Trzeba było wziąć premiera za rękaw i szepnąć: „Mateusz, pomóż” – podpowiadam. „Nie jestem z premierem na ty” – odpowiada pisowski wójt Spytkowic. Nawet jemu koledzy z PiS nie pomogli uprzątnąć niebezpiecznych odpadów po mafii śmieciowej. Wolą oskarżać Niemców
(Na zdjęciu: pożar wysypiska odpadów Boruta w Zgierzu, 26.05. 2018 r.)
Roman Maćkowiak trzyma w ręku słoik z karaluchami w zalewie spirytusowej.
- Człowiek wchodził wieczorem do pokoju, zapalał światło i patrzył: o, prusak biegnie. W piwnicy, w kuchni, w pokojach, nawet na piętrze. Ubite zalałem, żeby pokazać ludziom namiastkę apokalipsy.
Karaluchy z wysypiska przejęły dom Maćkowiaka i poszły falangą przez wioskę.
– Dzięki Bogu wytępiliśmy robactwo – dodaje Longina Wyka, sołtyska Sarbii (Wielkopolska), która mieszka pół kilometra dalej. – A jak pojawią się szczury? Szczur coś żreć musi, plastiku nie ruszy. A ogień?! Jest szybszy niż prusaki. Jak się zajmie śmietnisko, to pójdzie ładnie przez kilka kilometrów lasu. I koniec – mówi sołtyska z przerażeniem.
Maćkowiak ma zadbany ogródek, pielęgnuje go po pracy w straży miejskiej. Wszystko psuje widok na wielką hałdę śmieci, która zalega na sąsiedniej działce. Długa na sto metrów, sięga drzewom pod korony. Z daleka wygląda jak nieduży blok, który dostał się pod pędzel surrealisty.
- Jak przychodzi susza, to budzę się, zakładam kapcie i idę sprawdzić, czy się nie pali – mówi sąsiad.
Przyjechałem do Sarbii, stoję na zjeździe z drogi powiatowej, przede mną dwie bramy: na lewo cuchnące składowisko, na prawo ujęcie wody pitnej dla Sarbii i Sarbki. Śmieci i ujęcie dzieli ledwie 70 metrów.
– Jak mocniej popada, to spod hałdy wyciekają brunatne strużki wody. Wszystko spływa w kierunku wodociągów – mówi Maćkowiak. – Kwestia czasu, jak toksyny dotrą do wód gruntowych. A tu każdy ma studnię.
Jego sąsiadki wtórują: potrują nas, dom po domu, strach to pić nawet po przegotowaniu.
Częstują mnie szklanką wody: czuć chlorem, miejscowe wodociągi mocniej uzdatniają wodę, podobno profilaktycznie, bo badania sanepidu na razie nie wykazały zagrożenia dla mieszkańców.
Napis „Wstęp wzbroniony” na ogrodzeniu śmietniska w Sarbii brzmi jak żart, bo w dwie minuty znajduję dziurę, którą mogę wejść się na działkę. Według szacunków zalega tu 8,7 tysięcy ton odpadów, głównie z Niemiec, ale i z Polski oraz Wielkiej Brytanii.
– Śmierdząca sprawa, co? – Helena Przychodniak, mieszkanka Sarbii na spotkanie pod bramę śmietniska przychodzi ubrana cała na zielono, ma nawet zieloną grzywkę. – Właściciel miał ściągać sztuczne odpady i przerabiać na paliwo, a to po prostu zmieszane śmieci.
Była leśniczka trzyma segregator z historią pięciu lat protestów przeciw śmieciom: dokumenty, pisma, apele, wycinki z lokalnej prasy. Ostatnio ma mniej czasu, na, jak mówi, „walkę z wiatrakami”, bo otwiera sklep z bronią sportową i myśliwską. W domu ma 28 strzelb.
– Szkoda, że wtedy ich nie miałam – mruga okiem i wspomina początek 2018 roku, kiedy do Sarbii zaczęły zjeżdżać tiry z odpadami, najpierw za dnia, a gdy mieszkańcy zaczęli protestować, już tylko nocami.
– Zwykła mafia – rzuca.
– Teraz to już człowiek boi się tylko wody i ognia, ale wtedy, oj bywało niebezpiecznie – dodaje sołtyska Wyka. – Takie goryle, podejrzane typy. Chcieli mnie zastraszyć, obserwowali dom, łazili za mną nawet do sklepu. Zapamiętałam rejestrację auta i zadzwoniłam na policję. Zniknęli, ale jeszcze długo oglądałam się za siebie.
Mieszkańcy Sarbii protestowali pod siedzibą starostwa czarnkowsko-trzcianeckiego, próbowali zablokować drogę dojazdową na działkę. Bezskutecznie. Pogonili ich policjanci. Składowisko działało legalnie: na mocy pozwolenia wydanego w grudniu 2017 roku przez powiat. Dzierżawca działki (formalnie należy ona do firmy Poldróg z Piły), jak się okazało, bezdomny podstawiony przez mafię śmieciową, zamierzał składować odpady i przerabiać je na paliwa alternatywne. Tyle, że zamiast sortowanych tworzyw sztucznych na składowisko trafiały zmieszane odpady komunalne.
– Starostwo wydało to pozwolenie 29 grudnia, to był ostatni roboczy dzień, a już 1 stycznia wchodziło w życie nowe prawo wodne – podkreśla sołtyska. – Nikt by już nie pozwolił na składowisko obok ujęcia wody. Podejrzany zbieg okoliczności, prawda?
– Nie było żadnych konsultacji społecznych. Kierowniczka ochrony środowiska w starostwie wysłała zapytanie do urzędu gminy, czy teren jest w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego. Feliks Łaszcz, ówczesny sekretarz gminy odpisał, że nie. I co? Ten pan jest dziś starostą. A ówczesny starosta Tadeusz Teterus tłumaczył, że musiał wydać pozwolenia, bo tego wymaga prawo – piekli się Maćkowiak. – Gdybym był starostą i w moim powiecie ktoś zamierzałby składować śmieci przy wodociągach, to zrobiłbym wszystko, nawet stracił głowę, by do tego nie doszło. A ten, gdy wybuchła afera ze śmieciami, skończył kadencję i rozpoczął kampanię na posła z PSL.
W maju 2018 roku starostwo pod naciskiem mieszkańców cofnęło pozwolenie z „rygorem natychmiastowej wykonalności”. We wrześniu nałożyło grzywnę na przedsiębiorcę, ten jej nie zapłacił. Sprawę skierowano do Urzędu Skarbowego, ale „sytuacja majątkowa dłużnika” nie pozwalała na pokrycie kosztów usunięcia odpadów. Potem sprawę umorzono, bo dłużnik zmarł.
– Załatwili go – mówi z powagą sołtyska Sarbii.
– Jak to załatwili?
– No zlikwidowali, tak ludzie mówią. To był zwykły słup. Zapłacili mu kwotę adekwatną do statusu społecznego, a potem problem zniknął. Dla nich, bo przecież nie dla nas.
– Też się zastanawiam, czy ten mężczyzna zmarł z przyczyn naturalnych – przyznaje Maćkowiak. – To był ważny świadek.
W październiku 2018 roku prokuratura pochwaliła się, że zatrzymała osiem osób. Okrzyknięto ich mafią śmieciową: pod przykrywką firmy odpadowej odbierali śmieci komunalne w Niemczech i wwozili do Polski. Zamiast utylizować, zostawiali na działkach, m.in. w Sarbii, Bzowie i Zgierzu. Wszystko na podstawie sfałszowanej dokumentacji. Potem zarzuty dostały jeszcze trzy osoby, ale w 2021 roku postępowanie zawieszono – śledczym nie udało się odnaleźć głównego prowodyra biznesu Tadeusza K. Do dziś poszukiwany jest europejskim nakazem aresztowania.
W kwietniu 2022 roku prokuratura wznowiła śledztwo, bo pojawiły się nowe informacje, które mogły skończyć się aktem oskarżenia wobec jedenastu zatrzymanych osób.
Maćkowiak: – Nic nie wiemy, czy siedzą, czy ich puścili, czy to jakieś płotki, czy może to oni wszystko zorganizowali? Oczekiwałbym od starostwa jakiś informacji, ale nikt nic nie wie. Czy ktoś jeszcze prowadzi to śledztwo, czy utknęło w segregatorach.
Podobne pytania zadałem prokuraturze okręgowej w Tarnowie w marcu, w maju i w lipcu. Bez odpowiedzi.
W Sarbii słyszę, że nie byłoby wysypiska, gdyby nie Niemcy. I że o Sarbii nie byłoby głośno, gdyby nie Niemcy.
Mowa o dziennikarzach. Przyjechałem do wioski z niemieckim dziennikarzem Mariusem Münstermannem. Wspólnie z kolegą z redakcji przeprowadził śledztwo w sprawie niemieckich śmieci eksportowanych do Polski. W Sarbii pobrali próbki deszczówki (wykryto substancje rakotwórcze) i gleby (limity przekroczone kilkanaście razy).
– Udowodniliśmy, że śmieci pochodziły z niemieckich firm z Bawarii i Nadrenii Północnej-Westfalii. Tłumaczą się tak: oddaliśmy odpady legalnej polskiej firmie i nie odpowiadamy za dziurawe polskie prawo – mówi mi Münstermann. Do Sarbii przyjechał jeszcze raz, by nakręcić dokument o składowisku.
Ustalenia prokuratury w Tarnowie są podobne: polska firma brała 75 euro za tonę odpadów, zamiast rynkowych 120.
– Na początku ustawiali wszystko na paletach sprasowane i owinięte folią. A potem się śpieszyli, chcieli naładować tego jak najwięcej – wspomina Roman Maćkowiak, sąsiad wysypiska. – Tam było wszystko, jakiś papier, guma, plastiki różnego rodzaju, trochę butelek. Jak się później ładowarka wgryzła w sam środek hałdy, to widać było pojemniki po płynach chemicznych.
Pół godziny brodzę po dywanie ze śmieci: części samochodowe, opakowania po jogurtach, butelka po płynach do płukania. Wygładzone przez deszcz, wyblakłe od słońca, ale znajduję jakąś etykietę po niemiecku. Wszędzie lepki smród i muchy.
I podobnie jak mieszkańcy Sarbii zadaję sobie pytanie, czemu nikt tego nie usuwa?
– Obowiązkiem i kosztem usunięcia odpadów obciążony może być wyłącznie posiadacz odpadów. Jeśli tego nie zrobi, organ egzekucyjny, w tym przypadku powiat, może przystąpić do wykonania zastępczego, na które musi wyłożyć środki, których obecnie w budżecie nie posiada – informuje Aleksandra Ginter z wydziału ochrony środowiska starostwa w Czarnkowie.
Podobne tłumaczenia czytam w stenogramie z komisji gminy Czarnków z 2020 roku: powiat nie ma pieniędzy na usunięcie śmieci, NFOŚiGW oferuje dofinansowanie wyłącznie w formie pożyczki, ale nabór wniosków został zakończony, a ministerstwo środowiska nie ma „możliwości finansowych, jak też prawnych”.
Cytuję Maćkowiakowi jedno z zawiłych tłumaczeń, do których dotarłem: „Jeżeli za nielegalny obrót odpowiedzialny jest wysyłający odpady, właściwy organ kraju wysyłki zapewni, że odpady te zostaną zabrane przez wysyłającego lub jeżeli to konieczne przez właściwe kraje wysyłki, w takim przypadku powinno zostać wysłane kolejne zgłoszenie (przez właściwe władze kraju wysyłki), ponadto żaden organ nie może sprzeciwić się zwrotowi swoich odpadów”.
– Można się pogubić, ale widzę, że władza na żadnym szczeblu nie chce płacić za utylizację, bo uznaje, że odpady przyjechały z Niemiec – zauważam.
– A co to ma za znaczenie? Śmieci to śmieci, nie powinno ich tutaj być, zagrażają mieszkańcom – odpowiada sąsiad wysypiska.
– Nie róbmy z tego sprawy politycznej, to katastrofa ekologiczna.
Tyle, że śmieci w Sarbii, podobnie jak 28 tys. ton nielegalnych odpadów z Niemiec, weszły do polityki. W maju do gry wkroczył Jacek Ozdoba, wiceminister klimatu i środowiska. Zapowiedział, że Polska złoży skargę do TSUE. – Oczekujemy natychmiastowego działania Niemiec w sprawie odebrania odpadów, które nielegalnie trafiły do Polski – grzmiał.
Już wcześniej Główny Inspektorat Ochrony Środowiska tłumaczył, że w przypadku odpadów z Sarbii poinformował odpowiednie organy niemieckie (m.in. Ministra Środowiska, Ochrony Przyrody i Bezpieczeństwa Reaktorów Atomowych Niemiec) i angielskie. A te odmówiły odebrania śmieci – bo mogły być wysyłane do Polski jako odpady z zielonej listy (przeznaczone do recyklingu), a nie zmieszane. A temu winna jest polska mafia śmieciowa.
– Czemu Niemcy mieliby zabierać śmieci, jak zapłacili za usługę firmie z Polski, która wykorzystała dziurawe polskie prawo? – zastanawia się Maćkowiak. – A poza tym, minister wcześniej powtarzał, że to samorządy powinny usunąć śmieci. Idą wybory, więc mamy się cieszyć, że Ozdoba skieruje wniosek do TSUE. A co robił przez pięć lat? I ile to potrwa? Aż zatrują nam wodę, czy aż wszystko spłonie?
Sołtyska Wyka: – Pan Ozdoba? Cztery lata temu obiecał, że zaprosi mnie do ministerstwa i porozmawiamy o naszym składowisku.
– I co?
– Cisza.
– A próbowała się pani przypomnieć?–- Uznałam, że jest człowiekiem honoru. No i czekam.
W ciągu kilku miesięcy pracy nad reportażem o działalności mafii śmieciowych trafiam w różne miejsca. Gangi niby rozbite, ale śmieci zalegają.
Bzów, woj. wielkopolskie. „Urząd nie posiada informacji w zakresie utylizacji zdeponowanych i porzuconych odpadów”. I dalej „Urząd nie został poinformowany o wykonaniu decyzji starosty i przywróceniu terenu do stanu pierwotnego”.
Stąporków, woj. świętokrzyskie. „Szacowany koszt usunięcia odpadów z hali w chwili obecnej nie jest znany, ze względu na konieczność usunięcia w pierwszej kolejności odpadów niebezpiecznych, które znalazły się w hali bez stosownego zezwolenia” – to mail od starostwa w Końskich.
Fałków, woj. świętokrzyskie. Kwietniowe rozporządzenie Naczelnego Sądu Administracyjnego rozstrzygnęło spór między starostą koneckim a marszałkiem województwa. Ten drugi został wskazany jako "organ właściwy do wydania decyzji nakazującej usunięcie odpadów”.
Tokarnia, woj. świętokrzyskie. „Osoba zobowiązana do uprzątnięcia odpadów zmarła i w chwili obecnej toczy się postępowanie przed sądem, mające na celu ustalenie osoby/osób zobowiązanych do uprzątnięcia pozostałych odpadów”.
W Zawierciu, woj. śląskie, od 2018 roku na terenie dawnej Przędzalni Bawełny „Przyjaźń” zalegają odpady niebezpieczne. Koszt ich usunięcia szacowany jest na 120 mln zł. Nieruchomość nie należy do gminy, nadzór nad syndykiem upadłej przędzalni sprawuje Agencja Rozwoju Przemysłu, spółka Skarbu Państwa wspierająca restrukturyzację polskich przedsiębiorstw.
– Urząd Miejski wiele razy w korespondencji kierowanej do różnych instytucji wyrażał nadzieję, że przykład naszej gminy przyczyni się do szybkiego rozpoczęcia prac nad zmianami regulacji administracyjnych i karnych w taki sposób, by naczelna zasada „zanieczyszczający płaci” nie była martwym przepisem – podkreśla Patryk Drabek, naczelnik Wydziału Komunikacji Społecznej w urzędzie miasta w Zawierciu.
– I jak wyszło? – dopytuję.
– Niestety, kolejne zmiany w prawie nie przyczyniły się do rozwiązania problemu „bomb ekologicznych”. Z naszej perspektywy wręcz przeciwnie – odbieramy je jako obarczenie najtrudniejszymi sprawami najniższych szczebli administracji.
500 km od Sarbii podobna bomba ekologiczna prześladuje małopolskie Spytkowice. W hali na skraju gminy od sześciu lat składowane jest kilkadziesiąt ton płynnych odpadów.
– Ile dokładnie? – pytam wójta Mariusza Krystiana.
– To podstawowa trudność: nie da się tego policzyć. Zapytałem prokuraturę, nie wie. Pytałem WIOŚ, też nie wie. Uznałem, że policzę sam, znam przecież kubaturę hali.
– I co?
– Zrobiłem gminną komisję, zaprosiłem strażaków i ekspertów od ochrony środowiska, po ciężkich bojach właściciel terenu otworzył halę.
Strażacy weszli i wyszli, bo hala jest tak zawalona odpadami, że człowiek się nie przeciśnie. Dobite pod sam dach.
Trzeba by wyciągnąć beczki, policzyć i schować. Sytuacja jest patowa, bo działka należy do prywatnego przedsiębiorcy, spółka, która zwoziła śmieci, już nie istnieje, a proces mafii śmieciowej wciąż się toczy. Brak mi narzędzi, by tę bombę rozbroić – rozkłada ręce Krystian.
Wójt rządzi Spytkowicami od 2010 roku, miał wówczas 34 lata. Rok później wstąpił do Prawa i Sprawiedliwości, ale wybory wygrywał trzykrotnie jako kandydat komitetu „Gmina z Sercem. Dla Mieszkańców”.
Siedzimy w jego gabinecie, ze zdjęcia na ścianie patrzy prezydent Andrzej Duda. Krystian uchodzi za prężnego samorządowca nie tylko w kręgach partii rządzącej. W regionie mówi się, że jesienią wystartuje do Sejmu jako dwójka z okręgu, tuż za Rafałem Bochenkiem.
Kilka lat temu wójt zlikwidował zakład usług komunalnych, by uniezależnić gospodarkę śmieciową od firm wywozowych.
– Nie mam spółki, prezesa, księgowej, ani rady nadzorczej. To pół bańki do przodu rocznie. Mamy własne śmieciarki, jeździmy, odbieramy i wywozimy.
Wójt przeniósł pracowników do referatu gospodarki odpadami i sam sprawuje nadzór nad śmieciami. Podobno to ewenement w skali kraju.
– Dzięki temu mamy jedne najtańszych śmieci w Małopolsce. A mogłoby być taniej, tylko wciąż zmagamy się z monopolem firm składujących odpady – dodaje Krystian.
Choć Spytkowice radzą sobie z własnymi śmieciami, to od sześciu lat żyją w strachu przed tymi podrzuconymi.
Jadę szukać hali w Spytkowicach, z urzędu gminy i remizy to ledwie trzy kilometry. Na horyzoncie widać kolejki zjazdowe parku rozrywki w Zatorze. Dookoła rozciąga się Dolina Karpia z dziesiątkami gospodarstw rybnych. Przydrożne reklamy nęcą świeżymi rybami.
Wielu mieszkańców nic nie wie o tykającej obok bombie ekologicznej.
Właścicielka agroturystyki, kilometr od hali pełnej toksyn: – Ale jakie składowisko? Nie słyszałam.
Sołtys Bachowic, które leżą tuż obok hali: – Beczki? Musi pan pytać w gminie.
Zagaduję mężczyzn pod sklepem. Żartują, że Spytkowice stają się znane na całą Polskę. Dwa lata temu o gminie było głośno, gdy wierni sprzeciwili się zesłaniu do parafii wikarego, któremu prokuratura zarzuciła molestowanie kobiety na oddziale paliatywnym w szpitalu w Suchej Beskidzkiej.
Albo o bocianie Wojtku z gniazda przy remizie, który niszczył auta zaparkowane pod urzędem gminy, a nawet drzwi do jednego z budynków.
– Ostatnio wyhamował – śmieją się panowie.
– A co ze śmieciami? Nie martwi was bomba ekologiczna? – dopytuję.
– Jakby to była bomba, to by dawno zadziałali. Widocznie to nie takie groźne. Sam pan mówi, że wszystko zamknięte beczkach.
– Strach? – zastanawia się sprzedawczyni w sklepie, która „coś słyszała o składowisku”. – Tak na co dzień się o tym się nie myśli. Choć widzi się w telewizji, co się dzieje w Zielonej Górze.
Hala stoi na uboczu, w okolicy ma siedzibę producent pasz, jest skład budowlany, a dookoła pola obsiane pszenicą. To teren prywatny, dawne tereny spółdzielni rolniczej Bach, była nawet stacja benzynowa. Teraz wszystko zamknięte.
– To tutaj składują odpady? – zagaduję traktorzystę przy szutrówce.
– Niewybuchy znaczy się – uśmiecha się mężczyzna i zsiada z traktora. Pokazuje, którędy tiry wjeżdżały do hali. Opowiada, że miała tam powstać fabryka peletu, ale zwieźli tysiące beczek. A w środku Bóg wie co: lakiery, rozpuszczalniki, kleje i podejrzane substancje.
– Nawet ludzie z gminy tam wejść nie mogą – mówi mężczyzna. – Jakby się zapaliło, to by nam karpie ze stawów pouciekały.
Gdy szukam właściciela hali w Spytkowicach, jeden z rozmówców podrzuca mi trop spółki Montana Poland, która przywoziła odpady. To firma z siedzibą w Bielsku-Białej, ale z akcjonariuszem w postaci firmy założonej przez czworo Polaków w Wielkiej Brytanii.
Po nitce do kłębka trafiam na kolejne spółki i spółki-córki – wszystko odpryski mafii śmieciowej, która podobne bomby ekologiczne zostawiła w kilkunastu miejscach, np. w Zawierciu, Częstochowie, Trzyciążu, a nawet w Odonowie w woj. pomorskim. Postępowanie w tej sprawie – największej w skali Polski – od kilku lat toczy się przed sądem w Częstochowie. Oskarżonych jest już kilkadziesiąt osób.
Docieram do jednego z oskarżonych, zgadza się na rozmowę pod warunkiem, że nie zdradzę jego personaliów.
– Zakładasz spółkę, wynajdujesz magazyn, wynajmujesz go na atrakcyjnych warunkach, a potem pod pretekstem biznesu przyjeżdżają tiry. Hale są zawsze bardziej atrakcyjne niż składowiska na wolnym powietrzu: stoją na uboczu, łatwiej to ukryć i mniej krzyku.
„Najczęściej sprawcy chcą ukryć cały proces, dopóki nie pozbędą się wszystkich odpadów, po czym przestają płacić za najem i zrywają kontakt z oszukanym właścicielem nieruchomości” – przyznaje w mailu Agnieszka Wichary, rzeczniczka prokuratury regionalnej w Katowicach, która rozbiła mafię odpowiedzialną za odpady w Spytkowicach.
Spytkowice są modelowym przykładem. Magazyn na obrzeżach w ciągu trzech miesięcy zapełnił się odpadami, a śmieci przywieziono na podstawie podrobionych dokumentów.
„W odpadowych grupach przestępczych istnieje podział ról przypominający te pełnione w legalnie funkcjonującym przedsiębiorstwie – dyrektor, kierownik, kierowca, wózkowy, magazynier. Natomiast do sprawnego przeprowadzenia przestępstwa i jego ukrycia wykorzystuje się „słupy”, a więc osoby, które w zamian za określone korzyści majątkowe udostępniają swoje dane” – informuje Wichary.
– W Sarbii firma składująca odpady założona była na bezdomnego – dopytuję oskarżonego w procesie mafii śmieciowej.
- Znam ciekawsze przypadki: osiemdziesięcioletnia pani, której obiecano zarobek albo osoba uzależniona od alkoholu i narkotyków. Zgadzają się, bo nie wiedzą, w co się pakują.
– A pan?
– Byłem takim naiwnym słupem. Mogłem się wycofać, ale moja sytuacja i chęć zysku rzuciły mi się na głowę. Sam jestem sobie winien. Byłem pionkiem, wierchuszki nawet nie poznałem, ale wiem, że odpowiadały za to osoby powiązane z pożarami składowisk w Skawinie i Fałkowie. Teraz już nawet nie oglądam telewizora.
Boję się, że podobne sprawy będą wychodzić nie tylko w Polsce, ale choćby w magazynach po czeskiej stronie. Tam też wozili.
– Wie pan, jaki jest największy paradoks? – pyta wójt Spytkowic. – W postępowaniu sądowym nie jesteśmy uznani jako strona pokrzywdzona. Tylko właściciel terenu.
– Myśli pan, że właściciel nie zauważył, że zwożą mu beczki do hali?
– Nie mogę pogodzić się z tym, że właściciel nieruchomości nie odpowiada za to, że nie dopilnował terenu. Jak ktoś nie kosi swojej działki albo nie sprząta, to staramy się to wyegzekwować, bo chodzi o porządek w gminie – mówi Krystian. – Trzeba zmienić prawo, żeby można było pociągnąć właścicieli takich nieruchomości do odpowiedzialności. A nie, że ktoś wynajął, najemca skasował firmę, ale umowa nigdy nie została wypowiedziana, postępowanie administracyjne toczy się latami, a na samym końcu tego łańcucha zostaje gmina. Z bombą ekologiczną.
Krystian ma za sobą równie długą batalię o usunięcie śmieci, jak mieszkańcy Sarbii. Najpierw nakazał właścicielowi hali natychmiastowe usunięcie odpadów. Ten złożył odwołanie, a Samorządowe Kolegium Odwoławcze w Krakowie uchyliło zaskarżoną decyzję, bo ówczesna ustawa nie pozwalała na obciążanie właściciela terenu. Opinia biegłego jasno stwierdzała, że zalegające w Spytkowicach odpady są niebezpieczne. Więc wójt znów nakazał usunięcie śmieci, tym razem spółce Montana Poland z Bielska-Białej, która przywiozła toksyczne beczki. A potem nałożył na nią grzywnę. Ale firma została zlikwidowana.
Wystąpił też do straży pożarnej o przeprowadzenie kontroli przepisów przeciwpożarowych, i do policji o monitoring składowiska. Wygląda na to, że hala nie zostanie opróżniona, dopóki nie zapadną wyroki przed częstochowskim sądem.
– Czytam, że badanie WIOŚ przy użyciu detektora już w 2018 roku ujawniło ulatnianie m.in. acetonu. Jak coś złego się wydarzy, to będzie na pana.
Krystian: – Żadnego scenariusza nie można wykluczyć: to może wyciec albo spłonąć. Zawsze mam z tyłu głowy prawdopodobieństwo ewakuacji mieszkańców. Nasze położenie obok dużych zakładów chemicznych w Alwerni i Oświęcimiu sprawia, że mamy gotowe plany i obiekty do ewakuacji. Jesteśmy gotowi na każdy scenariusz.
Wójt szacuje, że wywiezienie i utylizacja odpadów to nawet 50 mln złotych. To pięć rocznych budżetów gminy na oświatę. Wystarczyłoby na budowę dziesięciu żłobków.
Albo remont kilkudziesięciu kilometrów gminnych dróg.
- Nie jesteśmy wybitnie biedną gminą, ale to bardzo dużo pieniędzy. Oczywiście, możemy starać się o dofinansowanie, ale nawet gdyby to było 80 proc. kosztów, to przy 50 mln pozostaje nam do zapłaty 10 milinów! Dużo.
Nie mogę uwierzyć, że wójtowi Krystianowi nie udało się przekonać kolegów z PiS do pomocy. Tylko ostatnio gmina dostała 23 mln zł rządowej dotacji na budowę oczyszczalni, a miejscowym strażakom-ochotnikom władza ufundowała wóz ratowniczy. W lutym minister Andrzej Adamczyk wręczał tu czeki samorządowcom z Rządowego Funduszu Rozwoju Dróg, a w lipcu na otwarcie urzędu gminy przyjechało czterech posłów i jeden senator, wszyscy z PiS.
Częstym gościem w regionie jest też Łukasz Kmita, wojewoda małopolski, też z nadania partii rządzącej. A dwa lata temu wójt Krystian gościł w kancelarii Mateusza Morawieckiego, bo premier wręczał Krystianowi nagrodę za politykę prorodzinną.
– Trzeba było wziąć premiera za rękaw i szepnąć: „Mateusz, pomóż”
– To tak nie działa. Nie jestem z premierem na ty – uśmiecha się wójt Spytkowic.
– Ma pan świetne kontakty z Łukaszem Kmitą, wojewodą małopolskim i wieloma posłami PiS. Nie pomogą w sprawie nielegalnego składowiska?
– Rozmawiam. Oczywiście bez pomocy władzy centralnej samorządy sobie nie poradzą. Ale musi zakończyć się postępowanie sądowe.
Filip Kaczyński, poseł PiS z powiatu wadowickiego, który często jest w Spytkowicach, przyznaje, że „sytuacja jest niepokojąca”, ale nie „występowano do niego o pomoc w tej kwestii”. – Z uzyskanych informacji wiem, że jest możliwe i byłoby to najwłaściwszym rozwiązaniem dotarcie do wytwórców odpadów, którzy powinni ponieść koszty utylizacji – mówi polityk PiS.
– Co trzeba zrobić, by usunąć odpady? – dopytuję wójta.
– Widzę potrzebę stworzenie osobnej regulacji prawnej dla takich przypadków kryzysowych, zwłaszcza gdy mówimy o odpadach chemicznych. Najskuteczniejszy byłby fundusz rządowy realizowany przez instytucje samorządowe, choćby wojewódzkie Fundusze Ochrony Środowiska, te podlegają marszałkom. Najważniejsze, by ścieżka realizacji była możliwie prosta.
– Czyli trzeba zmienić prawo?
– Najlepiej gdyby udało się odwrócić cały proces. Najpierw wywieźć toksyny, by uniknąć zagrożenia dla ludzi i środowiska, a dopiero potem prowadzić postępowanie i pociągać do odpowiedzialności sprawców. Bo teraz czekamy na zakończenie sprawy karnej pięć, osiem, dziesięć lat, a beczki korodują i może dojść do wycieku albo samozapłonu. Co wtedy?
Reportaż powstał dzięki wsparciu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.
Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.
Komentarze