Wywalczony przez lekarzy rezydentów i zapisany w ustawie wzrost wydatków na zdrowie to fikcja. Rząd stosuje trik: planując wydatki na 2019 rok bierze pod uwagę PKB, ale ten… z 2017 roku. Zasada "n minus 2" pozwala zaoszczędzić na zdrowiu 7,6 mld zł i pokryć nominalny wzrost wydatków w całości z wyższych składek. Wydatki na wojsko liczy się korzystniej
Nominalne wydatki na ochronę zdrowia w Polsce wprawdzie rosną, ale wyłącznie za sprawą wzrostu naszych zarobków i tym samym składek.
24 listopada 2017, a więc jeszcze za poprzedniego ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła, Sejm przyjął ustawę przewidującą stopniowy wzrost wydatków publicznych na zdrowie do poziomu co najmniej 6 proc. produktu krajowego brutto (PKB) w roku 2025. Idea ustawy była jasna:
wpływy ze składek trafiających do NFZ są dzięki wzrostowi gospodarczemu i rosnącym zarobkom coraz wyższe, ale pieniędzy i tak nie wystarcza.
Kolejny minister Łukasz Szumowski pod naciskiem kilkumiesięcznych protestów lekarzy-rezydentów zgodził się na przyspieszenie całego procesu o rok. 5 lipca 2018 wprowadzono nowelę, zgodnie z którą wydatki publiczne na zdrowie mają osiągnąć 6 proc. PKB w roku 2024, zaś w latach 2018-2023 nie mogą być niższe niż:
Ustawę ogłoszono z fanfarami. Politycy zapowiadali, że oznacza to niespotykany dotąd wzrost wydatków na zdrowie, który przełoży się na odczuwalną poprawę sytuacji przez pacjentów.
Polska na tle innych państw Unii Europejskiej wydaje na zdrowie bardzo mało, zarówno w proc. PKB jak i per capita.
W 2016 roku przeznaczyliśmy na ten cel 4,4 proc. PKB, podczas gdy Węgrzy 5,2 proc., Czesi 6,0 proc., Francuzi 8,7 proc., a Niemcy 9,5 proc. W tym samym roku Polska wydała na ochronę zdrowia 731 euro na jednego mieszkańca. Spośród państw należących do UE gorzej było tylko w tylko w Rumunii (432 euro) i Bułgarii (556 euro). Słowacy wydali 1061, Czesi 1193, a Francuzi 3847 euro.
Ustawa 6 proc. pozwalałaby Polsce zbliżyć się w ciągu kilku lat do średniej europejskiej w odniesieniu do proc. PKB, co nie znaczy osiągnąć europejski poziom. Pamiętać należy bowiem, że nasz „tort” do podziału jest w porównaniu z większością krajów UE mniejszy. A jeśli z mniejszego tortu wycinamy jeszcze mniejszy kawałek niż inni, to trudno się dziwić, że sytuacja w naszej służbie zdrowia jest od lat - delikatnie mówiąc - daleka od ideału.
Ustawa 6 proc. z lipca 2018 przeszła przez Sejm dość gładko.
„Duże zdziwienie budziła łatwość, z jaką zgodziło się na nią Ministerstwo Finansów” – napisał niedawno na łamach „Rzeczpospolitej” Andrzej Mądrala, wiceprezydent Pracodawców RP.
Otóż znalazł się w niej zapis, na który wcześniej nie zwrócono uwagi, a który pozwala Ministerstwu Finansów realizować na razie ustawę „bezkosztowo”. Zapis ów brzmi:
„Wartość produktu krajowego brutto, o którym mowa w ust. 1, jest ustalana na podstawie wartości określonej w obwieszczeniu Prezesa Głównego Urzędu Statystycznego wydawanym na podstawie art. 5 ustawy z dnia 26 października 2000 roku o sposobie obliczania wartości rocznego produktu krajowego brutto, według stanu na dzień 31 sierpnia”.
Co to oznacza?
Ano tyle, że Ministerstwo Finansów bierze do obliczeń wydatków publicznych na zdrowie na dany rok wartość PKB sprzed dwóch lat.
GUS publikuje w maju pierwsze szacunki wysokości PKB za rok poprzedni, a więc urzędnicy planując jesienią 2018 budżet na 2019 rok przyjęli jako bazę wartość PKB z roku 2017. Z pewnością nie na to liczyli ci, którzy zabiegali o ustawę. Znacznie korzystniejsze dla pacjentów byłoby oparcie się na danych z poprzedniego roku, a jeszcze lepiej na prognozie wzrostu PKB na dany rok kalendarzowy. Ten pierwszy sposób stosuje się np. przy budżetowaniu wydatków na cele wojskowe.
Policzmy. W roku 2017 wartość PKB wyniosła 1,98 bln złotych. Ze wstępnych szacunków GUS wzrost PKB w roku ubiegłym wyniósł 5,1 proc. Czyli PKB 2018 osiągnął zapewne 2,08 bln zł.
W ustawie budżetowej na rok 2019 założono, że PKB wzrośnie o 3,8 proc., a zatem jego wartość może wynieść 2,16 bln zł. Zapisany ustawowo - wywalczony przez protestujących lekarzy - wskaźnik wydatków na zdrowie na 2019 rok to 4,86 proc. A 4,86 proc. z 2,16 bln równa się 105 mld zł.
Tymczasem Ministerstwo Finansów planując budżet na 2019 rok zdecydowało, że łączne wydatki na zdrowie wyniosą 97,4 mld zł, czyli o 7,6 mld mniej! Założono też, że wzrost wydatków będzie wynikiem wyłącznie wyższych składek na NFZ, a nie dotacji budżetowej.
Podobnie było w pierwszych miesiącach działania ustawy. Jesienią 2018 minister zdrowia oznajmił, że spływ składki jest tak dobry, że ustawowe kryteria wzrostu (4,78 proc. PKB) zostaną spełnione bez dodatkowych pieniędzy z budżetu. Ostatecznie NFZ dostał w ostatniej chwili 1,8 mld zł do tzw. funduszu zapasowego.
Z tabeli, jaką otrzymali pod koniec stycznia 2019 związkowcy i pracodawcy wynika jasno, że ministerstwo stosuje do wyliczeń wartość PKB na zasadzie "PKB sprzed dwóch lat". Tabelę opublikował niedawno portal „Polityka zdrowotna”.
Jedna z kolumn nosi tytuł: „Szacunkowe PKB - n minus 2”. Minimalna wysokość nakładów wynikających z ustawy to 96,7 mld, a środków zabezpieczonych na ten rok jest 97,8 mld zł.
Na pozór wszystko się zgadza. Procent PKB przeznaczony na zdrowie wyniesie nawet więcej niż zakłada ustawa - 4,92 a nie 4,86 – chwalą się urzędnicy. O tym, że pieniędzy powinno być o 7,2 mld więcej i że budżet nie dokłada na razie w związku z ustawą żadnych ekstra pieniędzy, nie wspominają. Nikt nie wylicza też, że
rzeczywisty proc. PKB, który pójdzie na zdrowie, to zaledwie 4,52 PKB z tego samego roku.
„Wykorzystanie danych sprzed dwóch lat powoduje ogromną różnicę, a ustawa na dzisiaj realizowana jest dzięki wzrostowi gospodarczemu” – alarmuje Andrzej Mądrala.
„Przecież mieliśmy gonić Europę, gonimy ją jednak tylko na papierze, a w rzeczywistości coraz szybciej nam ucieka”.
7,2 mld zł, jakie rząd oszczędza na naszym zdrowiu, to dużo czy mało? Zerknijmy do planów NFZ na ten rok. Na
Jak dotychczasowa realizacja ustawy 6 proc. PKB ma się z kolei do zapowiedzi polityków?
Poprzedni minister zdrowia Konstanty Radziwiłł zapewniał, że dzięki ustawie ochrona zdrowia otrzyma w ciągu 10 lat (2018-2028) 500 mld zł. więcej niż gdyby jej nie przyjęto. Dr Christoph Sowada, dyrektor Instytutu Zdrowia Publicznego Collegium Medicum UJ wyliczył, że spełnienie obietnicy ministra wymagałoby osiągnięcia przez polską gospodarkę w najbliższych 10 latach rocznej stopy wzrostu na poziomie 14,3 proc., co oczywiście jest nierealne.
Minister Szumowski podaje inne wyliczenie: w latach 2018-2024 Polska na zdrowie przeznaczy 830 mld zł, podczas gdy w latach 2008-2014 wydano 460 mld.
Gdy zsumuje się minimalne nakłady wynikające z ustawy uwzględnione we wspomnianej tabeli, otrzymuje się rzeczywiście 830 mld. Kwota robi wrażenie, ale to nie zmienia faktu, że
przyjęty przez rządzących sposób liczenia według PKB sprzed dwóch lat zasadniczo opóźnia wzrost wydatków na zdrowie.
Warto na koniec pamiętać, że same pieniądze to nie wszystko.
W publikowanych niedawno materiałach Fundacji Naukowej CASE (Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych) wspomniany dr Christoph Sowada pisze:
„Pieniądze pozostaną zawsze tylko jednym z narzędzi potrzebnym do poprawy sytuacji ochrony zdrowia.
Źle wydane nie tylko nie poprawią zdrowia i nie wzmocnią poczucia bezpieczeństwa, lecz wręcz ugruntują wiarę w hipotezę tzw. „dziurawego wiadra” mówiącą, że system ochrony zdrowia zdolny jest wchłonąć bezowocnie każdą ilość środków”.
„Na czele listy spraw, które wymagają pilnego podjęcia stawiamy problem niedostatecznych zasobów, ale skojarzonych z innymi działaniami niezbędnymi, by osiągać wyższą skuteczność w realizacji celów zdrowotnych” – czytamy we wstępie publikacji CASE pt. „Co dalej z ochroną zdrowia w Polsce, stan i perspektywy” przygotowanej przez zespół prof. Stanisławy Golinowskiej. „Nie ma jednego cudownego sposobu na zrównoważenie i poprawę funkcjonowania systemu ochrony zdrowia. Potrzebne są do tego zarówno większe finansowanie, odpowiednie ilościowo i jakościowo kadry, jak i dobre instytucje”.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze