0:000:00

0:00

Pod presją krytyki ministerstwo zdrowia zmienia źle wymyślone przepisy, które ograniczały rolę lekarzy rodzinnych (lżej chorych nie mogli kierować na kwarantannę, musieli - do szpitali zakaźnych, nie mogli zlecić testu na podstawie samej teleporady, wymagany był też komplet czterech objawów COVID-19, co zdarza się rzadko; o zmianach przepisów piszemy na końcu tego tekstu).

Pozostaje pytanie, kto i na jakiej podstawie wymyślił te złe rozwiązania i czy zmiana przepisów poprawi sytuację. Pytania tym ważniejsze, że SARS-CoV-2 naprawdę zaatakował.

Niepokojące liczby, rosnące wykresy

Często zarzuca się OKO.press, że straszymy wirusem, który wcale nie jest taki groźny, jak go malujemy. Postaramy się więc przedstawić sytuację jak najbardziej rzeczowo (jak zresztą i wcześniej).

Sytuacja epidemiczna w Polsce u progu jesieni przedstawia się tak:

  • nigdy jeszcze nie mieliśmy tylu aktywnych przypadków SARS-CoV-2, jak teraz (a trzeba pamiętać, że wraz z decyzją Ministerstwa Zdrowia, by testować głównie osoby z symptomami, spadła liczba testów i większy jest odsetek niewykrywanych przypadków);
  • liczba osób wymagających respiratora wzrosła do poziomu z wiosny;
  • liczba osób hospitalizowanych pnie się w górę i do wiosennego szczytu brakuje jeszcze 500 łóżek (a trzeba pamiętać, że wiosną do szpitala przyjmowano także osoby bezobjawowe, teraz tylko naprawdę chorych);
  • dobowa liczba zgonów sięga poziomów z wiosny.

Mamy 93 481 wykrytych przypadków COVID-19. To więcej niż Chiny. Wyzdrowiało już 70 401 osób, obecnie zakażonych jest 20 537. Zmarło 2543 chorych.

Piątkowy rekord nowych wykrytych przypadków – 1967,

spowodował wzrost aktywnych przypadków w ciągu tygodnia aż o 10 proc. Poprzednio z tak dużymi wzrostami mieliśmy do czynienia w marcu i w kwietniu. Tylko w czwartek przybyło 1231 osób zakażonych, mimo tego, że tego samego dnia 706 osób wyzdrowiało.

Hospitalizacje rosną bez przerwy od tygodnia. W tej chwili zajętych jest 2560 łóżek COVID-owych, o 30 proc. więcej od początku wzrostów 24 września.

To jeszcze nic w porównaniu z zajętymi respiratorami – w ciągu tygodnia ich liczba wzrosła o 75 proc, do 159. O takich liczbach zajętych urządzeń Ministerstwo Zdrowia informowało w najgorętszych wiosennych dniach (nie podawano wtedy codziennych statystyk).

Niestety rosną również zgony. W ostatnich trzech dniach codziennie ministerstwo donosiło o śmierci 30 osób lub więcej. Wraz z tym wzrostem postanowiło jednak informować osobno o zgonach spowodowanych SARS-CoV-2 oraz tych, w których rolę odegrały choroby współistniejące. Nie zmienia to faktu, że zbliżamy się do średniej z kwietnia.

I to ważna różnica między Polską, a najbardziej doświadczoną wirusem zachodnią Europą – tam codziennie bite są rekordy nowych przypadków, ale zgonów jest o wiele mniej niż wtedy.

Rośnie dzienna liczba testów, która w połowie września spadła do poziomu z maja. Średnia tygodniowa 22 tys. testów, to mniej niż polski rekord 33 tys., nie mówiąc o zapowiedziach. Teraz jednak nie są testowane osoby bez objawów na kwarantannie, a tylko te z symptomami. Gdyby dalej testowano jak przedtem, wzrost nowych przypadków byłby jeszcze bardziej dramatyczny.

Przeczytaj także:

Coraz więcej stref zagrożenia

O pogorszeniu się sytuacji świadczy również powiększenie się listy powiatów „żółtych", „czerwonych" i zagrożonych. Na tej obowiązującej od soboty 3 października jest 17 powiatów czerwonych i 34 żółte. Upiekło się Warszawie, której groziło wejście do strefy żółtej. Z dużych miast „czerwony" jest Sopot, a „żółte" Gdańsk, Gdynia, Rzeszów i Nowy Sącz.

koronawirus nowa lista powiatów

Stopień zagrożenia Ministerstwo Zdrowia ustala w zależności od liczby nowych przypadków na 100 tys. mieszkańców w ostatnich 14 dniach. Minister Adam Niedzielski zapowiedział, że wkrótce zostaną wprowadzone dalsze ograniczenia – w powiatach żółtych trzeba będzie zasłaniać usta i nos na ulicy, tak jak w czerwonych, a lokale gastronomiczne będą mogły działać tylko do 22. Na razie obowiązują następujące restrykcje:

Strefa czerwona

  • Trzeba zasłaniać usta i nos wszędzie poza własnym domem i ogrodem;
  • zakazane są kongresy, targi, imprezy kulturalne;
  • nie działają wesołe miasteczka, parki rozrywki i parki rekreacyjne oraz sanatoria i uzdrowiska;
  • imprezy sportowe odbywają się bez publiczności;
  • w kinach może być zajętych 25 proc. miejsc
  • w lokalach gastronomicznych może przebywać 1 osoba na 4 m kw.;
  • w basenach i aquaparkach może być 75 proc. obłożenia;
  • w siłowniach może przebywać jedna osoba na 10 m kw;
  • w kościele może przebywać 50 proc. wiernych;
  • w uroczystościach rodzinnych i innych imprezach może wziąć udział 50 osób

Strefa żółta

  • na kongresach i targach trzeba zapewnić każdej osobie 2,5 m kw. powierzchni;
  • podczas imprez sportowych może być obecna 50 proc. publiczności, co drugie miejsce zajęte;
  • w kinach tylko 25 proc. publiczności;
  • w lokalach gastronomicznych może przebywać jedna osoba na 4 m kw;
  • w basenach i aquaparkach może być 75 proc. obłożenia;
  • w wesołych miasteczkach, parkach rozrywki i parkach rekreacyjnych może przebywać 1 osoba na 10 m kw.;
  • w siłowniach może przebywać jedna osoba na 7 m kw
  • w uroczystościach rodzinnych i innych imprezach może wziąć udział 100 osób

Brakuje miejsc i personelu w szpitalach zakaźnych

Gwałtowny wzrost liczby chorych i ciężko chorych spowodował problemy w szpitalach. Najbardziej dramatycznym wydarzeniem ostatniego tygodnia była śmierć 70-letniego pacjenta, dla którego nie znalazło się miejsce na oddziałach intensywnej terapii (OIT). Tragedia wydarzyła się w województwie kujawsko-pomorskim, do tej pory przez koronawirusa oszczędzanym.

W toruńskim Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym są tylko dwa miejsca na OIT dla chorych na COVID-19. Jak tłumaczy szpital, problemem nie jest brak respiratorów, ale nie ma wykwalifikowanego personelu.

Pacjent z Torunia, pan Wojciech, był pensjonariuszem Domu Pomocy Społecznej. Został zabrany na plebanię w Radzikach Dużych przez księży, którzy mieli nadzieję, że w ten sposób uchroni się przed zakażeniem.

O braku miejsc i braku personelu alarmują również inne placówki. Jak pisze „Wyborcza", w czwartek w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie nie było już miejsc na intensywnej terapii dla chorych na COVID-19. W całej placówce dla pacjentów zakażonych koronawirusem zostało 14 łóżek.

Problemy w szpitalach to nie tylko wynik ostatniego wzrostu przypadków, ale także pokłosie zmian w organizacji placówek przyjmujących chorych z COVID-19. Poprzednio przyjmowały ich wydzielone szpitale jednoimienne, które leczyły tylko pacjentów zakażonych koronawirusem.

Teraz system jest trzystopniowy:

  • szpitale powiatowe, gdzie pacjent z podejrzeniem COVID-19 może czekać w izolatce na wynik testu;
  • szpitale zakaźne i z oddziałami zakaźnymi, gdzie trafia się po dodatnim wyniku testu i wreszcie
  • szpitale wysokospecjalistyczne, przyjmujące przypadki ciężkie i z innymi schorzeniami wymagającymi leczenia.

Jak jednak twierdzi cytowany przez „Wyborczą" dyrektor krakowskiego szpitala Marcin Jędrychowski, „szpitale z oddziałami zakaźnymi nie zwiększyły znacząco liczby łóżek dla pacjentów z koronawirusem, co powoduje, że wciąż większość z nich trafia do Szpitala Uniwersyteckiego."

Ministerstwo Zdrowia twierdzi wprawdzie, że łóżek jest dość, ale i tak ogłosiło zwiększenie ich puli o 1,2 tys.:

  • w małopolskim - o 335 miejsc (77 proc), tu liczba łóżek zostanie zwiększona jeszcze o 211 miejsc;
  • w kujawsko-pomorskim - o 284 miejsc (76 proc.);
  • w pomorskim - o 315 miejsc, tu zostanie powołany 10. wielospecjalistyczny szpital dla pacjentów z COVID-19;
  • w wielkopolskim - o 80 miejsc.

Razem jest już więc 8 tys. łóżek „covidowych", z czego zajętych 2,5 tys. Ogólna liczba wygląda dobrze, ale jak widać diabeł tkwi w szczegółach - brakach lokalnych i trudnościach ze znalezieniem personelu.

Na szczęście zmieniono kilka przepisów. Ale czy ktoś przeprosi za głupie pomysły?

To nie jeden problem z nową strategią: od tygodni specjaliści chorób zakaźnych alarmowali, że bezsensowny jest wymóg, by chory skierowany na test na koronawirusa przez lekarza rodzinnego po dodatnim wyniku musiał jechać do szpitala zakaźnego na konsultację specjalisty.

W Polsce jest 1100 lekarzy chorób zakaźnych, którzy i tak mają w tej chwili mnóstwo pracy. Tymczasem muszą na SOR badać osoby, które spokojnie mogły kurować się w domu.

Nie wiadomo, kto i dlaczego wpadł w Ministerstwie Zdrowia na tak niedobry pomysł. Na szczęście schemat został już zmieniony. Na izolację domową będą mogli kierować pacjentów lekarze Podstawowej Opieki Zdrowotnej, czyli rodzinni.

Oni również będą informować Sanepid o dodatnim wyniku testu. W przypadku pogorszenia się stanu zdrowia będzie konieczna hospitalizacja, po konsultacji z lekarzem albo sama rodzina może wezwać karetkę.

Usunięto także absurdalny zapis, który zakazywał wysyłania na test tylko na podstawie teleporady, czyli bez konieczności udania się do przychodni. Teraz po badaniu zdalnym lekarz rodzinny będzie mógł zdecydować, że trzeba przeprowadzić badanie.

Kolejna korekta: aby iść na test chory nie musi już mieć jednocześnie czterech symptomów: gorączkę powyżej 38 stopni, kaszel, duszności i utratę węchu oraz smaku. Lekarze POZ protestowali przeciwko takiemu rozwiązaniu twierdząc, że - jak wynika z badań - tylko 4-5 proc. pacjentów ma wszystkie te objawy na raz.

Jeszcze jedna sensowna korekta: Na test będzie mógł wysłać pacjenta każdy lekarz, a nie tylko lekarze rodzinni.

Europa planuje lockdowny

Tydzień temu w codziennym zestawieniu nowych przypadków Europejskiego Centrum ds. Kontroli i Prewencji Chorób byliśmy na czwartym miejscu od końca, a teraz jesteśmy na 10. Mimo to na tle reszty krajów UE Polska sytuacja nie wygląda jeszcze bardzo źle. Trzeba jednak pamiętać, że kraje bezpośrednio przed nami: Litwa, Łotwa i Estonia robią o wiele więcej testów (mają poniżej 3 proc. pozytywnych wyników w dobowej puli, Polska 6 proc.), a więc wykrywają więcej przypadków niż my.

koronawirus nowe przypadki 38-39

Widać jednak - także z przygotowanej przez ECDC mapy - że Europa jest już w pełni w drugiej fali koronawirusa. I mimo, że teraz codziennie na kontynencie umiera na COVID-19 mniej niż tysiąc osób (wielokrotnie mniej niż wiosną) tematem dnia w najbardziej narażonych państwach są nowe restrykcje.

W najbardziej dotkniętej epidemią Hiszpanii narasta konflikt pomiędzy władzami centralnymi a samorządem Madrytu, który nie chce się zgodzić na wprowadzenie lockdownu. Madryt odpowiada za połowę z 133 tys. przypadków wykrytych w Hiszpanii w ostatnich 14 dniach. W środę 13 z 19 hiszpańskich regionów autonomicznych zgodziło się na wprowadzenie lokalnych lockdownów. Będą one polegać na tym, że ludzie będą mogli wyjść z domu tylko do pracy, do szkoły, do lekarza i z innych ważnych przyczyn. Według madryckiego ratusza takie restrykcje nie mają podstawy prawnej.

Jeśli spojrzeć na mapę Europy powyżej, to widać wyraźną różnicę pomiędzy sytuacją na wiosnę i obecnie – wirusowa lawina ominęła Włochy. Zapewne jednak do czasu, bo w piątek wykryto tam 2,5 tys. nowych przypadków – najwięcej od końca kwietnia. Władze w Rzymie zdecydowały dzisiaj o przedłużeniu stanu wyjątkowego do 31 stycznia 2021.

Stan wyjątkowy wprowadzili za to nasi południowi sąsiedzi – Czechy i Słowacja. Czesi rzeczywiście w przyroście nowych przypadków (na milion mieszkańców) ustępują tylko Hiszpanii, Słowacja zrobiła to najwyraźniej trochę „na zaś".

Wiadomością dnia dla licznych zwolenników „modelu szwedzkiego" może być wiadomość, że władze w Sztokholmie wprowadzają kwarantannę dla kontaktów domowych. Do tej pory współmieszkający z zakażonym nie byli objęci tym obowiązkiem. Szwecja po cichu zmienia swój model na taki, jaki obowiązuje w innych krajach Europy – zaleca pracę z domu osobom, które miały kontakt z zakażonym, wysyła na nauczanie zdalne klasy, w których wystąpił przypadek SARS-CoV-2.

Globalne statystyki tym razem na koniec raportu. Według licznika Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa mamy już:

  • 34 mln wykrytych przypadków SARS-CoV-2
  • milion zmarłych na COVID-19

Naprawdę na chorobę wywołaną przez koronawirusa zmarło więcej niż milion osób – nie jesteśmy w stanie wykryć wszystkich zakażeń i zdiagnozować COVID-19, zwłaszcza w biedniejszych krajach. Według najbardziej odważnych szacunków na grypę sezonową umiera na świecie do 650 tys. osób.

;

Udostępnij:

Miłada Jędrysik

Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".

Komentarze