Choć trudno w to uwierzyć, propaganda Kremla zaczęła po prostu ignorować problem ukraińskiej ofensywy w obwodzie kurskim. Wmawia odbiorcom, że naprawdę ważna jest wizyta Putina w osetyńskim Biesłanie, a także w azerbejdżańskim Baku. I to, jakim samochodem tam jeździł
Samochody Putina są jak nowe kreacje księżnej Walii. Dzięki nim widz może przez szybkę polizać trochę wspaniałości wielkiego świata. (W Biesłanie Putin wykonał 20 sierpnia królewski „walkabout” – podszedł do ludzi stojących przy odgradzających cara od ludu barierkach. Spotkania Putina z ludnością odbywają się zawsze wtedy, kiedy sytuacja Putina nie jest komfortowa i trzeba mu troszkę poprawić nastrój).
To, że tradycyjna relacja o tym „jakim samochodem jechał Putin po Baku”, pojawiła się w telewizji właśnie teraz i to na czołówkach dzienników tv, doskonale pokazuje zwrot propagandy. Następnego dnia dowiedzieliśmy się też, jakim helikopterem leciał Putin do Czeczenii. Jakby nic ważniejszego się nie działo.
Widać więc już dobrze ten zwrot, który zaczął się w propagandzie gdzieś koło 15 sierpnia.
Czyli po ostatnim odcinku GOWORIT MOSKWA, w którym opisywaliśmy, jak propaganda miota się, by wyjaśnić, co się stało pod Kurskiem. Teraz wiadomo, że nie stało się tam nic.
We wtorek 20 sierpnia czołówką dzienników telewizyjnych była wizyta Putina w Biesłanie w związku z 20. rocznicą ataku na szkołę. Zginęły wtedy, 3 września 2004 roku, w nieudanej próbie odbicia zakładników 334 osoby, w tym 187 dzieci.
Propaganda długo i ze smakiem pokazywała Putina bijącego pokłony przed pomnikiem ofiar i żegnającego się pobożnie (zdjęcia u góry). A następnie Putin spotkał się z matkami dzieci, które zginęły 20 lat temu. I... zrobił im wykład o międzynarodowym terroryzmie. Z którym bije się „także w obwodzie kurskim”.
Tak oto ukraińska ofensywa stała się w propagandowym przekazie przypisem do wydarzeń sprzed lat.
Już nikt nie pamięta, jak przed tygodniem Putin obiecywał „odpowiednią odpowiedź” za Kursk. Dziś zajmuje się czym innym i jasno pokazuje, że los obwodu kurskiego i jego mieszkańców nie jest bardzo istotny.
Ważniejsze jest zrównanie z ziemią kolejnych kilkudziesięciu metrów w Donbasie – co nadal jest pierwszym celem Kremla. I jego propagandy. Ma bowiem widza napawać dumą tak jak w zamierzchłych czasach loty kosmiczne i złote medale olimpijskie.
Ostatnia informacja, że Putin „osobiście monitoruje sytuację w Kursku” pochodzi z 16 sierpnia. Teraz Kurskiem zajmuje się szef MON Biełousow. Na pocieszenie propaganda dodaje, że zajmuje się Kurskiem „osobiście”.
Jak widać, propaganda zaczęła znowu opowiadać świat z punktu widzenia Putina i spraw dla niego ważnych.
I tak po dwóch tygodniach od rozpoczęcia ofensywy Kursk naprawdę przestał być istotny.
Wiadomości z regionu propaganda od 15 sierpnia ogranicza do pół zdania, że „sytuacja jest napięta, ale...” (wcześniej takich komunikatów lokalnych władz było mnóstwo. To się wyraźnie skończyło).
Jeśli chodzi o uciekinierów, to nie ma się co nad ich losem rozczulać. Bo albo mieszkają w wieloosobowych namiotach lub wagonach kolejowych, gdzie „otrzymali wszystko, co potrzebne”, albo nawet dostają nowe, nawet dwupokojowe mieszkania w bloku (jeśli potrafią udowodnić, że ich nowy dom przestał się nadawać do użytku w wyniku wojny Putina).
Wolno im ponarzekać, ale tylko na Ukraińców. Tak samo jak mieszkańcy okupowanego Krymu, Zaporoża i Donbasu, czy obwodu biełgorodzkiego mają jedno zadanie: usprawiedliwić wojnę swoją krzywdą.
Propaganda prześciga się w sprzecznościach i zaprzecza sama sobie. W ten sposób pierze mózgi odbiorcom. Bo z tego przekazu nie sposób wywnioskować, co się dzieje, jakie to ma konsekwencje. A już na pewno nie można przedyskutować sytuacji z innymi. Bezsensowna informacyjna sieczka musi poznawać ludzi możliwości krytycznego myślenia.
Wedle obecnej wersji w obwodzie kurskim, tak jak na całym froncie, armia rosyjska idzie od sukcesu do sukcesu. Z tym że pod Kurskiem nazywa się to operacją „aktywnego wypychania wroga”.
Czy może być „nieaktywne wypychanie”? Raczej nie. Propaganda odbiera po prostu sens kolejnemu słowu, nawiązując do „aktywnej obrony” – pojęcia używanego już na tej wojnie. W Kursku o „obronie” mówić nie można, bo by jeszcze wyszło, że coś jest nie tak. Więc cała operacja, w wyniku której Rosja straciła ponad tysiąc kilometrów terytorium, jest „aktywnym wypychaniem”.
Propagandowe obrazki telewizyjne nie pozwalają nic zrozumieć: armata strzela, jedzie czołg, leci samolot. Żadne z ujęć nie pozwala się zorientować, gdzie to jest – równie może to być obwód kurski, ale równie dobrze atakowana Ukraina. Te obrazki poligonowe mają świadczyć o sukcesach Rosji.
Same zaś informacje o zagrożeniu rakietowym Kurska („jądra ziemi rosyjskiej” wedle Putina) zostały wepchnięte między informacje o alarmach rakietowych w ostrzeliwanym od miesięcy obwodzie biełgorodzkim, czy na okupowanym Krymie, w Doniecku lub Ługańsku. A wszystko to – pamiętajmy – jest od dawna upychane między informacje o nękających Rosję
Poza tym znowu pali się gdzieś w Rosji wielki skład paliwa (nie wiadomo, dlaczego, bo i tu związku z wojną nikt nie zauważa). A poza tym w weekend w Rosji utonęło ponad 50 osób, w tym czworo dzieci, więc czym my się mamy przejmować? Kurskiem?
Być może są tam jakieś kłopoty, ale przecież „gdyby nie Specjalna Operacja Wojskowa, Ukraina napadłaby na Kursk wcześniej”. Równocześnie – bo jak prać mózgi to konsekwentnie – propaganda twierdzi też, że operacja kurska jest dowodem tego, że Ukraina przegrywa obecną wojnę.
Czyli że Ukraina od początku planowała napaść na Kursk, żeby przegrać.
Jedyną reakcją Putina (przed tygodniem) na „sytuację” pod Kurskiem była deklaracja, że teraz żadnych rozmów pokojowych z Ukrainą nie będzie. Od tygodnia powtarzają to za Putinem kolejni wysocy oficjele (ostatnio – szef MSZ Ławrow).
Jest to o tyle bez sensu, że propaganda Kremla od początku lipca opowiadała, że żadnych rozmów z Ukrainą nie będzie, bo Ukraina nie chce przyjąć ultimatum Putina (żeby oddała mu jeszcze więcej terenów, niż podbił, i się rozbroiła).
Ale im bardziej bez sensu, tym lepiej. Nikt się w tym nie połapie.
Zapewne właśnie dlatego propaganda puszcza w głównym czasie antenowym wielki wywiad z białoruskim Łukaszenką. Ten zaś... namawia widzów telewizji kremlowskiej do rozmów pokojowych. I ostrzega, że on swojej granicy z Ukrainą strzeże bardzo dobrze.
Czyli Putin strzegł źle? Można by dojść do takiego wniosku, ale może Putin zrobił tak specjalnie?. Wszak „w Petersburgu i obwodzie leningradzkim wzmacnia obronę miasta i Zatoki Fińskiej przed dronami i innymi zagrożeniami powietrznymi”.
Opowieść o tym, że nikt na Zachodzie nie wiedział o planach Ukrainy w sprawie Kurska (co jakoś tłumaczyło też niewiedzę i zaskoczenie Moskwy), propaganda zastąpiła też około 16 sierpnia wersją, że wszystko dokładnie zaplanowało NATO (a konkretnie: USA, Wielka Brytania i Polska). A nawet, że pod Kurskiem walczy NATO. Prezydent Zełenski tylko wykonuje polecenia Zachodu.
Przez chwilę ofensywa ukraińska porównywana była z bitwą na łuku kurskim w 1943 roku. Propaganda twierdziła wręcz, że teraz „cały Zachód chce się zemścić za swoje niepowodzenie sprzed 81 lat” (gdyż wedle propagandy II wojna światowa była starciem między Rosją Putina a NATO). Przez chwilę ofensywa ukraińska nazywana była nawet „bitwą na łuku kurskim”.
Ale ten świetny spin został porzucony. Najwyraźniej propaganda dostała prikaz, by sprawy nie rozdymać. Kursk jak Kursk. Nic się tam ważnego nie dzieje.
Przerażający jest sposób traktowania przez propagandę samych cywili – oficjalnie uciec musiało przed wojną w Rosji ponad 120 tys. osób. Nadal uciekają. Tak jak stoją – nikt im nie podpowiada, co ze sobą zabrać. A propaganda to pokazuje:
Uzbrojony po zęby rosyjski żołnierz wchodzi bez pukania do domu i mówi do starszej kobiety: „Babciu, proszę wstawać, jest ewakuacja. Telewizor trzeba wyłączyć”. Kobieta odrywa się od ekranu i wychodzi. Nie zabiera ze sobą niczego.
To oczywiście jest ustawka (skoro za żołnierzem bez pukania do domu wszedł też kamerzysta), ale jakże wymowna. Te opowieści o ewakuacji nie są o tym, czy państwo dobrze pomaga i jak może robić to lepiej (bo zawsze w takich sytuacjach są problemy). Jest o tym, że
Ci, co nie chcą się w taki sposób ewakuować i skazywać na bezdomność, sami sobie są winni. Propaganda nie pozostawia wątpliwości, co będzie dalej: armia rosyjska zrówna ich domy z ziemią, z ludźmi czy bez. Oficjalnie będzie to winą Ukraińców, którzy „wykorzystują cywili jako żywe tarcze” (dokładnie to samo dzieje się w ostrzeliwanej Ukrainie; tu jednak armia rosyjska zabija swoich).
Propaganda obiecuje, że załatwi sprawę dzięki temu, że „na pomoc ojczyźnie” rzuciło się mnóstwo chętnych. Więc nie tylko Rosji nie grozi nowa mobilizacja, ale nawet problem rzucania do obrony Kurska nieprzeszkolonych poborowych staje się nieważny. Zwłaszcza, co propaganda podkreśla, ochotnicy dostają dziś już na dzień dobry aż pół miliona rubli (ponad 20 tys. zł) – dzięki Putinowi, który kazał wypłaty podwoić.
Informacji o tych tłumach w wojenkomatach nie da się potwierdzić. Sama propaganda nie jest w stanie tego pokazać. Przeprowadza tylko wywiady z urzędnikami twierdzącymi, że są tłumy.
W tym informacyjnym chaosie chowa się jedna rzecz: pytanie, kto te nieszczęścia na Rosję sprowadził. Cała relacja o sytuacji na froncie, w tym w obwodzie kurskim, obywa się bez pytania, czy należało najeżdżać Ukrainę. Najwyraźniej
należało, skoro najechano.
Nawet nostalgiczny reportażyk o fińskich Wyspach Alandzkich na Bałtyku, gdzie kiedyś sięgało imperium carów (został po nim budynek poczty, na którym powiewa jednak teraz tęczowa flaga, więc trzeba ją w telewizji rozpikslować, by być w zgodzie z prawem Putina zakazującym „propagandy LGBT”), a teraz może pojawić się baza NATO, obywa się bez informacji, jak to się stało, że Finlandia weszła do NATO.
Propaganda jak gdyby nigdy nic podała 17 sierpnia, że „aplikacje bezpłatnych usług VPN [pozwalających omijać internetowe blokady w Rosji] nie są w stanie poradzić sobie z obciążeniem użytkowników”.
Chodzi o to, że Rosja nałożyła ograniczenia na Youtube’a. Serwis, jako jeden z ostatnich zachodnich serwisów socialowo-rozrywkowych, nadal jest w Rosji dostępny, ale działa bardzo wolno. Żeby oglądać filmiki, trzeba mieć więc VPN. A jak już się ma VPN, to teoretycznie można i posprawdzać informacje. Propaganda opowiada jednak o tym VPN tak swobodnie, jakby zupełnie się tego nie bała.
Przynajmniej na razie.
PS. W podobny sposób jak Kursk propaganda utopiła nocny dronowy atak ukraiński na Moskwę. Owszem był, ale nie tylko na Moskwę, bo z 45 zestrzelonych dronów tylko 11 zestrzelono nad stolicą. A były jeszcze drony nad: obwodem briańskim (23 zestrzelone), Biełgorodem (6 zestrzelonych), nad obwodem kałuskim (3 zestrzelone) i ledwie dwa nad nieistotnym obwodem kurskim.
Od początku pełnoskalowej napaści Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku śledzimy, co mówi na ten temat rosyjska propaganda. Jakich chwytów używa, jakich argumentów? Co wyczytać można między wierszami?
UWAGA, niektóre z linków wklejanych do tekstu mogą być dostępne tylko przy włączonym VPN.
Cały nasz cykl GOWORIT MOSKWA znajdziecie pod tym linkiem.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze