Być może dowiemy się niebawem z propagandy, że Brytyjczycy kazali Ukraińcom zrobić takie roztopy w Rosji, żeby pękła tama pod Orskiem
Tymczasem Rosja przeżywa katastrofę niespodziewanych rozmiarów. Woda przerwała w piątek 5 kwietnia 2024 zbudowaną w 2010 roku (a więc za rządów Putina) tamę na Uralu, zalewając miasto Orsk i 73 okoliczne osady. Oficjalnie pod wodą jest już 10 tysięcy domów, zalało szpitale, 50 mostów, fabryki i jedną rafinerię. W sześciu miejscowościach w okolicy nie ma prądu. Szczyt fali powodziowej zapowiadany jest dopiero na środę.
Oficjalne informacje z katastrofy pokazują, jak bardzo władza nie chce przyjąć do wiadomości, co się stało i że to ona za to odpowiada.
Oficjalnie – co istotne – w tej katastrofie nie brała udziału Ukraina, choć woda z użytku wyłączyła rafinerię. A Ukraińcy bardzo precyzyjnie wyłączają je Putinowi dronami. Wygląda na to jednak, że tej katastrofy nie uda się przypisać Ukrainie. W każdym razie Putin na to jeszcze nie wpadł – ostrzegł natomiast, że należy się przygotować na kolejne “wiosenne powodzie”. Propaganda więc w mig ogłosiła, że ludzie z zatopionych domów sami są sobie winni, bo nie ewakuowali się, kiedy władza kazała. A nie ewakuowali się, bo się bali, że im majątek życia zrabują bandyci (propaganda to też podaje).
„Mieszkańcy Orska, którzy mieszkali w pobliżu zerwanej tamy, zebrali się 8 kwietnia na placu Komsomolskim pod budynkiem administracji lokalnej. Twierdzą, że nikt ich wcześniej nie uprzedził o ewakuacji. »Piątego [kwietnia] po ósmej wieczorem tama po prostu pękła... Domy zostały zalane w ciągu kilku godzin... Dzwoniliśmy do wszystkich służb, nikt nie odbierał, mieli różne wymówki« – powiedziała jedna z protestujących. Według niej 4 kwietnia pod tamą był burmistrz Orska i powiedział, że nie ma i nie będzie z nią żadnych problemów”.
Co w tej historii może zdumiewać, to fakt, że nikt nie zadaje pytania, dlaczego pękła tama, kto za to odpowiada i czy przypadkiem tamy nie należało wcześniej naprawić. I dlaczego w zasadzie Putin każe ludziom się przygotowywać do kolejnych powodzi – czy jego państwo nie może powodziom zapobiec?
Ledwie przed tygodniem Putin kazał swoim służbom specjalnym przygotować się "na sytuacje nadzwyczajne”. Ale nie na powodzie – których mapę pokazuje teraz telewizja.
Bowiem wedle Putina „dotyczy to szczególnie tych rejonów, które znajdują się w bliskiej odległości od linii frontu w strefie specjalnego działania wojskowego”.
Owszem, komitet śledczy ustalił już, że w czasie budowy tamy 14 lat temu ileś robót zafakturowano, ale nie wykonano. To byłby niesłychany skandal. Ale nie w Rosji. Rosja zajmuje się bowiem Ukrainą. Dlatego zamiast tego publicznego rozliczania za katastrofę w Orsku, mamy nadal poszukiwanie winnych zamachu w centrum handlowym Crocus pod Moskwą.
Ale nie chodzi o sprawców – tylko o zastraszanie poddanych.
Za zamach – tak jak za powódź pod Orskiem – odpowiada tak naprawdę Putin. Bo on sam i jego służby źle ocenili sytuację. Zignorowali ostrzeżenia zachodnich służb wywiadowczych (ostrzegały ostrożnie – bo nie można państwu-agresorowi dać danych pozwalających na ustalenie źródeł informacji). A teraz zwala na nie winę: skoro ostrzegały, to musiały organizować zamach. Bo skąd inaczej miałyby o nim wiedzieć?
Zamach, w którym od kul i w pożarze zginęło 18 marca na pewno 140 osób (wielu ciał nie odnaleziono), był doskonale przygotowany i przeprowadzony przez grupę świetnie wyszkolonych zamachowców, kierowanych z Zachodu, a rekrutowanych przez Ukraińców w Azji. Stąd się wzięła wersja z ISIS.
Ale Państwo Islamskie mogło sobie wziąć odpowiedzialność za zamach, bo tak naprawdę nie zdaje sobie sprawy, że kierowali nimi Ukraińcy, którymi kierowali Amerykanie, którymi kierowali Brytyjczycy.
Właśnie tak. Ale wersja z Państwem Islamskim jest zmyłką. Bo jak ogłosił Putin, "Rosja nie może być celem ataków terrorystycznych islamskich fundamentalistów. Mamy kraj, który stanowi wyjątkowy przykład międzywyznaniowej harmonii i jedności, jedności międzyreligijnej, jedności międzyetnicznej”.
I kropka. Kto uważa inaczej, jest terrorystą.
Świetnie wyszkoleni przez brytyjskich Ukraińców zamachowcy dali się jednak następnie złapać z telefonami komórkowymi, w których był ukraiński ślad. A mianowicie jeden z zamachowców miał wysłać do drugiego zdjęcie Crocus City Hall “24 lutego 2024 r., to jest w rocznicę rozpoczęcia operacji specjalnej” (cytat z oficjalnego komunikatu), a drugi miał w telefonie zdjęcie “ukraińskiego znaczka pocztowego z niecenzuralnym gestem” (słynny znaczek z „russkij korabl’, idi na chuj”).
Prawda, że twarde dowody? Telewizja pokazywała je długo i wyraźnie, żeby każdy się nauczył, co jest dowodem terroryzmu.
To też pokazuje telewizja.
Pytanie: “Gdzie mieliście uciekać?”.
Odpowiedź: “Mieliśmy uciekać w stronę Kijowa, gdzie mieliśmy otrzymać milion rubli”.
Odbiorcy tych bredni może nie wiedzą, że rzekomych terrorystów FSB złapało przy granicy z Białorusią, a nie z Ukrainą. Jednak wizja, jak sprawcy próbują w Kijowie wydać milion nic tam niewartych rubli, musi robić wrażenie. A dokładnie – przerażać. Ten przekaz jest ostentacyjnie głupi, a towarzyszą mu doniesienia o kolejnych aresztowaniach.
Bo też ten odsłaniany codziennie spisek jest już w sposób oczywisty kierowany do odbiorcy krajowego.
Propaganda więc się z takiego “międzynarodowego” przekazu wycofała (o czym pisaliśmy).
Swoich jednak informuje: “masz cokolwiek niebiesko-żółtego w telefonie, zrobimy z ciebie terrorystę”.
A zresztą i bez niebiesko-żółtego dowód się znajdzie: bo zrobiłeś zdjęcie tego i tego dnia, a była to tyle i tyle dni od rozpoczęcia operacji specjalnej – i tu mamy cię. Jesteś wspólnikiem terrorysty.
Od “zwycięskich” wyborów Putin dokręca śrubę. Spotkał się najpierw z FSB i z MSW, potem dopiero odbył spotkania w sprawie stopy życiowej narodu.
Powtarza – a propaganda to powtarza – że zagrożenie zewnętrzne jest związane z wewnętrznym (i na odwrót: “Zagrożenia wewnętrzne i zewnętrzne dla Federacji Rosyjskiej są często ze sobą powiązane”). Więc ściganie wrogów wewnętrznych sprzyja zwycięstwu w Ukrainie. A zbliżające się zwycięstwo w Ukrainie w sposób nieunikniony zwiększa zagrożenia wewnętrzne.
I ten oto prosty chwyt pozwolił propagandzie przyznać się do tego, że trzydniowa operacja specjalna Putina w Ukrainie zmieniła się w wojnę, która toczy się już na rosyjskim terytorium.
Płoną rafinerie, magazyny, zbiorniki paliwa. Pogranicze jest stale ostrzeliwane, a ukraińskie drony zapuszczają się coraz dalej. W wersji propagandowej zdarzenia te są właśnie dowodem na to, że zamachem pod Moskwą stała Ukraina. Bowiem rozwalanie rafinerii państwa-agresora jest działalnością terrorystyczną, a zatem Ukraina jest państwem terrorystycznym, a zatem musiała stać za zamachem. Rosja natomiast nie jest państwem terrorystycznym, więc jak ostrzeliwuje miasta i obiekty cywilne w Ukrainie, to dlatego, że musi, a ofiary są same sobie winne.
„Każdy rozumie warunki, w jakich żyjemy. Kraj musi bronić swoich interesów za pomocą środków zbrojnych, swoich ludzi, swojej przyszłości, swojej suwerenności. Nie ma tu ani jednego niepotrzebnego słowa” – powiedział Putin 4 kwietnia.
A receptę na to ma jedną: karać i straszyć. Oraz chronić tradycyjne wartości przeciw atakowi LGBT:
“Praca z młodymi ludźmi jest trudna i złożona, ale od niej zależy, czy Rosja przetrwa. Jest to istotne teraz, kiedy jesteśmy zmuszeni i musimy chronić nasze tradycyjne wartości, naszą kulturę, nasze tradycje, naszą historię. Jest to bardzo ważne dla przyszłości kraju”.
Co po polsku znaczy, że młodzi ludzie muszą żyć tak, jak to sobie wyobraża 71-letni Putin, bo inaczej jego władza się zawali.
Putin ma dosyć narzędzi, by swoją wizję “tradycyjnych wartości" wyegzekwować. A w propagandzie znowu pojawiło się dużo informacji o tym, jak złapano i ukarano za sprzeciw wobec wojny w Ukrainie (poprzednio taka fala w przekazie informacyjnym była po “częściowej mobilizacji: jesienią 2022 roku).
Największe wrażenie zrobiła na mnie sprawa kobiety, która w marcowych wyborach prezydenckich skreśliła na karcie wszystkich kandydatów, a przy nazwisku Putina dopisała antywojenne hasło. Karta wpadła do urny tak, że napis było widać. Więc obywatelkę namierzono za to, złapano ją i osądzono, bowiem tajność wyborów to wymysł zachodni:
“Mieszkanka obwodu tulskiego została ukarana grzywną w wysokości 30 tysięcy rubli za napis, który zrobiła na karcie do głosowania w wyborach prezydenckich w Rosji, dyskredytujący armię rosyjską, podaje sąd obwodu tulskiego. Sąd ustalił, że 17 marca Filjakina L.W. była w lokalu wyborczym. Po otrzymaniu karty do głosowania i długim przebywaniu w kabinie, skreśliła wszystkich kandydatów, a w kolumnie z kandydatem Władimirem Putinem umieściła wpis, który później sąd uznał za dyskredytację Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej. Następnie opuściła kabinę i wrzuciła kartę do głosowania do przezroczystej urny. Karta do głosowania wpadła tak, że była widoczna„ – podkreśla sąd, zauważając, że w ten sposób dyskredytacja armii rosyjskiej przez Filjakinę ”stała się aktem publicznym”.
W opowieściach o ukraińskim spisku, którego macki objęły już pół Rosji, widać też przekonanie władzy, że ludzie nie mogą działać sami z siebie. Jeśli podejmują zbiorowo jakąś akcję, to znaczy, że ktoś im kazał. Wróg. Ukraina kierowana przez USA kierowane przez Brytyjczyków. To przekonanie każe zaś aparatowi ścigać każdego, kto się nie podporządkuje i nie rozpuści w sławionej przez Putina jedności narodowej.
Np. sekretarz Rady Bezpieczeństwa, Nikołaj Patruszew, mówi tak: „Nie sposób nie zauważyć, że bezpośrednio po ataku terrorystycznym zarejestrowano wiele telefonów z terytorium Ukrainy do rosyjskich służb ratowniczych, zawierających fałszywe meldunki o zaminowaniu budynków”.
Patruszew uważa, że tym wszystkim dzwoniącym ktoś musiał kazać – a nie że skrzyknęli się sami, w sieci.
W sprawie Crocusa propaganda zrobiła coś jeszcze straszniejszego. Zmajstrowała 31 marca wielki (25 minut – kadr z tego na samej górze) materiał telewizyjny (powtórzony następnie przez agencje informacyjne, żeby się utrwaliło), że co prawda zamachowcy zasługują na karę śmierci, ale Rosja jest krajem praworządnym i kary śmierci w niej nie ma. Co więcej, Rosjanie mają to szczęście, że ich przywódca Putin jest człowiekiem niezwykle humanitarnym i troszczącym się o każde ludzkie życie, więc na karę śmierci się nie zgodzi.
Jeśli myślicie Państwo, że to obrzydliwie straszne, to propaganda pokazała, że może więcej.
Ogłosiła bowiem, że w Rosji nie potrzeba kary śmierci, gdyż więzienia rosyjskie są gorsze niż śmierć. I pokazano widzom takie więzienie: ludzi traktowanych w sposób nieludzki i poniżający – przytrzymywanych w nienaturalnych pozycjach, zmuszanych do stania, kucania itd. I to wszystko z komentarzem, że to jest prawdziwa sprawiedliwość. “Mamy taką karę jak dożywocie. Zapewniam, że tam warunki są dalekie od sanatoryjnych" – propaganda cytuje Putina.
Po czym przed kamerami, w najlepszym czasie antenowym w niedzielę, wystąpili więźniowie i wyznali, że woleliby być rozstrzelani.
I niby dotyczyło to zabójców. Ale każdy po czymś takim dwa razy się zastanowi, czy trzymać zdjęcie znaczka “russkij korabl’ idi na chuj” w telefonie. Bo to dowód udziału w ataku terrorystycznym – czyli paragraf o morderstwie.
Swoją drogą to, że “świetnie przygotowani terroryści z Crocusa” mieli zdaniem propagandy takie zdjęcia w komórkach, nie znaczy, że byli terrorystami i że rzeczywiście coś takiego mieli na komórkach.
Ale że posiadanie takich zdjęć nie jest w Rosji najwyraźniej rzadkością.
Tymczasem Putin wezwał właśnie, by w ramach walki z terroryzmem zwiększyć kontrolę i przeczesywać “dom za domem”.
"Gdy tylko nadarzy się okazja, trzeba dosłownie przeprowadzić inspekcje miast i miasteczek od drzwi do drzwi. I zrobić wszystko, żeby, jak to się mówi, nie dopuścić do zalegalizowania się sabotażystów i neonazistowskich kolaborantów; kontrola musi być jak najbardziej dokładna” – powiedział.
W ramach straszenia Rosjan uaktywnił się też były prezydent Dmitrij Miedwiediew. Jak wiemy, używany jest on przez Kreml do opowiadania rzeczy, których samemu Kremlowi powiedzieć nie wypada. A chce on zmusić poddanych Putina do przekroczenie kolejnej granicy.
Oczywiście wszystko zmierza do tego, by winę za to, co dzieje się w Rosji i co Putin robi swym poddanym, zwalić na NATO.
“NATO stało się de facto stroną konfliktu na Ukrainie, sojusz aktywnie uczestniczy w organizacji ostrzeliwania terytoriów Rosji przez ukraińskich neonazistów oraz podejmuje zbiorowe decyzje w sprawie nowych dostaw broni o zwiększonych możliwościach technicznych i dalekiego zasięgu dla Kijów – powiedział Patruszew.
I tu robi się ciekawie. Bo zdaniem Patruszewa „Sojusz Północnoatlantycki jest wykorzystywany jako instrument Waszyngtonu do prowadzenia wojen hybrydowych, a instruktorzy NATO w kilku krajach szkolą najemników i sabotażystów do operacji antyrosyjskich”.
Zupełnie inną historyjkę okolicznościową ułożył zaś sobie z tej telewizyjny propagandysta Kisielow, miły starszy pan od programów o karze śmierci. On zmontował duży materiał o tym, że NATO powstało jako spisek brytyjski.
A zaczęło się od tego, że Churchill kazał w 1945 roku otruć prezydenta USA Roosevelta.
Gdyby nie to, USA zaprzyjaźniłyby się ze Stalinem i byłoby tak pięknie, jak będzie niebawem, kiedy wybory w stanach wygra Trump. W tej bajce rolę złego grają więc Brytyjczycy. I to sobie propaganda nadała w kolejny niedzielny wieczór.
Być może dowiemy się niebawem, że Brytyjczycy kazali Ukraińcom zrobić takie roztopy w Rosji, żeby pękła tama pod Orskiem. Niestety nikt nie jest w stanie powiedzieć, czy pranie mózgu, jakie uprawia propaganda Kremla, jest skuteczne i czy strach ludzi sparaliżuje. Czy to się jednak w końcu wywali.
Od początku pełnoskalowej napaści Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku śledzimy, co mówi na ten temat rosyjska propaganda. Jakich chwytów używa, jakich argumentów? Co wyczytać można między wierszami?
UWAGA, niektóre z wklejanych do tekstu linków mogą być dostępne tylko przy włączonym VPN.
Cały nasz cykl GOWORIT MOSKWA znajdziecie pod tym linkiem.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022
Komentarze