0:000:00

0:00

"Niezwykły w historii archeologii, a na pewno jedyny w historii badania wypadków lotniczych raport polskich archeologów, którzy pół roku po tej tragedii dokonali rzeczywistych badań archeologicznych" - powiedział Antoni Macierewicz 11 kwietnia 2018 prezentując "raport roboczy" o katastrofie.

Były to jedyne słowa prawdy o tych badaniach z października 2010, jakie wygłosił.

Naiwność (a może bezczelność) Macierewicza polega na tym, że dokument o badaniach archeologów nie jest tajny. Omawiał go nawet "Nasz dziennik" - i to bez przekłamań - w 2014 roku. Każdy może zajrzeć i sprawdzić, co tam jest naprawdę.

Jak głęboko kopali? Wcale nie kopali!

Tak, o nich [archeologach pracujących w Smoleńsku - red.] można powiedzieć tym razem odpowiedzialnie i prawdziwie, że przekopali każdy centymetr dostępnego terenu, na ponad metr w głąb. I przesiali każdy centymetr tej ziemi.
To była tzw. prospekcja powierzchniowa bez żadnego przekopywania
Prezentacja raportu roboczego podkomisji smoleńskiej,11 kwietnia 2018

Macierewicz opowiada dziwne rzeczy. Widać to już po nazwie raportu „Prospekcja terenowa miejsca katastrofy Tu-154M pod Smoleńskiem z użyciem metod stosowanych w archeologii”.

Prospekcja terenowa (powierzchniowa) jest metodą tzw. archeologii niedestrukcyjnej, w odróżnieniu od prac wykopaliskowych. Polega na zbieraniu i dokumentowaniu zasobów widocznych na powierzchni.

Dla wszelkiej jasności raport dwukrotnie podkreśla, że chodziło o zbieranie przedmiotów z powierzchni:

  • "Sporadycznie podejmowano także przedmioty nieznacznie zagłębione w ziemię, w warstwie przypowierzchniowej" (s. 14)
  • "Z reguły nie wydobywano przedmiotów pod powierzchnią gruntu, ograniczając się do zarejestrowania rejonów i intensywności ich występowania" (s. 50). Chodzi tu o badania detektorem metalu.

Ogromne badanie, przebadano każdy centymetr? Skądże!

Dalej Macierewicz z właściwą sobie afektowaną uniżonością dziękował archeologom: "Efektem tych prac, z których korzystaliśmy bardzo obficie - chcę za nie w imieniu Rzeczypospolitej podziękować, bo bez ich pracy niemożliwe byłoby badanie tej tragedii...".

... to ich [archeologów] praca ujawniła materiał dowodowy, który odegrał olbrzymią rolę w definiowaniu przyczyn katastrofy
Jeśli nawet, to badania archeologów wskazują na wypadek, a nie wybuch
Prezentacja raportu roboczego podkomisji smoleńskiej,11 kwietnia 2018

Macierewicz sugeruje, że badania potwierdzają jego raport i może dlatego - jak podkreśla z przekąsem - "pan Miller i pani Anodina z badań archeologów nie skorzystali".

Nie informuje, że inicjatorem projektu byli archeologowie, ale Kancelaria Premiera (Donalda Tuska) "wyraziła natychmiastowe zainteresowanie" i go sfinansowała.

Przesadza też przedstawiając badanie jako ogromne przedsięwzięcie o zasadniczym znaczeniu.

Realia projektu były skromne:

  • czas pracy: 13-27 października 2010, "12 dni terenowych" (bez niedziel) od 9. do 18.;
  • pracowało około 15 osób z Polski (archeologów, geodetów, prokurator) i 10 Rosjan (śledczy, inżynierowie, anatomopatolog) plus służby porządkowe, przy czym "życzliwość z obu stron sprawiła, że współpraca przebiegała pomyślnie" (s. 8);

Z Polski:

  • 9 archeologów (przeszukiwali teren podzielony na kwadraty 10 m x 10 m i 20 m x 20 m, w grupach 3-6 osobowych, a także obsługiwali dwa detektory metalu);
  • 2 kierowników z PAN;
  • 2 geodetów;
  • pracownik pomocniczy;
  • prokurator.

Rosjanie:

  • 5 śledczych;
  • inżynierowie - specjaliści konstrukcji samolotów, pomagali identyfikować fragmenty samolotu;
  • anatomopatolog lub technik kryminalista - identyfikowali szczątki kostne i odsyłali je na badania DNA;
  • miejscowe służby porządkowe - oczyszczały teren np. z gałęzi.

Używano narzędzi:

  • dwóch detektorów (wykrywaczy) metalu;
  • ręczną sondę geologiczną - wiercenia (26.10, 8 próbek) "miały na celu oszacowanie jak głęboko zalegają warstwy przekształcone w wyniku katastrofy". To pozwoliło na oszacowanie "dolnej granicy zalegania pozostałości" - na 60 cm.
  • przebadana powierzchnia. Miało być 6 ha, ostatecznie zbadano: sektor A - 0,5 ha (miejsce bezpośredniego zderzenia samolotu z ziemią) oraz sektor B - prawie 1,0 ha (otaczający sektor A, rozciągający się wzdłuż trajektorii końcowego odcinka lotu).

Zebrali kilkadziesiąt tysięcy resztek? Nieprawda, 10 tysięcy

Macierewicz wspomina, że archeolodzy wykopali kilkadziesiąt tysięcy pozostałości po katastrofie. To gruba przesada.

Znaleziono 10 790 przedmiotów, które zostały sfotografowane i opisane. Wśród nich:

  • 58,7 proc. stanowiły elementy stałe samolotu (konstrukcja, poszycie, elementy foteli itp.);
  • 10,2 proc. wyposażenie ruchome samolotu 10,2 proc. (np. zastawa);
  • 25,8 proc. fragmenty "nieokreślone, ale zapewne związane z samolotem/katastrofą";
  • 3,2 proc. rzeczy osobiste pasażerów;
  • 2,1 proc. przedmioty niezwiązane z katastrofą.

Ponadto wykryto - przy pomocy detektorów - kolejne 20 tys. przedmiotów, przy czym detekcja sięgała do 20 cm. Ponieważ badacze ustalili - na podstawie minibadania sondą - że granicą "zalegania przedmiotów" jest 60 cm, uznali, że znalezisk może być dwukrotnie więcej. W ten sposób oszacowali, że jest ich "co najmniej 60 tys." (s. 52). Podkreślają, że "szacunki te cechuje duży stopień niepewności". Innymi słowy:

znaleziono na powierzchni 10 tys. kawałków, 20 tys. wykryto detektorem i uznano za „prawdopodobne”, a kolejne 40 tys. dodano rozumując przez analogię. Razem daje to ok. 70 tys. fragmentów.

Po skatalogowaniu, sfotografowaniu i opisaniu wszystkie znaleziska przekazano stronie rosyjskiej, mają być zwrócone po zakończeniu śledztwa (które trwa i trwa...).

Poza tym znaleziono 38 szczątków kostnych ofiar katastrofy, które zostały odesłane na badania DNA.

Sceptycyzm samych badaczy: trudno o pewne wnioski

Sami badacze podkreślają, że ich wnioski są obarczone błędem ze względu na krótki czas badań, a przede wszystkim znaczne przekształcenia terenu po 10 kwietnia 2010 roku, w tym "przykrycie części terenu drogą z betonowych płyt i warstwą piasku i żwiru usypaną przez rosyjskie służby wokół brzozy, o którą miał zawadzić Tu-154M". Po całym terenie jeździł ciężki sprzęt, który kawałkował elementy lub wpychał je w ziemię.

„Istotny wpływ na układ warstwy przemieszanej i rozprzestrzenienie znajdujących się w niej depozytów wywarły też prace związane z usuwaniem pozostałości wraku oraz porządkowaniem terenu” , piszą uczestnicy ekspedycji. Te same czynności miały, ich zdaniem, wpływ na znaczący stopień rozdrobnienia przedmiotów i powiększyło "promień rozrzutu i fragmentacji samolotu".

Kolejne wnioski, jakie formułują badacze potwierdzają przebieg wypadku opisany przez zespół Millera i stoją w sprzeczności z tezami podkomisji Macierewicza.

Szczątki ludzkie tam, gdzie spadł samolot

Fragmenty tkanek ludzkich odnaleziono przede wszystkim w strefie zderzenia samolotu z ziemią, a dwa główne ich skupiska pokrywały się z miejscem bliższym tylnej części kadłuba tupolewa oraz kokpitu.

Nie ma mowy o szczątkach ciał rozrzuconych przez domniemany wybuch/y.

Kawałki samolotu - gęsto wokół brzozy

"Obszar największej koncentracji fragmentów rozbitej maszyny odpowiada miejscu jej upadku, a mniejsze zagęszczenie, ale o czytelnym zarysie, pokrywa się z trasą ostatniego odcinka lotu tupolewa".

„Wyjątkową koncentrację sygnałów detektora” zmierzono "w bezpośrednim sąsiedztwie nasypu i drogi betonowej". Na tej podstawie – twierdzą archeolodzy – można uznać, że pod drogą oraz warstwą piasku i żwiru usypaną przez rosyjskie służby wokół brzozy, o którą miał zawadzić Tu-154M, znajduje się najwięcej elementów metalowych.

„Wydaje się, że koncentracja ta może być skutkiem uderzenia samolotu w tę właśnie brzozę, w wyniku czego nastąpiło dodatkowe rozdrobnienie jego elementów i rozrzut w kierunku południowo-zachodnim” - piszą badacze (s. 43).

Po brzozie lot po lekkim łuku

Detekcja [wykrywaczami metalu] w strefie B, "czyli zewnętrznej strefie rozrzutu, między szosą Kutuzowa a miejscem upadku", ujawniła trasę ostatnich sekund lotu. Na podstawie zniszczeń w drzewostanie i analizy rozrzutu szczątków poszycia tupolewa badacze wnioskują, że maszyna „musiała lecieć po lekkim łuku”. W tym miejscu nie odnajdywano prawie żadnych fragmentów wyposażenia samolotu czy rzeczy osobistych załogi i pasażerów. (s. 44)

Znowu to samo: pozostałości leżą w większości blisko miejsca wypadku, nic nie wskazuje na to, by jakaś siła (wybuchu) rozrzuciła je po okolicy.

"Spoczywające tu elementy konstrukcyjne odrzutowca były silnie rozdrobnione, a niektóre z nich pogięte i osmolone. Większość rzeczy odnalezionych we wschodniej części tego sektora leżała bezpośrednio na powierzchni".

Fragmenty osmolone? Przez pracujące jeszcze silniki

"Większość elementów duraluminiowej konstrukcji zalegała w nienaruszonej pozycji, natomiast te odnalezione w sektorach bliskich miejscu uderzenia maszyny w ziemię były

wbite skośnie w grunt na głębokości około 5 centymetrów". Czyli płytko i pod wpływem uderzenia samolotu o ziemię.

"Gorące wirniki turbin łopatek pracujących silników zasysały fragmenty konstrukcji – stąd osmalenia" - tłumaczą badacze.

Przeczytaj także:

Za bardzo się rozpadł jak na wypadek? Nieprawda, raczej mało

Macierewicz sugeruje, nie pierwszy raz , że znaczna liczba szczątków prezydenckiego samolotu dowodzi, że musiało dojść do wybuchu. Zastępca Macierewicza w podkomisji prof. Wiesław Binienda zapowiadał, że w raporcie znajdzie się wyliczenie „na ile części mógłby się rozpaść samolot i to nawet nawet gdyby uderzył w beton”.

OKO.press już parokrotnie demaskowało bezpodstawność takich wniosków.

Jak na katastrofę lotniczą liczba 60-70 tys. pozostałości jest niewielka. Po katastrofie Boeinga 747 w 1977 roku wysadzonego nad szkockim Lockerby znaleziono cztery miliony fragmentów.

Katastrofa – wynik nieporozumienia między pilotami – Airbusa A330 na lotnisku w Trypolisie w 2010 roku doprowadziło do rozpadu maszyny na około milion części. Wyobrażenie o tym, co dzieje się z samolotem po uderzeniu o ziemię daje to zdjęcie:

Najdziwniejsze zdziwienie świata: dlaczego Miller nie badał bliźniaczego TU 154

Wśród zarzutów, jakie Macierewicz postawił komisji Millera ten jest najdziwniejszy. Dlaczego komisja nie badała innego samolotu? - pyta eksminister.

Odpowiedź brzmi: bo miała dostęp do wraku, eksperci wielokrotnie jeździli odczytywać czarne skrzynki itp. To podkomisja Macierewicza - mimo deklaracji strony rosyjskiej po wyborach 2015, że czekają na kolejne przyjazdy polskich specjalistów - nie korzysta z możliwości badań na miejscu.

Jak mówił OKO.press dr Maciej Lasek, członek komisji Millera, a od 2012 do 2016 roku przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, zamiast snuć przypuszczenia np. dotyczące ładunków podłożonych w slotach lewego skrzydła, najprościej byłoby pojechać na miejsce wypadku i zbadać pozostałe fragmenty slotów. Podkomisja Macierewicza odmówiła jednak skorzystania z rosyjskiego zaproszenia twierdząc nielogicznie, że polecą na miejsce dopiero, gdy Rosja zwróci nam wrak.

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze