Wybite szyby, pocięte opony i ślad po siekierze na masce. Tak zaczął się ostatni dyżur Medyków na Granicy – a skończył przedwcześnie, ze względów bezpieczeństwa. Ania, anestezjolożka: "Robimy coś dobrego, a doświadczamy przemocy i nie jesteśmy w stanie się przed nią bronić. Nie tak to powinno wyglądać”
"Z lasu wróciliśmy o drugiej w nocy. Dostaliśmy wezwanie do ośmiu, trzy z nich wymagały pomocy medycznej. Powiedzieli nam, że błąkali się po lesie od trzech tygodni, a zawracani na Białoruś byli piętnaście razy. Nie, nie wiem co się dalej z nimi stało. Udzieliliśmy im pomocy i zostawiliśmy" – relacjonował swój ostatni dyżur Grzegorz, ratownik z Krakowa, od początku zaangażowany w działania Medyków na Granicy. Dwie, może trzy godziny po powrocie z akcji nieznani sprawcy zdewastowali samochody ratowników i pielęgniarek w nocy z 13 na 14 listopada 2021.
"Weszliśmy do bazy, umyłem się, zrobiłem sobie herbatę. Napisałem jeszcze moim bliskim, że wszystko w porządku i poszedłem spać. O 07:00 rano obudził mnie Paweł: Grzesiek, zniszczyli nam samochody. Zaspany owinąłem się kołdrą, założyłem kapcie i zszedłem na dół. Zastałem krajobraz jak po bitwie".
Na podjeździe leżały resztki wybitych w samochodach szyb i porozbijanych lusterek. W autach przecięte opony i powgniatane karoserie – oberwało się też pojazdowi dokumentalistów towarzyszącym Medykom. Ktoś wysłał czytelny sygnał: "Wiemy, gdzie stacjonujecie, wiemy, co robicie i nie chcemy was tutaj".
Grzegorz: “To przykre, że ludzie tak łatwo dają sobą manipulować i nakręcać spiralę nienawiści. Ale musimy wziąć to na chłodno”.
Paweł: "W życiu się nie spodziewałem, że można coś takiego zrobić. Myślałem, że akcja z karetką to był wyjątek".
To Paweł pierwszy zobaczył, co się stało. Na co dzień pracuje jako ratownik w Biłgoraju, 400 km stąd. Przyjechał na swój pierwszy dyżur towarzyszyć Grzegorzowi i Ani.
"Akcja z karetką", o której wspomniał, miała miejsce 5 dni wcześniej. Gdy ekipa medyków wróciła z akcji ratującej ludzi w lesie, zastała karetkę ze spuszczonym powietrzem w 3 kołach. I trzech uzbrojonych ludzi w mundurach.
"Uzbrojony w broń długą mężczyzna w mundurze przebywał na zewnątrz. W środku znajdowała się umundurowana kobieta i kolejny umundurowany mężczyzna. Członkowie naszej grupy próbowali nawiązać kontakt z funkcjonariuszami — ci jednak nie odpowiedzieli na nasze »dzień dobry«. Nie przedstawili się. Na ich twarzach zobaczyliśmy jednak dyskretny uśmiech. Uzbrojony mężczyzna wsiadł do volkswagena. Wojskowy samochód odjechał" – relacjonowali wówczas dyżurujący medycy.
Czy ci sami ludzie mogli podjechać pod bazę i zniszczyć prywatne auta lekarzy, ratowników i pielęgniarek? A może odpowiadają za to podlascy nacjonaliści, którzy uaktywnili się w sieci, prowadząc kampanię nienawiści wobec uchodźców? Sprawą zajmuje się podlaska policja.
"Dyżur zawieszamy do odwołania" – to pierwsza decyzja, jaką podjęło kierownictwo Medyków wczesnym popołudniem z uwagi na bezpieczeństwo ekipy na dyżurze, chociaż wszyscy w bazie od rana mówili jasno: chcemy działać dalej.
Paweł: "Nie możemy się zniechęcać, bo wtedy damy ludziom takim jak ci ciche przyzwolenie, by dalej tak robili".
Grzegorz: "Powiedzieliśmy, że ogarniemy samochody, a jak będzie telefon, to jedziemy w las. Ale doszliśmy do wniosku, że kadra ma rację – wolę mieć siekierę na masce mojego Opla niż w głowie".
Po południu zaczęły docierać do niego wiadomości od bliskich, którzy zobaczyli w mediach, co się stało.
"Wracaj natychmiast" – prosiła dziewczyna Grzegorza. "Rozumiem, że się martwi. Jest przecież na drugim końcu Polski i nic nie może zrobić. Ale wytłumaczyłem jej i rodzinie, że jesteśmy bezpieczni" – mówił.
Za kilka godzin okaże się, że nocna interwencja, o której opowiadał nam wcześniej, była ostatnią akcją Medyków na Granicy. Chociaż gdyby nie dewastacja samochodów, pomoc mogliby nieść jeszcze do wtorku, 16 listopada. To wtedy ich działania w strefie przygranicznej przejmuje Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej.
Ostateczna decyzja zapadła pod wieczór: "Dyżur odwołany, kończymy działania Medyków dzień wcześniej". Za 24 godziny obowiązki Medyków przejmie PCPM, ale na granicy 24 godziny robią ogromną różnicę. W tym czasie można uratować jedną, kilka, a nawet kilkanaście osób.
Informacja przychodzi koło 23:00: Dwóch Syryjczyków, okolice Orli, wycieńczeni i wychłodzeni, nie mogą mówić. Aktywistki Fundacji Ocalenie zadzwoniły do Medyków. Powiedzieli im co robić do czasu przyjazdu karetki ze szpitala w Bielsku Podlaskim. Niewykluczone, że tego dnia medycy uratowali jeszcze dwa życia.
Była już baza to drewniany dom, ukryty z dala od głównej drogi. W środku duży stół, przy którym od rana trwały debaty, co dalej. Gdy decyzja już zapadła siadamy przy stole razem z Anią, by spokojnie porozmawiać. Ania jest anestezjolożką i podobnie jak Grzegorz, od początku angażuje się w działania Medyków. Obok stołu leży pudełko z napisem "szarlotka na granicę" i namalowanym serduszkiem – to prezent od taty Ani. A na stole ludzik LEGO – prezent od siostrzeńca.
"Ten ludzik to maszyna do wyciągania ludzi z lasu. Widzisz? Tu z tyłu ma chwytak. To bohater, który ratuje ludzi, żeby nie marzli i żeby nie było im smutno" – opowiada Ania. Jest tu piąty raz, a co dzień mieszka i pracuje w Warszawie. Do bazy przyjechała w sobotę 13 listopada wieczorem, w niedzielę miała przejąć dyżur.
"Każdy dyżur był inny, ale ten weekend pokazuje, na jak różne sytuacje musimy być przygotowani. Taka wisienka na torcie – i tak, kończymy nasz pobyt, ale wiemy, że warto było to zrobić. Uratowaliśmy dużo osób i to o tym musimy pamiętać”.
“Byłam na pierwszych dyżurach. To zupełnie inna medycyna niż ta, którą zajmujemy się na co dzień, bo warunki są zupełnie inne. Podczas normalnej interwencji, moglibyśmy powiedzieć – przy mnie możesz czuć się bezpiecznie, zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Tylko że tutaj wszystko znaczy coś zupełnie innego”.
“Wiesz, na początku nie wierzyłam, że ta akcja się uda. Ale zapisałam się od razu, nie miałam żadnych wątpliwości, że to jest po prostu dobre".
Przerywamy rozmowę na chwilę i idziemy do magazynu. Ania wpisuje skrupulatnie w Excel hurtowe ilości leków. Do tego karimaty, ubrania i plecaki – składowane w domku, który znajduje się tuż obok bazy. 120 maseczek jednorazowych, 2 opakowania węgla aktywnego 300 mg, 30 małych plecaków z żywnością, 33 pampersy. Tyle zapamiętałam, ale to tylko ułamek.
Wracamy do rozmowy: "Poświęcamy tu swój wolny czas, którego wcale nie ma tak dużo. Mamy świadomość, że nasza kadra jest na skraju sił, to wszystko kosztuje strasznie dużo energii. Dlatego potrzebne jest wsparcie z zewnątrz i ja to rozumiem".
Przez cały dzień nie było czasu na emocje – konsultacje z prawnikami, przesłuchania i składanie zeznań, przygotowywanie miejsca na przyjazd PCPM, wreszcie pakowanie. Pod wieczór dopytuję Anię, jak się z tym wszystkim czuje. Przez moment ciężko jej powiedzieć cokolwiek.
“Zastanawiam się, skąd te łzy. Cały dzień byliśmy skupieni na działaniu. Ale teraz wiem, że znowu czuję bezsilność. Nie mam w sobie żalu ani złości, tylko bezsilność. Że robimy coś dobrego, a doświadczamy przemocy i nie jesteśmy w stanie się przed nią bronić. Nie tak to powinno wyglądać”.
W poniedziałek zarząd Medyków na Granicy zwołał konferencję prasową w Supraślu na Podlasiu.
"Jesteśmy wykończeni w sensie psychicznym i fizycznym. Nasze rodziny też są przeciążone, więc to dobry moment, by przekazać działania komuś innemu" – mówił Jakub Sieczko, twórca grupy Medycy na Granicy.
"Mamy zobowiązania wobec ludzi, którzy są na tej granicy i potrzebują naszej pomocy. Kryzys się rozwija i potrzebna jest profesjonalizacja działań pomocowych. Wszystkie grupy, które zaczęły tu swoje działania, w tym my, organizowały się oddolnie. W tej chwili wchodzą większe organizacje – WOŚP, PAH, wreszcie PCK i PCPM. Przekazujemy im naszą wiedzę i doświadczenie, które tu zebraliśmy. Dla nich pomaganie jest pracą zawodową, a nie pracą w czasie wolnym".
Medyczny Zespół Ratunkowy Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej zaczyna swoje działania od wtorku, 16 listopada o 08:00 rano. Wesprze pomoc medyczną na granicy strefy objętej stanem wyjątkowym i, jak deklaruje, będzie pomagał wszystkim potrzebującym pomocy. Do tej pory PCPM działało w krajach takich jak Liban czy Etiopia. Po raz pierwszy ich wsparcie jest potrzebne w Polsce.
"Pamiętam, że rozpoczynając tę akcję, powiedziałem dziennikarzowi OKO.press, że jestem ostrożnym optymistą. Kończę tę akcję będąc nieostrożnym pesymistą. Trudne jest obserwowanie cierpienia, któremu można byłoby zapobiec. Naprawdę nie może być tak, że ciężarne kobiety błąkają się po lasach i padają na ziemię z wycieńczenia. Tylko kwestie polityczne blokują nas przed rozwiązaniem tego kryzysu" – stwierdził Jakub Sieczko.
Część z lekarzy, ratowników i pielęgniarek, którzy działali w grupie Medycy na Granicy, będzie działać nadal, jako wsparcie dla PCPM.
Grzegorz: "Zapisałem się już na ich dyżury. Z Medykami zrobiliśmy tu coś pięknego, chociaż boli mnie, że pomagamy komuś, a za dwa dni znów go spotykamy w tym lesie. Ta niemoc się na nas odbija, ale tak długo, jak mam siłę, będę tu jeździł".
Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".
Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".
Komentarze