0:00
0:00

0:00

Weronika* nie ma jeszcze trzydziestu lat. Skończyła studia, miała świetną sytuację zawodową - stałą pracę, dodatkowe zlecenia, prowadziła zajęcia dla studentów. Z mężem zdecydowali się na dziecko. Zuzia urodziła się w lutym 2018 roku. Weronika przeszła na urlop macierzyński, a po kilku miesiącach, w lipcu 2018 złożyła podanie do "dziennego opiekuna" dla córki.

To specjalny rodzaj opieki organizowanej przez urząd miasta dla dzieci w wieku od roku do trzech lat. Ale czasem przyjmują też młodsze dzieci, nawet od 20 tygodnia. Rodzice zapewniają im we własnym zakresie jedzenie i napoje, a także zobowiązują się do osobistej pomocy opiekunowi przez 8 godzin tygodniowo. Miesięczny koszt takiej opieki to ok. 200 złotych.

Żeby dostać się do dziennego opiekuna, trzeba spełnić kilka warunków. Po pierwsze - mieszkać w Warszawie. Po drugie - odprowadzać tu podatki. Weronika i jej mąż te warunki spełniają, ale liczba miejsc jest ograniczona, więc wprowadzono system, w którym można za różne rzeczy dostawać dodatkowe punkty.

"Ponieważ dokumenty można składać tylko do jednego opiekuna, wybraliśmy ten, który jest najbliżej i ma najlepsze opinie. Aktualnie jest w nim pięć miejsc" - tłumaczy Weronika i zaczyna przeglądać swojego laptopa w poszukiwaniu informacji o wynikach rekrutacji. Siedzimy w jej kuchni.

"W tej chwili Zuzia jest na 4. miejscu na liście oczekującej. Parę miesięcy temu byliśmy nawet na trzecim miejscu, ale przed nas wskoczyli rodzice, którzy dostali więcej punktów. Spadliśmy wtedy na siedemnaste miejsce. I tak pniemy się powoli. Ale w takim systemie nigdy nie możesz przewidzieć, kiedy i czy w ogóle uda ci się z miejscem" - dodaje.

Historia Weroniki nie jest jednostkowym przypadkiem, ale pokazuje zaklęte koło, w jakim znajdują się młode kobiety w Polsce. Brak dostępnych publicznych instytucji opiekuńczych - przede wszystkim żłobków - sprawia, że urodzenie dziecka oznacza groźbę przerwania kariery zawodowej. Nie zmienią tego świadczenia 500 plus, bo nie pokryją kosztów pracy opiekuńczej, za którą młoda matka musiałaby zapłacić, wynajmując opiekunkę lub kupując miejsce w prywatnym żłobku. To prowadzi do kolejnych dramatycznych skutków:

  • młode pracownice znikają z rynku pracy ze szkodą dla swych karier;
  • firmy tracą pracownice, które nabyły już kompetencje;
  • kobiety frustrują się, na czym traci macierzyństwo i relacja z dzieckiem;
  • mężczyźni zmuszeni są do szukania dodatkowych źródeł zarobków (w Polsce wraz z każdym kolejnym dzieckiem statystyczny mężczyzna pracuje zawodowo więcej godzin);
  • utrwala się tradycyjny podział ról: kobieta zajmuje się domem, mężczyzna zarabia;
  • kobiety, które urodziły i wróciły do pracy, nie chcą powtarzać tego doświadczenia i nie decydują się na drugie dziecko - w efekcie spada dzietność;
  • kobiety bezdzietne świadome tej sytuacji od lat opóźniają decyzję o pierwszym dziecku.

Problem jest też z dostępnością opieki przedszkolnej nad nieco starszymi dziećmi. Niedawny raport NIK pokazał, że w niemal połowie skontrolowanych gmin były z tym problemy. Liczba wniosków o przyjęcie dzieci przekraczała liczbę dostępnych miejsc o średnio 30-60 proc. Prawie ⅓ dzieci nie dostała się do wybranego przedszkola, z czego niemal wszystkie to trzy- i czterolatki. W części gmin rodzicom nie wskazywano alternatywnych placówek albo proponowano takie, które były nieatrakcyjne np. ze względu na ich lokalizację lub godziny pracy.

Czterechsetne miejsce do żłobka

Gdy rozmawiamy, Zuzia siedzi na krzesełku do karmienia i je kotleta z kaszy gryczanej z sałatką. "Moja mama mówi, że nie zniosłaby takiego brudzenia". Rzeczywiście, córka Weroniki rozrzuca po stoliku kawałki jedzenia, ale kroi je samodzielnie małym dziecięcym widelcem i wkłada do buzi. Całkiem imponujące jak na kogoś, kto ma 17 miesięcy.

"Ze żłobkami teoretycznie jest łatwiej. Dokumenty można złożyć do trzech na raz. Zrobiliśmy to w maju tego roku, po tym jak wykorzystałam swój urlop macierzyński, rodzicielski i zaległy urlop wypoczynkowy" - opowiada Weronika.

W Warszawie są żłobki należące w całości do miasta. Ze względu na duże zapotrzebowanie zaczęto budować także żłobki modułowe - proste, o połowę krótsze w przygotowaniu. Miasto wykupuje też miejsca w prywatnych placówkach.

"W jednym żłobku byliśmy na 61. miejscu, w drugim 365, a w trzecim na 382. Potem ktoś doniósł jakieś dokumenty i spadliśmy jeszcze o kilka lub kilkanaście miejsc, w zależności od żłobka".

Ale Weronika i jej mąż nie poddali się: "Ten żłobek, w którym byliśmy na 382 miejscu, zmieniliśmy na tak zwany żłobek projektowy" - Weronika wyciera ręce Zuzi i sprząta ze stolika przy krzesełku. Nalewa do kubka maślanki i podaje córce. "To taki żłobek, który ma pomóc wrócić na rynek pracy ludziom, którzy opiekują się dziećmi do lat 3. Czyli są na urlopie wychowawczym albo rodzicielskim.

Aktualnie jesteśmy tam na 400 miejscu".

Przeczytaj także:

Zróbcie sobie dziecko "na zakładkę"

Dlaczego ciągle przegrywają na punkty z innymi rodzicami? Weronika wzdycha:

"Rodzeństwo daje duże fory. Dziecko znajomej koleżanki dostało się od razu do przedszkola, gdy tylko urodził mu się brat.

Znajomi czasem sobie żartują, że powinniśmy zrobić drugie dziecko »na zakładkę«, bo i 500 złotych wpadnie i więcej punktów przy rekrutacji do żłobka. Żarty żartami, ale to jest smutne i przerażające jednocześnie.

Wtedy zdaję sobie sprawę, że ten system naprawdę wymaga myślenia o posiadaniu dzieci w takich kategoriach. Kombinowania".

Ale Weronika nie chce kombinować, tylko wrócić do pracy. Jest o tyle w komfortowej sytuacji, że miała stałe zatrudnienie. Może tam wrócić na pół etatu. "Zarabiałabym wtedy około dwóch tysięcy złotych, czyli mniej więcej tyle, ile wynosi miesięczne czesne w Warszawie w żłobku. Takim najzwyklejszym, bez żadnych niesamowitych dodatkowych zajęć".

Jest też oczywiście opcja wynajmowania opiekunki. "Warszawskie stawki teraz to nawet 20-25 złotych za godzinę. Gdybym chciała wynająć kogoś na takie pół etatu, to znowu - wyniosłoby mnie to ponad dwa tysiące złotych" - wyjaśnia. "Taki układ zupełnie nie ma dla mnie sensu.

Chodziłabym do pracy i zarabiała pieniądze tylko po to, żeby ktoś inny spędzał z nim czas. Do tego by się finansowo ta praca sprowadzała".

A gdyby wróciła na pełen etat do pracy?

"Wychodziłabym z domu o 7.30, wracała o 17.30. Mój mąż wraca do domu o 18.00. A Zuzia zasypia po 19.00. I co, takie małe dziecko spędzałoby z nami pół godziny rano i godzinę wieczorem? Idealna sytuacja wygląda dla mnie tak: mam dziecko w żłobku i idę do pracy na pół etatu. Wtedy mogę zabierać córkę tak jak teraz - na plac zabaw, do parku pokarmić kaczki, na wystawę dla dzieci, czasami na jakieś zajęcia.

W Warszawie oferta dla bobasów jest naprawdę bogata. CSW organizuje oprowadzanie po wystawach dla rodziców z małymi dziećmi oraz smykowizje, w POLIN jest świetna sala zabaw dla dzieci wraz z ogromną ogólnodostępną biblioteczką, w Łazienkach są dwie wspaniałe sale edukacyjne dla dzieci – w Starej Kordegardzie i Centrum Edukacji Ekologicznej w Nowej Palmiarni. Teraz jest fantastyczna wystawa w Muzeum Warszawskiej Pragi. Co jakiś czas coś ciekawego dla najmłodszych i ich opiekunów proponują Zachęta, MSN czy Nowy Teatr. Jest też kilka teatrów dla najmłodszych. Cyklicznie odbywają się koncerty dla maluchów. Chcę móc korzystać z tej często darmowej oferty. Czy to taka fanaberia?".

Jak wrócić na rynek pracy?

"Do urodzenia Zuzi byłam zatrudniona jako tłumaczka na umowę na czas nieokreślony. Oprócz tego miałam dodatkowe zlecenia - tłumaczenia ustne na konferencjach, szkoleniach, podczas negocjacji biznesowych, na ślubach. Często to były tłumaczenia wyjazdowe" - opowiada Weronika. Siedzimy w salonie i pijemy herbatę. Zuzia bawi się w domku wyciętym z kartonu, co chwila wynosi i pokazuje nam zabawki, które tam wcześniej schowała.

"To działa tak, że do ciebie dzwonią i pytają, czy możesz przyjąć takie zlecenie. Wtedy prawie zawsze mogłam się od razu zgodzić. Teraz zanim odpowiem, muszę obdzwonić pół rodziny, organizować jakąś opiekę. To wymaga mnóstwa zachodu. Jedna z firm już wie, że mam małe dziecko i że nie będę w stanie podejmować decyzji na cito, więc przestali dzwonić. A z rynkiem tłumaczeń jest tak, że jak raz z niego wypadniesz, to nie jest łatwo wrócić. Nikt nie będzie na ciebie czekał półtora roku, czy rok. Nawet jeśli cię lubią i cenią, to minie sporo czasu, zanim pojawisz się znowu na ich listach.

Poza tym dziecko wszystko zmienia. Kiedyś wystarczyło, że znałam swój deadline i wiedziałam, że go nie przekroczę. Mogę zarwać noc, mogę wszystko zaplanować z wyprzedzeniem. Wszystko zależało ode mnie. A teraz - nie wiem, co się stanie z moim dzieckiem. Może będzie całą noc płakać bo ząbkuje?

Jednocześnie wiem, że jestem w pewien sposób w uprzywilejowanej pozycji. Bo ostatecznie mam tę stałą pracę biurową, to z tą moją pracą frilanserską mam problem. Ale co to za pocieszenie, jeśli czuję, że moja kariera stanęła w miejscu i będzie mi ją bardzo ciężko odbudować?

Mam poczucie, że przez to, że mam dziecko, jestem gorszym pracownikiem, tylko dlatego, że nie jestem tak dyspozycyjna. Bo mam dziecko.

A wydaje mi się, że jest odwrotnie, bo jestem lepiej zorganizowana, jeszcze bardziej odpowiedzialna i kreatywna. Dziecko wymusza na tobie to, że musisz sobie radzić, na bieżąco wymyślać rozwiązania często absurdalnych sytuacji.

A na rozmowach kwalifikacyjnych pytają o takie rzeczy, moja znajoma też z małym dzieckiem opowiadała, że to był nieustanny problem. A z kim pani je zostawi? A co jeśli będzie chore? Doszła do wniosku, że nie będzie mówić w ogóle, że ma dziecko". (Takie pytania na rozmowach kwalifikacyjnych są niezgodne z prawem. Nie zmienia to faktu, że są w Polsce powszechne - przyp red.)

Kto może pomóc z dzieckiem?

"Nie spodziewałam się, że to będzie takie trudne. Zakładałam, że moje dziecko jednak dostanie się do żłobka, że będę mogła normalnie pracować. Jak Trzaskowski obiecywał żłobki dla wszystkich, to nie do końca w to wierzyłam, ale bardzo chciałam uwierzyć. Widać, że starają się spełnić te obietnice – budują nowe żłobki, ogłaszają przetargi na miejsca w prywatnych żłobkach. Ale to wciąż kropla w morzu potrzeb. Od dyrektorki żłobka usłyszałam, że dostaniemy się najprędzej za rok. W dziennym opiekunie tak samo".

A co z dziadkami?

"Mam mieszane uczucia. Bo z jednej strony zakłada się, że to oczywiste, że dziadkowie pomagają. A to przecież nie jest ich obowiązek, tylko dobra wola i chęci. Poza tym w wielu przypadkach sami są jeszcze aktywni zawodowo. I u nas jest właśnie taka sytuacja. Moi rodzice nie mają jeszcze pięćdziesięciu lat, cały czas pracują. Rodzice mojego męża też pracują. Raz w tygodniu po dwunastej jego mama przejmuje ode mnie Zuzię. To jest duże odciążenie. Wtedy ogarniam albo jakieś drobne zlecenia albo rzeczy domowe. Chociażby zakupy.

Gdy mam jakieś zlecenie to zdarza mi się jechać do rodziców pod Warszawę. Babcia zabiera małą na spacer, mama przejmuje ją o 16:00, jak skończy pracę. Mogę pracować do późna, bo wiem, że rano ktoś się zajmie przez chwilę córką – przewinie ją i zrobi śniadanie – a ja będę mogła chwilę odespać zarwaną noc.

Oprócz chwil właściwie wszędzie chodzę z córką. Zabierałam ją do fryzjera, nawet do ginekologa. Jak robiliśmy remont kuchni, to wiozłam ją na wózku a dookoła wystawały jakieś płyty pilśniowe, zaprawa".

Można być wystarczająco dobrym i pracującym rodzicem

"Mam wrażenie, że starsze pokolenie miało inne podejście. Często słyszę: czemu chcesz wracać do pracy? Przecież babcia siedziała z twoją mamą, twoja mama z tobą i sobie dali radę. Wszyscy przez to przechodzili, my też przeszliśmy, więc jakoś to będzie. Ale ja nie chcę, żeby jakoś to było. Ja już mam inne oczekiwania od życia.

Chciałabym, żeby to mocno wybrzmiało. Że można kochać dziecko, troszczyć się o jego rozwój na różnych płaszczyznach - zabierać w miejsca, o których mówiłam wcześniej - można być wystarczająco dobrym rodzicem, a jednocześnie nie zgadzać się na taki model, w którym zajmujesz się tylko tym albo jesteś na utrzymaniu męża. Model, w którym jesteś uziemiona z dzieckiem przez kilka lat.

Dla nas to jest przerażające i nie do pomyślenia".

I wszystko to Weronika opowiada, bawiąc się z córką na podłodze. Układają piętrową konstrukcję z kolorowych klocków z przyssawkami.

"To jest wykonalne. Ale bez pomocy w opiece nad dzieckiem także po prostu wykańczające. Prędzej czy później odbije się to na twoim zdrowiu. A to mimo wszystko wysoka cena za możliwość realizowania się zawodowo i rodzinnie. Dla zdecydowanej większości rodzin opłacenie prywatnego żłobka czy opiekunki jest nieosiągalne finansowo.

A my jesteśmy przecież młodzi - jesteśmy w stanie normalnie pracować i zarabiać na dziecko. Dla nas największą pomocą byłoby miejsce w żłobku, a nie 500 plus".

*imiona bohaterek zostały zmienione

;

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze