Po dwóch wyjątkowo krwawych strzelaninach w USA, w których zginęło ponad 30 osób, w tym 19 dzieci, Amerykanie znowu debatują, co zrobić, by więcej do tego nie doszło. To rytuał podobny do „myśli i modlitw” zanoszonych przez polityków w intencji ofiar i ich rodzin. Rytuał bezcelowy, bo Amerykanie doskonale wiedzą, co należy zrobić. I wiedzą, że nie zrobią nic
Masakry dokonane przez nastoletnich zabójców najpierw w Buffalo w stanie Nowy Jork, a następnie w Uvalde w Teksasie przykuły szczególną uwagę ze względu na rasistowskie motywy sprawcy pierwszej z nich oraz śmierć kilkuletnich dzieci w drugiej. Ale w ciągu pierwszych 145 dni roku w Stanach Zjednoczonych doszło już do 213 masowych strzelanin, podaje National Public Radio, powołując się na wyliczenia organizacji Gun Violence Archive.
Podkreślmy, mowa o „masowych” strzelaninach w tym wypadku definiowanych jako takie, w których postrzelone lub zastrzelone zostały co najmniej cztery osoby nie licząc sprawcy.
Takich wydarzeń było w Stanach w tym roku średnio ponad 10 tygodniowo! Poprzedni nie był lepszy – łącznie naliczono 693 masowych strzelanin.
Na zdjęciu: Krzyże na prowizorycznym pomniku upamiętniającym ofiary strzelaniny w szkole podstawowej Robb w Uvalde, w Teksasie, 26 maja 2022 r.
A to i tak jedynie wierzchołek góry złożonej z ponad 45 tysięcy ciał. Tylu Amerykanów poniosło śmierć w 2020 roku w wyniku różnych zdarzeń z udziałem broni palnej (w większości niemasowe zabójstwa). To o niemal 7 tysięcy osób więcej niż w tym samym czasie zginęło na amerykańskich drogach, po których obecnie porusza się niemal 280 milionów pojazdów.
W 2019 roku w USA broń palna była przyczyną 3,96 śmierci na 100 tys. mieszkańców, co dało Stanom Zjednoczonym 32. miejsce na świecie. Wśród krajów wyprzedzających USA próżno jednak szukać zamożnych państw szeroko rozumianego Zachodu. W Norwegii broń palna doprowadziła do 0,07 zgonu na 100 tys. mieszkańców, a w Wielkiej Brytanii 0,04 zgonu.
Obrońcy łatwego dostępu do broni zwrócą na pewno uwagę, że powyższe dane obejmują nie tylko zabójstwa, ale też samobójstwa i że stanowią one nieco ponad połowę całej liczby. To prawda, ale warto zadać sobie pytanie, czy samobójców byłoby tak wielu, gdyby nie wszechobecność broni? Ponadto, nawet z pominięciem osób odbierających sobie życie, w USA codziennie z broni palnej ginie ponad 50 osób.
Szacunki mówią, że na 100 Amerykanów przypada obecnie ponad 120 sztuk broni i jest to absolutny światowy rekord. Dla porównania w Finlandii to 32 sztuki broni, w Niemczech ponad 19, a w Polsce 2,5. Nie sama liczba jest jednak istotna, lecz swoboda dostępu. 18-letni sprawcy masakr w Buffalo i Uvalde nie mieli prawa legalnie kupić piwa, bo alkohol sprzedaje się osobom powyżej 21. roku życia. Żeby legalnie łowić ryby musieliby uzyskać stanową legitymację rybacką. Karabin, strzelby i amunicję nabyli jednak bez problemu i bez żadnych formalności. Zabójca z Buffalo miał do dyspozycji trzy sztuki broni, ten z Uvalde w krótkim czasie kupił aż 350 sztuk amunicji, a łącznie miał ich ponad 600.
Podobnych statystyk i absurdalnych z europejskiego punktu widzenia rozwiązań prawnych można podać mnóstwo. Wspomnijmy chociażby o tym, że ogromna część handlu bronią – m.in. na różnego rodzaju lokalnych targach – odbywa się poza wszelką kontrolą, a nabywca nie musi okazywać żadnych pozwoleń.
Każdy, kto śledzi amerykańską politykę i media może bezbłędnie przewidzieć scenariusz wydarzeń, które następują po każdej strzelaninie. Przedstawiciele Partii Demokratycznej oraz różnego rodzaju NGO-sów wzywają do reform i wyrażają oburzenie kolejnymi zgonami, których można było uniknąć. Przedstawiciele Republikanów i organizacji strzegących interesów producentów broni mówią, że tragedia to nie jest dobry czas by rozmawiać o zmianach w prawie i że najpierw należy upamiętnić ofiary. Druga strona odpowiada, że najlepszą formą upamiętnienia jest wprowadzenie takich przepisów, aby w przyszłości podobnych zdarzeń było mniej.
Na to Republikanie powtarzają jak mantrę, że to „nie broń jest problemem, tylko ludzie” i przypominają o świętości 2. poprawki do Konstytucji.
Jeśli nawet zacznie się jakaś dyskusja na temat praktycznych rozwiązań, pomysły te zazwyczaj nijak się mają do istoty rzeczy – czyli dostępu nieodpowiednich osób do broni. Zwykle strona prawicowa przyjmuje taktykę wyszukiwania jakiejś szczególnej cechy sprawcy lub sytuacji i to na niej koncentruje swoją uwagę. Zabójca cierpiał na chorobę psychiczną? To oznacza, że musimy lepiej przemyśleć proces leczenia takich osób. Był niezrównoważony emocjonalnie? To dlatego, że ludzie w dzisiejszych czasach odwracają się od wartości judeo-chrześcijańskich. Albo winne wszystkiemu są „brutalne gry komputerowe”, choć w te same gry grają przecież także młodzi Norwegowie, Brytyjczycy czy Polacy, którzy jakoś nie mordują ludzi na potęgę.
Strzelanina w szkole? Uzbrójmy nauczycieli i wprowadźmy specjalne treningi dla dzieci jak zachować się w czasie strzelaniny. Mało? Dodajmy na wejściu wykrywacze metali i zatrudnijmy byłych policjantów lub wojskowych do ochrony, oferując na zachętę zwolnienia podatkowe.
Przy okazji zlikwidujmy też wszystkie boczne wejścia do szkoły tak, aby potencjalny napastnik musiał skorzystać z głównych drzwi i tam natknął się na uzbrojonych ochroniarzy.
To nie hipotetyczne rady. Wszystkie wyżej wymienione propozycje zgłaszano już publicznie, a większość wypowiedziano na antenie prawicowej stacji Fox News w pierwszych dniach po strzelaninie w Uvalde. Autorem ostatniego pomysłu jest teksański senator Ted Cruz, który kilkakrotnie przekonywał, że przed kolejnymi zabójcami amerykańskich uczniów uratuje polityka jednych drzwi (nie uwzględniając przy tym faktu, że na wypadek pożaru czy innej sytuacji wyjątkowej dzieci nie będą miały jak się ze szkoły wydostać).
Kiedy kilka dni po tragedii w Uvalde występował na zjeździe Narodowego Towarzystwa Strzeleckiego (National Rfile Associaton), głównej organizacji lobbującej na rzecz nieograniczonego prawa do posiadania broni palnej, powtórzył też bodaj najczęściej podawany argument tej strony.
„Złego człowieka z pistoletem może powstrzymać tylko dobry człowiek z pistoletem”, oświadczył wywołując spodziewane owacje. Tak oto lekarstwem na problemy wywołane zbyt łatwym i powszechnym dostępem do broni ma być… łatwiejszy i powszechniejszy dostęp do broni.
Problem w tym, że ten argument nie tylko nie ma potwierdzenia w faktach (w krajach gdzie broni jest mniej, mniej też jest ofiar jej użycia), ale nie wierzą w niego nawet jego propagatorzy. Okazało się bowiem, że na wspomnianym spotkaniu NRA zakazano uczestnikom nie tylko wnoszenia broni i amunicji do auli, ale nawet jej składowania w szatniach. A przecież zgodnie z teorią Cruza, wpuszczenie na salę uzbrojonych, porządnych Amerykanów uczyniłoby konferencję jednym z najbezpieczniejszych miejsc w kraju.
Teoria o „dobrym człowieku z bronią” nie sprawdziła się też ani w Buffalo, ani w Uvalde. W tym pierwszym wypadku napastnika próbował powstrzymać uzbrojony ochroniarz, a przy okazji emerytowany policjant. Nie miał jednak szans w starciu z przeciwnikiem uzbrojonym w karabin półautomatyczny, a dodatkowo ubranym w kamizelkę kuloodporną. Zginął w wymianie ognia.
W Uvalde z kolei, chociaż uzbrojeni policjanci przybyli na miejsce po zaledwie czterech minutach od wezwania, wszystko wskazuje na to, że po tym, jak zostali ostrzelani, przez kolejną godzinę oczekiwali na przybycie jednostek specjalnych. Dopiero one weszły do szkoły, aby unieszkodliwić napastnika. Jeśli nawet policjanci – mimo przewagi liczebnej – nie byli w stanie powstrzymać dobrze uzbrojonego mordercy, to jak mają tego dokonywać zwykli ludzie? Nawiasem mówiąc,
bardzo prawdopodobne, że właśnie tego opóźnienia w interwencji uchwycą się obrońcy prawa do posiadania broni – krytyka spadnie na wybranych funkcjonariuszy, a nie na fakt, że 18-latek miał ze sobą dwa karabiny szturmowe. Dlaczego 18-latek może bez problemu kupić taką broń?
Takie pytania powinni kierować pod adresem NRA i jego stronników przede wszystkim wyborcy Partii Republikańskiej. Nie zrobią tego jednak. Z różnych powodów. Część utożsamia prawo do posiadania broni z wolnością i sądzi, że strzelaniny to po prostu koszt, jaki w imię owej wolności warto ponieść. Inni obawiają się, że celem rządu jest całkowite odebranie im broni, mimo że chodzi przede wszystkim o lepszą kontrolę tego, kto i jaką broń kupuje. Jeszcze inni święcie wierzą, że walczą o swoje bezwzględne prawo gwarantowane Konstytucją.
Choć 2. poprawka rzeczywiście mówi, że „prawo obywateli do posiadania i noszenia broni nie może być naruszone”, to wcześniejsze zdanie – o „dobrze zorganizowanej milicji” – wyraźnie wskazuje, że odnosi się do prawa zbiorowości, wspólnej obrony kraju przed zagrożeniem zewnętrznym. Tak właśnie odczytywano 2. poprawkę przez blisko dwa stulecia – jeszcze w latach 60. i 70. Republikanie nie uważali, że Konstytucja daje każdemu prawo do posiadania domowego arsenału i paradowania z bronią półautomatyczną po ulicach miasta. Dopiero w latach 70. NRA z organizacji sportowej zmieniła się w polityczną, głoszącą, że jakakolwiek próba kontrolowania dostępu do broni palnej, jest zamachem na wolność Amerykanów.
A ilu Amerykanów chce zaostrzenia regulacji? Wyniki sondaży zależą od sposobu sformułowania problemu. Na ogólne pytanie czy prawa dotyczące broni powinny być bardziej surowe twierdząco odpowiada nieco ponad połowa ankietowanych, a różnice wśród elektoratów dwóch głównych partii są potężne (80 proc. Demokratów i 20 proc. Republikanów). Kiedy jednak pracownia badawcza Pew Research Center zapytała czy należy powstrzymać ludzi chorych psychicznie przed zakupem broni, za było 90 proc. Demokratów i aż 85 proc. Republikanów.
Powszechną weryfikację kupujących (tzw. background checks) – także w wypadku sprzedaży prywatnej czy na targach – popiera 9 na 10 Demokratów, ale też 7 na 10 Republikanów.
Zdecydowana większość Amerykanów (ponad 60 proc.), w tym 40 proc. Republikanów, chce też wprowadzenia zakazu sprzedaży broni szturmowej w rodzaju półautomatycznych karabinów AR-15 i pojemnych magazynków, czyli broni wzorowanej na wojskowej, która – co oczywiste – nie służy ani do polowań, ani do obrony własnej, tylko do szybkiego zabijania wielu ludzi. Broni tego typu użyto zarówno w Uvalde, jak i w wielu poprzednich masowych strzelaninach – w liceum Stonemana Douglasa na Florydzie w roku 2018 (17 ofiar) czy w podstawówce Sandy Hook w Connecticut, gdzie w roku 2012 dwudziestolatek zamordował 20 przedszkolaków i sześcioro dorosłych.
Zakaz taki już kiedyś obowiązywał. W 1994 roku administracja Billa Clintona (przy wsparciu byłych prezydentów: Demokraty Jimmy’ego Cartera, ale też Republikanów, Geralda Forda i Ronalda Reagana zdołała przepchnąć przez Kongres dziesięcioletni zakaz produkcji, sprzedaży i posiadania takiej broni (chyba, że miało się ją już wcześniej). Choć zakaz nie miał większego wpływu na ogólne statystyki przestępstw z użyciem broni, przełożył się na mniejszą liczbę masowych strzelanin. Kiedy w 2004 roku przestał obowiązywać (administracja George’a W. Busha nie chciała go bowiem przedłużać), liczba – i śmiertelność – masowych strzelanin znacząco wzrosła.
Nie udało się nawet w 2012 roku, po masakrze w Sandy Hook, kiedy administracja Baracka Obamy spróbowała na nowo wprowadzić zakaz posiadania broni szturmowej i ograniczenie sprzedaży magazynków o wysokiej pojemności. Republikanie w Kongresie byli jednak nieugięci. Dlaczego? Dla wielu prawicowych wyborców dostęp do broni to najważniejsza i – obok aborcji – najbardziej mobilizująca kwestia. Dla tych konserwatystów jakiekolwiek, choćby najmniejsze ustępstwo w sprawie regulacji dostępu do broni, byłoby kapitulacją wobec znienawidzonych „liberałów”. A ich głosy są szczególnie ważne w partyjnych prawyborach, kiedy kandydaci ubiegają się o nominację swojego ugrupowania.
Każdy kandydat Partii Republikańskiej, który ogłosi chęć wprowadzenia regulacji dotyczących zakupu broni, może być pewien, że wyrośnie mu z prawej strony konkurent, który złoży obietnice dokładnie przeciwne.
I w prawyborach, gdzie frekwencja zwykle nie jest wysoka, ów konkurent ma szansę na sukces dzięki głosom zdeterminowanych posiadaczy broni. Senator z Dakoty Północnej Kevin Cramer, zapytany niedawno przez „New York Times” jak zachowaliby się jego wyborcy, gdyby poparł przepisy realnie wpływające na kontrolę dostępu do broni odpowiedział wprost, że większość „zapewne pozbawiłaby mnie stanowiska”.
Partia Republikańska skupia się na utrudnianiu kobietom dostępu do przerywania ciąży, utrudnianiu mniejszościom dostępu do głosowania, ale nieograniczony dostęp do broni palnej jest świętością.
Swoje robi też pogłębiająca się dyskfunkcjonalność amerykańskiego systemu politycznego. Kiedy do przegłosowania ustawy w Senacie potrzeba aż 60 głosów, mniejszość 41 senatorów może skutecznie blokować jakiekolwiek pomysły legislacyjne – choćby i najpopularniejsze, popierane przez większość obywateli i większość członków Izby Reprezentantów. Specyficzny sposób wyboru senatorów – po dwóch z każdego stanu niezależnie od jego liczebności – sprawia, że „blokująca” grupa senatorów może reprezentować niewielką mniejszość mieszkańców kraju.
Co to oznacza? Dopóki znaczna część wyborców Partii Republikańskiej nie zdecyduje się w wyborach wesprzeć kandydatów popierających nowe regulacje lub masowo wyborów nie zbojkotuje, na żadne prawdziwe reformy w tej dziedzinie nie ma szans. Czeka nas ten sam chocholi taniec, co zawsze – Demokraci będą mówić o reformie i proponować rozwiązania prawne, Republikanie gniewnie bronić „swobód porządnych obywateli”, a kolejna szokująca strzelanina będzie tylko kwestią czasu.
Historyk, doktor nauk politycznych, amerykanista, tłumacz, pisarz. Autor książki „Rozkład. O niedemokracji w Ameryce”. Z Łukaszem Pawłowskim prowadzi „Podkast amerykański"
Historyk, doktor nauk politycznych, amerykanista, tłumacz, pisarz. Autor książki „Rozkład. O niedemokracji w Ameryce”. Z Łukaszem Pawłowskim prowadzi „Podkast amerykański"
Publicysta, doktor socjologii, doradca polityczny. Wspólnie z Piotrem Tarczyńskim prowadzi „Podkast amerykański” [https://www.facebook.com/podkastamerykanski]. Autor książki „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS” [2020]. Dawniej sekretarz redakcji tygodnika „Kultura Liberalna”.
Publicysta, doktor socjologii, doradca polityczny. Wspólnie z Piotrem Tarczyńskim prowadzi „Podkast amerykański” [https://www.facebook.com/podkastamerykanski]. Autor książki „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS” [2020]. Dawniej sekretarz redakcji tygodnika „Kultura Liberalna”.
Komentarze