„Wszystkiego szukamy na własną rękę, dostawcy kupują sprzęt za granicą, a jak dotrze do Polski, państwo nam odbiera”. Agencja Rezerw Materiałowych przejmuje środki ochrony osobistej kupowane przez placówki zdrowia. "Nadal każą nam przyjmować i izolować pacjentów z podejrzeniem zakażenia zamiast pozwolić nam od razu odesłać ich do szpitala jednoimiennego"
"Najpierw wiele dni szukamy ofert, sprawdzamy je pod względem merytorycznym, dostawca nam to sprowadza, a potem taka informacja: »Nie dostaniecie, bo Agencja przejęła«".
"Dla nas to naprawdę fatalna wiadomość. Coś już sobie poukładaliśmy, włożyliśmy w to mnóstwo pracy i teraz najprawdopodobniej zostaniemy z niczym. Takie postępowanie władz zmniejsza nasze - i tak nie najwyższe - zaufanie do rządzących. Podobnie jak niedzielenie się informacjami o ostatnich zgonach w Warszawie".
"Boimy się chaosu. Boimy się, że nikt tym kryzysem nie zarządza. Że to, co słyszymy, ma służyć propagandzie przedwyborczej. To żenujące".
Rozmawiamy z lekarką o sytuacji w jednym ze stołecznych szpitali. Rozmówczyni woli wystąpić anonimowo, żeby chronić nie tyle siebie, co swoją placówkę. OKO.press wie, w którym szpitalu pracuje. Jest znana w środowisku jako doświadczony lekarz i osoba odpowiedzialna.
Sławomir Zagórski, OKO.press: 19 marca mówiła nam Pani, że warszawski szpital MSWiA, który zmieniono na tzw. szpital jednoimienny, przyjmuje tylko tych pacjentów z innych placówek, u których potwierdzono zakażenie koronawirusem badaniem PCR. A ponieważ na wynik testu czeka się długo, praktycznie każdy szpital staje się - do pewnego stopnia - zakaźnym. Przez te 6 dni coś się zmieniło?
Lekarka z Warszawy, imię i nazwisko znane redakcji: Niestety, nie zmieniło się nic. Nadal musimy izolować pacjentów, co do których mamy podejrzenia, że mogą być zakażeni. Pobieramy wymazy i do momentu uzyskania wyniku są hospitalizowani w naszych placówkach, a nie w szpitalach jednoimiennych.
Wtedy zużywamy sporo sprzętu, środków ochrony osobistej, żeby prawidłowo się zabezpieczyć. A tego sprzętu mamy bardzo niewiele.
Na dodatek wczoraj załamała nas informacja, że spora partia maseczek, którą zamówiliśmy wspólnie z inną stołeczną placówką, została przejęta przez Agencję Rezerw Materiałowych.
Agencja jest chyba po to, by dawać, a nie zabierać?
Tak by się wydawało. Nie wiemy, na czym stoimy. Najpierw wiele dni szukamy ofert, sprawdzamy je pod względem merytorycznym, czy spełniają normy dla środków ochrony indywidualnej, dostawca nam to sprowadza, a potem taka informacja: „Nie dostaniecie, bo Agencja to przejęła”.
Jeżeli Agencja przejmuje ten sprzęt tylko chwilowo, a potem będzie go nam wydawać, to w porządku. Tylko niech nam w takim razie jasno powiedzą: „Ludzie, nie zajmujcie się tym, bo macie inne sprawy na głowie. My się zajmujemy skupowaniem sprzętu i wam go damy”. My wtedy nie musimy się martwić. Zajmujemy się pracą, szkoleniem personelu, itd. Ale jeżeli najpierw szukamy długo ofert, liczymy czy nas na to stać, zamawiamy, a potem państwo to przejmuje, to coś tu jest wyraźnie nie tak.
Odnoszę wrażenie, że pełnimy rolę wyszukiwaczy ofert dla Agencji Rezerw, ale w takim razie czym oni się teraz zajmują?
Jeszcze wczoraj rano rozmawialiśmy między sobą w szpitalu: „Nie jest źle, poszło duże zamówienie na środki ochrony indywidualnej”. A potem dowiedziałam się od kolegów ze szpitala, z którym wspólnie składaliśmy zamówienie, że przesyłka trafiła już do Agencji. Dziś dostaliśmy informację, że nasza część zamówienia też się tam znalazła.
W jaki sposób Agencja fizycznie przejmuje ten sprzęt?
Przesyłka trafia na cło. Przechodzi kwarantannę. A potem przychodzi urzędnik i zabiera, mówiąc: „Może za pół roku panu zapłacimy”. Tak nam to relacjonują dostawcy.
Dostaliśmy podobną informację z Gdańska. Tamtejszy szpital zamówił dużą partię masek i skończyło się tym razem blokadą na cle w Chinach. Dostawca przypuszcza, że to skutek działań polskiego rządu. Czyli rząd sam nie zamawia i de facto zabrania tego robić szpitalom. A za chwilę tych masek nie będzie od kogo kupić, bo cały świat ich potrzebuje.
Dla nas to naprawdę fatalna wiadomość. Coś już sobie poukładaliśmy, włożyliśmy w to mnóstwo pracy i teraz najprawdopodobniej zostaniemy z niczym. Takie postępowanie władz zmniejsza nasze - i tak nie najwyższe - zaufanie do rządzących.
Podobnie jak niedzielenie się informacjami o ostatnich zgonach w Warszawie.
Ministerstwo codziennie podaje informacje o zgonach z powodu koronawirusa.
Do nas jednak docierają inne wieści od kolegów. We wspomnianym szpitalu MSWiA, który obecnie pełni rolę szpitala zakaźnego, zmarły ostatnio 2 osoby. W piątek zmarł pacjent po przyjeździe z Austrii, wczoraj pacjentka psychiatryczna.
Mówi się też o zgonach związanych z wirusem w warszawskim szpitalu przy ul. Szaserów, choć nie wiem, czy to prawda, bo to wiadomość z trzeciej ręki.
Nie opowiadam o tym, by siać panikę. Naprawdę nie chodzi mi o to, by media upajały się każdym kolejnym zgonem. Ale zatajanie prawdy powoduje wśród nas – pracowników szpitali - spadek zaufania do władz.
Wywołuje to w nas tym większy niepokój, że zostaniemy z niczym w zakresie ochrony indywidualnej. Że tu także rządzący nie poinformują nas szczerze, na jakie wsparcie możemy liczyć.
Zabierają nam coś, co zamówiliśmy. Nie informują nas o rzeczywistej sytuacji. Nadal każą nam przyjmować i izolować pacjentów z podejrzeniem zakażenia, zamiast od razu dać nam możliwość przesłania ich do szpitala jednoimiennego. Do dziś mieliśmy 3 takich pacjentów. Dwóch ma wynik ujemny, ale pracowaliśmy przy nich jak przy osobach podejrzanych o COVID-19. Nie można być naiwnym, za chwilę tacy pacjenci będą w każdym szpitalu.
Czekamy więc na wynik testu. Nie wiemy, kiedy ten wynik przyjdzie. A w międzyczasie zużyjemy połowę a może cały zapas swoich środków ochrony osobistej.
Personel bardzo się boi, ma poczucie ogromnego zagrożenia. Tego napięcia nie ma jak rozładować, bo informacje o brakach w zakresie środków ochrony osobistej tylko wzmagają panikę.
Testy w Warszawie robi też prywatna firma Warsaw Genomics. Może to poprawi sytuację w stolicy?
Oni faktycznie robią szybciej test, korzysta z nich także Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna, która po zamknięciu PZH ma bardzo dużo zleceń.
Warsaw Genomics oferuje też bezpłatne testy dla lekarzy poddanych kwarantannie. My nie wysyłamy próbek od naszych pacjentów do nich, tylko do Sanepidu. Staramy się wykorzystywać ten kontakt, aby badać personel pozostający w kwarantannie - wtedy personel może szybciej wrócić do pracy.
Wczoraj dostaliśmy też ofertę z ALAB Laboratoria. Wiem, że to komercyjna firma, ale uważam, że w sytuacji pandemii minister powinien zakupić u nich testy dla szpitali. A nie czekać aż szpitale wyłożą na to pieniądze.
Koszt jednego testu w ALAB Laboratoria to 480 zł (450 zł test, 30 zł tzw. wymazówka z opakowaniem).
Może jednak szpital powinien je sam szybko kupić?
Nie stać nas na to. Wiem natomiast, że inna warszawska placówka się nad tym zastanawia.
Ile czasu czekacie teraz na wynik testu?
Ostatnio nie wysyłaliśmy próbek. Posłaliśmy je wczoraj. Na ostatnie wyniki czekaliśmy od 30 do 40 godz.
Jaki nastrój panuje w szpitalu? Do najgorszego człowiek jest w stanie się przyzwyczaić.
My chyba nie wiemy, co to jest najgorsze. Żyjemy jednak w kraju dobrobytu i bezpieczeństwa. Mało mamy do czynienia z klęskami naturalnymi, wojen nie pamiętamy.
Ale naturalnie boimy się.
Boimy się chaosu. Tak, tego boimy się najbardziej, że nikt tym kryzysem nie zarządza. Że to, co słyszymy, ma służyć propagandzie przedwyborczej. To żenujące w dzisiejszej sytuacji.
Boimy się, że będziemy musieli pracować w ogóle bez zabezpieczeń. Wszystko to naprawdę nie wygląda profesjonalnie.
Zdrowie
Łukasz Szumowski
Ministerstwo Zdrowia
Centralny Szpital Kliniczny MSWiA
epidemia
koronawirus
testy
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze