0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Agnieszka Sadowska / Agencja GazetaAgnieszka Sadowska /...

„Chcemy pomagać obecnym tam osobom, których życie i zdrowie jest zagrożone” – napisał lekarz. „Deklarujemy, że zorganizujemy całą logistykę, będziemy poruszać się oznakowanymi ambulansami i przestrzegać przepisów prawa. Według nas rozporządzenie w sprawie stanu wyjątkowego nie zabrania nam takiej działalności.”

„Będę bardzo wdzięczny za udostępnienie tego posta. Dziennikarzy i dziennikarki proszę zaś o nagłośnienie sprawy i jej monitorowanie” – dodał.

Opublikowaliśmy natychmiast wiadomość na ten temat, przytaczając list wysłany przez medyków do ministra, a także poprzedni alarmujący wpis dr. Sieczko z 22 września informujący szczegółowo o przygotowaniach do akcji i jej motywach.

Przeczytaj także:

„Doniesienia medialne, które otrzymujemy od wolontariuszy działających w rejonie przygranicznym, dotyczące zdrowia imigrantów i uchodźców, budzą nasze najgłębsze zaniepokojenie. Nasze doświadczenie i wiedza zawodowa każą nam sądzić, że jest niezbędne szybkie objecie tych osób profesjonalną opieką medyczną” – napisali sygnatariusze piątkowego listu do ministra.

Inicjatywa dr. Sieczko to skutek doniesień o dramatycznej sytuacji dziesiątek, a być może nawet setek osób, które po przekroczeniu granicy koczują po polskiej stronie w zagrażających życiu warunkach.

Spytaliśmy inicjatora akcji pomocy o reakcję polskich władz na wysłany wczoraj wniosek.

Sławomir Zagórski, OKO.press: Jest jakakolwiek reakcja na wasz list?

Dr Jakub Sieczko: Wysłaliśmy go drogą elektroniczną wczoraj przed godziną 20., a rozmowę prowadzimy następnego dnia, w sobotę, o godz. 11. Jest weekend. Uważam, że sprawa jest bardzo pilna, ale żadnej informacji zwrotnej jeszcze nie mamy, nic nie wiemy.

Sądzi pan, że w ogóle będzie jakaś reakcja czy wniosek zostanie zignorowany.

Rozmawiam z panem m.in. dlatego, żeby nie został zignorowany. Chcemy, żeby o sprawie było głośno. Mamy nadzieję, że zainteresowanie społeczne niejako – nie chcę użyć słowa „wymusi” – ale może raczej „zobliguje” ministra spraw wewnętrznych i administracji Mariusza Kamińskiego, żeby odpowiedział na nasze zapytanie.

Sprawa jest istotna, zarówno społecznie, jak i humanitarnie, i ludzko. Byłoby więc dla mnie czymś zupełnie niezrozumiałym, gdyby po naszym liście zapadła długa cisza.

Mam wciąż w pamięci pierwszą, nieudaną próbę udzielenia pomocy uchodźcom przez lekarkę, której nie przepuściła Straż Graniczna. Skoro wtedy rząd twardo nie godził się na taką pomoc, dlaczego teraz miałby zmienić zdanie?

Bo sytuacja jest dużo gorsza niż kilka tygodni temu. Z tego, co wiemy od pracujących na miejscu wolontariuszy, ludzi, którzy wymagają pomocy, jest coraz więcej. Nie jestem ekspertem w zakresie pomocy humanitarnej, ale wolontariusze określają to mianem kryzysu humanitarnego.

Myślę więc, że jeżeli rząd jakiegokolwiek państwa ma na swoim terenie kryzys humanitarny i ma grupę wykształconych, kompetentnych medyków, którzy deklarują, że w żaden sposób nie angażują się politycznie i ich jedynym celem jest to, żeby udzielić pomocy osobom znajdującym się w tymże kryzysie, to nie widzę powodu, dla którego miałby odmówić.

Oczywiście nie jestem też naiwny. I rozumiem, że sprawa ma szerszy kontekst. Ale my jako profesjonaliści czujemy się — tak jak napisaliśmy w tym piśmie — moralnie zobligowani do tego, żeby pomóc. Natomiast odpowiedzialnością ministra Kamińskiego i generalnie polskich władz jest to, jak na nasz apel odpowiedzą. Ja nie mam na to wpływu.

Liczę się z każdą opcją. Jeśli minister wyrazi zgodę, jesteśmy w stanie ruszyć z pomocą w ciągu kilku godzin. Jeśli minister takiej zgody nie udzieli, nie będę w stanie zrozumieć jego motywów, ale to już nie będzie moja odpowiedzialność.

Pisał pan, że w obecnej sytuacji prawnej ambulans z ratownikami powinien zostać wpuszczony na teren objęty stanem wyjątkowym.

Naszym zdaniem, a także zdaniem prawników, z którymi się konsultowaliśmy, pojazdy ratownictwa medycznego, a więc ambulans, którym będziemy dysponować, ma prawo tam wjechać. Naturalnie, jeżeli polskie władze nie wyrażą na to zgody, nie wjedziemy tam siłą i nie będziemy próbować pokonywać uzbrojonych strażników granicznych. Byłoby to nieskuteczne, a przede wszystkim groźne. Nikomu byśmy w ten sposób nie pomogli.

Zastanawialiśmy się też, dyskutując długo na ten temat, nad uruchomieniem jakiejś pomocy w obszarze, który nie jest w strefie stanu wyjątkowego. Dostaliśmy jednak informacje od organizacji pomocowych, że od jakiegoś czasu wolontariusze nie znajdują tam ludzi. Zatem największe dramaty i największy kryzys ma miejsce w strefie stanu wyjątkowego.

Angażujemy w naszą akcję spore środki, własny czas, energię, chcemy więc, żeby była skuteczna. Nie chodzi nam o to, by ta karetka tam stała. Ona jedzie tam po to, żeby pomóc konkretnym ludziom.

Pisze pan na FB, że nie jesteście przygotowani na długotrwałą akcję i że powinny się zająć tym problemem władze. Słyszał pan o jakichkolwiek działaniach w tym względzie ze strony ministerstwa zdrowia?

Nie. Przyznam szczerze, że nie śledzę teraz szczegółowo doniesień medialnych na ten temat. Myślę jednak, że gdyby ministerstwo wystosowałoby taki komunikat lub szykowało jakąś akcję pomocową, to by to do mnie dotarło.

Mnie to, co się dziś dzieje na granicy pod względem emocjonalnym, ale też pod względem rozwoju wypadków, przypomina trochę czas tuż przed drugą falą pandemii.

Jest kryzys, prawdopodobnie nadchodzi w jeszcze większym stopniu i zapewne dojdziemy do punktu, w którym żadna grupa pasjonatów, wolontariuszy, sobie z tym kryzysem nie poradzi. Niezbędne są tu rozwiązania systemowe i ja apeluję do polskich władz o takie rozwiązania.

Z tym że konkretni ludzie potrzebują tam pomocy już dziś, teraz. My jesteśmy gotowi działać w tym czasie, zanim polskie władze tych rozwiązań systemowych nie przygotują. A muszą je przygotować. Tak przynajmniej mi się wydaje. Nie jestem politykiem, nie zajmuję się zarządzaniem, ale takie mam intuicje.

Zanim państwo się ruszy, to tam są konkretni ludzie, którzy wymagają pomocy. Pracownicy organizacji pomocowych, z którymi rozmawiałem, mówią o absolutnie dramatycznych apelach, które do nich docierają od tych osób. Serce się łamie po prostu, więc chcemy jakoś pomóc.

Czy wolontariusze, którzy są na miejscu, nie mogą wezwać lokalnej karetki, miejscowych ratowników?

Zespoły ratownictwa medycznego wjeżdżają na teren stanu wyjątkowego. Natomiast jak pokazuje praktyka ostatnich dni, coś w tym systemie nie działa. Dlatego że ludzie umierają, znajdujemy zwłoki w tych lasach.

Trzeba też dodać, że na miejscu, w strefie stanu wyjątkowego, wolontariuszy jest niewielu. Mogą tam obecnie przebywać wyłącznie osoby mieszkające na tym terenie. Nie ma też żadnego systemu powiadamiania o takich zdarzeniach.

Mieliśmy też smutny przypadek, o którym pisała kilka dni temu Adriana Rozwadowska z „Gazety Wyborczej”. Chodzi o nagranie w sieci operatora numeru 112, który odmawia wysłania zespołu ratownictwa medycznego do czterech wychłodzonych 16-latków, z którymi prawdopodobnie już nie ma kontaktu. Dzwoni dziewczyna z organizacji pomocowych, że ma taką informację, że ci ludzie tam są. Że wymagają pomocy, że ma pineskę w telefonie, może ją wysłać, podać współrzędne geograficzne. A ten człowiek, operator 112, łamiąc moim zdaniem ewidentnie prawo, odmawia wysłania zespołu, mówiąc, że to osoby przebywające nielegalnie i że tym tematem zajmuje się Straż Graniczna.

Służb państwowych, ratowniczych w ogóle nie powinno interesować, jaki jest status prawny osoby, która przebywa na terenie Polski i wymaga pomocy medycznej. To sprawa dla innych służb.

Z tego, co wiem, zespoły ratownictwa medycznego pracują i to dosyć ciężko na tamtym terenie, ale wydaje się, że być może wielu ludzi nie uzyskuje tej pomocy po prostu dlatego, że nie ma z nimi kontaktu.

Załóżmy pozytywny scenariusz. Minister udziela zgody, jedziecie pod granicę. Wolontariusze was wzywają, stwierdzacie, że osoba potrzebuje pilnie pomocy i co dalej? Lokalny szpital powinien przyjąć taką osobę. Ma pan pewność, że przyjmie? A jeżeli nawet, to co potem?

Szpitale już teraz przyjmują tych ludzi. Jeżeli już w jakiś sposób taka osoba trafi do szpitala, pomoc jest udzielana.

Co potem? Jest rzeczą Straży Granicznej i polskich władz, jaki jest dalszy los człowieka, który znalazł się na terenie Rzeczypospolitej Polskiej, przebywa w szpitalu, a następnie z niego wychodzi. O tym musi pan rozmawiać z członkami organizacji pomocowych albo prawnikami. Ja się nie czuję kompetentny.

Natomiast dziś mamy do czynienia z sytuacją, w której ludzie umierają. Ja widzę taki potencjał w naszym działaniu, żeby dotrzeć do części osób, które są w stanie bezpośredniego zagrożenia, udzielić im pomocy, zapewne we współpracy z systemem przetransportować ich do szpitala, no i dzięki temu jakąś grupę ludzi uratować. Ale powtarzam - wszelkimi rozwiązaniami systemowymi na poziomie państwowym nie powinna się zajmować grupa wolontariuszy, tylko władze RP.

Na razie to akcja zorganizowana przez grono przyjaciół i przyjaciół tych przyjaciół, osób sprawdzonych w boju. Pisze pan jednak na FB, że odzew społeczny jest duży. Że nie jest pan w stanie w tej chwili odpowiedzieć wszystkim kolegom.

Rzeczywiście dostaję bardzo dużo wiadomości od lekarzy, lekarek, pielęgniarek, ratowników medycznych z całej Polski z deklaracją, że te osoby są gotowe tam pojechać i pomóc. Myślę, że w tej chwili jesteśmy w stanie wystawić taki zespół na trzy tygodnie — już mamy taki odzew. Wolimy w tej chwili pracować z ludźmi, których znamy, którzy są sprawdzeni.

Tych 21 wolontariuszy naszego apelu to osoby z ogromnym doświadczeniem w ratownictwie medycznym: anestezjolodzy, specjaliści medycyny ratunkowej, lekarze innych specjalności, ratownicy medyczni, którzy od lat pracują w zespołach ratownictwa medycznego, pielęgniarki, które mają doświadczenie na oddziałach intensywnej terapii. Mam zespół, którego jestem pewny. O którego umiejętności i postawy jestem spokojny.

Bardzo wielu ludzi się zgłasza. Nie tylko medyków. Piszą do mnie także organizacje pozarządowe, odzywają się pojedynczy ludzie z chęcią pomocy finansowej, właściciele firm medycznych. To jest wspaniałe i ja za to bardzo dziękuję, natomiast – jeśli chodzi o medyków - to mamy też swoje logistyczne ograniczenia. Zacznijmy od tego, żeby się tam pojawił ktokolwiek.

Zauważyłem wśród osób chętnych udzielić wsparcia finansowego Agnieszkę Holland, Magdalenę Łazarkiewicz.

Akcję poprało wiele osób publicznych: prof. Adam Bodnar, prof. Dariusz Stola, Piotr Pacewicz. Odzew jest.

Jeżeli dostaniemy zgodę ministra MSWiA, od razu naciśniemy enter i sądzę, że w bardzo krótkim czasie zbierzemy pieniądze. A nawet jeśli ich nie zbierzemy w krótkim czasie, co wydaje się mało prawdopodobne, to jesteśmy w stanie bardzo wiele rzeczy zrobić bezkosztowo i ruszyć. To nie od pieniędzy zależy, czy zaczniemy całą akcję.

Co jest największym medycznym problemem na miejscu? Pisze pan, że uchodźcy chorują na zapalenie płuc, COVID, mają świerzb.

Informacje o tych akurat chorobach mam od lekarki, która pomagała osobom, ale chyba nie w strefie stanu wyjątkowego.

Co jest najgroźniejsze? Największym problemem jest hipotermia [wychłodzenie całego ciała] i ona chyba zabija najbardziej. Mam wiarygodne informacje o zespołach ratownictwa medycznego, które transportowały do szpitala pacjentów w ciężkiej hipotermii. Mówimy tu o temperaturze ciała poniżej 30 stopni C., to absolutny stan zagrożenia życia. Czynnikami współistniejącymi jest to, że są oni wyczerpani, głodni, odwodnieni, plus dodatkowe choroby.

Więc w pierwszym rzędzie hipotermia i my też medycznie się przygotowując, szykujemy się na wiele hipotermii i na postępowanie z takimi osobami. Nasze wyposażenie będzie takie jak w ambulansie specjalistycznym, czyli w pełni wyposażonej karetce z lekarzem, która jeździ po drogach polskich.

Odezwał się do pana jakikolwiek dziennikarz czy dziennikarka z publicznych mediów czy prawicowych portali?

Nie. Zdarza mi się wprawdzie występować w różnych mediach w tematach związanych z ochroną zdrowia, ale ostatnio nie miałem okazji rozmawiać z nikim z telewizji lub radia publicznego, bądź prawicowych portali.

Jak to się wszystko zakończy?

W tej chwili, tj. 12 godzin po wysłaniu tego listu, pozostaję ostrożnym optymistą. Nie chcę zakładać, że minister Kamiński odpowie negatywnie na nasz apel, mimo że – jak mówiłem - wyobrażam sobie taki scenariusz.

Powtórzę też, że nie widzę żadnych argumentów, ani ludzkich, ani humanitarnych, dla których miałby odpowiedzieć „nie”. Jeśli się tak stanie, weźmie na siebie odpowiedzialność za to, że mógł pomóc, a nie pomógł konkretnym ludziom, którzy tam umierają.

Mogę o coś zaapelować do naszych czytelników?

Wydaje mi się, że w zasadzie jesteśmy gotowi. Mamy tak ogromną sieć pomocy, deklaracji, że to się może w szybki sposób wydarzyć.

Czy czytelnicy OKO.press mogą coś zrobić? Nie wiem. Po prostu mają wiedzieć, śledzić temat, nie być obojętnym. Jeżeli ruszy zbiórka publiczna, to być może wtedy bylibyśmy wdzięczni za jakieś wsparcie.

;
Na zdjęciu Sławomir Zagórski
Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze