0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Wladyslaw Czulak / Agencja Wyborcza.plFot. Wladyslaw Czula...

Pożaru składowiska w Przylepie w Zielonej Górze można było uniknąć. Przez lata władze samorządowe rozkładały ręce, a centralne ignorowały problem. „Wszyscy są świadomi tego problemu, ale nikt go nie rozwiązuje. Opowiadają o systemach kontroli, ograniczeniu wjazdu odpadów do Polski, ale efekty są odwrotne, nieskuteczne. Wysypiska płoną, mamy sytuację groźną dla życia i zdrowia” – mówi posłanka Lewicy Anita Kucharska-Dziedzic, która w sprawie składowiska w Przylepie interweniowała jeszcze jako zielonogórska radna miejska.

Przeczytaj także:

W poniedziałek, 24 lipca 2023, kiedy straż pożarna kończyła dogaszać pożar składowiska, posłanka złożyła zawiadomienie do prokuratury na prezydenta Zielonej Góry Janusza Kubickiego, wojewodę lubuskiego Władysława Dajczaka i prezesa Wód Polskich Krzysztofa Wosia. Powód? Narażenie zdrowia i życia mieszkańców, zanieczyszczenie wody i środowiska oraz za „poświadczenie nieprawdy co do okoliczności mającej znaczenie prawne”.

View post on Twitter

W OKO.press Anita Kucharska-Dziedzic opowiada o wieloletniej przepychance władz, która doprowadziła do pożaru składowiska odpadów w Przylepie.

Katarzyna Kojzar, OKO.press: Jest 2018 rok, zostaje pani radną miejską w Zielonej Górze. Mówi pani o składowisku odpadów w Przylepie i co pani słyszy?

Anita Kucharska-Dziedzic, Lewica: Razem z Ruchem Miejskim, z dr. Sebastianem Pilichowskim, dokopaliśmy się wtedy do kart odpadów w zielonogórskim sanepidzie. Wysyłaliśmy maile do różnych instytucji, żeby dowiedzieć się tego, czego nie wiedział WIOŚ.

WIOŚ wskazał, że karty odpadów są niepełne, więc nie wiemy, co jest tam przechowywane. Wiemy, że są przechowywane w skandalicznych warunkach, beczki są układane jedna na drugiej, nie ma ścieżki pożarowej, odprowadzenia wody popożarowej itd. Myśmy się dokopali do kart opadów, które pokazały, że firma Awinion, czyli ta, która była właścicielem składowiska, pobierała odpady laboratoryjne i diagnostyczne. Zbierała na przykład odpady z oddziałów radiologii, gdzie robi się rentgeny. Usiłowaliśmy się dowiedzieć, gdzie takie odpady są składowane. Pytanie trafiło w próżnię. Nikt nie wiedział. Nakręciliśmy z Ruchem Miejskim film na ten temat, nagłaśnialiśmy to.

Efekt był żaden. Miasto się nie przejęło, ale temat stał się gorący, publiczny.

Już jako radna Ruchu Miejskiego napisałam interpelację do prezydenta Janusza Kubickiego z zapytaniem, co się stanie, jeśli wybuchnie pożar. Prezydent odpowiedział, że nie mam się czym martwić, bo składowisko jest stale monitorowane przez Państwową Straż Pożarną i Biuro Ochrony Środowiska.

ciemnowłosa kobieta w okularach stoi pod kolorowym parasolem
Posłanka Lewicy, Anita Kucharska-Dziedzic

Droga utylizacja

Czyli miasto wiedziało, że składowisko jest niebezpieczne.

2018 rok to jest ten moment, w którym lokalni urzędnicy wiedzą, że tam jest bomba ekologiczna i odpady niebezpieczne dla zdrowia i życia mieszkańców.

Wiedzą to na podstawie dwóch ważnych dokumentów:

  • raportu WIOŚ z 2014 roku
  • i opinii biegłego prokuratury.

Prokuratura w tym czasie już ścigała właścicieli i pracowników firmy Awinion za tego typu porzucone toksyczne składowiska w całej Polsce – również to w Przylepie. Biegły napisał w swojej opinii, że składowisko jest groźne, że są tam substancje kancerogenne, że tam są substancje wysokoenergetyczne, ropopochodne, utleniające, więc istnieje ryzyko samozapłonu. A jak się będzie paliło, to bardzo gwałtownie. Co więcej, istnieje ryzyko wybuchu. Te dwa twarde dokumenty, które pokazują, że jest to składowisko głęboko niebezpieczne, zagrażające życiu i zdrowiu ludzi miasto ma.

I próbuje to składowisko usunąć?

Prezydent zaczął w pewnym momencie przyznawać, że będzie trzeba utylizować te odpady. Firma Awinion prowadziła działalność przestępczą, jej właściciele i pracownicy mieli zarzuty prokuratorskie, więc magazyn przeszedł w ręce miasta. Prezydent miał obowiązek je usunąć. Rozpoczęło się weryfikowanie, ile to ma kosztować. Pierwsze szacunki: 4-10 milionów zł. Tak wyliczały firmy, które stanęły do przetargu. Finalnie go nie rozwiązano. W 2019 roku zostałam posłanką. W swojej mowie pożegnalnej mówiłam, że to musi być doprowadzone do końca, bo Przylep to tykająca bomba. Prezydent wtedy manifestacyjnie wyszedł z sali.

Rząd nie wsparł likwidacji składowiska

Tłumaczył, że szukał funduszy na utylizację odpadów, ale nikt mu tych pieniędzy nie chciał pożyczyć.

Proponowałam, żeby likwidację składowiska finansować z Funduszu Sprawiedliwości, czyli funduszu pomocy osobom pokrzywdzonym przestępstwami. Prezydent, będący w koalicji z PiS-em mógł się zwrócić do ministra sprawiedliwości o pomoc. Zwłaszcza że ochotnicza straż pożarna dostawała pieniądze z tego funduszu, więc tym bardziej powinny znaleźć się tam środki dla PSP na utylizację składowiska. Ale nie posłuchał. Moim zdaniem jest to kwestia priorytetów. To wysypisko jest obok stacji kolejowej, na terenie przemysłowym, nikt go nie widzi.

Pieniądze samorządowe ładujemy w to, co widać. Fajerwerki widoczne dla obywateli. Właśnie skończyła się budowa piętrowego parkingu w centrum miasta. Parking kosztował tyle, że można by było za te pieniądze usunąć odpady. W 2018 roku, kiedy pierwszy raz upomniałam się o składowisko w Przylepie, w rezerwie celowej miasta było 10 mln zł. Czyli tyle, ile w górnych widełkach szacowały firmy stające do przetargu. Ale pieniądze z tej rezerwy poszły na wszystko, tylko nie na usunięcie wysypiska.

Umówmy się: budżet Zielonej Góry to miliard złotych. W miliardowym budżecie nie ma kilkunastu milionów na ratowanie życia ludzi? Dziś ten koszt byłby już ponad dwukrotnie wyższy. Szacuje się, że obecnie usunięcie takiego składowiska kosztuje co najmniej 20 mln zł.

Składowiska w całej Polsce

Jest więc 2019 rok, miasto nie usuwa odpadów, a pani zostaje posłanką. Pyta pani rząd o to, co chce zrobić ze składowiskiem w Przylepie?

Jak zostałam posłanką, zaczęłam pytać o wszystkie tego typu składowiska. Mamy w całym kraju ok. 500 zweryfikowanych toksycznych składowisk, które trzeba usunąć. Co roku takie miejsca płoną, od początku rządów PiS było już 800 takich pożarów. Co gorsza, skuteczność policji w wyszukiwaniu sprawców podpaleń, jest bardzo niska. Dostałam różne odpowiedzi. Od ministra Wąsika dowiedziałam się, że straż monitoruje wszystkie toksyczne odpadowiska, więc mam się nie martwić. Ministerstwo Klimatu odpisało, że oni je weryfikują na bieżąco, więc mi nic nie powiedzą.

Od ministra Ozdoby dostałam odpowiedź, że mi nie powie, gdzie te wszystkie bomby są ze względu na ochronę danych osobowych właścicieli składowisk.

Przez ostatnie lata wszyscy są świadomi tego problemu, ale nikt go nie rozwiązuje. Opowiadają o systemach kontroli, ograniczeniu wjazdu odpadów do Polski, ale efekty są odwrotne, nieskuteczne. Wysypiska płoną, mamy sytuację groźną dla życia i zdrowia. A teraz zaczyna się wzajemne obrzucanie odpowiedzialnością: PiS mówi, że za Platformy było gorzej. Platforma odpowiada: rządzicie od 8 lat, mogliście to rozwiązać. A tymczasem Kowalski wdycha toksyczny dym i pije wodę, która może być zatruta.

Zjeść marchewkę z ogródka

Co się teraz dzieje w Przylepie? Co mówią mieszkańcy?

Kilkaset metrów od składowiska, po drugiej stronie torów, jest osiedle mieszkaniowe.

Ludzie mają tam studnie głębinowe. Mają ogrody, działki

Odebrałam dziś dziesiątki telefonów, nie tylko od dziennikarzy, ale też od mieszkańców, którzy pytają, co mają zrobić? Czy wracać do Przylepu z dziećmi? Czy mogą korzystać z wody? Mogą wyjść do ogródka i zerwać kwiaty? Zjeść marchewkę z działki? Ludzie nic nie wiedzą, poza tym, że w okolicy śmierdzi.

Nie ma tam zbiorników na wodę popożarową. Na okoliczne łąki i lasy spłynęło co najmniej 50 mln litrów wody z gaszenia pożaru. Aktywiści udokumentowali fioletową strużkę wpływającą do cieku wodnego. Dostaję smsy od ludzi: „mam brata strażaka, powiedział mi, żebym wziął jod”. W momencie, kiedy ludzie nie mają informacji i nie mamy pewności, co tam spłonęło, to jest zarzewie do paniki. A panikę można powstrzymać tylko rzetelną odpowiedzią.

Moskwa w maseczce

Której wciąż mieszkańcy nie dostali.

Jest niedziela, składowisko płonie, a kilka kilometrów dalej rząd organizuje sztab kryzysowy. W sztabie podczas obrad siedzą Jacek Ozdoba, Anna Moskwa i Władysław Dajczak, dwójka ministrów i wojewoda. Mają na sobie maseczki – w zamkniętym pomieszczeniu – po czym wychodzą na konferencję prasową i mówią ludziom: słuchajcie, ten dym wcale nie jest toksyczny, nie ma się czego bać. Jakby to nie było straszne, to byłoby nawet śmieszne.

Ja w niedzielę, jak ogień już się dopalał, jechałam przez Przylep. Mijałam policjantów, którzy stali przy każdej ulicy i pilnowali, kto jedzie. Zatrzymałam się przy jednym, który miał maseczkę, i go pytam, dlaczego ją założył, skoro godzinę temu powiedziano, że dym nie jest toksyczny. Odpowiedział: a co, ja głupi jestem?

Jak mieszkańcy mają czuć się dobrze poinformowani, skoro słyszą, że nie wiadomo, co się spaliło, ale dym nie jest toksyczny.

Nie wiemy, co spłynęło, ale ujęcia wody są w porządku. Nie noście maseczek, bo powietrze nie jest zatrute, chociaż sami zakrywamy usta i nie zbliżamy się do tego pożaru – bo tam nie było ani Moskwy, ani Ozdoby, ani Kubickiego, ani Dajczaka. Stałam w Przylepie z dziennikarzami, policją, strażą pożarną i kierowcami MZK gotowymi do ewakuowania ludzi. Ministrowie i wojewoda bali się tam zbliżać, po czym mówią: ludzie, jesteście bezpieczni. To przepis na panikę i plotki.

Najpierw Odra, teraz składowisko

Przypominają się sceny z sierpnia ubiegłego roku, kiedy rząd przekonywał, że z wodą w Odrze wszystko jest w porządku.

Pamiętam, jak w Cigacicach stał jakiś cwaniaczek z rządu i mówił, że się może wykąpać w Odrze [chodzi o wiceministra infrastruktury Grzegorza Witkowskiego, który „żartem” poprosił tylko o chwilę na przebranie, żeby móc wejść do Odry – od aut.]. On do tej Odry nie wszedł. Na tej samej zasadzie kolejne cwaniaczki przyjeżdżają i mówią; możecie chodzić bez maseczek, ale sami mają maseczki.

Ale może z tej historii wyniknie coś dobrego? Może rząd zajmie się na poważnie bombami ekologicznymi w całej Polsce?

A po katastrofie odrzańskiej zajął się na poważnie zanieczyszczeniem rzek? Nie. Reakcją rządu było przepchnięcie przez Sejm specustawy, która nie ma w swoich zapisach niczego, co niwelowałoby skutki katastrofy. A żeby ograniczyć spływ ścieków do Odry, trzeba zweryfikować pozwolenia wodnoprawne. Weryfikacja powinna być prowadzona na bieżąco. Wody Polskie tego nie robią, w związku z czym nie ma ograniczenia zrzutów. Rząd w ustawie zaplanował, że ta weryfikacja powinna nastąpić do 2024 roku. Zaplanował też, że zrzuty solanki będą się mniej opłacać przedsiębiorstwom dopiero od 2030.

Zakładając, że ta katastrofa z Zielonej Góry wywoła jakąś reakcję ze strony rządu, to spodziewam się, że przegląd wysypisk zakończy się do końca 2025, a utylizacje zaplanujemy na 2050.

Pytanie też, co stanie się z wielką toksyczną hałdą po pożarze? Resztki spalonych beczek i mauzerów trzeba zutylizować w specjalistycznych spalarniach. Musi nastąpić głęboka rekultywacja terenu. Nie wiem, jak chcą sobie poradzić z tymi milionami litrów wody, która wsiąknęła w grunt czy spłynęła do cieków wodnych. Co zrobią z pyłami, które osiadły na dachach, lasach, łąkach, ulicach? Chciałabym mieć zaufanie do państwa, że teraz nastąpi jakaś rzetelna niwelacja skutków katastrofy. Ale niestety, po katastrofie odrzańskiej, nie mam żadnej nadziei.

;

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze