Opowieści Macierewicza o badaniach archeologów na miejscu katastrofy smoleńskiej to dobra ilustracja jego nieuczciwości. Mówi, że przekopali cały teren "na ponad metr", a oni nie kopali wcale. Znaleźli 10 tys. szczątków. Ich rozkład wskazuje, że wybuchu nie było, najwięcej fragmentów ciał jest w miejscu uderzenia, a metalowych części wokół brzozy
"Niezwykły w historii archeologii, a na pewno jedyny w historii badania wypadków lotniczych raport polskich archeologów, którzy pół roku po tej tragedii dokonali rzeczywistych badań archeologicznych" - powiedział Antoni Macierewicz 11 kwietnia 2018 prezentując "raport roboczy" o katastrofie.
Były to jedyne słowa prawdy o tych badaniach z października 2010, jakie wygłosił.
Naiwność (a może bezczelność) Macierewicza polega na tym, że dokument o badaniach archeologów nie jest tajny. Omawiał go nawet "Nasz dziennik" - i to bez przekłamań - w 2014 roku. Każdy może zajrzeć i sprawdzić, co tam jest naprawdę.
Tak, o nich [archeologach pracujących w Smoleńsku - red.] można powiedzieć tym razem odpowiedzialnie i prawdziwie, że przekopali każdy centymetr dostępnego terenu, na ponad metr w głąb. I przesiali każdy centymetr tej ziemi.
Macierewicz opowiada dziwne rzeczy. Widać to już po nazwie raportu „Prospekcja terenowa miejsca katastrofy Tu-154M pod Smoleńskiem z użyciem metod stosowanych w archeologii”.
Prospekcja terenowa (powierzchniowa) jest metodą tzw. archeologii niedestrukcyjnej, w odróżnieniu od prac wykopaliskowych. Polega na zbieraniu i dokumentowaniu zasobów widocznych na powierzchni.
Dla wszelkiej jasności raport dwukrotnie podkreśla, że chodziło o zbieranie przedmiotów z powierzchni:
Dalej Macierewicz z właściwą sobie afektowaną uniżonością dziękował archeologom: "Efektem tych prac, z których korzystaliśmy bardzo obficie - chcę za nie w imieniu Rzeczypospolitej podziękować, bo bez ich pracy niemożliwe byłoby badanie tej tragedii...".
... to ich [archeologów] praca ujawniła materiał dowodowy, który odegrał olbrzymią rolę w definiowaniu przyczyn katastrofy
Macierewicz sugeruje, że badania potwierdzają jego raport i może dlatego - jak podkreśla z przekąsem - "pan Miller i pani Anodina z badań archeologów nie skorzystali".
Nie informuje, że inicjatorem projektu byli archeologowie, ale Kancelaria Premiera (Donalda Tuska) "wyraziła natychmiastowe zainteresowanie" i go sfinansowała.
Przesadza też przedstawiając badanie jako ogromne przedsięwzięcie o zasadniczym znaczeniu.
Realia projektu były skromne:
Macierewicz wspomina, że archeolodzy wykopali kilkadziesiąt tysięcy pozostałości po katastrofie. To gruba przesada.
Znaleziono 10 790 przedmiotów, które zostały sfotografowane i opisane. Wśród nich:
Ponadto wykryto - przy pomocy detektorów - kolejne 20 tys. przedmiotów, przy czym detekcja sięgała do 20 cm. Ponieważ badacze ustalili - na podstawie minibadania sondą - że granicą "zalegania przedmiotów" jest 60 cm, uznali, że znalezisk może być dwukrotnie więcej. W ten sposób oszacowali, że jest ich "co najmniej 60 tys." (s. 52). Podkreślają, że "szacunki te cechuje duży stopień niepewności". Innymi słowy:
znaleziono na powierzchni 10 tys. kawałków, 20 tys. wykryto detektorem i uznano za „prawdopodobne”, a kolejne 40 tys. dodano rozumując przez analogię. Razem daje to ok. 70 tys. fragmentów.
Po skatalogowaniu, sfotografowaniu i opisaniu wszystkie znaleziska przekazano stronie rosyjskiej, mają być zwrócone po zakończeniu śledztwa (które trwa i trwa...).
Poza tym znaleziono 38 szczątków kostnych ofiar katastrofy, które zostały odesłane na badania DNA.
Sami badacze podkreślają, że ich wnioski są obarczone błędem ze względu na krótki czas badań, a przede wszystkim znaczne przekształcenia terenu po 10 kwietnia 2010 roku, w tym "przykrycie części terenu drogą z betonowych płyt i warstwą piasku i żwiru usypaną przez rosyjskie służby wokół brzozy, o którą miał zawadzić Tu-154M". Po całym terenie jeździł ciężki sprzęt, który kawałkował elementy lub wpychał je w ziemię.
Kolejne wnioski, jakie formułują badacze potwierdzają przebieg wypadku opisany przez zespół Millera i stoją w sprzeczności z tezami podkomisji Macierewicza.
Fragmenty tkanek ludzkich odnaleziono przede wszystkim w strefie zderzenia samolotu z ziemią, a dwa główne ich skupiska pokrywały się z miejscem bliższym tylnej części kadłuba tupolewa oraz kokpitu.
Nie ma mowy o szczątkach ciał rozrzuconych przez domniemany wybuch/y.
"Obszar największej koncentracji fragmentów rozbitej maszyny odpowiada miejscu jej upadku, a mniejsze zagęszczenie, ale o czytelnym zarysie, pokrywa się z trasą ostatniego odcinka lotu tupolewa".
„Wyjątkową koncentrację sygnałów detektora” zmierzono "w bezpośrednim sąsiedztwie nasypu i drogi betonowej". Na tej podstawie – twierdzą archeolodzy – można uznać, że pod drogą oraz warstwą piasku i żwiru usypaną przez rosyjskie służby wokół brzozy, o którą miał zawadzić Tu-154M, znajduje się najwięcej elementów metalowych.
„Wydaje się, że koncentracja ta może być skutkiem uderzenia samolotu w tę właśnie brzozę, w wyniku czego nastąpiło dodatkowe rozdrobnienie jego elementów i rozrzut w kierunku południowo-zachodnim” - piszą badacze (s. 43).
Detekcja [wykrywaczami metalu] w strefie B, "czyli zewnętrznej strefie rozrzutu, między szosą Kutuzowa a miejscem upadku", ujawniła trasę ostatnich sekund lotu. Na podstawie zniszczeń w drzewostanie i analizy rozrzutu szczątków poszycia tupolewa badacze wnioskują, że maszyna „musiała lecieć po lekkim łuku”. W tym miejscu nie odnajdywano prawie żadnych fragmentów wyposażenia samolotu czy rzeczy osobistych załogi i pasażerów. (s. 44)
Znowu to samo: pozostałości leżą w większości blisko miejsca wypadku, nic nie wskazuje na to, by jakaś siła (wybuchu) rozrzuciła je po okolicy.
"Spoczywające tu elementy konstrukcyjne odrzutowca były silnie rozdrobnione, a niektóre z nich pogięte i osmolone. Większość rzeczy odnalezionych we wschodniej części tego sektora leżała bezpośrednio na powierzchni".
"Większość elementów duraluminiowej konstrukcji zalegała w nienaruszonej pozycji, natomiast te odnalezione w sektorach bliskich miejscu uderzenia maszyny w ziemię były
wbite skośnie w grunt na głębokości około 5 centymetrów". Czyli płytko i pod wpływem uderzenia samolotu o ziemię.
"Gorące wirniki turbin łopatek pracujących silników zasysały fragmenty konstrukcji – stąd osmalenia" - tłumaczą badacze.
Macierewicz sugeruje, nie pierwszy raz , że znaczna liczba szczątków prezydenckiego samolotu dowodzi, że musiało dojść do wybuchu. Zastępca Macierewicza w podkomisji prof. Wiesław Binienda zapowiadał, że w raporcie znajdzie się wyliczenie „na ile części mógłby się rozpaść samolot i to nawet nawet gdyby uderzył w beton”.
OKO.press już parokrotnie demaskowało bezpodstawność takich wniosków.
Jak na katastrofę lotniczą liczba 60-70 tys. pozostałości jest niewielka. Po katastrofie Boeinga 747 w 1977 roku wysadzonego nad szkockim Lockerby znaleziono cztery miliony fragmentów.
Katastrofa – wynik nieporozumienia między pilotami – Airbusa A330 na lotnisku w Trypolisie w 2010 roku doprowadziło do rozpadu maszyny na około milion części. Wyobrażenie o tym, co dzieje się z samolotem po uderzeniu o ziemię daje to zdjęcie:
Wśród zarzutów, jakie Macierewicz postawił komisji Millera ten jest najdziwniejszy. Dlaczego komisja nie badała innego samolotu? - pyta eksminister.
Odpowiedź brzmi: bo miała dostęp do wraku, eksperci wielokrotnie jeździli odczytywać czarne skrzynki itp. To podkomisja Macierewicza - mimo deklaracji strony rosyjskiej po wyborach 2015, że czekają na kolejne przyjazdy polskich specjalistów - nie korzysta z możliwości badań na miejscu.
Jak mówił OKO.press dr Maciej Lasek, członek komisji Millera, a od 2012 do 2016 roku przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, zamiast snuć przypuszczenia np. dotyczące ładunków podłożonych w slotach lewego skrzydła, najprościej byłoby pojechać na miejsce wypadku i zbadać pozostałe fragmenty slotów. Podkomisja Macierewicza odmówiła jednak skorzystania z rosyjskiego zaproszenia twierdząc nielogicznie, że polecą na miejsce dopiero, gdy Rosja zwróci nam wrak.
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze