0:00
0:00

0:00

Prof. Maciej Kisilowski w opublikowanym właśnie w OKO.press tekście „Wyciągnijcie rękę do konserwatystów” wzywa progresywną część opozycji demokratycznej do „polityki miłości” wobec prawicy skonfliktowanej z PiS.

Rozumiem, że ma na myśli jeszcze więcej miłości, bo znaczna część historii III RP jest przecież utkana z gorących uczuć lewicy i liberałów do konserwatystów. Dokąd nas to zaprowadziło, właśnie widzimy.

Przeczytaj także:

„Jaką Polskę wzięło we władanie Prawo i Sprawiedliwość? W jakich warunkach wzrosło 40 proc. elektoratu, które widzi swoich reprezentantów w skrajnie prawicowych populistach o autorytarnych zapędach? Czy przejęli władzę w lewicowym raju z ostrą progresją podatkową, zagwarantowanymi prawami mniejszości i kobiet? Czy usadowili się na tronie w modelowej socjaldemokratycznej krainie, gdzie szkoła jest świecka, a nierówności dochodowe niskie?

Nie, PiS rządzi m.in. z powodu licznych kapitulacji wobec prawicowego imaginarium: taktycznego sojuszu z Kościołem, hołubienia »aborcyjnego kompromisu«, konkordatu, religii w szkołach. Homofobiczne osiłki z Bogiem i ojczyzną na ustach, bluzach, tatuażach i majtkach nie wzięły się znikąd. To efekt sojuszu rynkowego bata z kościelnym kadzidłem, dwóch głównych rekwizytów wolnej Polski".

To fragment mojego tekstu sprzed ponad trzech lat. Cytuję go, by pokazać, że centrolewicowy publicysta w Polsce jest w przykrej sytuacji ciągłego udowadniania, że jeśli coś wygląda jak koń, rży jak koń i jak koń biegnie w Wielkiej Pardubickiej - to jest koniem.

Jeśli po przełomie 1989 roku polska debata publiczna, polityczna agenda władzy i akty prawne opierały się w sporej części na związku ołtarza z tronem, katolickiej aksjologii i wartościach chrześcijańskich gwarantowanych w ustawach, to znaczy, że konserwatyści czuli się w III RP jak pączki w maśle.

Szanowano ich wrażliwość, głaskano, reagowano na najmniejsze chrząknięcie niezadowolenia. Tych subtelnych krakowskich konserwatystów, rubasznych hierarchów Kościoła, przenikliwych prawicowych intelektualistów.

Od 1989 roku zawsze było mnóstwo dobrych uzasadnień, dlaczego trzeba dopieszczać ich wrażliwość. Bo konieczne było przeprowadzenie reform gospodarczych. Bo należało zakorzenić Polskę w zachodniej strefie wpływów. Bo musieliśmy wejść do Unii Europejskiej.

Z jakiegoś powodu uznano, że bez daleko idących koncesji wobec konserwatywnej prawicy nie da się w Polsce zbyt wiele zrobić. Chwilowy rezultat tych zabiegów był pozytywny, w długim okresie okazał się samospełniającą się przepowiednią: Jarosław Kaczyński przejął władzę w kraju wyznającym wartości Jarosława Kaczyńskiego.

Najłatwiej urazić konserwatystę

„Nie odstraszajmy konserwatystów, którzy się dziś wahają, po której stronie stanąć” - pisze prof. Kisilowski.

Wygląda na to, że jego zdaniem polscy konserwatyści są bardzo kapryśni. Jeśli się do nich uśmiechniemy, są skłonni sprzeciwić się zamachowi na rządy prawa i ostatnie strzępki wolności obywatelskich. Ale gdy zmarszczymy brwi, wtedy się naburmuszą i pójdą z PiS.

Jakikolwiek sojusz z tak chwiejnymi politycznie osobami musi być w efekcie samobójczy dla demokratów - prędzej czy później naszych partnerów przytuli Najlepszy z Prezesów, a oni rozpłyną się w jego objęciach.

Dlatego mam alternatywną propozycję wobec pomysłu prof. Kisilowskiego: zamiast konstruować karkołomne sojusze, zacznijmy sami siebie traktować poważnie.

Konserwatyści swój konserwatyzm, liberałowie - liberalizm, lewicowcy - lewicowość. Tego od polityków opozycji oczekują wyborcy - powagi i wiarygodności.

Po 2015 roku mieliśmy nieszczęście obserwować spektakl taktycznych manewrów. Zarzucanie politycznej kotwicy to po lewej, to po prawej stronie. Sojusze, zdrady, łączenie się przez podział. Wciąż nowe strategie i castingi na liderów.

O tym, że wyborcom zamiast personalnych układanek trzeba zaproponować pomysł na Polskę, opozycja zorientowała się dwa miesiące przed głosowaniem. W niedzielę okaże się, czy nie nastąpiło to za późno.

Niestety, propozycja prof. Kisilowskiego, by lewica i liberałowie poszli na ustępstwa wobec konserwatystów, to powrót do sposobu myślenia z minionych czterech lat. Trudno oczekiwać, żeby powtarzanie starych błędów miało przynieść w przyszłości lepszy efekt.

Zagrożenia są realne

Prof. Kisilowski ma oczywiście rację, kiedy na przykładzie Węgier i Turcji przewiduje, że PiS po powtórnym zwycięstwie jeszcze bardziej przykręci śrubę. Społeczność LGBT zostanie zaatakowana jeszcze mocniej, wolność mediów ograniczona jeszcze bardziej, opozycyjni obywatele znajdą się pod jeszcze większą presją.

Ale nie bardzo rozumiem, w jaki sposób kapitulacja lewicy i liberałów przed konserwatywnymi wartościami miałaby ten czarny scenariusz powstrzymać.

Według badań IPSOS dla OKO.press polskie społeczeństwo, osobliwie polskie kobiety, są coraz mniej, a nie coraz bardziej konserwatywne. Poparcie dla związków partnerskich i prawa do aborcji rośnie, a nie maleje.

poparcie dla związków partnerskich, równości małżeńskiej i adopcji w sondażach IPSOS
poparcie dla związków partnerskich, równości małżeńskiej i adopcji w sondażach IPSOS

Propozycja, by partie i środowiska wyznające europejskie, socjalliberalne wartości, zdradziły swoich wyborców i zwolenników tylko po to, by jeden lub drugi prawicowy polityk w średnim wieku łaskawie zagłosował kiedyś przeciwko niektórym pomysłom Kaczyńskiego, to droga do jeszcze większej apatii opozycyjnej opinii publicznej i do jeszcze mniejszej mobilizacji w kolejnych wyborach.

Nie potrzebujemy polityki appeasementu, potrzebujemy odwagi. Nadziei i jednoznacznych wartości, a nie zgniłych kompromisów. Jeśli strona konserwatywna chce się opowiedzieć po stronie demokracji - świetnie. Jeśli warunkiem ma być zgoda lewicy na rodzaj demokracji konserwatywno-narodowej - wtedy trudno, powinniśmy iść innymi ścieżkami.

Jak to robić skutecznie, pokazywał już kilka razy... Jarosław Kaczyński.

Prezes PiS kiedy przegrywał, zawsze koncentrował się w pierwszym rzędzie na dopieszczaniu swojej bazy. Nie bez powodu wyrzucił z partii większość bardziej liberalnych polityków. Nie bez przyczyny katastrofa smoleńska była zamachem po przegranych wyborach w 2011 roku, a po wygranych w 2015 roku spiskowa retoryka stopniowo spychana była w cień.

Obóz polityczny w defensywie musi bronić swoich wartości, stać na ich straży, mówić jasno, co jest dobre, a co złe. Musi mieć wizję Polski, która przemówi do najbardziej oddanych zwolenników.

Wizja Polski zgniłych kompromisów, kluczenia i uników żadnego wyborcy nie porwie.

;

Udostępnij:

Michał Danielewski

Wicenaczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze