0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: fot. Witold Głowacki, OKO.pressfot. Witold Głowacki...

Marsz „wolnych Polaków” zwołany na czwartek 11 stycznia 2024 przez Prawo i Sprawiedliwość okazał się frekwencyjnym sukcesem partii Kaczyńskiego. Zwłaszcza w porównaniu z poprzednimi, niemrawymi próbami wykreowania masowych demonstracji ulicznych. Wtorkowa spontaniczna manifestacja „w obronie” zatrzymanych przez policję Kamińskiego i Wąsika pod komendą policji na ul. Grenadierów przyciągnęła nie więcej niż 250 osób. Wcześniejsze pikiety pod TVP – po kilkadziesiąt – kilkaset osób.

Tym razem było zupełnie inaczej. Choć organizatorzy sami wątpili we frekwencję i zwołali demonstrację pod Sejm – gdzie w dość wąskich uliczkach nie sposób byłoby pomieścić naprawdę wielkiej liczby uczestników, za to dość łatwo stworzyć wrażenie tłumu – ostatecznie odzew przeszedł ich ostrożne oczekiwania. Na wezwanie PiS stawiło się co najmniej kilkadziesiąt tysięcy ludzi – według naszych najdalej idących szacunków czynionych w oparciu o narzędzie mapchecking.com mogło ich być ponad 100 tysięcy.

Opozycja uliczna – ale spoza ulic

W przeważającej większości były to osoby spoza Warszawy. Niedługo przed 16:00 na samym tylko parkingu pod Stadionem Narodowym naliczyłem ponad 200 pustych autokarów czekających na uczestników marszu, którzy wcześniej wysiedli gdzieś w centrum miasta. Podobnie było na kilku innych wielkich miejskich parkingach. Autokarami tylko spod Stadionu Narodowego mogło przyjechać do Warszawy ponad 10 tysięcy uczestników marszu.

Schodzili się oni na miejsce spotkania Nowym Światem, Alejami Jerozolimskimi i Kruczą zwartymi regionalno-autokarowymi grupami po kilkadziesiąt osób. „Ziemia lubuska pogoni Tuska”, „Kraków nie chce bandy czworga” – takimi okrzykami dopingowały się te zmierzające pod Sejm ekipy demonstrantów.

Mamy w OKO.press nowy Program Polityczny! Co tydzień w czwartki Dominika Sitnicka i Agata Szczęśniak opisują i komentują rzeczywistość polityczną. Czasami na poważnie, kiedy indziej z lekkim przymrużeniem oka. Sprawdźcie najnowszy odcinek:

Struktury PiS-u niewątpliwie zdały tu mobilizacyjny egzamin – i ściągnęły z każdego regionu zauważalne kontyngenty działaczy partii i jej sympatyków. Jeszcze przed marszem regionalni baronowie PiS chwalili się, po ile to autokarów z manifestantami wysyła do Warszawy partia z danego okręgu. Na przykład Przemysław Czarnek, były minister edukacji, obiecywał kierownictwu kilkanaście autokarów z samego Lublina i ponad 30 z całego województwa. Wygląda na to, że większość tego rodzaju deklaracji została wypełniona.

Działo się tak mimo obiektywnie kiepskiej pogody – bo choć po fali mrozów zaczęła się odwilż, wiał nieprzyjemny, zimny wiatr, a momentami zacinał się śnieg z deszczem. A nawet mimo tego, że postawione przed marszem i jego uczestnikami cele zmieniały się jak w kalejdoskopie ulegając coraz dalszemu samoograniczeniu.

Niedowieziona wielka wizja

Bo prawda jest taka, że o ile sympatycy PiS ściągnęli tłumnie do Warszawy, o tyle ich partia zupełnie nie „dowiozła” środków do tego, by nadać masowej demonstracji odpowiedni polityczny ciężar.

View post on Twitter

Według pierwotnego założenia demonstranci mieli protestować przed Sejmem w dniu jego posiedzenia – to jednak zostało we wtorek (głównie ze względu na sprawę Wąsika i Kamińskiego) przełożone na następny tydzień. Następnie tuż przed marszem Andrzej Duda dokonał wolty w sprawie Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Postulat natychmiastowego „uwolnienia więźniów politycznych” stracił więc jakikolwiek sens w kontekście tego, że prezydent uruchomił procedurę ponownego – tym razem zgodnego z prawem – ich ułaskawiania.

Likwidator TVP Daniel Gorgosz ogłosił wreszcie w czwartek rano, że budynek TAI i TVP Info przy Placu Powstańców Warszawy pozostanie zamknięty do odwołania. Nie wpuszczono tam byłych dyrektorów stacji – nominatów PiS – a zamknięcie budynku wymusiło zakończenie jego okupacji. A więc i ten z celów demonstracji przestał mieć znaczenie – nie było już bowiem komu maszerować z odsieczą.

Dlatego więc ostatecznie demonstracja – początkowo planowana do późnej nocy i obejmująca w założeniach swym zasięgiem również rejon Pałacu Prezydenckiego i Placu Powstańców Warszawy – skończyła się naprawdę niedługo po tym, jak się realnie zaczęła. Zaraz po wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego, będącym jej kulminacyjnym punktem, uczestnicy zostali „spontanicznie” skierowani nie w stronę Nowego Światu i Pałacu Prezydenckiego, lecz w odwrotnym kierunku – pod Kancelarię Premiera. Tam zaś, po wystąpieniu Mateusza Morawieckiego, zgromadzenie jeszcze przed 19:00 zostało rozwiązane. Kaczyński – nie mogąc już wzywać uczestników do marszu na więzienie w Radomiu i na fortecę „jego” TVP – poświęcił swe wystąpienie starej śpiewce o złej Unii Europejskiej i spisku eurokratów z Donaldem Tuskiem na rzecz odebrania Polsce niepodległości. Morawiecki opowiadał o „końcu demokracji”.

Przeczytaj także:

Na tym bardzo rozczarowującym tle wystąpień polityków PiS szczególnie interesujące wydaje się więc to, jakie emocje rządziły marszem „wolnych Polaków”. I co skłoniło ich do porzucenia w dzień roboczy normalnych zajęć i ruszenia autokarami, często po kilkaset kilometrów, do stolicy. Mamy na razie trzy generalne obserwacje.

Skąd ten ogień?

  • Po pierwsze, manifestanci z PiS – a także politycy PiS – przejęli już niemal dosłownie język i symbolikę uczestników demonstracji opozycji demokratycznej z pierwszych lat rządów partii Kaczyńskiego. Skandowali hasła „Konstytucja” i „Wolne media”, domagali się „powrotu demokracji”, krzyczeli „Tu jest Polska, nie Białoruś”. Ba, używali nawet słynnych gwiazdek – jednak bez niedopowiedzeń, w wersji „***** Tuska”, żeby przypadkiem nie było wątpliwości. Mateusz Morawiecki postanowił się zaś upozować na działacza Wolnych Sądów i wezwał manifestantów do utworzenia „łańcucha świateł”, by „demokracja nie umierała w ciemności”.
  • Po drugie, hasła i transparenty manifestantów były w ogromnej mierze skoncentrowane na osobie Donalda Tuska – i tylko na niej. „Ryża Wrona orła nie pokona”, „Donek do Wronek”, „Ruda świnia do Berlina”, „Rudy spadaj do Brukseli” (to ostatnie w kilku egzemplarzach) – z tych haseł wyłania się żywiołowa niechęć uczestników manifestacji do Tuska, będąca dość jasną kontynuacją polaryzacyjnych emocji nakręcanych przez PiS i podległe mu media. Niemniej to też motywacja, która poprowadziła ich do Warszawy. Przyjechali tu, by temu złemu Tuskowi „pokazać” i zakrzyknąć „Raz sierpem, raz młotem Tuskową hołotę”.
View post on Twitter
  • Po trzecie – w rozmowach i wypowiedziach uczestników demonstracji zasłyszanych przez reporterów OKO.press w trakcie marszu wciąż przewijał się motyw konfliktu „prawdziwej Polski” opowiadającej się po stronie PiS ze zblazowaną „warszawką”, rzecz jasna PiS-owi przeciwną. „100 tysięcy osób z całej Polski przyjechało, a warszawiacy co? Może z 20 tysięcy. Same komuchy tu”, „Po wojnie tu komuchy zjeżdżały i teraz tu żyją dzieci i wnuki komuchów. Warszawiacy prawdziwi to może jeszcze są na Pradze. A na takim Ursynowie to kto mieszka?” – takie dialogi demonstrantów przytaczała obecna na marszu Dominika Sitnicka z OKO.press. „O, to chyba nie Polacy tu idą” – tak zaś skwitowała widok warszawiaków wracających z pracy (i idących w przeciwną stronę niż uczestnicy demonstracji) jedna z moich rozmówczyń na marszu. Było jeszcze o „leniach i nierobach, którym się w d… poprzewracało od bogactwa”. I o „Niemcach w skórze Polaka” – to ci, którzy głosowali na koalicję demokratów, rzecz jasna.

PiS będzie miał swoją opozycję uliczną?

Słuchając tego, czuliśmy się trochę jak w męczącym śnie, w którym zmuszeni zostaliśmy do przeprowadzania sondy ulicznej na potrzeby TVP Info z czasów PiS. Frazy rodem prosto z propagandy wypowiadały jednak szczerze i z uczuciem osoby w różnym wieku i o różnych na oko stylach bycia i życia – połączone na tym marszu politycznymi sympatiami.

Po stronie PiS z całą pewnością istnieje zatem pewien społeczny potencjał do tworzenia prawicowej wersji „opozycji ulicznej”, choćby na ulicach miast mieli w jej ramach protestować zwożeni tam autokarami mieszkańcy wsi i miasteczek. Wydaje się bardzo mało prawdopodobne, by politycy PiS nie zamierzali z tego potencjału korzystać.

Inną sprawą jest jednak to, czy ten potencjał ulicznego protestu uda się PiS-owi przekuć w siłę polityczną będącą realnym wsparciem w walce o wyniki w nadchodzących wyborach. Tych będących swoistą rozgrzewką, czyli samorządowych i europejskich – i tych decydujących na lata o sytuacji w Polsce – czyli prezydenckich. Dzisiejszy marsz pokazuje, że o ile twardzi wyborcy PiS mają w sobie niemało energii protestu, o tyle politycy PiS muszą się jeszcze naprawdę wiele w swej nowej, opozycyjnej roli nauczyć.

;

Udostępnij:

Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze