0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Bernhard LudewigBernhard Ludewig

Publikujemy analizę prof. Timothy’ego Gartona Asha, historyka i europeisty z Uniwersytetu Oksfordzkiego, jednego z najbardziej poczytnych publicystów na świecie. OKO.press dołączyło do prestiżowych tytułów prasowych z całego świata, które publikują jego teksty.

Czy Niemcy uratują Europę?

Parę dni temu miałem sen. Śniło mi się, że latem 2030 roku siedziałem na plaży i wspominałem, jak to Niemcy uratowały Europę.

Kanclerz Niemiec wynegocjowała europejski pakiet naprawczy po kryzysie związanym z epidemią Covid-19 w 2020 roku, z dużymi dotacjami i pożyczkami mającymi pomóc ciężko doświadczonym gospodarkom południowoeuropejskim, korzystając ze wspólnych europejskich kredytów. Niemcy podtrzymały konstruktywne stosunki między UE a Wielką Brytanią po brexicie, pomogły obywatelom Polski i Węgier w obronie liberalnej demokracji, pokrzyżowały szyki Władimirowi Putinowi dzięki poważnemu zaangażowaniu się we wspólną europejską politykę energetyczną, wykorzystały uprawnienia regulacyjne UE do kontrolowania Facebooka, wypracowały wspólną strategię wobec Chin i stały się wiodącym w świecie przykładem nowego zielonego ładu Europy.

Przeczytaj także:

Wszystko to Niemcy zrobiły, pracując jako „pierwsi wśród równych sobie” z innymi państwami Europy, wchodząc w partnerstwo ze Stanami Zjednoczonymi i innymi demokracjami na świecie. Realizując ten ambitny program, utrzymały swój cywilizowany, kompromisowy styl uprawiania polityki i wsparcie własnych obywateli. Cóż za osiągnięcie Niemiec i Europy początku lat trzydziestych XXI wieku. Co za różnica w porównaniu z latami trzydziestymi wieku ubiegłego.

Moją fantazję sprowokował siedmioletni budżet UE w wysokości 1,8 biliona euro i pakiet naprawczy wynegocjowany przez kanclerz Angelę Merkel wraz z prezydentem Emmanuelem Macronem i przywódcami instytucji europejskich, podczas długotrwałego szczytu, który odbył się wcześniej w tym miesiącu. Drzwi do tego przełomu otworzyła poważna zmiana w stanowisku Niemiec, akceptujących potrzebę solidarności w kwestii polityki fiskalnej.

W 2019 roku do tego stopnia nie wierzyłem, że poważna zmiana nadejdzie ze strony rządu koalicyjnego w Berlinie, że stwierdziłem, iż jedynym sposobem na przeprowadzenie niezbędnych reform w Europie jest jego dymisja. Historia udowodniła mi, że się mylę, w ten sam sposób, w jaki zawsze udowadnia, że się mylimy - poprzez całkowicie nieoczekiwany rozwój wydarzeń.

Chytrość rozumu

Dzięki temu, co Hegel nazwałby „chytrością rozumu” historii, długo oczekiwana zmiana w Niemczech została przyspieszona przez nieznany wcześniej wirus pochodzenia azjatyckiego i orzeczenie niemieckiego trybunału konstytucyjnego. Ten pierwszy uzmysłowił sceptycznemu niemieckiemu społeczeństwu, że kraje południowej Europy cierpią z powodu katastrofy, której nie są winni, a zatem zasługują na gospodarczą solidarność. Drugi, oznaczał strzał ostrzegawczy w kierunku Europejskiego Banku Centralnego: jasną deklarację, że polityka pieniężna Banku nie wystarczy. Potrzebna była także ogólnoeuropejska polityka fiskalna. Merkel w pełni wykorzystała tę okazję, zgodnie z nadzieją, jaką ośmieliłem się wyrazić w moim komentarzu na początku roku. Czapki z głów.

Ale istnieją również długofalowe zmiany, które czynią moje senne nadzieje bardziej realnymi. W Berlinie jest teraz mnóstwo polityków, urzędników, dziennikarzy, ośrodków analitycznych i fundacji intensywnie myślących nad tym, jaka powinna być strategia Europy - i to nie tylko na czas obecnej niemieckiej prezydencji w UE.

Jeśli po wyborach parlamentarnych jesienią przyszłego roku powstanie czarno-zielony (CDU/CSU-Zieloni) rząd koalicyjny, to tylko wzmocni europejskie zaangażowanie Niemiec.

W przeprowadzonym niedawno przez Europejską Radę Spraw Zagranicznych sondażu wśród specjalistów ds. polityki zagranicznej w całej UE - 97 proc. respondentów stwierdziło, że Niemcy są najbardziej wpływowym krajem w UE, a 82 proc. uznało je za kraj, z którym nawiązano najwięcej kontaktów. W Europie Niemcy są państwem niezastąpionym.

Zbyt mały duży kraj

Jednak po przebudzeniu się ze snu, dzięki zimnemu prysznicowi w postaci deszczu, zawsze ochoczo zapewnianego przez brytyjskie lato, widzę dwie główne trudności stojące na naszej drodze. Od czasu pierwszego zjednoczenia Niemiec, półtora wieku temu, kraj ten zmagał się z problemem, który w latach 60. XX wieku kanclerz federalny Kurt-Georg Kiesinger nazwał jego „wielkością krytyczną”. Jego niemal imiennik Henry Kissinger określił to bardziej dosadnie: „(kraj) za duży dla Europy, za mały dla świata”. Sformułowanie Kissingera jest genialne, ale nie do końca słuszne.

Niemcy są zbyt duże, by być zwykłym europejskim państwem, ale nie są tak wielkie, by zostać hegemonem - nawet w Europie, a co dopiero na świecie.

Tak więc, bez względu na to jak mądra może być niemiecka strategia, nie można jej zrealizować bez szeregu międzynarodowych partnerów. Olbrzymimi wyzwaniami związanymi ze zmianami klimatycznymi i wyłaniającym się autorytarnym supermocarstwem Chin - które jest dla świata początku XXI wieku tym, czym Cesarstwo Niemieckie było dla Europy na początku XX wieku - nie będzie można się zająć, jeśli Stany Zjednoczone pod rządami prezydenta Joe Bidena nie powrócą do konstruktywnego internacjonalizmu oraz bez strategicznego zaangażowania takich potęg jak Australia, Japonia i Indie. Problemów Europy nie da się rozwiązać bez aktywnego zaangażowania nie tylko Francji i Hiszpanii, ale także Włoch (zajętych, co zrozumiałe, własnymi problemami wewnętrznymi), Polski (obecnie uprawiającej archaiczną politykę antyniemiecką), Holandii i innych. Jeśli chodzi o politykę zagraniczną oraz bezpieczeństwa, Europa potrzebuje wpływów Wielkiej Brytanii - z tego też strategicznego powodu Merkel próbuje pośredniczyć w negocjacjach dotyczących umowy brexitu, które mogą zostać zakończone, moim zdaniem, jeszcze tej jesieni.

Ucieczka do Wielkiej Szwajcarii

Inną wielką niewiadomą jest niemiecka opinia publiczna.

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że w niemieckim społeczeństwie istnieje solidny, proeuropejski, internacjonalistyczny konsensus. Ale pod spodem pojawiają się pewne niepokojące tendencje.

Świat zewnętrzny jest zawsze wyczulony na możliwe odrodzenie się idei Wielkich Niemiec, ale w istocie jeszcze bardziej dominująca jest idea Wielkiej Szwajcarii: zostawcie nas samych, żebyśmy byli wolni i bogaci. Niemieckie stereotypy wobec Europejczyków z południa strefy euro, naciągających szlachetnych i ciężko pracujących Europejczyków z północy, nie znikną tak po prostu.

Niepokojącym sygnałem był gwałtowny wzrost poparcia dla ksenofobicznej i nacjonalistycznej Alternatywy dla Niemiec (AfD) po kryzysie uchodźczym.

Podobnie jak dobrze udokumentowane doniesienia o skrajnie prawicowych sympatiach w wojsku i służbach bezpieczeństwa. A współczesne społeczeństwo niemieckie nie przeszło jeszcze próby naprawdę ciężkich czasów we własnym kraju.

Bycie uznanym przez Donalda Trumpa za „przestępczy kraj” musi być irytujące, ale emocjonalny ekstremizm niemieckiego odsunięcia się od Stanów Zjednoczonych wykracza daleko poza wybitnie racjonalny antytrumpizm. Prawdziwie ideologiczna i geopolityczna krótkowzroczność ujawniła się w niedawnym sondażu fundacji Körbera, z którego wynika, że tylko 37 proc. Niemców uważa, iż utrzymywanie bliskich stosunków z USA jest dla nich ważniejsze niż utrzymywanie bliskich stosunków z Chinami, podczas gdy aż 36 proc. twierdzi, że ważniejsze jest trzymanie się z Chinami, a kolejne 13 proc. - że obie relacje są równie ważne.

Bohater środka pola

Niemcy nie mogą tak po prostu wyczarować sobie niezbędnych partnerów międzynarodowych, ale akurat to zależy wyłącznie od nich. Jak przekonywał wybitny były niemiecki ambasador w Chinach Volker Stanzel, nie można już pozostawić polityki zagranicznej elitom. Musi ona być zakotwiczona w znacznie szerszym procesie edukacji i demokratycznej debaty. Jest to tym bardziej prawdziwe, że ze względu na „krytyczną wielkość” kraju i cienie jego przeszłości, międzynarodowa rola, którą społeczeństwo niemieckie musi zrozumieć i wspierać, jest historycznie niezwykła, trudna, starannie wyważona.

Niemcy, bowiem, nigdy nie mogą być pyszniącym się hegemonem, ale muszą pozostać solidnym, zręcznym zawodnikiem środka pola, który trzyma całą drużynę razem - ale nawet nie dostaje oklasków, gdy zdobędzie bramkę. Jednak czasami to właśnie ci zawodnicy są prawdziwymi bohaterami drużyny.

*Timothy Garton Ash jest profesorem Studiów Europejskich na Uniwersytecie Oksfordzkim i starszym wykładowcą w Instytucie Hoovera na Uniwersytecie Stanforda. Niedawno ukazało się, w wielu językach, nowe wydanie „The Magic Lantern: The Revolution of 1989 Witnessed in Warsaw, Budapest, Berlin, and Prague”, jego naoczne świadectwo rewolucji 1989 roku. Twitter: @fromTGA W 2019 roku prof. Ash wygłosił porywający referat na naszej II Konferencji im. Wiktora Osiatyńskiego.

Przed wyborami prezydenckimi 2020 w artykule dla OKO.press Timothy Garton Ash niezwykle surowo ocenił propagandę na rzecz władzy uprawianą przez Telewizję Publiczną i rysował prognozę ostrzegawczą dla Polski.

Tłumaczenie: Anna Halbersztat

Śródtytuły pochodzą od redakcji

;
Na zdjęciu Timothy Garton Ash
Timothy Garton Ash

Brytyjski historyk, profesor na Uniwersytecie Oksfordzkim, wykłada też na Uniwersytecie Stanforda. Europejczyk. Świadek i uczestnik przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego "Wiosny obywateli".

Komentarze