„Jestem fighterką, nie odpuszczam” – wykrzyczała w kierunku ław opozycji w brytyjskim parlamencie, zapytana przez szefa opozycji, co jeszcze tam robi. Następnego dnia ogłosiła swoją dymisję, która, jeśli była dla kogokolwiek zaskoczeniem, to jedynie dla niej samej
Zarówno długość pożegnalnego przemówienia premier Wielkiej Brytanii, jak i trwania jej rządów, były rekordowo krótkie. 45 dni Liz Truss wprawiło w osłupienie brytyjską opinię publiczną i prawdopodobnie zmieniło politykę na Wyspach na zawsze. Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie: co właściwie się stało?
5 września 2022 ogłoszono jej wygraną w konkursie na lidera rządzącej Partii Konserwatywnej, a dzień później została oficjalną następczynią Borisa Johnsona. Zdążyła jeszcze ogłosić, że rząd opłaci obywatelom część rachunków za energię, gdy śmierć królowej Elżbiety wstrzymała bieg polityki. Ta chwila była z pewnością szczytem jej popularności – od tego momentu miało już być tylko gorzej.
Dwa tygodnie po nominacji Kwasi Kwarteng, kanclerz skarbu w rządzie Truss, stanął na mównicy, by zadeklarować, że wysokie podatki dla bogatych są złe i że zostają niniejszym obniżone. Niższe miały być także podatki od korporacji czy sprzedaży domu. Wyrwa w publicznej kiesie szybko została wyliczona na 45 miliardów funtów, co oznaczało największe cięcia podatków od półwiecza. Nie skonsultowano tych planów ani z Bankiem Anglii, ani z Office for Budget Responsibility, publiczną organizacją powołaną do pilnowania, by rząd traktował budżet z należytą odpowiedzialnością.
Pakiet ogromnych zmian podatkowych — dla niepoznaki zwany "minibudżetem" — jest okrutny, błędny i niebezpieczny, brakuje mu również legitymacji demokratycznej — pisał w OKO.press dr Łukasz Rachel, ekonomista z University College London.
Libertarianie Truss i Kwarteng byli przekonani, że takie cięcia podatków obudzą optymizm w kulejącej gospodarce i dadzą jej paliwo do mitycznego „wzrostu”, o którym Truss mówiła od miesięcy. Ku ich zdziwieniu, stało się coś zupełnie innego – w pół godziny od ogłoszenia ich planów wartość funta zanurkowała i osiągnęła najniższy w historii kurs wobec dolara. Koszty obsługi długu i kredytów poszybowały w górę. Im bardziej premier i minister finansów upierali się przy swoim i starali się przywrócić spokój na rynkach, tym bardziej pogarszali sytuację. Z każdym ich kolejnym wystąpieniem wykresy leciały bardziej w dół.
Z dnia na dzień groźba niewypłacalności zajrzała w oczy kilku dużym funduszom emerytalnym. Bank Anglii zmuszony został do pilnej interwencji i skupu obligacji na kwotę 65 miliardów funtów, po raz pierwszy w historii ratując stabilność rynków finansowych przed działaniami własnego rządu.
Chaos nie ominął jednak i zwykłych zjadaczy chleba. Banki wycofały z rynku około dwóch trzecich produktów hipotecznych, a niektóre w ogóle przestały tymczasowo udzielać kredytów mieszkaniowych. Wynegocjowane już umowy zakupu domów i mieszkań nagle okazywały się niemożliwe do sfinalizowania, krzyżując plany życiowe mieszkańców Wysp.
Dalej było już tylko bardziej absurdalnie. Truss zaszyła się gdzieś na kilka dni, szykując się do – w zamierzeniu – triumfalnego wystąpienia na corocznym zjeździe partii. 29 września 2022 roku, dwa dni przed konwencją, przerwała milczenie i udzieliła serii krótkich porannych wywiadów dla lokalnych stacji radiowych. Mało znani dziennikarze wykorzystali swoją szansę, by zadać trudne pytania o stan finansów państwa. Premier wydawała się nimi zupełnie zaskoczona. Była w stanie wydusić z siebie niewiele więcej, niż robotyczne i puste zapewnienia, że wszystko jest na dobrej drodze, wzrost gospodarczy jest jej priorytetem, a szczegóły na temat tego, jak załatana zostanie olbrzymia wyrwa w budżecie, poznamy za niecałe dwa miesiące.
Na rynkach znów tąpnęło. Panika ogarnęła londyńskie City i posłów Partii Konserwatywnej. Konferencja partii odbyła się w cokolwiek grobowej atmosferze. Notowania rządu i partii właśnie osiągały najniższe poziomy w historii i ciągle leciały w dół. Według sondaży Partia Pracy wygrałaby z Torysami ponad trzydziestoma punktami procentowymi. W brytyjskim systemie jednomandatowych okręgów wyborczych mogłoby to oznaczać, że konserwatystom zostałby w izbie niższej… jeden mandat poselski.
Kolejne dni ekipa Truss spędziła w retorycznych okopach. Utrata zaufania inwestorów i chaos na rynkach nie były winą działań rządu, a międzynarodowej sytuacji – w każdym razie według zapewnień oddelegowanych do gaszenia medialnego pożaru ministrów, którym nikt już nie wierzył. Premierka wołała z mównicy, że największym wrogiem kraju jest „koalicja antywzrostowa”, mająca rzekomo obejmować wszystkie poza Torysami główne partie polityczne, związki zawodowe, aktywistów ekologicznych i prounijnych.
Mimo buńczucznej narracji Truss i Kwarteng zaczęli wycofywać się krok po kroku z dopiero co ogłoszonych pomysłów. Najpierw padł pomysł zlikwidowania najwyższej, 45 proc. stawki PIT dla najlepiej zarabiających, który według słów kanclerza skarbu tylko „odwracał uwagę od ważniejszych rzeczy”. Następnie przyspieszono publikację budżetu, by uspokoić rynki – z marnym skutkiem.
12 października 2022 premier zapewniła ponownie, że cięcia podatków nie zatrzyma. Jednocześnie potwierdziła z parlamentarnej mównicy, że „absolutnie, absolutnie” cięcia wydatków również nie będzie. Niezależny Institute of Fiscal Studies właśnie publikował swoje wyliczenia wskazujące, że aby powrócić do wcześniejszych kosztów obsługi długu, rząd musiałby najpierw znaleźć sposób na załatanie dziury wynoszącej 62 miliardy funtów. Dwa dni później Kwarteng członkiem rządu już nie był. Truss wezwała swojego najbliższego współpracownika i przyjaciela do wcześniejszego powrotu ze spotkania Międzynarodowego Funduszu Walutowego w Waszyngtonie, by rzucić go na pożarcie lwom i ratować swoją własną głowę.
Nowym ministrem finansów został Jeremy Hunt, przedstawiciel umiarkowanego skrzydła partii, który poparł konkurenta Truss Rishiego Sunaka w wyścigu o przywództwo. Hunt zaczął ekspresowo demontować minibudżet poprzednika i wycofywać się z planów obniżek podatków.
Gdy zmuszony został do obwieszczenia na antenie BBC, że to nadal „pani premier jest u sterów”, oczywistym stało się, że dni Truss są policzone, bo – parafrazując jej idolkę Thatcher – z byciem u władzy jest jak z byciem damą; jeśli musisz ludziom mówić, że jesteś, to nie jesteś.
Wściekli na swoją liderkę posłowie z tylnych ław już nie tylko cicho knuli, ale i całkiem publicznie zaczęli domagać się odsunięcia jej od władzy, zanim zdoła narozrabiać więcej.
Tabloid "Daily Star" 19 października dobrze uchwycił społeczne poczucie absurdu, umieszczając główkę sałaty w peruce przed kamerką internetową i przekonując, że kariera premierki zwiędnie szybciej niż warzywo. Truss wytrwała jeszcze tydzień politycznych drgawek, przybierając momentami ton niemal przepraszający:
„Chciałam działać… pomóc ludziom z rachunkami za energię, z problemem wysokich podatków, ale poszliśmy za daleko i za szybko. Przyjęłam to do wiadomości”.
Sałata wytrzymała.
Po dniu niespotykanego chaosu w parlamencie i po mało eleganckiej dymisji minister spraw wewnętrznych Suelli Braverman, 20 października 2022 roku cały kraj odetchnął z ulgą, gdy premier stanęła na Downing Street i przyznała, że „w obecnej sytuacji nie ma możliwości realizowania mandatu powierzonego jej przez partię”. Ostatni opublikowany sondaż opinii dawał jej już tylko 10 proc. poparcia, natomiast aż 75 proc. badanych uważało rządy Truss za katastrofę.
Neoliberalny eksperyment cięcia podatków implodował. Obalił wizerunek Torysów jako kompetentnych w kwestiach gospodarczych, obnażył podziały w partii i w społeczeństwie. Obywatele poczuli, że wypowiedziano im wojnę klasową w oparciu o przestarzałe pomysły ekonomiczne, a na dodatek zrobiono to w sposób zupełnie nieodpowiedzialny, bez jakichkolwiek wyliczeń.
Truss powiedziała kiedyś, że uważa, że „jednym z największych niebezpieczeństw polityki jest nadmierne unikanie ryzyka”, ale teraz, wykonawszy słoniowe manewry i zrujnowawszy skład porcelany, zapewne stanie się wbrew własnej woli grabarzem thatcheryzmu. Trzeba jednak dodać, że sama Thatcher nie rozpoznałaby wiele ze swojej ideologii w planach lekkomyślnego zadłużania państwa po uszy.
Brytyjczyków czeka powtórka z rozrywki pt. austerity, bo bez cięć wydatków budżetowych się nie obejdzie. I to takich „bardzo, bardzo trudnych”, jak nazywa je sam Hunt. Do spodziewanej już recesji dojdą nowe zawirowania, w tym prawdopodobnie kryzys na rynku nieruchomości. Truss trafiła na trudne czasy i uczyniła je trudniejszymi.
Czekający na polityczne, ekonomiczne i społeczne uspokojenie mogą się rozczarować efektami upadku Truss. Do objęcia schedy po niej wystartowała trójka kandydatów. Penny Mordaunt, która w lipcowym wyścigu zajęła trzecie miejsce, szybko straciła wiatr w żaglach i może nie zebrać wymaganych stu podpisów członków klubu parlamentarnego. Wymagane głosy, i to z górką, zebrał za to Rishi Sunak, który poprzednio wygrał z Truss wśród parlamentarzystów, ale poległ w głosowaniu partyjnych dołów.
Do gry wrócił również… Boris Johnson, którego umiejętność politycznego przetrwania wydaje się nadludzka. Liczył, że jeśli dociągnie do progu, to ostatecznego wyboru lidera i premiera dokonają znowu szeregowi członkowie partii, wśród których jest ciągle popularny. Jednak przekonanie wystarczającej grupy posłów, by dali jeszcze jedną szansę znienawidzonemu przez kraj i osłabionemu przez skandale politykowi, okazało się zadaniem ponad jego siły. „Wierzę, że mam wiele do zaoferowania, ale obawiam się, że po prostu nie jest to właściwy czas” – obwieścił po weekendzie spekulacji, a kraj odetchnął z ulgą. Boris (na razie) nie powróci.
Namaszczenie Rishiego Sunaka, mimo wywołania wrażenia jedności partii, wcale jednak nie gwarantuje normalności, gdyż ma on również w partii wielu wrogów i zbudowanie stabilnego rządu będzie wyzwaniem. Czeka go niezwykle trudne zadanie przeprowadzenia brytyjskiego statku przez wzburzone wody wojny w Ukrainie, kryzysu ekonomicznego, spodziewanych masowych strajków i groźby niedoborów energii w zimie.
Był kanclerzem skarbu w czasie największego nasilenia pandemii oraz twarzą popularnego – i drogiego – programu furlough, chroniącego miejsca pracy. Przewidział też, co stanie się, jeśli Truss wprowadzi w życie swoje zapowiedzi. Dostanie więc zapewne wraz z workiem oczekiwań pewien kredyt zaufania. Problemem będzie dla niego wizerunek nieco oderwanego od rzeczywistości. Jest najbogatszym posłem, znanym z zamiłowania do luksusowych gadżetów i tego, że nie bardzo wie, jak zapłacić kartą na stacji paliw.
Z zaledwie dwuletnim doświadczeniem ministerialnym jego ogranie polityczne można uznać za raczej mikre, co wyraźnie było widać w czasie letniej kampanii, w której ograła go Truss. Będzie musiał szybko nauczyć się nawigować po morzu oczekiwań, by móc dokonać wielu trudnych i zapewne niepopularnych wyborów. Czy Rishiemu uda się uniknąć najgorszych mielizn i odbudować zaufanie społeczne do Torysów? Zapewne nie będzie mesjaszem, ale w obecnej sytuacji będzie musiało wystarczyć niebycie Liz ani Borisem.
mieszkający w Londynie od 2010 r. działacz polonijny, interesujący się kwestiami demokracji i praw człowieka. Członek zarządu KOD UK. Z zawodu inżynier oprogramowania.
mieszkający w Londynie od 2010 r. działacz polonijny, interesujący się kwestiami demokracji i praw człowieka. Członek zarządu KOD UK. Z zawodu inżynier oprogramowania.
Komentarze