0:000:00

0:00

Premier Mateusz Morawiecki w wygłoszonym w Sejmie 19 listopada exposé mówił wielokrotnie o normalności. Jego rząd - w odróżnieniu od poprzednich rządów III RP - ma sprawić, żeby w Polsce było “normalnie”. “Normalność+” - ucieszyły się prorządowe media.

Słowo “normalność” jest wygodnym wytrychem: każdy chce, żeby było normalnie, a Polacy - jak zaraz zobaczymy - mają długą tradycję narzekania, że Polska nie jest „normalnym krajem”. Z tej diagnozy zapewne wyszli autorzy exposé premiera.

Z drugiej strony — różni ludzie za “normalne” uważają różne rzeczy. Czym innym jest normalność dla konserwatystów, czym innym dla liberałów, a czym innym dla lewicy.

Co jest normalne dla Morawieckiego?

Normalność vs "ideologiczna ręka"

“Tam, gdzie ktoś będzie próbował rozgrywać wolność przeciwko tradycji, staniemy na straży pojednania tych dwóch wartości. Nie ma naszej zgody na eksperymenty społeczne i rewolucje ideologiczne. Stawką jest przyszłość naszych dzieci i przyszłość ta powinna spoczywać w rękach rodziców, bo to jest normalność" - ostrzegał Morawiecki. I grzmiał:

"Dzieci są nietykalne. Kto podniesie na nie rękę, tę ideologiczną rękę, ten podnosi rękę na całą wspólnotę. Kto chce dzieci zatruć ideologią, odgrodzić od rodziców, kto chce rozbić więzi rodzinne, kto chce bez zaproszenia wejść do szkół i pisać ideologiczne podręczniki, ten podkłada pod Polskę ładunek wybuchowy, ten chce wywołać w Polsce wojnę kulturową".

Ale uspokajał: "Nie będzie tej wojny, nie dopuszczę do niej, a jeśli znajdą się tacy, którzy ją wywołają, to my ją wygramy, wygra ją rodzina, bo rodzina to wartość arcypolska”.

“Normalność” jest zatem konserwatywna — mówiąc o ideologii, premier ma zapewne na myśli “ideologię gender”, którą bezustannie wyklinają biskupi i prawicowi politycy.

W praktyce “normalność” oznacza odrzucenie dużej części płynących do Polski z Zachodu wzorców. Tej normalności zagraża nawet otwartość na obcy kapitał i inwestycje zza granicy.

“Jak w pierwszej kadencji, będziemy na warunkach rynkowych repolonizować, bo im więcej polskich firm, tym więcej wolności i dobrobytu, tym więcej normalności” - mówił Morawiecki.

Równocześnie jednak w exposé przez "normalność" Morawiecki rozumiał sprawy, z którymi prawie każdy mógłby się zgodzić. Mówił więc np. o sprawnie działającej administracji, sądach, w których sprawy nie ciągną się latami oraz mieszkaniach dostępnych dla przeciętnych ludzi. “Normalność” oznacza także równość płac mężczyzn i kobiet, którzy wykonują tę samą pracę. Zacytujmy:

“Równość w miejscu pracy jest wartością, o którą będziemy mocno zabiegać. Bo jeśli za taką samą pracę nasze mamy, żony, córki dostają niższe wynagrodzenie niż mężczyźni, to nie jest to normalne. Będziemy dążyć do sprawiedliwej zasady: taka sama płaca, za taką samą pracę”.

Jak jednak PiS zamierza te cele zrealizować - nie wyjaśnił. Wytknął mu to zresztą w przemówieniu po exposé zarówno jeden z liderów lewicy Adrian Zandberg, jak i przewodniczący PO Grzegorz Schetyna.

Przeczytaj także:

Marzenie Polaków: żeby było normalnie

“Mówimy o Polsce. Tam nic i nigdy nie jest normalne” — mówi jeden z bohaterów powieści Andrzeja Sapkowskiego “Lux perpetua”, której akcja toczy się w średniowieczu.

Główny motyw przemówienia premiera został wybrany sprytnie - w istocie już od pokoleń Polacy wyrażali często przekonanie, że Polska, w której żyją, nie jest “normalnym krajem”. Punktem odniesienia pozostawał oczywiście Zachód — to na Zachodzie było “normalnie”, ewentualnie przed wojną.

Był to jeden z przewodnich motywów narzekań na Polskę w czasach PRL. Np. Stefan Kisielewski, pisarz i publicysta, dysydent w PRL, w dzienniku pod datą 5 października 1968 roku, porównywał Polskę międzywojenną — którą pamiętał doskonale — z PRL czasów Władysława Gomułki. Kisielewski pisał:

“Otóż Polska przedwojenna była niejednolita, pełna dysproporcji, konfliktów, nieraz ubóstwa, rządzona niezbyt dobrze, z elitą władzy dość przypadkową. Niemniej jednak był to kraj normalny, w żaden sposób nie można by go określić jako dom wariatów. Natomiast Polska dzisiejsza to niewątpliwy i klasyczny dom wariatów: to wszystko, co w Rosji jest tragiczne czy dramatyczne, tu jest tylko operetkowe.

Kraj z tajemniczą, nikomu nie znaną »elitą« na górze, rządzony w myśl doktryny, którą mało kto podziela, z prawami dziwacznymi i zawile sformułowanymi, egzystujący od przypadku do przypadku, w dużym stopniu dzięki korupcji i łamaniu tegoż prawa, nieinformowany o niczym i mający wszystko w dupie, ale za to kierujący się węchem i siódmym zmysłem, kraj, gdzie wszyscy boją się czegoś nie nazwanego, nikt natomiast nie boi się oszukiwać i naciągać, wiedząc doskonale, że bez tego nie można by żyć, kraj, gdzie nikt nie wierzy w marksizm, a partia marksistowska ma dwa miliony członków — etc., etc. Jak z domu wariatów wyłonić się ma normalny naród?!”

“Polskość to nienormalność” — miał napisać kiedyś Donald Tusk w cytacie z 1987 roku chętnie przywoływanym dziś przez prawicę (ale zmanipulowanym, bo wyjętym z kontekstu).

„Jest jakiś tragiczny rozziew w polskości – między wyobrażeniem a spełnieniem, planem a realizacją” — pisał Tusk. “Staję się nienormalny, wypełniony do granic polskością, i tam, gdzie inni mówią człowiek, ja mówię Polak; gdzie inni mówią kultura, cywilizacja i pieniądz, ja krzyczę Bóg, Honor i Ojczyzna (wszystko koniecznie dużą literą); kiedy inni budują, kochają się i umierają, my walczymy, powstajemy i giniemy”.

Podobne cytaty z czasów PRL można bardzo długo przytaczać. “Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie” - śpiewał zespół Tilt w piosence, która zadebiutowała w czerwcu 1989. W 2007 roku stało się to hasłem ówczesnej kampanii PO, która chciała pokazać pierwsze rządy PiS (2005-2007), pełne afer i awantur, jako patologiczny epizod.

“Normalność” według PiS

W latach 90. “normalność” oznaczała “powrót do Europy”, o którym bardzo chętnie mówili wtedy politycy wszystkich liczących się ugrupowań - od SLD po partie centroprawicy. W praktyce oznaczało to przejmowanie zachodnich norm, czasem całkiem dosłowne - w okresie poprzedzającym wejście Polski do Unii Europejskiej nasz parlament przyjmował taśmowo unijne regulacje prawne. Za całą tą retoryką stało przekonanie, że Polska zawsze była duchowo w Europie i tylko fatalna historia - rozbiory i komunizm - przesunęły ją w stronę wschodu, do rosyjskiej, a potem do zachodniej strefy wpływów.

PiS to pojęcie normalności radykalnie przedefiniował. “Normalne” nie jest już to, co na Zachodzie. Przeciwnie, stamtąd idzie do Polski “ideologia” - gender, geje, edukacja seksualna, ale także wyzysk Polaków ze strony zachodnich firm. To polski konserwatyzm określa, co jest “normalne”. Zachód może był kiedyś normalny, ale przestał. “To my jesteśmy partią zachodnią, a nie Platforma” - mówił Jarosław Kaczyński już w 2014 r. Zachód się zdegenerował, to Polska rządzona przez PiS jest prawdziwym Zachodem - takie wątki nieustannie pojawiają się w retoryce PiS oraz popierających go mediów.

O tak rozumianej “normalności” Morawiecki mówił już w czasie kampanii wyborczej do Sejmu w 2019 roku. “Normalność” definiował wówczas podczas spotkania w Brzegu we wrześniu:

„PiS po angielsku to pokój. Jesteśmy partią spokoju, normalności. Pamiętajcie, normalność jest wtedy, kiedy rodziny mogą normalnie żyć, spokojnie mogą żyć. Nie tylko od pierwszego do pierwszego”.

“OKO.press czuje się w obowiązku przypomnieć wyborcom, że jest to całkowita nieprawda. Rządy PiS były jak najdalsze od normalności i spokoju” - ocenialiśmy wówczas tę wypowiedź premiera.

Warto pamiętać, że mówienie o “normalności” oznacza równocześnie napiętnowanie tego, co mówiący uważa za “nienormalne”. Normalność nie istnieje bez nienormalności. Mówiąc o tym, że PiS zapewnia normalność, premier równocześnie wskazuje palcem wszystkich dewiantów i nienormalnych - dla których w Polsce PiS miejsca nie będzie.

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze