Polska z problemem dostępności leków boryka się od lat - głównie z winy nielegalnego eksportu. Aktualny kryzys spowodowany odcięciem dostaw chińskich substancji czynnych dotknął jednak całą Europę. Zmęczenie brakami leków i zawyżanymi cenami może zmobilizować UE do wspólnej polityki lekowej
„Leków nadal brakuje, nie ma pewności, że tych, które chwilowo uzupełniono, nie zabraknie w przyszłości. Wiemy, że ministerstwo bardzo intensywnie analizuje dane zebrane przez systemy kontrolujące obieg leków" - mówi OKO. press członek Naczelnej Rady Aptekarskiej. "Systemy są niestety na tyle nowe, że dziś mogą jednak swojej roli nie spełnić".
Z informacji, które uzyskaliśmy dzwoniąc na ministerialną infolinię, do aptekarzy i Naczelnej Rady Aptekarskiej wynika, że leki, o których braku było ostatnio najgłośniej faktycznie pojawiły się w wielu aptekach. Euthyrox (na niedoczynność tarczycy) czy Metformax (na cukrzyce) można znaleźć w Warszawie, Żorach czy 15 tys. Staszowie. To nie znaczy jeszcze, że kryzys został zażegnany, bo:
Problem z lekami, który dotychczas dotyczył mniej zamożnych państw, ma dziś cała Europa - głównie z winy zamknięcia chińskich fabryk produkujących tańsze substancje czynne leków, od których dostaw uzależnionych było wiele krajów.
Być może kryzys przeleje jednak czarę goryczy i ciągłe problemy z dostępem do leków oraz niemoralna polityka wielkich firm farmaceutycznych doprowadzą do przełomu - w Unii Europejskiej coraz śmielej mówi się o otwarciu publicznej unijnej produkcji.
„Łącznie z grupą ponad trzystu leków stale zagrożonych brakiem dostępności, mamy problem z blisko pół tysiącem produktów leczniczych, niedostępnych dla pacjentów” – alarmowała ministerstwo zdrowia Naczelna Izba Aptekarska w piśmie z 8 lipca 2019.
Braki odczuli pacjenci, którzy w poszukiwaniu medykamentów pielgrzymowali czasem po kilku województwach. Ministerstwo uspokajało, że kryzys został zażegnany, a leki już są w aptekach.
Kłopot polega na tym, że na półki wróciło tylko kilka z kilkuset produktów, a optymistyczny przekaz TVP był zmanipulowany.
Ministerstwo nie informuje też, jak rozwiązało kryzys. W odpowiedzi na nasze pytanie odpowiedziało, że „monitoruje sytuacje” i „podejmuje interwencje” - bez szczegółów.
„Wcześniej też zdarzały się dotkliwe braki leków, ale dotyczyły mniejszych grup pacjentów, więc nie było wokół tego tak wielkiego szumu. W takiej gospodarce deficytami my, farmaceuci funkcjonujemy od lat” - mówi OKO.press Jerzy Przystajko, aptekarz z Opola i działacz partii Razem.
Sam pracował kiedyś w jednej z aptek jako „człowiek od zamawiania deficytów”, dziś wiele firm aptecznych ma specjalne działy do tego celu. „Dzwoni się do hurtowni i sprawdza, czy coś się przypadkiem nie pojawiło, wysyła zamówienia na okrągło - tak codziennie. Kiedy się pojawi, bierze się każdą partię leków, bo za 5 minut już nic nie będzie” - relacjonuje Przystajko.
Problem pogłębiał się więc od lat, a odcięcie od dostawy substancji czynnych z Chin spowodowało, że:
Być może inne kraje zdążyły się po prostu na kryzys przygotować i zgromadzić zapasy, bo nadchodzący problem kurczenia się dostaw z Chin tajemnicą nie był, w czerwcu alarmował o nim "Dziennik Gazeta Prawna".
„To w sumie dużo mówi o tekturowości państwa, że dziennikarze wiedzą o nadchodzących kłopotach wcześniej niż urzędnicy. Chyba że wiedzieli, ale ani nie mówili, ani nic nie robili. Ale aż tak źle nie chcę nikogo oceniać” - komentował na twitterze dziennikarz DGP Patryk Słowik.
Przystajko podejrzewa, że krytyczną sytuację w Polsce może pogłębiać coraz większy nielegalny wywóz leków. „Wiele wskazuje na to, że tak się rozszaleliśmy z wywożeniem leków, że niedługo polski Euthyrox łatwiej będzie kupić w Wielkiej Brytanii niż w Polsce. Niewykluczone, że firmy farmaceutyczne zakręciły Polsce kurek, bo na takim interesie tylko tracą".
Przystajko zwraca uwagę, że chory jest cały system farmaceutyczny. „Jedna z hipotez, które się obecnie stawia jest taka, że dotychczasowy formuła, którą rządził się przemysł farmaceutyczny, się wyczerpuje. Kiedyś dokonywano prostszych odkryć wycelowanych w częstsze choroby - sprzedaż szybko zwracała poniesione koszty. Aktualnie mamy coraz więcej rzadkich chorób i potrzebę wynajdowania leków dla mniejszych grup.
Jeśli lek jest skierowany do grupy 2 tys. pacjentów, to żeby zwrócił się w 5 lat, jak poprzednio, terapia musiałaby kosztować parę milionów, a na to nikogo nie stać. Firmy farmaceutyczne, żeby utrzymać duży zysk, zaczynają więc pompować ceny, monopolizować rynki, organizować nielegalne zmowy cenowe - w USA to już się dzieje".
W Wielkiej Brytanii też. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) od lat toczy bój o większą transparentność przemysłu farmaceutycznego.
Raport brytyjskich naukowców z 2017 roku pokazał, że koszt produkcji większości pozycji na liście leków podstawowych WHO był niewielkim ułamkiem ostatecznej ceny płaconej przez rządy, pacjentów czy systemy ubezpieczeń.
Na światowym forum poświęconym dostępności do leków oraz uczciwości cenowej zorganizowanym przez WHO w Johannesburgu argumentowano, że utajnienie cen powoduje, że wiele mniej zamożnych państw płaci za leki więcej niż kraje bogatsze.
„Innowacje medyczne mają niewielką wartość społeczną, jeśli większość ludzi nie ma do nich dostępu” - uważa dr Mariângela Simão, asystentka dyrektora generalnego WHO ds. leków i produktów zdrowotnych. „Ta kwestia dotyczy uniwersalnych praw człowieka - każdy ma prawo do dostępu do wysokiej jakości opieki zdrowotnej”.
Forum zakończyło podpisanie rezolucji, która m.in. zobowiązuje firmy farmaceutyczne do ujawnienia wydatków. "To miała być próba wyjścia z obecnego impasu, w którym innowacji jest mało, a leki są coraz droższe, chociaż nie wiadomo dlaczego" - mówi Przystajko.
Firmy farmaceutyczne wysokie ceny tłumaczą koniecznością inwestowania w badania i rozwój. Okazuje się jednak, że 10 największych producentów leków zdecydowanie więcej (czasem dwukrotnie) wydaje na marketing.
"To, że innowacyjność bierze się z nakładów kapitałowych, to mit" - uważa Przystajko. "Najwięcej innowacji wcale nie pochodzi obecnie z największych firm, tylko małych biotechnologicznych startupów i nakładów państw na badania podstawowe".
"Rezolucję podpisano, ale wiele państw, oczywiście szczególnie te, które mają duże firmy farmaceutyczne, zadbało o to, żeby ją wcześniej rozwodnić i załagodzić. Polska też - walczyła o to, żeby wprowadzenie rezolucji i raportowanie wydatków było nieobowiązkowe. To zupełnie sprzeczne z naszym interesem, ale bliskie interesom USA" - komentuje Przystajko.
"Zaraz możemy wylądować w świecie kontrolowanym przez rynki farmaceutyczne, w Stanach już dziś działają na zasadzie karteli" - ostrzega.
Przemysł farmaceutyczny cieszy się sławą jednego z najbardziej niemoralnych. Od producentów, którzy sprzedają zdrowie i ulgę w cierpieniu, nikt nie oczekuje misyjności, ale marża zysku sięgająca 20 proc. (a nawet 43 proc. jak w przypadku Pfizera) budzi dość uzasadnione oburzenie.
Kilka lat temu pół świata emocjonował przypadek Martina Shkreliego okrzykniętego "najbardziej znienawidzonym człowiekiem świata", po tym, jak wykupił prawa do ogólnodostępnego leku przeciwko toksoplazmozie, który był szczególnie potrzebny pacjentom chorym na AIDS i z dnia na dzień podwyższył cenę z 13,5 dol. do 750 dol. za tabletkę. Lek nie miał zamiennika, bo nigdy nie było na niego zapotrzebowania, więc Shkreli łatwo zyskał monopol.
"Niewielu zauważyło, że w Polsce stało się coś podobnego, tylko na mniejszą skalę. Kiedy sprywatyzowano publiczne zakłady Jelfy, jej leki nagle zniknęły, żeby wrócić z nową, droższą ceną. Pacjenci chwycili się za głowę, ale nie mieli wyboru i musieli płacić. W obecnej sytuacji kryzysu lekowego firmy też mogą zrobić, co chcą, jeśli zażądają wyższych cen, to będziemy musieli ją zapłacić" - mówi Przystajko .
Wobec zakręconego kurka z lekami jesteśmy bezbronni. Chyba że z interwencją przyjdzie większy gracz, z którym firmy farmaceutyczne muszą się liczyć.
Problem rosnących cen i braku leków dotyczy całej Unii Europejskiej: w czerwcu we Włoszech pacjenci chorzy na raka stracili dostęp do leków, rekordowe braki zanotowała też Belgia.
Francja, w której między 2008 a 2018 lista leków deficytowych wzrosła 20 razy, zaproponowała niedawno rozwiązanie: otwarcie publicznej unijnej produkcji, która zaopatrywałaby wszystkie europejskie kraje w podstawowe leki.
Dla takich krajów jak Polska, które mają obecnie bardzo małe szanse na wynegocjowanie dobrych cen, a odbudowa narodowej produkcji substancji czynnych trochę zajmie, wielki unijny brat może okazać się ratunkiem. Nawet jeśli publiczny producent leków nie powstanie, to taka groźba na pewno zdyscyplinuje firmy farmaceutyczne.
W Komisji Europejskiej komisarz ds. zdrowia Vytenis Andriukaitis zapowiedział, że brak gwarancji dostaw leków w UE „doprowadzi do rozwiązań, które raczej się przemysłowi farmaceutycznemu nie spodobają".
Mądra Polska po szkodzie tak czy inaczej powinna przejąć się budowaniem własnego bezpieczeństwa lekowego. „Przez lata w zachwycie nad globalizacją, wolnym rynkiem i outsorcingiem, konsekwentnie wyniszczaliśmy to, co zostało z państwowych zakłady produkujących leki” – tłumaczy Przystajko.
Jednym z dostępnych rozwiązań jest wsparcie polskich firm farmaceutycznych, które na terenie Polski mają całą linię produkcyjną i nie są zależne od zagranicznych substancji. Polski Związek Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego od lat postuluje wprowadzenie tzw. Refundacyjnego Trybu Rozwojowego, który wspierałby polskich producentów leków i ich działalność badawczą i rozwojową.
„Resort zdrowia tłumaczy całkowity brak wsparcia rodzimej produkcji niewystarczającym budżetem oraz brakiem wytycznych ze strony resortów odpowiedzialnych za gospodarkę" - mówi OKO.press przezes związku, Krzysztof Kopeć.
"Krótkowzroczna polityka pozornych oszczędności skutkuje nie tylko zaprzepaszczeniem szansy zbudowania w naszym kraju nowoczesnego centrum produkcji leków, ale zachwianiem bezpieczeństwa lekowego Polski”.
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Komentarze