W czasie eurokampanii Polska znalazła się w unijnej czołówce – niestety, niechlubnej. Jako jedyne państwo z UE odnotowaliśmy w sieci rosnącą liczbę wpisów powołujących się na tzw. „śmieciowe informacje”. Znaleźliśmy się na 3 miejscu w zestawieniu Google (wśród krajów UE), jeśli chodzi o liczbę reklam wprowadzających w błąd
Dołóżmy do tego wzrost aktywności botów w polskiej sieci w wyborczy weekend 24-26 maja aż o 59 procent, oraz to, że w ostatnich dniach kampanii prawie jedną trzecią politycznej aktywności wytworzyły boty i trolle – i mamy pełen obraz polskiej sieci w służbie wyborczej polityki.
Obraz, który będzie jeszcze smutniejszy podczas jesiennych wyborów do polskiego parlamentu. Bez unijnej osłony staniemy się bezbronni wobec dezinformacji w internecie.
Kampania do Parlamentu Europejskiego była czasem szczególnym m.in. ze względu na pierwsze tak zmasowane działania osłonowe w sieci, których celem było maksymalne ograniczenie dezinformacji wyborczej oraz zewnętrznego oddziaływania na obywateli państw UE.
Komisja Europejska porozumiała się zarówno z największymi platformami społecznościowymi, jak i z niezależnymi analitykami, by na bieżąco monitorować sytuację i usuwać zagrożenia. Połączone wysiłki przyniosły efekt: kampania wyborcza i samo głosowanie przebiegły w miarę spokojnie, dezinformację udało się ograniczyć.
To nie znaczy jednak, że w sieci nic się nie działo. Platformy społecznościowe, współpracujące z KE, właśnie opublikowały raporty opisujące sytuację w social media w czasie kampanii do PE.
Informację o Polsce uzupełnia raport zespołu projektu ABT Shield, który w tym samym czasie badał ruch w polskim internecie.
Podstawowy wniosek płynący z tych raportów jest prosty: choć udało się ograniczyć zewnętrzny wpływ na wybory do PE, walka z dezinformacją na tym kampanijnym poziomie powinna być stałą częścią aktywności mediów społecznościowych – bez tego dezinformacja zwyczajnie nas zaleje.
Wystarczą same liczby, by uświadomić sobie skalę zagrożenia, z jakim mieliśmy do czynienia.
A przecież jeszcze w ostatnich dniach przed wyborami platformy zidentyfikowały i usunęły konta rozsiewające dezinformację i mowę nienawiści po ostrzeżeniach niezależnych analityków i dziennikarzy. Zgłosili oni ponad 600 grup i stron na Facebooku, działających w sposób skoordynowany we Francji, Niemczech, Włoszech, Wielkiej Brytanii, Polsce i Hiszpanii.
Te strony rozpowszechniały dezinformację i mowę nienawiści, wykorzystywały fałszywe profile. Wygenerowały aż 763 miliony odsłon.
Facebook walczył z fałszywymi kontami. W pierwszym kwartale 2019 roku usunął ich aż 2,19 miliarda (w IV kwartale 2018 – 1,2 mld), z czego aż 99,8 proc. zostało odnalezionych przez algorytmy FB, a nie przez użytkowników.
W maju wykrył także kilka siatek kont, stron i grup, które realizowały skoordynowane, nieprawdziwe działania (tzw. CIB – Coordinated Inauthentic Behavior). Nie wszystkie były nastawione na odbiorców w krajach unijnych.
Jak poinformował Facebook: „chociaż osoby stojące za tą siecią próbowały ukryć swoją tożsamość, nasze dochodzenie wykazało, że część tej działalności była powiązana z izraelską jednostką Archimedes Group. Ta organizacja i wszystkie jej spółki zależne zostały zablokowane na Facebooku”.
Siatka związana z Archimedes Group dotarła do około 2,8 miliona użytkowników, a firma wydała ok. 800 tys. dolarów na dezinformujące reklamy na FB. Proceder trwał od 2012 roku.
Facebook podał też pełne zestawienie dotyczące reklam politycznych w czasie kampanii do PE. W sumie powstało prawie 344 tys. reklam, a ich koszt wyniósł prawie 19,8 mln euro (przy czym trzeba pamiętać, że FB zalicza do takich reklam nie tylko promowane posty wyborcze, ale też wszelkie promocje związane z bieżącą tematyką społeczno-polityczną).
Reklamy w Polsce kosztowały 446,7 tys. euro. Najwięcej wydano w Niemczech (3,5 mln euro) i Hiszpanii (2,7 mln euro).
W Polsce najwięcej na promocję na FB przeznaczyła Konfederacja – 184,4 tys. zł, przeganiając drugą w tym zestawieniu Koalicję Europejską – 140 tys. zł. PiS wydał na FB zaledwie 43 tys. zł, ale za to zainwestował najwięcej z polskich ugrupowań w reklamy na YouTube – aż 386 tys. zł. Druga na YT była Konfederacja – 178,2 tys. zł, a trzecia Koalicja Europejska – 90 tys. zł. Co ciekawe, Kukiz'15 wydał na YT zaledwie 2,5 tys. zł.
Google w raporcie dla KE skupił się przede wszystkim na reklamach, które naruszały jego regulamin. Ten koncern nie zezwala na reklamy, które świadomie oszukują odbiorców przez wykluczanie części informacji lub wprowadzanie w błąd.
Najczęściej chodzi o podszywanie się pod jakąś organizację (także partię polityczną czy media) czy sugerowanie nieprawdziwych powiązań z osobą, organizacją czy produktem.
Np. gdy reklamodawca skonstruuje stronę tak, by przypominała ona stronę rządową, podczas gdy w rzeczywistości nie ma z rządem nic wspólnego – reklama takiej witryny jest blokowana.
Mogłoby się wydawać, że to rzadkie przypadki, jednak od 1 do 26 maja Google wykrył aż 16 690 takich kont (z działaniami adresowanymi do obywateli UE). Jak podkreśla koncern, każde z tych kont zastosowało co najmniej jedno z zabronionych zachowań, w tym część składała fałszywe oświadczenia dotyczące swojej tożsamości.
I właśnie w tej dziedzinie znaleźliśmy się w unijnej czołówce. Google zidentyfikował bowiem aż 1397 takich przypadków w Polsce. Więcej było ich tylko w Niemczech – 2378 i w Wielkiej Brytanii – 2082.
Podobnie wygląda też czołówka państw w drugim zestawieniu koncernu: reklam, które nie zawierały wystarczająco oryginalnych treści.
Google ogranicza bowiem reklamowanie treści, które nie stanowią autorskiego dzieła, np. są duplikowane z innych witryn. Jak wyjaśnia Google, „taki wzorzec behawioralny nie jest stosowany wyłącznie przez propagatorów dezinformacji, ale wielu propagatorów korzysta z niego, aby zwiększyć zasięgi treści dostępnych na ich stronach internetowych”.
Google w okresie przedwyborczym zidentyfikował 5465 tak działających kont, z czego prawie 10 proc. (522) w Polsce. Najwięcej było ich w Wielkiej Brytanii – 1462, a w Niemczech tylko nieco więcej niż w naszym kraju – 567.
Twitter, podobnie jak Facebook, także walczył z fałszywymi kontami.
Od 1 do 20 maja usunął ich aż 9,7 miliona, a od początku roku do 20 maja w sumie 76 milionów.
Ta platforma przed wyborami do PE uruchomiła również nową opcję - możliwość zgłaszania przez użytkowników tweetów, które wprowadzały w błąd w tematyce wyborów. Funkcja okazała się potrzebna: Twitter tylko w okresie od 1 do 20 maja otrzymał za jej pośrednictwem aż 28,5 tys. zgłoszeń. To sprawiło, że TT chce wprowadzać tę funkcję powszechnie, przed wszystkimi wyborami.
W raporcie TT dla Komisji Europejskiej - Polska zaistniała w sposób szczególny, za sprawą głośnego w Polsce raportu The Computational Propaganda Oxford Internet Institute „Wiadomości śmieciowe podczas wyborów parlamentarnych UE”.
Analitycy sprawdzali, jaki procent użytkowników Twittera z konkretnego państwa UE rozpowszechnia linki do tzw. „junk news”, czyli silnie zideologizowanych, wprowadzających w błąd lub zwyczajnie nieprawdziwych newsów.
Wyniki okazały się naprawdę dobre: wg naukowców mniej niż 4 proc. źródeł wiadomości udostępnianych na TT przed wyborami do PE pochodziło ze źródeł generujących wiadomości śmieciowe, a użytkownicy TT z badanych krajów UE częściej linkowali do mediów mainstreamowych niż do tych mało wiarygodnych.
Wyjątkiem była… Polska. W polskojęzycznej sieci aż 21 proc. ruchu na TT wygenerowały właśnie „wiadomości śmieciowe”. Jak dodał Twitter w swoim raporcie „jest to zgodne z ogólną tendencją w Polsce”.
Szczegółowo polskie tendencje analizował zespół ABT Shield, który od początku marca sprawdzał ruch botów i trolli na stronach internetowych polskich wydawców i firm. Okazało się, że w wyborczy weekend liczba botów na monitorowanych stronach nagle wzrosła, i to aż o 59 proc.!
Przez ostatnie dziesięć dni przed wyborami sprawdzano też aktywności na TT, związane z kandydatami do unijnego parlamentu. W sumie przeanalizowano 29 tys. kont i 221 tys. komentarzy. Okazało się, że zorganizowane działania botów i trolli wygenerowały prawie jedną trzecią całego wyborczego ruchu na TT w tym okresie. Odpowiadały one za aktywność 28 proc. kont i powstanie ponad 30 tys. komentarzy.
ABT Shield podało również, jakie treści były wzmacniane za pomocą tego sztucznego ruchu. Rezultat nie będzie zaskoczeniem dla tych, którzy obserwowali kampanię w sieci:
tuż przed wyborami sztucznie rozpowszechniano przede wszystkim wątki dotyczące amerykańskiej ustawy 447, czyli postulatu Konfederacji „obrony polskiego mienia przed żydowskimi roszczeniami”.
Według ABT Shield „zorganizowany atak dotyczący tego wątku nastąpił w drugiej połowie ostatniego tygodnia kampanii, tuż przed weekendem wyborczym. Analiza trendów i zainteresowań wskazuje, że wątek ustawy 447 w ostatnich dniach przed wyborami uzyskał większą dynamikę przyrostu komentarzy niż pozostałe popularne wątki takie jak »pedofilia w Kościele« czy LGBT”.
Było to widoczne na wszystkich platformach społecznościowych, także na YouTube, gdzie najpopularniejszym polskim spotem wyborczym okazał się spot wyborczy Konfederacji „Nie dla obcych roszczeń, tak dla interesów Polski”.
Zdobył ponad 1 milion odsłon po niecałym tygodniu od udostępnienia, ilościowo bijąc na głowę inne spoty tego ugrupowania, jak i filmy innych partii czy kandydatów. Był szeroko udostępniany także na Facebooku, a analiza zajmujących się tym kont wykazała także tam nieautentyczność sieciowego ruchu.
Pozorny przedwyborczy spokój w sieci był efektem zmasowanych wysiłków zarówno platform społecznościowych (regularnie kontrolowanych przez Komisję Europejską), jak i niezależnych analityków. W tle tego spokoju mamy miliardy fake'owych kont, próby włączania aktywności siatek botów i trolli nawet w okresie ciszy wyborczej, fałszywych reklamodawców i setki śmieciowych wiadomości udostępnianych na platformach społecznościowych.
Nie miejmy wątpliwości: bez nacisku instytucji unijnych na social media wybory do Parlamentu Europejskiego miałyby zupełnie inny przebieg w sieci.
To dla Polski szczególnie istotne, bo przed nami parlamentarne wybory krajowe. A w tej kampanii nie będzie już instytucji naciskającej na platformy społecznościowe, by te monitorowały aktywność polityczną w sposób szczególny (choć niektóre wprowadzone przez nie mechanizmy pozostaną).
Nie będzie też licznych zespołów niezależnych analityków, tropiących dezinformację w sieci.
Wszystko wskazuje na to, że wobec takich manipulacyjnych działań będziemy zupełnie bezbronni: zarówno wobec aktywności inspirowanych wewnętrznie, jak i tych, za którymi będą stać zagraniczni interesariusze.
Media
Unia Europejska
dezinformacja
fake news
Media społecznościowe
wybory do Parlamentu Europejskiego 2019
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Komentarze