0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

Zjednoczona Prawica ma poważny problem z wiceministrem sportu Łukaszem Mejzą, którego pogrążają ujawnione przez dziennikarzy Wirtualnej Polski fakty na temat jego działalności biznesowej. Miała ona polegać między innymi na oferowaniu nieuleczalnie chorym pseudoterapii za nie mniej niż 80 tysięcy dolarów od pacjenta albo na sprzedawaniu samorządom maseczek z fizeliny od nieistniejącego producenta.

Wcześniej Mejza dostał też prawie milion złotych z unijnych dotacji rozdzielanych przez zarząd województwa lubuskiego – było to w czasie, gdy sam był radnym lubuskiego sejmiku wojewódzkiego.

Bielanowi nie zaszkodzi, bo dowiózł

Czy Mejza straci stanowisko? Wcale nie jest to takie pewne. Choć w nieoficjalnych rozmowach politycy PiS przyznają, że dla Mejzy nie ma usprawiedliwienia, a nawet ostro go potępiają, jednocześnie jest dla nich jasne, że z wyciągnięciem wobec niego konsekwencji choćby w postaci dymisji może być problem. To między innymi na Mejzie – który został posłem dopiero w tym roku - opiera się dziś bowiem krucha większość Zjednoczonej Prawicy. Skandal z Mejzą z całą pewnością nie martwi natomiast dość licznych w obozie władzy przeciwników Adama Bielana – to on bowiem jest patronem błyskawicznej kariery wiceministra sportu.

Polityk PiS: "Mejza od początku wydawał mi się szemraną postacią, co chyba właśnie się potwierdza. Ale mam słabe rozeznanie w regionie lubuskim, skąd przyszedł do Sejmu, więc nie miałem jak tego drążyć. A jeśli chodzi o Bielana, to co wyszło na jaw, to z pewnością dla niego kłopot, ale nie sądzę, żeby miało mu to jakoś trwale zaszkodzić. W końcu realizował określony cel, miał zneutralizować Gowina i pomóc zagwarantować większość. I to dowiózł".

Przeczytaj także:

Rzeczywiście, to akurat Bielan „dowiózł”. Łukasz Mejza objął mandat poselski w marcu tego roku, po śmierci posłanki Jolanty Fedak. Startował do Sejmu w 2019 roku z list PSL w Zielonej Górze, jednak zajął drugie miejsce, niedające mu mandatu. W parlamencie natychmiast okazał się nielojalny wobec ludowców, szybko też wszedł w układ z Adamem Bielanem (walczącym wtedy o partię Porozumienie z Jarosławem Gowinem) i zaczął aktywnie wspierać PiS w kolejnych głosowaniach.

W październiku Mejza oficjalnie dołączył do Partii Republikańskiej Bielana (złożonej z tych gowinowców, którzy po odejściu szefa Porozumienia z rządu postanowili zostać u boku PiS) i jednocześnie wszedł do klubu parlamentarnego PiS. W ten sposób trwale umocnił nadwątloną po odejściu Gowina parlamentarną większość Zjednoczonej Prawicy.

Już 19 października dostał za to sowitą nagrodę – został wiceministrem w Ministerstwie Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu, a po tygodniu w osobnym resorcie sportu, wydzielonym z tego pierwszego tylko po to, by dać nagrodę kolejnemu z byłych gowinowców – Kamilowi Bortniczukowi.

W ten właśnie sposób awans z pozycji sejmowego „człowieka znikąd” do funkcji wiceministra zajął Mejzie zaledwie pół roku. Stawką przetargową było tu zapewnienie większości Zjednoczonej Prawicy mimo strat wywołanych odejściem Gowina i lojalnej części jego stronników.

To właśnie – razem z niemal już zinstytucjonalizowaną praktyką politycznej korupcji stosowaną przez PiS - dało Mejzie podstawy do ostrej licytacji. Nieoficjalnie słyszymy, że marzył mu się nawet fotel ministra sportu.

Leczymy nieuleczalne

Inny polityk PiS. "Artykuł o Mejzie robi bardzo mocne i bardzo nieprzyjemne wrażenie. Jeśli to wszystko się potwierdzi, to zdecydowanie nie chciałbym mieć takiego kolegi w sejmowym klubie. I na tym skończmy".

W opublikowanym 24 listopada materiale „Jak Łukasz Mejza postanowił zarobić na cierpieniu”, dziennikarze WP.pl Szymon Jadczak i Mateusz Ratajczak opisali, jak miała działać należąca do Mejzy firmy Vinci NeoClinic:

  • Reklamowała się ona hasłem „leczymy nieuleczalne” i oferowała chorym na nowotwory, stwardnienie rozsiane, chorobę Parkinsona i inne bardzo poważne nieuleczalne choroby „cudowną terapię” za pomocą „pluripotencjalnych komórek macierzystych”.
  • Takiej terapii nie ma. Choć pluripotencjalne komórki macierzyste rzeczywiście są bardzo obiecującym obiektem badań w różnych gałęziach medycyny, do dziś nie prowadzi się żadnych zarejestrowanych procedur medycznych w oparciu o ich wykorzystanie. Nie pozwala na to zarówno brak ukończonych badań klinicznych, jak i fakt, że na obecnym etapie rozwoju medycyny stosowanie w terapii pluripotencjalnych komórek macierzystych grozi śmiertelnie niebezpiecznymi powikłaniami – w tym powstawaniem złośliwych guzów, tzw. potworaków.
  • Koszt „leczenia” oferowanego przez firmę Mejzy miał zaczynać się od 80 tysięcy dolarów. Choć w folderach reklamowych Vinci NeoClinic była mowa o prowadzeniu terapii w Stanach Zjednoczonych, firma szykowała się raczej do wykorzystania kliniki w Meksyku.
  • Firma Mejzy miała aktywnie poszukiwać klientów wśród osób dotkniętych ciężkimi chorobami lub ich rodziców i bliskich. Pacjentów wyszukiwano przede wszystkim w mediach społecznościowych. Służyła do tego sieć kilkunastu różnych stowarzyszeń zarejestrowanych w ciągu niespełna trzech miesięcy przez Mejzę i jego współpracowników. W tekście wp.pl wypowiada się m.in. mama 6-letniej chorej na dystrofię mięśniową dziewczynki, która miała z pomocą internetowych zrzutek uzbierać 1,2 mln złotych na jej „leczenie”.

Na tym nie koniec. Bo tydzień wcześniej ci sami dziennikarze Wirtualnej Polski. W materiale „Długi, wspólnicy zarzucający oszustwo, handel maseczkami i powoływanie się na wpływy. Oto tajemnice ministra Łukasza Mejzy” - opisali inne biznesowe machinacje aktualnego gwaranta parlamentarnej większości PiS. Miał on mianowicie sprzedawać – ze sporym przebiciem – samorządom fizelinowe maseczki (bezużyteczne jako środek ochrony przez zakażeniem COVID-19). Maseczki były przedstawiane w materiałach reklamowych jako wyrób nieistniejącej firmy. Mejza miał też pobrać 980 tysięcy unijnych dotacji rozdysponowanych przez zarząd województwa lubuskiego w czasie, gdy sam był radnym miejscowego sejmiku wojewódzkiego.

O dymisji cisza

„Jestem politykiem, na którym, mówiąc kolokwialnie, wisi rząd. Właściwie to ten rząd Zjednoczonej Prawicy uratowałem” – mówił Łukasz Mejza w Radiu Zielona Góra po ujawnieniu przez WP.pl sprawy ze sprzedażą maseczek.

W oświadczeniu wydanym po artykule o „cudownej terapii” oferowanej przez jego firmę uderzył w podobny ton, sugerując, że pada ofiarą zemsty za odmowę wyjścia z rządu proponowaną mu przez „totalną opozycję”. Za każdym razem Mejza podkreśla swoje znaczenie dla podtrzymania większości parlamentarnej przez Zjednoczoną Prawicę – co zdaje się być dość jasnym określeniem kosztów ewentualnej dymisji.

O tej zaś oficjalnie nic jak dotąd nie słychać. Tym politykiem Zjednoczonej Prawicy, który pod nazwiskiem wypowiedział się o sprawie Mejzy w najtwardszy jak dotąd sposób, jest Janusz Kowalski z Solidarnej Polski: "Każda informacja powinna być od A do Z wyjaśniona, a jak nie, to dymisja i kropka" – mówił Kowalski WP.pl, zupełnie jakby właśnie przestał być jednym z najbardziej radykalnych harcowników Zjednoczonej Prawicy. Problem jednak w tym, że akurat Solidarnej Polsce jest bardzo na rękę sytuacja, w której parlamentarna większość Zjednoczonej Prawicy wisiałaby na włosku. Znacząco zwiększałoby to możliwości przetargowe Zbigniewa Ziobry i jego ludzi.

Politycy PiS, z którymi rozmawialiśmy, starannie omijali jeden kłopotliwy temat. Otóż jak to możliwe, że do choćby części tego wszystkiego, co w związku z Mejzą opisali dziennikarze WP.pl, nie dotarli wcześniej funkcjonariusze służb w ramach rutynowego sprawdzenia kandydata na wiceministra.

;
Na zdjęciu Witold Głowacki
Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze