoğan wspiera terrorystów w rodzaju Akilova (Rakhmat Akilov z Uzbekistanu, skazany na dożywocie za atak terrorystyczny w Sztokholmie 7 kwietnia 2017 roku. Wjechał wtedy ciężarówką na deptak Drottninggatan i zabił pięć osób. Działał na rzecz Państwa Islamskiego), więc należy wspierać przeciwników Erdoğana. Przewodnicząca partii Lewicy powiedziała, że nie popiera tej akcji, ale też nie skrytykowała Shattaka.

Wśród członków partii Lewicy zawsze byli zwolennicy kurdyjskiego samostanowienia.

Najbardziej znaną taką polityczką jest szwedzka Kurdyjka Amineh Kakabaveh, która w dzieciństwie była w Iraku peszmergą, partyzancką bojowniczką, walczącą o wolność Kurdystanu. Kakabaveh wielokrotnie zabiegała w parlamencie o to, by Szwecja na forum międzynarodowym działała na rzecz rozpoczęcia rozmów pokojowych pomiędzy Turcją a PKK.

Przeczytaj także:

Tytułem szybkiego wyjaśnienia powiedzmy, że PKK, która jest nawet nie solą, ale kopalnią soli w oku prezydenta Turcji, powstała pod koniec lat 70. zeszłego wieku w Ankarze. Na początku łączyła dążenia do stworzenia niepodległego Kurdystanu z ideami marksistowskimi. W latach 80. rozpoczęła walkę partyzancką wymierzoną w Turcję, za co jej członkowie byli represjonowani. Dziś PKK, która czasem stosuje trudne do moralnego uzasadnienia metody walki o wolność narodu, uważana jest za organizację terrorystyczną nie tylko przez Turcję, ale także przez Unię Europejską, Stany Zjednoczone i szereg innych krajów. Turcja oskarża PKK m.in. o ostatni zamach w Stambule, 13 listopada, w którym zginęło sześć osób, a 80 zostało rannych.

Szwedzki rząd także ma PKK za terrorystów, ale nie ściga zwolenników organizacji. Nie oznacza to wcale, że Szwecja nie stara się teraz za wszelką cenę przypodobać Turcji, względem której bywała wcześniej bardzo krytyczna. Parę dni przed oficjalną wizytą premiera w Ankarze minister spraw zagranicznych Szwecji Tobias Billström oznajmił, że z uwagi na kluczowe znaczenie członkostwa w NATO, rząd Szwecji przyjmuje krytyczne stanowisko względem dwóch kurdyjskich organizacji: YPG, czyli Ludowych Jednostek Samoobrony (zwanych też bojownikami kurdyjskich milicji) oraz PYD - Partii Unii Demokratycznej. Obie organizacje aktywne są w Syrii. Ankara widzi w nich organizacje terrorystyczne i odgałęzienia PKK .

Zanim ocenimy, czy Szwecja postępuje dobrze, czy źle, należy uświadomić sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, kurdyjskie YPG i PYD jeszcze bardzo niedawno były głównymi partnerami Zachodu w walce z Państwem Islamskim. NATO było wówczas bardzo krytyczne względem Turcji, która z nimi walczyła.

Po drugie, Kurdowie to naród bez państwa, którego ziemia, zwana Kurdystanem, podzielona jest między Turcję, Irak, Iran i Syrię. Nie jest to mały naród, bo na Bliskim Wschodzie mieszka około 27 milionów Kurdów i duża jest też rozrzucona po świecie kurdyjska diaspora. W Szwecji Kurdów jest ponad 100 tysięcy. Z kolei w Turcji mieszka ich 15 milionów. O prawie do samostanowienia marzą od setek lat. O swoją wolność walczyli już w czasach Imperium Osmańskiego. Po zakończeniu I wojny światowej traktat z Sèvres zapewnił im autonomię i otworzył możliwość uzyskania przez Kurdystan niepodległości. Marzenia o tym zostały jednak szybko zduszone, między innymi z powodu odkrycia na kurdyjskich ziemiach, dziś należących do Iraku, ropy naftowej.

W Turcji za rządów Atatürka Kurdom odebrano prawo do posługiwania się językiem kurdyjskim i nazwano ich nie Kurdami, ale Turkami górskimi. Historia tego niezłomnego w walce o wolność narodu jest więc na wiele sposobów podobna do innych narodów pozbawionych ziemi, ot choćby do historii podzielonej przez zaborców Polski. Nie wspominając już o tym, że stosunek Turcji do Kurdów ma wiele wspólnego ze stosunkiem Rosji do Ukrainy.

Dlatego wspieranie ambicji wolnościowych Kurdów wydaje się być czymś raczej naturalnym dla zachodnich demokracji.

Dla Szwecji było to oczywiste przez wiele lat i dlatego znalazło tam schronienie wielu kurdyjskich uchodźców. Teraz sprawa się skomplikowała.

– Szwecja podlizuje się Erdoğanowi. To wieki wstyd! – stwierdził znany szwedzki dyplomata i socjaldemokrata Pierre Schori. Przewodniczący Kurdyjskiego Kongresu Narodowego w Szwecji Ahmed Karamus określił szwedzką decyzję, by nie wspierać już YPG i PYD, ciosem w demokrację oraz bezpieczeństwo ludzi i świata. Niepokoi się tym, jakie będą konsekwencje tej decyzji dla uchodźców z regionów dotkniętych walkami z Państwem Islamskim. Według niego „Szwecja pada na klęczki przed żądaniami Erdoğana”. Zawiedziony jest także znany szwedzko-kurdyjski publicysta Kurdo Baksi.

„Biorąc pod uwagę, że 11 tysięcy młodych Kurdów oddało swoje życie dla naszego bezpieczeństwa, wypowiedź ministra Billströma jest okropna i pozbawiona szacunku” stwierdził. Minister spraw zagranicznych pragnącej razem ze Szwecją wejść do NATO Finlandii, Pär Stenbäck powiedział za to, że Szwecja po prostu musi coś podarować Turcji i nie wiadomo, czy skończy się tylko na wycofaniu wsparcia dla PYD i YPG.

Kilka miesięcy temu w Madrycie doszło już do wstępnego porozumienia w sprawie NATO pomiędzy Szwecją, Finlandią a Turcją. Szwecja zobowiązała się między innymi do wycofania ograniczeń dla handlu bronią z Turcją. Poza tym Ankara przedstawiła listę przebywających w Szwecji osób, których wydania się domaga oskarżając je o terroryzm i powiązania z PKK. Warto jednak wiedzieć, że Turcja ma zwyczaj oskarżać o powiązania z tą organizacją także osoby broniące demokracji, na przykład polityka i obrońcę praw człowieka Selahattina Demirtasa (pochodzenia kurdyjskiego), który jest więziony w Turcji od 2016 roku. Jego zwolnienia domaga się między innymi Europejski Trybunał Praw Człowieka. Na liście, którą przedstawił Erdoğan Szwecji, znajdują się dziennikarze i politycy, na przykład adwokatka, pisarka i socjaldemokratka pochodzenia kurdyjskiego Evin Cetin. Jej rodzice przyjechali do Szwecji z Turcji jako uchodźcy.

Turcja ma wiele do wygrania i zachowuje się jak partner, który ma w ręku wszystkie asy.

Niedawno w szwedzkiej prasie ukazał się artykuł doradcy Erdoğana Fahrettina Altuana, w którym wyjaśniał, że szwedzkie wejście do NATO nadal budzi niepokój Turcji i że aby znaleźć się w sojuszu, musi zmienić część swojej polityki, zwłaszcza w temacie „walki z terroryzmem”.

„Jako zewnętrzny obserwator, który jednak uważnie analizuje szwedzkie media, muszę przyznać, że jakość wielu komentarzy i artykułów na temat Turcji opublikowanych w ostatnich miesiącach była bardzo niepokojąca (…) Niektóre uwagi dotyczące walki Turcji z terroryzmem, a także dotykające bezpośrednio prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana nie zasługiwały na to, by trafiać do opinii publicznej” – pisał Altuan i dodawał, że dyskusji na temat wejścia do NATO szkodzi islamofobia i turkofobia, a następnie zaznaczał, że Szwecja musi wywiązać się ze złożonych Turcji w Madrycie obietnic. W przeciwnym razie Turcja jej do NATO nie wpuści.

Wspomniany już szwedzko-kurdyjski publicysta Kurdo Baksi obecną sytuację Kurdów, także w Szwecji podsumował następującymi słowami: „Kurdowie nie mają swoich ambasad, lobbystów, ani narzędzi wywierania nacisku na Szwecję, ani na żaden inny kraj. Kurdów można uczynić kozłem ofiarnym, zwłaszcza kiedy ze strachu przed despotą z Kremla szuka się ochrony NATO”.

Pozostaje pytanie: czy Europa, mająca problemy z despotą z Kremla, nauczyła się czegoś w kwesii dialogu z despotami i chodzenia im na ustępstwa. A także: czym różni się despota od zdecydowanego, broniącego własnych interesów lidera? Drugie pytanie brzmi: czy istnieje jakaś granica w naszym szacunku dla niepodległościowych ambicji narodów? A jeśli istnieje, to jak się ją wyznacza? Na pewno sprawa Kurdów nie jest, wbrew pozorom, kwestią marginalną. To raczej historia symboliczna i papierek lakmusowy naszego stanu świadomości oraz demokracji.

Na zdjęciu: prokurdyjska demonstracja w Sztokholmie, 4 września 2011

;
Na zdjęciu Katarzyna Tubylewicz
Katarzyna Tubylewicz

Pisarka, kulturoznawczyni i tłumaczka literatury szwedzkiej. Autorka m.in. reportaży o współczesnej Szwecji „Samotny jak Szwed? O ludziach Północy, którzy lubią bywać sami”, „Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie”. Ostatnio wydała: „Szwedzka sztuka kochania. O miłości i seksie na Północy”.

Komentarze