0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Agata KubisAgata Kubis

Piotr Pacewicz, OKO.press: Zacznijmy od zestawienia zdjęć, jakie opublikowałaś na FB.

Monika Auch-Szkoda*: Patrząc na te dziewczynki widzę moje córki. Są w podobnym wieku. Mogłyby spotkać się w przedszkolu i szkole. Te dzieci powinny się uczyć, a nie umierać z głodu i zimna na polsko-białoruskiej granicy. Jazydzi nie mają gdzie wracać. To zdjęcie mam wciąż przed oczami.

Tak mówiłaś na wiecu pod budynkiem Straży Granicznej, jaki zwołałyście w piątek 1 października. I gdzie zabrała także głos Emilia, twoja siedmioletnia córka. Skąd wiadomo, że te dzieci ze zdjęcia to Jazydki? Jazydzi to grupa Kurdów z pólnocnego Iraku, wyznawcy synkretycznej religii, w której jest miejsce i dla Mojżesza, i Mahometa jako proroków, a Jezus jest jednym z siedmiu aniołów skierowanych przez Boga do opieki nad światem. Inny z aniołów został zesłany do piekła, ale ugasił je swoimi łzami. Jazydzi wierzą więc, że piekła nie ma.

Państwo islamskie zgotowało im piekło dokonując w 2014 roku ludobójstwa w mieście Sindżar, zabijając, grzebiąc żywcem, porywając dziewczynki jako niewolnice seksualne. Laureatka pokojowej Nagrody Nobla z 2018 roku Nadia Murad jest jest jedną z nich, uciekła z rąk ISIS.

A ty wierzysz w piekło?

Nie, w niebo też nie. Jestem agnostyczką. Pochodzę z katolickiej, drobnomieszczańskiej rodziny, miałam niedzielne sukieneczki i chodziłam na obiadki do babci i się ładnie uśmiechałam. Teraz mama żartuje, że znowu coś nabroiłam, a jak moje dzieci przeklinają, mówi, że nie umiała mnie dobrze wychować i takie są skutki.

O tej grupie 32 uchodźców przeczytałam na Twitterze, potem Kurdystan.Info dotarł do członka którejś z rodzin i stąd wiadomo, że to grupa Jazydów z Sindżaru. Przerażające, że nawet takim ludziom nie możemy zapewnić wsparcia.

Mam dużo tematów, cegiełek, które mnie poruszają do działania. Sądy, ataki na media, osoby z niepełnosprawnościami, prawa kobiet oczywiście, ale widok tych dwóch dziewczynek mnie rozwalił. Jeśli Polska je zmusi do powrotu, to czeka je straszny los. To mi się po prostu w głowie nie mieści.

We wszystkich sprawach, którymi się zajmowałam jako aktywistka, można coś zrobić, zorganizować pomoc dla kobiet przerywających ciążę, zbiórkę na Centrum Praw Kobiet, wsparcie osób z niepełnosprawnościami. I to nas napędza, żeby budować oddolne struktury, ale w tym wypadku nie mamy żadnych możliwości.

Ta bezsilność jest przerażająca.

Moje wystąpienie na proteście było trochę słabe, bo zwykle używam argumentów, zawsze jestem merytorycznie przygotowana, tym razem pozwoliłam sobie na totalny pojazd po emocjach, taki przejaw bezsilności. Uderzenie w strunę, która ruszy ludzi u władzy. Ktoś może powiedzieć: o, protest z dziećmi, wykorzystujecie dzieci.

Przeczytaj także:

Dlaczego skupiłaś się na Jazydach? W Polsce mało o nich wiemy.

Hej, to szkoła średnia, zdawałam maturę z wiedzy o społeczeństwie. Z koleżankami aktywistkami półtora roku temu protestowałyśmy także przeciwko temu, co z kolei Turcja robi Kurdom.

Mamy kryzys migracyjny, o tym się mówi od lat w kontekście kryzysów zbrojnych, wojen w Azji, w Afryce, a także zmian klimatu. Rząd powinien już dawno przygotowywać system, który odpowie na ten kryzys, Unia Europejska powinna też być przygotowana.

A mają jedną propozycję: wypierdalać.

A jeżeli chodzi o Irakijczyków, czy Afgańczyków, którzy docierają na polską granicę, to przecież my jesteśmy odpowiedzialni za sytuację w ich krajach, nasze wojska tam były, jesteśmy im winni pomoc. I mamy zasoby, żeby pomóc. Walczymy z ujemnym przyrostem naturalnym, potrzebujemy ludzi do pracy, Polska się wyludnia.

Wydajemy miliardy na TVP, na termy i uczelnie Rydzyka, ten płot na granicy ma kosztować kolejne miliardy. Zamiast budować płot, można zbudować ośrodki. Uchodźcy, których było stać, żeby uciec to najczęściej ludzie wykształceni. Z naszej perspektywy, to byłoby wręcz opłacalne, wziąć tych ludzi jak najszybciej, żeby mieli jak najmniejsze traumy, zapewnić im godziwe warunki, pracę i korzystać z nich, jako płatników podatków.

Emilia: mama idzie, bo nie chce, żeby tak było, jak jest

Emilko, twoja mama często zabiera cię na protesty. Nie nudzisz się?

Emilia [siedzi na kolanach Moniki, rozmawiamy na Skypie]: No bo nie możemy zostać same w domu, ja bym mogła, ale Ewa [młodsza siostra Emilki] nie może. Dla mnie jest po prostu (wzrusza ramionami).

Monika: Trochę się przyzwyczaiłaś, co? Ustalamy zawsze, że mama to odpracuje, że potem pójdziemy na plac zabaw, albo do muzeum.

E: Wczoraj tak nie było. Jak dla mnie, te protesty są takie, że jedni wolą tak, a drudzy nie. My chcemy chodzić tam, a my nie chcemy, bo tam jest nudno - są dwie drogi. I oni tak jakby się dzielą. No, co by tu powiedzieć? Powinni się łączyć, nie trzeba się dzielić.

Pamiętasz co mówiłaś na tym wiecu?

E: Tak. Mówiłam, że ci, co nie chcą się dzielić rzeczami takimi niepotrzebnymi, są samolubni. Należy się z uchodźcami dzielić tym, co się ma. No tym, co nie jest potrzebne.

M: A jak jest potrzebne to chyba też, bo mamy wszystkiego za dużo.

E: Jak jest za dużo, to też.

A ci uchodźcy? Dlaczego ich bronicie?

E: No bo niektórzy idą do lasu, tam są zwierzęta, które mogą też ich zabić. I niektórzy z nich mają dzieci, a dzieci to nasze w sumie następne pokolenie i ono może to uratować, co się dzieje na świecie.

Chodzi mi o to, że może się uda w przyszłości zrobić coś, z tym, jak to się nazywa mamo, globalne...

M: ...ocieplenie. Emilia jest przerażona kryzysem klimatycznym. Dostajemy często w domu reprymendę, że nie oszczędzamy wody albo prądu.

E: A te dzieci uchodźców mają bóle od różnych chorób, aż upadają, na ziemię upadają, tak mi się wydaje. Że mleczne zęby im nawet wypadają nie dlatego, żeby już były stałe, tylko wypadają i się tak ruszają, bo mogą mieć choroby. Tam jest zimno, nie mają jedzenia.

Mama mówiła, że niektórzy uchodźcy idą do ośrodka, a niektórzy nie, to jest straszliwe. Oni idą i mają chociaż miejsce, nie jest im zimno, nie ma dzikich zwierząt, które mogą ich zabić, tylko są w takim jakby domu...

M: ...ośrodku...

E: ... a reszta nie. I to jest nie w porządku, o tym trzeba pamiętać, też o wilkach, dzikach. W sumie tam są też małe dzieci, które mogą się bać.

Strażnicy, którzy przepędzają uchodźców mają czasem psy.

E: No, a jeśli są wilczury, to straszne jest. Ja bym się bała.

Emilio, a jak ty to rozumiesz? Po co mama organizuje te protesty?

E Z mojego punktu jest tak, że mama idzie gdzieś ze mną, żeby pomóc innym, bo nie chce, żeby tak było, jak jest.

Na przykład, żeby uchodźcy byli, niektórzy w lesie, a niektórzy w ośrodkach. Nawet kiedyś mówiłam, niedawno chyba, już nie pamiętam, że czasami ich zastrzelają.

M: Uchodźcy uciekają przed wojną.

Niewiele dorosłych robi to, co twoja mama.

E: Ale dosyć sporo, sporo ich było [na demonstracji].

Kilkadziesiąt osób, nie tak dużo.

E: Ale jeszcze dochodzili.

Czyli twoja mama nie jest aż tak wyjątkowa?

E: Dla innych to w sumie tak, może być wyjątkowa, bo najczęściej robi takie rzeczy, pomaga... dla innych raczej jest, dla mnie w sumie też.

A nie boisz się na tych protestach?

E: No, jest dużo policji. W sumie to tylko rozkazy, oni wykonują rozkazy. Normalnie sami może boją się ciemności?

Policjanci? Czy strażnicy?

E: No może się czegoś boją, co jest dla innych normalne. Prywatnie mogą się bać.

M: Niesamowite, broni policjantów dziecko!

E: Oni wykonują rozkazy.

M: Ale czy wolno wykonywać wszelkie rozkazy i polecenia, jak są złe?

E: A skąd oni wiedzą?

M: Dorośli ludzie nie wiedzą, co jest dobre, a co złe?

E: Albo im grożą.

M: Bicie ludzi jest dobre? No, Emilko, no właśnie.

Monika: Wszystko zaczyna się od świadomości moich przywilejów

A skąd ci się to wzięło, ten aktywizm?

Monika Auch-Szkoda: Jestem starą harcerką. Rocznik 1986, pierwszy, który szedł do gimnazjum, jako nastolatka robiłam akcje dla dzieciaków z domów dziecka, jak zostałam mamą to wspierałam fundację pomocy karmienia piersią, byłam dawczynią w banku mleka kobiecego. Jak widzę, że jest jakaś sprawa, to robię.

Ale czemu?

Może to rodzaj wrażliwości (śmiech).

Może rodzice coś zasugerowali?

Nie, to raczej ja zawsze się wyróżniałam. Rodzice zajmują się wydawaniem książek. W domu dużo się czytało, ja już mniej, nie ta generacja. Nie byłyśmy nigdy traktowane przedmiotowo, nawet na tych rodzinnych obiadkach niedzielnych, przy białym obrusiku poruszano poważne tematy, dzieci miały przestrzeń wypowiedzi. Siostrę mam jedną, ale też cioteczne rodzeństwo, z którym byłyśmy blisko. Jako najmłodsza zawsze byłam nieogarniętą pyzą, więc też mogłam sobie pozwolić na więcej, bo już moje rodzeństwo przetarło szlaki.

Rodzice są z córki dumni czy raczej zaniepokojeni?

Jedno i drugie. Ale bez przesady, ja zazwyczaj albo robię rzeczy zupełnie legalne, albo pracuję w czwartym szeregu, anonimowo, ze względu na to, że mam dzieci i nie mogę dać się aresztować. Poza tym niedobrze się czuję jako liderka, nie lubię przemawiać, występować, no, ostatecznie mogę, ale dużo mnie to kosztuje, żebym była z siebie zadowolona. Robię rzeczy, których nie widać.

Tak ulicznie zaczęłam działać, jak Emilia miała dwa lata z hakiem. Przez sześć lat siedziałyśmy w domu, jestem Matką Polką, dopiero od niedawna pracuję, w sumie też aktywistycznie, w organizacji społecznej. Ale Matka Polka może być aktywną feministką, dużo rodzin tak robi, a przy okazji uczymy dzieci postawy obywatelskiej.

Wychodziłam z założenia, że skoro już siedzę w domu, to jaka jest różnica, czy pójdę z dzieckiem do parku, czy pod Sejm?

Poza tym miałam czas, żeby np. moderować grupy. Nie oszukujmy się, opiekując się dziećmi, też trzeba mieć coś dla siebie. Kto ma iść na komisję sejmową, która jest o godzinie 12? Ludzie są w pracy, ja mogłam wziąć Emilkę w chustę i iść. A karmiąc dziecko, można na telefonie czytać projekty ustaw.

Ubarwienie przymusowego macierzyństwa.

Nie, nie przymusowego, to była moja decyzja. Nie chcieliśmy za wcześnie dzieci wysyłać do placówek, tak ustaliliśmy z Rafałem, to także był wybór feministyczny. Przy większych akcjach bez wsparcia męża by się nie dało. Czasem musi wziąć wolne, żebym mogła iść na protest, czy żeby mnie wozić, jak organizowałyśmy duże demonstracje.

„Czarny piątek” 23 marca 2018 udało nam się zorganizować w trzy dni, m.in. rozstawiając nagłośnienie, na co dostałyśmy błogosławieństwo policji, po takiej super odprawie w Pałacu Mostowskich. 8 marca odsłaniałyśmy pomnik Polki walczącej na rondzie Dmowskiego, potem były przepychanki, czy będą głosować w Sejmie tamten projekt Kai Godek "Zatrzymać aborcję", czy nie będą. Więc zorganizowałyśmy marsz, który zaczął się pod Sejmem, a skończył na Nowogrodzkiej. To jedno z wydarzeń, które współprowadziłam. Mam też sukcesy w krawiectwie opozycyjnym - z dzieckiem w nosidle uszyłam tęczową sektorówkę 9 na 13.

To taka długa flaga, która płynie ulicą razem z manifestacją.

Robiłyśmy ją dla studentów na 11 listopada 2018, wywiesili na budynku przy moście Poniatowskiego, ale ponieważ Duda uczestniczył w Marszu Niepodległości, więc policja ją zaraz ściągnęła. Tak, mam za sobą wielkoformatowe produkcje, dumna też jestem z tęczy na Krakowskim Przedmieściu.

Po zatrzymaniu Margot w sierpniu 2020 środowiska nacjonalistyczne organizowały pod bramą Uniwersytetu Warszawskiego pikietę anty-LGBT, co mnie strasznie poruszyło, także ze względu na miejsce, nie mogłam przestać o tym myśleć. Postanowiłam, że zrobimy jakąś dekorację LGBT. To było po Bożym Ciele, najpierw miałam pomysł, żeby zrobić tęczową kapliczkę, w końcu wymyśliłam ten proszek.

Zwerbowałam znajomych. O godzinie 14:00 już wszędzie stały suki, ale stwierdziliśmy, że trudno, raz się żyje i na oczach policji rozsypałyśmy 6 kg kolorowego proszku, tworząc na Krakowskim Przedmieściu ogromną tęczę. Podchwyciły to media, ośmielając osoby, które miały potem przyjść. Baliśmy się, że naziole mogą polować na te dzieciaki, ale miasto Warszawa stanęło na wysokości zadania, nasze radne wynegocjowały z policją, że odeskortuje demonstrantów, policjanci weszli z młodzieżą do metra i jeszcze pojechali do centrum, żeby wszyscy się spokojnie rozeszli, co było super.

Nasze radne?

Takie rzeczy są możliwe tylko wtedy, kiedy się nie napinamy i współpracujemy z różnymi środowiskami. Radne z PO są akurat fantastyczne, robią świetne rzeczy, mimo że należą do fatalnej partii. Ja się przyjaźnię z osobami z różnych środowisk.

Opowiadasz trochę jak o podchodach, czy grach terenowych.

Nie, nie. To jest męczące, powoduje wypalenie, jest frustrujące, rodzi dużo złych emocji i żalu, że zaniedbuję dzieci. Ale z drugiej strony jak już je sprowadziliśmy na świat, to fajnie byłoby zadbać, żeby świat był w miarę przyjazny i żeby sobie jako rodzice móc popatrzeć w oczy w lustrze.

Jestem aktywistką singielką, nie związaną z jednym środowiskiem. Przez lata współtworzyłam Warszawski Strajk Kobiet, teraz jest mi z nimi nie zawsze po drodze, tworzyłam komitet społeczny „Jesteśmy”, który wspiera osoby z niepełnosprawnościami, też nam się to trochę rozeszło, bo robiłam to z Kasią Kotulą i Hanią Kustą, ale Kasia jest teraz zapracowaną posłanką, a Hanka działa w rybnickiej Radzie Kobiet i jest w radzie fundacji Strajku Kobiet.

Protest osób z niepełnosprawnościami wspierałyśmy też na spontanie, wkurwiłyśmy się, kiedy prezydent zaczął się dopytywać, no i jakie są te wasze postulaty, wiedząc, że osoby w Sejmie skupią się na swoich. Przez noc przeleciałyśmy strony organizacji i zebrałyśmy długą listę żądań kilku środowisk osób z niepełnosprawnościami. To zwykle są właśnie spontaniczne decyzje, że coś się dzieje i się wkurwiam. Oczywiście potem wszystko odreagowuję. Musiałam nawet zaliczyć terapię.

Czyli jesteś taką odruchową buntowniczką.

Jestem też człowiekiem akcji, kiedy coś się dzieje, to mnie to napędza. A największą satysfakcję mam, jak coś zrobię i nikt nie wie, że to ja współorganizowałam, albo że to było moim pomysłem i usłyszę od ludzi, że wydarzyło się coś zajebistego.

Jest jeszcze coś. Widzisz, chodzi o to, że ja mam czas, mam zasoby, jestem osobą uprzywilejowaną, wszystko chyba zaczyna się od świadomości tych przywilejów, mam wspierającego partnera, mam gdzie mieszkać, mam za co żyć, mam fantastyczne dzieci... Więc mogę sobie pozwolić, żeby powiedzieć w imieniu osób, które nie mają takich możliwości, że coś jest na świecie nie tak.

Poczucie zobowiązania podszyte poczuciem winy?

Może to jest zaburzenie, ale wiele moich przyjaciółek funkcjonuje w ten sposób, nie jestem sama.

Interweniowałaś w Sejmie w sprawie nieprzestrzegania standardów okołoporodowych. Miałaś jakieś własne traumy?

Widzisz, znowu! Miałam fantastyczne porody w Domu Narodzin na Żelaznej [klinika położnicza nagradzana w akcji "Rodzić po ludzku" - red.], ze wsparciem partnera. I dlatego raport NIK o łamaniu standardów okołoporodowych niesamowicie mną wstrząsnął. Moje porody były zadbane, moje dzieci są zadbane, u mnie jest wszystko okej. Ja to niesamowicie doceniam, ale przecież wszyscy powinni tak mieć. To kwestia sprawiedliwości społecznej. Dlatego byłam strasznie wkurwiona, jak zaczęli likwidować te standardy, przede wszystkim przy ciążach powikłanych.

Rafał: Mam wyjebane na politykę

Jak patrzysz na to, co robi Monika?

Rafał Auch-Szkoda: Wychodzi na ulice i drze japę, zamiast rzucać kamieniami. Jak są jakieś grube akcje, to zastanawiam się, czy jej policja nie zgarnie. A tak na serio, od sześciu lat, kiedy rządzi PiS, mam totalnie wyjebane na politykę, kompletnie staram się nie interesować. Jak dziewczyny robią akcję, to spoko, jak jest 8 marca, to biorę wolne z pracy, żeby zająć się dziećmi, bo Monika idzie protestować.

Ona żyje polityką, a ty?

Wiem, tyle, co ona mi powie.

Jakby miała jakiś zawód, którym się nie interesujesz?

Są okresy, że co drugi, trzeci dzień wychodzi na protesty. Jak do pracy. Ojciec mnie ostatnio zapytał: a co ty nie w domu? Żona nie protestuje? I jakoś nie ma specjalnego szumu w rodzinie. Jedynie to strach przed tą pojebaną policją, czy Monika nie zostanie spałowana.

Monika to Matka Polka, kilka lat z dziećmi w domu, a przy tym feministka.

Można powiedzieć, że ja też jestem feministką. Nie chodzi o godność kobiety, tylko po prostu o godność człowieka, która jest naruszana, nie ma zgody na takie metody! Tylko działania dziewczyn są bezcelowe, większych rezultatów nie przynoszą. Ale ja się nie wtrącam. Jak dla mnie potrzebne byłyby środki bardziej radykalne, ale te kwestie pozostawiam Monice. A że ją popieram, to inna historia.

Monika: Minęło pięć lat i jesteśmy w jeszcze większej dupie

Coś wspomniałaś o Strajku Kobiet?

Monika: To trudny dla mnie temat. Ostatnie większe wydarzenie, które współorganizowałam z Warszawskim Strajkiem Kobiet to był wiec pod MEN z tabliczkami „Czarnek idź do diabła”. Ale jesienią 2020 Strajk zaczął działać w emocjach, po wielkich protestach kobiet zaczęło się stawianie ultimatów, deklaracji bez pokrycia.

Nie stawia się ultimatum, jeżeli nie ma jak go zrealizować. Ja to akurat mam przećwiczone, bo moje dzieci mi regularnie stawiają ultimata i zazwyczaj mogę się pośmiać albo powiedzieć ok, no dawaj, sprawdzam. To było dla mnie trudne, ponieważ ilość serducha, które włożyłam w działania WSK była ogromna. Doszły też po prostu zadawnione konflikty personalne, jak to w ruchu.

Na fali buntu po wyroku tzw. TK pojawiła się masa ludzi, którzy chcieli działać i było kim robić po prostu.

To taki moment, kiedy łatwo komuś powiedzieć nie jesteś mile widziana. Oczywiście upraszczam, to było bardziej skomplikowane.

Na ulicy dzieją się różne rzeczy, mamy ten sam cel, tylko nie zawsze ten sam pomysł.

Cały czas szukam tego swojego miejsca. Dlatego właśnie zupełnie spontanicznie z koleżankami z dzielnicy zorganizowałyśmy 1 października protest pod siedzibą Straży Granicznej, a po nas był kolejny, który robiła inna grupa. Jestem z nas dumna, bo sieciujemy się, wykorzystujemy kontakty, żeby robić ważne rzeczy.

Czyli obywatelski sukces.

Tu nie ma szczęśliwych momentów, no nie ma. Jako feministki nie mamy się z czego cieszyć. I właśnie wypada - o jejku, to jest najbardziej creepy - piąta rocznica pierwszego Strajku Kobiet. To dla mnie czysty patos, totalnie tego nie czuję. No kurwa, rocznica protestu?! Bum, róbmy z siebie kombatantki.

Minęło sześć lat PiS i jesteśmy w jeszcze większej dupie. Możemy mówić o raportach, o protestach, o wsparciu. Wszystko super. Obchodzimy albo łamiemy prawo, pokazujemy, że nie ma naszej zgody.

Tylko pomyślmy o dziewczynach, które są w niechcianej ciąży i zamiast iść do lekarza po receptę, wziąć tabletkę, czekają tydzień, dwa, trzy zanim tabletki dojdą z zagranicy, już zaczynają rzygać, ich ciało się zmienia. Są coraz bardziej rozwalone hormonalnie, bo jest różnica między wywołaniem poronienia w szóstym a dziewiątym tygodniu. Wiem, jak wyglądają ciąże, wiem jak wyglądają poronienia.

Ta cała nasza pomoc to nic innego jak po prostu trochę bezpieczniejsze podziemie aborcyjne. Owszem, zbieramy podpisy, robimy protesty. Ale przez te sześć lat przejebałyśmy prawa reprodukcyjne, przegraliśmy sądy, częściowo media, prawa LGBT i zazwyczaj dlatego, że czyjeś wielkie ego albo narcyzm czy interesy polityczne powodowały, że ktoś rozpieprzał dobrą akcję. Ludzie robią rzeczy, zaczyna się robić głośniej i nagle pojawiają się ci najmądrzejsi, same gwiazdy.

Piękny przykład to akcja Pawła Kasprzaka 18 lipca 2018 roku. Bardzo się z Pawłem lubimy mimo odmiennych poglądów i szanujemy, ale jego wjazd na teren Sejmu w bagażniku pewnej posłanki rozwalił cały plan wejścia aktywistów i aktywistek. Akcja była długo przygotowywana, zaplanowana, zaangażowałyśmy wielu polityków i polityczek. A tu nagle klops. I tak jest za każdym razem. Robimy strajk, robimy rzeczy, rozmawiamy z ludźmi, ludzie wychodzą w całej Polsce, są ogromne demonstracje. I co wtedy? Stawiamy ultimatum, a jak nie to obalimy rząd... I wszyscy się z nas śmieją.

To dotyczy i aktywistów, i aktywistek, i polityczek, i polityków opozycji, i dużych NGO-sów, bo trzeba odhaczyć projekt, bo trzeba się pokazać. Kiedy ja coś krytykuję, to część środowiska aktywistycznego mnie odrzuca. Ale jeśli w postmodernizmie stawiamy na liderów i liderki, to znaczy, że jest coś nie tak.

Nie zrozumiałem. Nie powinniśmy mieć liderek i liderów?

Najwięcej można zrobić, jak się po prostu robi. Protesty organizują różni ludzie. Fantastycznie jest wspierać ich parasolowo, udostępniać zasoby, które nam się nazbierały w organizacjach, w tych kolektywach różnych ulicznych. Ja szczekaczkę dostałam na urodziny od mamy, a to nie są tanie rzeczy.

Teraz jest o tyle lepiej, że Strajk ma kasę, KOD ma kasę, Obywatele RP mają kasę. Zawsze można zadzwonić do Stefka (imię zmienione -PP) i on przyjedzie z nagłośnieniem. Robimy z siebie trochę agencję eventową. Ja się w czymś takim nie odnajduję.

Uważam się za zawodową aktywistkę, ale to jest zupełnie inny rodzaj aktywizmu niż taki formalny, on wynika z impulsu, z tu i teraz, z odpowiedzi na to, co wyrabia rząd.

Wiem, że z jednej strony jest ważne, żeby się strukturyzować. Z drugiej strony każda organizacja ogranicza, bo z jednej strony wyręcza ludzi, którzy 'płacą' za czyste sumienie, a z drugiej strony, nie może się skupić na samym działaniu, bo musi też myśleć o własnym przetrwaniu.

* Monika Auch-Szkoda, aktywistka zaangażowana w działania na rzecz praw kobiet, osób z niepełnosprawnościami, mniejszości, edukacji i szeroko rozumianej sprawiedliwości społecznej. Współtworzyła Warszawski Strajk Kobiet, współpracuje z różnymi środowiskami i kolektywami. Warszawianka, absolwentka ISNS UW, zawodowo związana z trzecim sektorem. Żona, mama dwójki dzieci.

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze