“Istnieją dwa rodzaje hydrantów: legalne i nielegalne”, tłumaczy mi w swoim biurze urzędnik, który chce pozostać anonimowy. Tych legalnych jest w Karaczi zaledwie siedem. Nielegalnych, otwieranych przez mafię wodną – setki
Muqaddar Shah powoli wspina się po schodach wąskiej uliczki w Baldia Town, slumsów na obrzeżach Karaczi; powoli, bo niesie ze sobą dwa pokaźnych rozmiarów kanistry z wodą. To część jego uciążliwej rutyny. Każdego dnia spędza od 2,5 do 3 godzin na pozyskiwaniu i przynoszeniu do domu wody, by jego rodzina miała jej przynajmniej niezbędne minimum. Kran w jego domu jest zupełnie suchy, podobnie jak w przypadku 300,000 innych mieszkańców Baldia Town.
“Pracuję na 12-godzinnej zmianie w fabryce tekstyliów, a po wodę idę pół kilometra w jedną stronę, pięć razy dziennie. Cała trasa włącznie z napełnieniem kanistrów zajmuje mi pół godziny”, opowiada 35-latek. “Po odliczeniu czasu na dojazd do pracy zostaje mi 10 godzin w ciągu doby, a prawie 3 poświęcam na przyniesienie wody. To rząd powinien nam ją zapewnić”.
Karaczi, pakistańskie megamiasto w południowej części kraju, rządzi się jednak swoimi prawami. Przez lata słynęło z przemocy i bezprawia, które zapewniły mu reputację najbardziej niebezpiecznego miasta w Pakistanie. Jeśli można zaryzykować o znalezienie uniwersalnej zasady tego, jak funkcjonuje Karaczi, brzmiałaby ona: za każdym potencjalnie dochodowym biznesem stoi mafia, nierzadko w postaci syndykatu ze skorumpowanymi politykami i urzędnikami.
Manipulacje cenami cukru i mleka, grabieże ziemi, a nawet miejsc na cmentarzach stanowią ponurą rzeczywistość mieszkańców. Oczywiście, wielu czerpie zyski z bardziej klasycznych nielegalnych aktywności – handel bronią czy narkotykami to wciąż lukratywne zajęcie.
Jednak władzę w Karaczi ma ten, kto ma wodę.
Przy temperaturach w mieście przekraczających latem 45°C, miliony są jej bardzo spragnione.
Licząca ok. 22 milionów mieszkańców i gwałtownie rozrastająca się metropolia jest zaopatrywana w wodę z rzeki Indus, pozyskiwaną z jeziora Kheenchar, Haleji i tamy Hub przez wodociągi obsługiwane przez Karachi Sewage & Water Board. Dzienne zapotrzebowanie dla tego centrum przemysłu z ponad 10,000 tysiącami fabryk to ok. 1200 milionów galonów (1 galon to ok. 4,5 litra). Dostawa nie przekracza jednak nawet połowy tej wartości.
“Pozyskujemy około 450 milionów galonów z jeziora Keenchar, 30 z Haleji, 20 z tamy Hub, do tego dochodzą studnie. To daje łącznie około 450 do 550 milionów galonów dziennie, a z czego nawet 30 proc. ginie w transporcie i dostawie. Mamy więc do czynienia z naprawdę bardzo poważnym niedoborem, który stanowi duży problem”, tłumaczy Sana Baaxamosa, dyrektorka Hisaar Foundation zajmującej się problemem niedoboru wody.
„Są dni, gdy nie mamy czego jeść, bo wszystkie pieniądze idą na zakup wody”, wybucha płaczem Gul Nazarin, 46-letnia wdowa żyjąca w dzielnicy Yousuf Goth.
Problem z zapewnieniem sobie wody ma dziś większość jej mieszkańców. Gwałtowna, niekontrolowana urbanizacja to jeden z głównych problemów Karaczi, który potęguje kolejne – w tym dostępu do wody.
“Jeszcze cztery, pięć lat temu mieliśmy wodę w rurach co drugi dzień. Teraz pojawia się raz lub dwa w miesiącu, ale nawet wtedy jest zanieczyszczona i ma nieprzyjemny zapach. Używam jej tylko do sprzątania, mycia naczyń i prania ubrań. Do mycia, gotowania i po prostu do picia musimy kupować wodę na kanistry”, tłumaczy kobieta.
Na dowód otwiera wieko podziemnego zbiornika, w którym magazynowana jest miejska woda, gdy z rzadka pojawia się w rurach. Nieprzyjemny zapach od razu uderza w nozdrza. Po podwórku jej nieco zniszczonego domu, gdzie siedzimy, walają się kanistry i beczki; wszystko, czego można użyć do przechowywania drogocennego surowca.
Życie mieszkańców Yousuf Goth kręci się wokół wody. Dzieci pokonują drogę do domu z ciężkimi, kilkunastolitrowymi baniakami, przy drogach co jakiś czas widać cysterny oferujące napełnienie kanistrów. A co jakiś czas można potknąć się o nielegalną konstrukcję jednego z zamożniejszych mieszkańców, który własnym sumptem podłączył się do miejskiej sieci wodociągowej.
Gul Nazarin przyznaje, że wraz z rodziną jedzą bardzo proste jedzenie, a dom jest w opłakanym stanie, bo znaczna część miesięcznych dochodów jej pracujących synów idzie na zakup wody od ludzi, których wszyscy w mieście znają jako tanker mafia. Jej modus operandi jest bardzo prosty.
Członkowie mafii podpinają się do miejskiej sieci wodociągowej i instalują własne hydranty, napełniają też wodą cysterny. Skradziony surowiec odsprzedają później mieszkańcom po znacznie zawyżonych cenach.
250-litrowy zbiornik kosztuje 1000 rupii, około 30 razy więcej, niż kosztowałaby woda dostarczana przez rząd. Pięcioosobowa rodzina Gul Nazarin kupuje pięć zbiorników miesięcznie, co daje 250 litrów wody miesięcznie na osobę. Według WHO niezbędne minimum to od 50 do 100 litrów na osobę dziennie.
W tym przestępczym procederze od lat uczestniczy Shohaib Khan, który rozmawia ze mną przy swojej cysternie w Yousuf Goth. Jeździ nią do miasta Sakran w sąsiedniej prowincji Beludżystan, gdzie znajduje się tama Hub – główne źródło zaopatrzenia w wodę dla mieszkańców Baldia Town. Później odsprzedaje wodę sąsiadom na kanistry, zarabiając 200 rupii na każdym sprzedanym galonie. W cysternie mieści się ich 1200, więc jeden kurs to zysk 240,000 rupii – około 3,5 tys. zł, co kilkakrotnie przekracza średnie miesięczne wynagrodzenie w Pakistanie.
Baronowie, którzy posiadają flotę 30-40 cystern, mogą zarabiać na nielegalnym handlu wodą nawet 16 tysięcy dolarów dziennie.
Kontrast jest uderzający w porównaniu z zarobkami większości mieszkańców, dla których wydatki na wodę stanowią znaczne obciążenie dla domowego budżetu. Muqaddar Szach zarabia miesięcznie 20,000 rupii, z czego na wodę pitną wydaje 3 tysiące. “Gdybym nie wydawał tych pieniędzy na wodę, poświęciłbym je na edukację moich dzieci. Mógłbym zapisać je do lepszej, prywatnej szkoły, żeby miały przed sobą jaśniejszą przyszłość”, kwituje gorzko.
Wiele osób za swoją sytuację wini władze miasta oraz prowincji Sindh, którego Karaczi jest stolicą. “To oczywiste, że jest tu jakaś kradzież; skąd te cysterny biorą wodę? Nawet siły porządkowe są w to zaangażowane”, twierdzi Gul Nazarin.
Zdarza się, że mieszkańcy protestują, domagają się tego, co postrzegają jako swoje podstawowe prawo – a co w Karaczi jest przywilejem. Gul Nazarin opowiada, jak między 2020 a 2023 rokiem kilkukrotnie wraz z sąsiadami blokowali drogę, żądając dostępu do wody. “Najpierw policja chciała z nami negocjować, żebyśmy zeszli z drogi, ale się nie zgodziliśmy. Później przyjechali rangersi i obiecali, że jeśli się rozejdziemy, z kranów poleci woda, i rzeczywiście tej nocy była. Skoro mogli to zrobić, to znaczy, że to jest możliwe, prawda? Po prostu nie chcą”, kwituje gorzko.
“Istnieją dwa rodzaje hydrantów: legalne i nielegalne”, tłumaczy mi w swoim biurze urzędnik z rady dzielnicy Baldia Town, który chce pozostać anonimowy. Tych legalnych jest w Karaczi zaledwie siedem. Nielegalnych, otwieranych przez mafię wodną – setki.
Tylko podczas serii operacji prowadzonych od września do listopada 2023 roku, rangersi we współpracy z pracownikami Karachi Sewage & Water Board zamknęli ich ponad 150.
Naloty na nielegalne podłączenia do sieci wodociągowej trwają jednak od lat i przypominają zabawę w kotka i myszkę – w miejsce zamkniętych hydrantów szybko pojawiają się kolejne. Nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie, co dzieje się z aresztowanymi operatorami nielegalnych hydrantów i czy którykolwiek z nich został skazany. Do teraz (3 grudnia 2024) w Karaczi nie zapadł żaden wyrok skazujący w związku z kradzieżą wody z publicznych wodociągów.
Karaczi to miasto możliwości, więc na handlu wodą, jak przyznaje urzędnik, zarabiają także rangersi, pakistańskie siły paramilitarne.
Oni także odsprzedają mieszkańcom wodę, która powinna trafić do nich innymi drogami, za cenę nieco niższą niż mafia, co potwierdzają osoby, z którymi rozmawiam.
Na pytanie, czy nie jest to usankcjonowany i działający w majestacie prawa proceder korupcyjny, urzędnik odpowiada: “Oczywiście, że jest. To jest zorganizowane przestępstwo. Władze mogłyby to zmienić, ale nie ma takiej woli”.
Ayeshę dostęp do wody kosztował sprawne ciało. Gdy miała 12 lat, nabierała wody z podziemnego zbiornika, do którego wpadła i złamała rękę. “Po operacji nie jest w pełni sprawna”, mówi, obnażając na dowód zwisające bezwładnie prawe przedramię.
Razem z mężem i trojgiem dzieci mieszka w jednym z osiedli, które zostały wybudowane nielegalnie i bez podłączenia do miejskich usług, takich jak prąd czy woda. To kolejne wyzwanie dla rozrastającego się Karaczi. Gwałtowna urbanizacja i napływ ludności ze wsi i miasteczek w całej prowincji Sindh, a także innych części Pakistanu, sprawia, że całe osiedla powstają w sposób zupełnie nieuregulowany, bez podłączenia do mediów. Według danych Karachi Sewage & Water Board, około 20 proc. domów w mieście nie jest przyłączonych do sieci wodociągowej.
Zimą rodzina Ayeshy kupuje zwykle 1000 litrów wody miesięcznie; latem dwa razy więcej, bo temperatury w południowym Pakistanie z roku na rok coraz bardziej dają się we znaki.
W 2015 roku podczas letniej fali upałów w Karaczi i okolicach zmarło ponad 2000 osób. Uważa się, że brak dostępu do wody w dużej mierze odpowiadał za śmierci – ich główną przyczyną obok udaru cieplnego było odwodnienie.
W letnich miesiącach woda pochłania więc znaczną część domowego budżetu. Odkąd przed kilkoma miesiącami straciła pracę, rodzinę utrzymuje jej mąż z pensją w wysokości 15,000 rupii (ok. 211 zł). “1000 litrów wody z dostawą do domu kosztuje 3500 rupii. Czasami kupuję od rangersów za 2200 rupii. Gdybyśmy nie wydawali tyle na wodę, mogłabym lepiej karmić swoje dzieci. Czasami nie modlimy się, bo nie mamy wody do ablucji”, przyznaje kobieta.
Nie wie też, jaki jest poziom zanieczyszczenia wody, którą pije jej rodzina. “Zdarza się, że śmierdzi martwą rybą, często mamy też problemy skórne, wysypki. W lutym kupiłam wodę, która okazała się słona. Złożyłam skargę do właściciela cysterny, powiedział, że był to błąd, ale nie oddał mi pieniędzy”.
Sanaa Baxamosa problemu z zanieczyszczeniem doświadczyła na własnej skórze. “Mieszkam w starej części Karaczi. Woda z kranu miała nieprzyjemny zapach ścieków, więc ją przetestowaliśmy. Wyniki badań wskazywały, że w ogóle nie jest zdatna do konsumpcji, była w niej niezliczona ilość kolonii bakterii. W ostatnich latach chorowaliśmy na przenoszony przez zanieczyszczoną wodę dur brzuszny”, mówi mi w swoim biurze w przeszklonym wieżowcu w jednej z najzamożniejszych części Karaczi.
“Rury są tak stare i zniszczone, że obieg ścieków i obieg wody mieszają się ze sobą. To problem nie tylko wody z cystern, nawet woda z kranu jest niezdatna do spożycia. A ci od cystern na pewno pobierają wodę z takich brudnych źródeł, bo kto może ich sprawdzić? Taka jest rzeczywistość”, kwituje.
Ayesha za problem z niedoborem wody także wini władze miasta. “Byłam nawet w biurze burmistrza i starałam się o dostęp do wody. Mamy nadzieję, że nowa administracja (Pakistańska Partia Ludowa – przyp. aut.) jakoś zaradzi temu problemowi, bo teraz ta sama partia rządzi na poziomie miasta i prowincji. Wcześniejsze władze tylko napełniały swoje kieszenie i defraudowały fundusze”, mówi, odnosząc się do partii MQM – Mohajir Quami Movement.
To powszechny wśród mieszkańców sentyment. Mężczyzna, z którym rozmawiam przy jednej ze stacji napełniania wody, twierdzi, że MQM – partia reprezentująca muhadżirów, czyli mieszkańców Pakistanu, którzy przybyli do niego z Indii Brytyjskich – dyskryminowała i zaniedbywała dzielnice zasiedlone przez w większości przez Pasztunów, jak Baldia Town.
Zdaniem Nomana Ahmeda, architekta i akademika badającego problem gospodarki wodnej, “złożoność relacji politycznych jest kluczowa dla kryzysu wodnego w Karaczi”. Miasto od lat 80. cierpi z powodu paroksyzmów przemocy między różnymi grupami etnicznymi i politycznymi. Przez lata woda nie była jednak przedmiotem rywalizacji.
Dopiero gdy w 2008 roku Mustafa Kemal, burmistrz z ramienia MQM, zdecydował, że to partia, a nie rangersi, będzie kontrolować dostęp do hydrantów, otwarta została puszka Pandory.
Do stołu dołączali kolejni gracze. Około 2011 roku o swoją udział w zyskach z nielegalnego obrotu wodą upomniał się ruch TTP – Tahrik-e Taliban-e Pakistan, pakistańscy talibowie. Powiązany z nimi Mushtaq Mohmand, jeden z największych wodnych baronów w mieście, który kontrolował liczne hydranty, został zastrzelony w 2013 roku w wyniku wewnętrznego rozłamu w grupie, której nie chciał dłużej płacić haraczu.
Dekadę wcześniej, w 2012 roku, zastrzelono Perween Rahman, znaną działaczka społeczna. Rahman pochodziła z Orangi, jednej z najbiedniejszych i najbardziej targanych przemocą części Karaczi, której poświęciła swoje życie. Jako prezeska Orangi Pilot Project śledziła i wystawiała na światło dzienne m.in. nadużycia mafii wodnej i grabieże ziemi. Kilka lat przed swoją śmiercią, w 2008 roku, opublikowała raport, z którego wynikało, że proceder korupcyjny związany z wodą generuje rocznie obrót w wysokości ok. 50 miliardów rupii – w tamtym czasie była to zawrotna kwota ponad 600 mln dolarów. Prominentny pakistański dziennik Dawn w swoim śledztwie oskarżył policję o niszczenie dowodów i manipulacje przy dochodzeniu.
W listopadzie 2022 zabity strzałem w głowę został Furqan Akhtar, pracownik KSWB. 36-latek namierzał na ulicach nielegalne hydranty i zgłaszał ich lokalizację do komórki ds. kradzieży wody, by mogły zostać zniszczone. Zginął, gdy wracał do domu z pracy.
Jeden z jego kolegów powiedział dziennikarzom pakistańskiego dziennika Dawn, że brutalne konfrontacje pracowników KSWB z osobami zaangażowanymi w handel wodą nie należą do rzadkości. On sam został zaatakowany kamieniem w głowę podczas jednego z nalotów na nielegalny hydrant. “Były z nami dwa lub trzy pojazdy policji, ale oni sami boją się mafii i niczego nie robią”, wyznał wcześniej reporterom przy okazji innej operacji.
W najlepszym wypadku osoby próbujące ujawnić nadużycia wynikające z tego niezwykle dochodowego procederu są uciszane. W lipcu tego roku zawieszony został wicedyrektor korporacji wodnej Mirza Ikhlaq Baig, sygnalista, który ujawnił jedną z największych kradzieży wody w historii Karaczi. Dziennik Express News twierdzi, że to właśnie ujawnienie przestępczego schematu kosztowało go stanowisko.
Aktywiści mimo wszystko nie poddają się i walczą o lepszą przyszłość dla Karaczi, w której każdy z mieszkańców ma prawo do swobodnego korzystania z przynależnej mu wody. W tym celu starają się współpracować m.in. z władzami miasta i spółkami takimi jak Karachi Sewage & Water Board. Baxaamosa z Hisaar Foundation przyznaje jednak, że to “żmudna walka”.
“Wszystko to jest na poziomie systemowym, zaczyna się od samej góry i idzie do samego dołu. To dlatego mafia wodna przetrwała – bo jest wcielona w system i przez niego utrwalana”.
Iranistka, publicystka i komentatorka ds. bliskowschodnich, współpracuje z „Kulturą Liberalną”. Absolwentka Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Doświadczenie zdobywała m.in. w ambasadach RP w Teheranie i Islamabadzie. Współautorka publikacji „Muzułmanin, czyli kto? Materiały dydaktyczne dla nauczycieli i organizacji pozarządowych”.
Iranistka, publicystka i komentatorka ds. bliskowschodnich, współpracuje z „Kulturą Liberalną”. Absolwentka Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Doświadczenie zdobywała m.in. w ambasadach RP w Teheranie i Islamabadzie. Współautorka publikacji „Muzułmanin, czyli kto? Materiały dydaktyczne dla nauczycieli i organizacji pozarządowych”.
Komentarze