Nie wiadomo, co z tzw. wolnymi krowami z Deszczna. Żadna dotychczasowa opcja nowego domu dla zwierząt nie wypaliła. Teraz mają rzekomo jechać na łąki do Lipek Wielkich, ale właściciel terenu w rozmowie z OKO.press tego nie potwierdził. Tymczasem pod koniec listopada jedna z krów została znaleziona martwa. Przypuszczalnie umarła z głodu
"Wolne krowy z lubuskiego uratowane!" - pisaliśmy 14 czerwca 2019 roku, gdy decyzja o zabiciu wolno żyjącego w gminie Deszczno stada krów została anulowana. Stało się to po spotkaniu ministra rolnictwa Jana Krzysztofa Ardanowskiego z mec. Karoliną Kuszlewicz i prof. Andrzejem Elżanowskim z Polskiego Towarzystwa Etycznego (PTE). To właśnie ta organizacja negocjowała z resortem los krów.
Pół roku po tych wydarzeniach okazuje się, że krowy są nadal tam, gdzie były, choć miały zostać przewiezione w miejsce, gdzie będą mogły spokojnie żyć. A między organizacjami zaangażowanymi w ich obronę narasta coraz silniejszy konflikt.
Temperaturę sporu podnosi fakt, że jedno ze zwierząt zostało niedawno znalezione wychudzone. I martwe.
Dysponentem stada jest obecnie Biuro Ochrony Zwierząt (BOZ). PTE wystąpiło do Sądu Rejonowego w Gorzowie Wielkopolskim o odebranie BOZ prawa do zarządzania stadem. Wniosek poparły też Fundacja Viva! oraz Stowarzyszenie OTOZ Animals.
Wieść o tym, że dzikie krowy z Ciecierzyc (gm. Deszczno, woj. lubuskie) gruchnęła na przełomie maja i czerwca 2019. Samopas żyły sobie przynajmniej od 9 lat. W tym czasie stado z kilkunastu rozrosło się do blisko 180 osobników. Paweł Skorupa, właściciel krów, nic sobie z tego nie robił. Lokalny inspektorat weterynarii nakazał uśmiercenie krów, ale hodowca nakaz zignorował.
W końcu sąd skazał go za znęcanie się nad zwierzętami, ponieważ porzucił stado.
Wyrok sądu nakazywał również zastosowanie się do nakazu lekarza weterynarii, czyli zabicie krów, co - biorąc pod uwagę to, że była to sprawa o znęcanie się nad zwierzętami - było kuriozalne.
Ale dzięki staraniom Polskiego Towarzystwa Etycznego krowy do rzeźni nie pojechały.
Jeszcze wcześniej, 8 czerwca, by zapobiec uśmierceniu zwierząt, Skorupa przekazał krowy Biuru Ochrony Zwierząt, lubuskiej organizacji prozwierzęcej. Choć ten krok z prawnego punktu widzenia budził wątpliwości, to potem nikt tego nie kwestionował i od tego momentu to właśnie Biuro Ochrony Zwierząt stało się dysponentem stada. Pod koniec sierpnia przeprowadziło wymagane prawem badanie i kolczykowanie stada.
Jasne było to, że krowy dalej luzem nie mogą sobie chodzić, bo to niezgodne z prawem. Uzgodnione warunki między stroną społeczną a resortem rolnictwa wskazywały dwa warunki: krowy nie mogą się dalej rozmnażać, ale też nie mogą zostać zabite.
Pierwszy plan zakładał wywiezienia krów do gospodarstwa w Czarnocinie (woj. zachodniopomorskie), gdzie zgryzałyby sobie trawę, przygotowując w ten sposób warunki siedliskowe dla chronionych gatunków ptaków. Niestety, właściciel gospodarstwa, w nie dość jasnych do dziś okolicznościach, wycofał się z pomysłu na przełomie sierpnia i września 2019.
Potem, w październiku, była opcja przewiezienia zwierząt do Naczkowa (woj. opolskie). Udało się nawet znaleźć sponsora, który miał kupić popadające w ruinę gospodarstwo i wyremontować budynki dla zwierząt. Jednak sprzedawca wycofał się, głównie w wyniku oporu lokalnych mieszkańców, którzy nie chcieli 180 krów w Naczkowie.
W tej sytuacji inne prozwierzęce organizacje zaoferowały przyjęcie części zwierząt. "Zaproponowaliśmy, że możemy wziąć 5 krów do azylu Vivy! w Korabiewicach. Kolejne 45 miały zapewnione miejsca w innych organizacjach, m.in. OTOZ Animals" - mówi OKO.press Cezary Wyszyński z Fundacji Viva!
"Zapewniliśmy również, że sfinansujemy transport tych zwierząt. BOZ ostatecznie nie zgodził się na to, choć na początku chciał, byśmy wzięli 5 byków. Na to jednak nie mogliśmy przystać, ponieważ do przetrzymywania samców nie mamy warunków" - dodaje.
Izabela Kwiatkowska z BOZ potwierdza, że Viva! deklarowała gotowość do przyjęcia takiej liczby zwierząt. Dodaje, że Stowarzyszenie OTOZ Animals chciało wziąć jeszcze 15 krów. "Chcieliśmy, żeby te organizacje wzięły byki, ale one na to się nie zgodziły, ponieważ tak było im wygodniej i bezpieczniej. Nikt niestety nie pomyślał o tym, co mamy zrobić z resztą stada" - mówi OKO.press.
Wyjaśnia, że ostatecznie podział stada i tak nie byłby możliwy. "Bo, o czym poinformował nas Powiatowy Lekarz Weterynarii, potrzebne byłyby do tego jeszcze dwa kolejne badania. Dopiero po nich, w świetle polskiego prawa, stado zostałoby uznane za uwolnione od chorób i możliwe do podziału"- mówi Kwiatkowska.
"Odrzuciliśmy tę opcję ostatecznie, gdy pojawiła się możliwość przekazania całego stada na łąki w Lipkach Wielkich i okolicach, których właścicielem jest p. Mariusz Myszkowski. To właśnie do niego pojadą wolne krowy” - dodaje.
On też aktualnie opiekuje się krowami, m.in. dowozi im siano.
Jak mówi Kwiatkowska, Myszkowski dysponuje kilkoma łąkami w Lipkach Wielkich i w okolicy (woj. lubuskie). To około 20 km od Gorzowa Wielkopolskiego i 30 km od ich obecnego miejsca bytowania. Na jedną z łąk mają wpierw trafić 73 byki, które trzeba będzie tam wykastrować. Potem będą stopniowo dołączane do reszty stada.
"Pan Myszkowski ma też taki pomysł, by to stado mogło być stać się obiektem badań naukowych, ponieważ niewątpliwym fenomenem jest to, że przetrwały one tak długi w dobrej kondycji, pomimo braku nadzoru weterynaryjnego. Oczywiście mówimy tu o badaniach, które nie wyrządzą zwierzętom żadnej krzywdy" - mówi Kwiatkowska.
"Na razie będzie to miejsce tymczasowe dla krów, ale przyszłościowo myślimy o nim jako o docelowym" - dodaje.
Zadzwoniłem do Mariusza Myszkowskiego, by potwierdzić te informacje. Powiedział, że musi się skontaktować telefonicznie z BOZ i poprosił o telefon za pół godziny, ale po tym czasie nie odebrał. Odesłał tylko wiadomość, że oddzwoni, ale tego nie zrobił. Po kolejnej próbie kontaktu telefonicznego, przysłał kolejnego esemesa, że nie może teraz rozmawiać.
Poprosiłem więc esemesowo, by potwierdził, że przyjmie krowy z Deszczna, ale już nie odpisał.
"Bardzo źle się stało, że byki nie zostały wykastrowane wtedy, gdy kolczykowano zwierzęta w stadzie. Przecież zatrzymanie rozrodu było w ogóle jednym z celów strony społecznej. Niestety, wolne krowy mnożą się dalej" - mówi OKO.press Cezary Wyszyński z Vivy! Według informacji przekazanych przez BOZ, zwierząt jest teraz 200.
„Nie było możliwości wykastrowania byków podczas badania latem" - broni się w rozmowie z OKO.press Kwiatkowska. Mówi, że weterynarze tego w ogóle nie sugerowali. Był wtedy ponad 30-stopniowy upał, nie można było zagwarantować higienicznych, sterylnych warunków do przeprowadzenia tego zabiegu.
Rozwiązaniem mogłaby być wazektomia, ale BOZ nie miał do tego specjalnego poskromu. "W owym czasie nie mieliśmy na to również środków finansowych: kastracja jednego byka to koszt ok. 2 tys. zł, a tych byków jest przecież 73 osobniki. Potem również nie mieliśmy na to środków, bo to byłaby cała operacja, wymagająca spędzenia stada i oddzielenia samców od samic. A to koszt kilkudziesięciu tysięcy złotych, nie licząc wspomnianych kosztów kastracji” - przekonuje Kwiatkowska.
Atmosferę wokół stada podgrzała niedawna śmierć jednej z krów. Znaleziono ją 28 listopada na łące, gdzie na co dzień przebywają zwierzęta. Zdaniem BOZ, zwierzę zostało podrzucone.
„Ta krowa musiała zostać zabrana wcześniej ze stada, jeszcze przed zakolczykowaniem. Świadczy o tym to, że nie miała ani kolczyków, ani śladów po nich w uszach. To, że została podrzucona na łąkę potwierdziła sekcja jej zwłok przeprowadzona przez lekarza weterynarii" - mówi Kwiatkowska.
Zwraca uwagę na to, że krowa była zagłodzona, w jej żołądku znaleziono słomę, a wolne krowy są karmione sianem. Raport z sekcji zwłok krowy, na który powołuje się BOZ, jako przyczynę śmierci zwierzęcia wskazuje długotrwałe niedożywienie.
"Mamy podejrzenia, kto mógł tę krowę zabrać i podrzucić, ale nie chcę tego jeszcze ujawniać, bo sprawdza to policja, którą zawiadomiliśmy o sprawie. Ciało krowy zostało zutylizowane na koszt BOZ, choć zdaniem Powiatowego Lekarza Weterynarii powinien za to zapłacić właściciel łąki, na której przebywają krowy" - wyjaśnia.
Wiary tym wyjaśnieniom nie daje jednak PTE. "Naturalnie zwinięta krowy pozycja jednoznacznie dowodzi, że położyła się przed śmiercią sama, a nie została tam podrzucona, więc musiała dłuższy czas przebywać w stanie agonalnym na terenie, czy w pobliżu stada i nikt jej zauważył" - mówi OKO.press prof. Andrzej Elżanowski.
Zdaniem PTE znaczy to, że stado było pozbawione elementarnej opieki weterynaryjnej zapewniającej interwencję przynajmniej w najcięższych przypadkach
Organizacje pozostające w opozycji do BOZ postanowiły przeprowadzić własną sekcję 3 grudnia. Ta ujawniła, że krowa cierpiała na kulawiznę. Zdaniem weterynarza uszkodzenie stawu mogło powstać już kilka miesięcy temu, utrudniając zwierzęciu poruszanie się. A w konsekwencji - dostęp do pożywienia.
Sekcja nie została jednak doprowadzona do końca, ponieważ na miejscu pojawił się Mariusz Myszkowski, który - w porozumieniu z BOZ - zażądał jej przerwania pod groźbą wezwania policji.
Niedługo OKO.press wróci do sprawy.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze