0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.plFot. Jakub Orzechows...

To już jest afera zbożowa, tak nazywali to, co się dzieje na polskim rynku posłowie. Podczas ostrej wymiany zdań w Sejmie 12 kwietnia opozycja domagała się od rządu informacji, kto zarobił na imporcie zboża z Ukrainy, jakie firmy i z kim powiązane.

Temat “cwaniaków”, którzy zarobili na tym imporcie, wywołał sam PiS. Najpierw minister rolnictwa Henryk Kowalczyk, odchodząc z resortu, powiedział, że wie, kto zarobił, ale nie ujawni, bo prawo mu zabrania. Czym wyraźnie zasugerował, że chodzi o ludzi związanych z opozycją. Podchwycił to Krzysztof Sobolewski, sekretarz generalny PiS mówiąc, że sprawa ma kolor zielony (aluzja do PSL). A wiceminister rolnictwa Janusz Kowalski dorzucił, że należy spytać Szymona Hołownię, kto na tym zarobił. I wtedy Wirtualna Polska napisała, że najwięcej prawdopodobnie skorzystała na aferze zbożowej firma Cedrob, blisko powiązana z PiS.

W czasie wczorajszej debaty w Sejmie minister rolnictwa Robert Telus nie pytał już, kto na tym zyskał, tylko postraszył sankcjami tych, którzy z potencjalnie zanieczyszczonego zboża robili mąkę spożywczą i zlecił kontrolę w magazynach przetwórców.

Jednocześnie zapowiedziane na 12 kwietnia protesty Agrounii nie doszły do skutku. Jej lider Michał Kołodziejczak zamierzał z grupą rolników zablokować tory kolejowe przy granicy, by uniemożliwić transport zboża ze Wschodu — ale to policja uniemożliwiła mu dojście do torów (na zdjęciu powyżej — uczestnik powstrzymanej przez policję blokady). Kołodziejczak zapowiada protesty w następnych dniach. Nadal będą też protestować rolnicy w Szczecinie. Protesty nie ucichną szybko, bo szybko nikt nie rozładuje magazynów pełnych ziarna.

"Rząd kompletnie nie przygotował się do tej operacji"

Dokładnie nie wiadomo, ile zboża z Ukrainy wjechało w zeszłym i tym roku do Polski bez cła. Nikt tego nie kontrolował, ale prawdopodobnie między 4 a 5 mln ton. Zdaniem ekspertów taką ilość ziarna będziemy wysyłać z Polski przez dwa lata, jeśli wykorzystamy dostępne terminale portowe.

To miał być tylko tranzyt – ziarno (na początek głównie kukurydza) miało wagonami dojechać do naszych portów i tam przeładowane na statki być reeksportowane. Takie mieliśmy porozumienie z Komisją Europejską, która 5 czerwca 2023 na rok zawiesiła cła na ukraińskie zboże. Minister rolnictwa zapewnił wtedy, że możemy reeksportować do 1,5 mln ton miesięcznie.

Ale szybko się okazało się, że nie mamy odpowiedniej infrastruktury, by temu sprostać.

Zapchaliśmy się po pierwszych kilkuset tysiącach ton. I to zanim zaczęły się żniwa i nasi rolnicy ruszyli ze sprzedażą swojego ziarna.

A od 1 lipca ukraińskie ziarno zaczęło płynąć do Polski w ilościach znacznie przekraczających nasze możliwości transferowe.

"Rząd kompletnie nie przygotował się do tej operacji. Wiadomo było przecież, że mamy w Polsce inny rozstaw torów niż w Ukrainie, więc ziarno z wagonów ukraińskich na granicy trzeba wysypać i przeładować do naszych wagonów. Nie przygotowano dodatkowych powierzchni magazynowych, nie przygotowano bocznic. Transport kolejowy nie został udrożniony, wagony ze zbożem po drodze do portów spychane były na postoje" – mówi Monika Piątkowska szefowa Izby Zbożowo-Paszowej. – "Nie zdołaliśmy zapewnić sobie ani pomocy unijnej do tej operacji ani amerykańskiej, poza deklaracje nic nie wyszło".

Węgiel miał pierwszeństwo

Ale to nie jedyny problem. Nasze porty są w stanie miesięcznie przepuścić 600, góra 700 tys. ton ziarna. A sami w 2021 wyeksportowaliśmy 7,6 mln ton własnego ziarna. Nie wiadomo jak rząd sobie wyobrażał, że jeszcze upcha ziarno z Ukrainy. Co prawda resort rolnictwa ogłosił, że będzie nowy terminal w Gdańsku zdolny do przeładunku 500 tys. ton miesięcznie, z powierzchnią magazynowaną na 100 tys. ton, który przygotuje Krajowa Grupa Spożywcza (holding spożywczy, powołany przez PiS złożony z kilkunastu spółek skarbu państwa), ale do dziś nie powstał. Nie rozstrzygnięto nawet przetargu, który ma wyłonić wykonawcę.

Do tego rząd szybko uznał, że priorytet w rozładunku w naszych portach ma węgiel zwożony tam z całego świata, a nie zboże. Zboże czekało.

Ponadto minister rolnictwa zaapelował do rolników, by swojego nie sprzedawali, bo ceny jeszcze pójdą w górę. Tak zresztą zwykle bywało - zboże było najtańsze w czasie żniw, a potem systematycznie drożało. Ale nie tym razem i na rynku krajowym nagle zrobiła się luka zaopatrzeniowa.

Młynarze i przetwórcy pasz chętnie sięgnęli więc po stojące w wagonach zboże ukraińskie, skoro nie mogli kupować naszego. I tak rosła górka zboża krajowego i to ono dziś przede wszystkim zalega w magazynach. Polska od lat jest eksporterem zbóż i z roku na rok wysyłamy ich coraz więcej. Bo z roku na rok nasza produkcja rośnie, dołożenie do tej ilości jeszcze paru milionów z Ukrainy oznaczało, że nasze porty muszą się szybko zapchać i potrzebne są nadzwyczajne działania, by do tego nie dopuścić.

Wszystko w tej sprawie było przewidywalne, a rząd miał wszystkie karty w ręku, by zapobiec katastrofie, ale kompletnie się zbożem nie przejmował.

Nie wprowadził choćby kaucji, którą importer miałby płacić przy wwozie i odzyskiwać przy wywozie ziarna. Rząd nie złożył do Komisji Europejskiej nawet pytania, czy można taką kaucję wprowadzić.

Niczego nie robił, choć od kwietnia zeszłego roku miał sygnały, że źle się dzieje i coraz głośniej o klęsce zbożowej donosili eksperci, rolnicy i media.

Jak minister chciał zyskać na czasie

Tak wyglądała sytuacja do momentu rolniczych protestów. Bo dopiero kiedy rolnicy wykrzyczeli wprost ministrowi Kowalczykowi, co o nim myślą („spieprzaj dziadu”) i zablokowali ulice na wschodzie i zachodzie kraju, rząd postanowił zadziałać. I 30 marca podpisał z rolnikami porozumienie, w którym zobowiązał się problem zbożowy rozwiązać. Niektóre sprawy w tempie rekordowym, bo w ciągu dwóch tygodni, co od początku było nierealne. Te najpilniejsze sprawy to m.in. zahamowanie importu z Ukrainy i wprowadzanie ceł na zboże. A do rozpoczęcia nowych żniw opróżnienie magazynów z zalegającego tam ziarna.

Podpisując z rolnikami zobowiązanie o szybkim przywróceniu ceł na zboże z Ukrainy, minister Kowalczyk już wiedział (a na pewno wiedzieć powinien), że miesiąc wcześniej Unia przedłużyła o kolejny rok zgodę na bezcłowy import zboża – już nie do 5 czerwca 2023 roku, ale do 5 czerwca 2024!

Podpisując porozumienie, minister chciał tylko zyskać na czasie, świadomie wprowadzając rolników w błąd.

Swoje za uszami ma też pisowski komisarz ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski. Uspakajał na Twitterze, że Unia wdroży celną klauzulę ochronną, jeśli państwa członkowskie dotknięte negatywnymi skutkami takiego importu o to się zwrócą. Nie dodał jednak, że wszystkie kraje Unii muszą mieć zawirowania na swoim rynku zbożowym, by KE taką klauzulę wprowadziła.

A tak nie jest – oprócz Polski pod takim wnioskiem może się podpisać jeszcze Rumunia, Węgry, Słowacja i Czechy. Gadanie o jakiejś klauzuli to kolejne mydlenie oczu rolnikom. Mimo porozumienia rolnicy nie zakończyli protestów, a nawet zapowiedzieli eskalację. Rząd wymienił więc ministra rolnictwa, który niczego przez rok nie zrobił na jeszcze nieskompromitowanego, by zyskać trochę czasu na rozładowanie napięć.

Przeczytaj także:

Nowy minister rusza na granicę

Nowy minister energicznie zabrał się do pracy. Pojechał na granicę w Dorohusku i przekonał ministra rolnictwa Ukrainy, by to on zahamował eksport do Polski. To on ma dopilnować by ukraińska pszenica, kukurydza, rzepak i słonecznik tylko przez Polskę przejeżdżały, a nie zostawały przerabiane na mąkę czy paszę dla zwierząt. I tak ma być aż do żniw. Minister Robert Telus miał załatwić coś, co teoretycznie istniało od początku, czyli tranzyt.

Zapowiedział też, że polskie państwowe firmy będą skupowały zboże od rolników „po cenach wyższych od rynkowych”.

Kowalczyk, zanim odszedł, ogłosił, że rząd zmienia priorytety przeładunkowe w portach – od kwietnia już nie węgiel ma pierwszeństwo tylko zboże. I obiecał dopłaty rolnikom, którzy zbyt tanio zboże sprzedali – po 150 do 250 zł do każdej tony pszenicy, ale tylko do 50 ha. Przed żniwami 2022 za pszenicę można było dostać nawet 2200 zł za tonę, potem 1800, a w marcu tego roku cena spadła poniżej 900 zł. W sumie na tę pomoc ma pójść 600 mln zł, a rolnicy swoje straty wyliczyli na 10 mld złotych. Różnica między oczekiwaniami rolników a chęcią zaspokojenia ich żądań jest więc olbrzymia i na pewno rolnicy będą tu protestować.

Do żniw tylko 4 miesiące, a magazyny pełne

Co przed nami?

Zbieramy w kraju ok. 34-35 mln ton zbóż (łącznie z kukurydzą) i jeszcze 3,5 mln ton rzepaku. Ile mamy miejsca w magazynach, dokładnie nikt nie wie, ale specjaliści liczą, że najwyżej na 30 mln ton.

Za cztery miesiące zaczną się żniwa, a to oznacza, że do lipca nasze magazyny, w których teraz leży ok. 9 mln ton ziarna, powinny być już prawie puste, przygotowane na nowe zbiory.

Tymczasem prawda jest taka, że Polska już od lat produkuje więcej zboża, niż potrzebuje – rocznie ten nadwyżki jest ok. 10 mln ton nadwyżki (razem z kukurydzą). Ten sezon też zapowiada się dobrze – zboża ozime dobrze przezimowały, nie przemarzły, a wiosna też im sprzyja, tegoroczne żniwa mogą być bardzo udane. Borykamy się więc z własną nadprodukcją, na którą nałożył się niekontrolowany import z Ukrainy.

Minister Robert Telus ogłosił, że zamierza do żniw wywieźć z kraju 3-4 mln ton. Jeśli mu się to uda, to oznacza, że w magazynach zostanie nam jeszcze 5-6 mln nadwyżki. Za dużo byśmy mogli bez rolniczych protestów rozpocząć żniwa.

"Trzeba uruchomić transport kołowy" – podpowiada Krzysztof Gwiazda, prezes Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Zbożowo-Młynarskiego. "Nasze porty nie dadzą rady nawet tych 4 mln ton przeładować, koniecznie musimy dowozić zboże do portów niemieckich, a stamtąd statkami np. do Afryki. To byłby najszybszy sposób rozładowania magazynów, ale muszą być dopłaty dla tego transportu.

"Trzeba uruchomić nowe terminale zbożowe" – dorzuca rolnik z Pomorza Zachodniego Piotr Nowak.

"I usprawnić transport kolejowy, ma być więcej wagonów i bocznic" – uważa Monika Piątkowska.

Sami rolnicy podpowiadają także że warto by przerabiać część zboża na alkohol, biopaliwa czy biogaz.

Obrót praktycznie stanął

Tymczasem od czasu podpisania porozumienia z rolnikami, czyli od 30 marca sytuacja na rynku tylko się pogorszyła. Rolnicy, mając obietnicę nowego ministra o wprowadzeniu skupu interwencyjnego po wyższych cenach, czekają na efekty i wstrzymali sprzedaż. Tymczasem każdy tydzień bez przeładunku w portach oznacza stratę czasu, której nie da się odrobić. Do lipca tych tygodni zbyt wielu nie ma, a między 5 a 15 kwietnia praktycznie zboża nie było w obrocie.

"Jeśli przez porty przepuścimy 300 tys. ton miesięcznie zamiast 600 tys., to w następnym miesiącu nie przeładujemy 900 tys. ton, by nadrobić ten zmarnowany czas" – tłumaczy Krzysztof Gwiazda.

Wiele wskazuje na to, że rząd nie rozładuje na wsi napięcia i jeszcze zobaczymy, jak rolnicy będą wysypywali ziarno pod ministerstwem rolnictwa. Zwłaszcza że i po stronie rolniczej nie wszyscy są zainteresowani wyciszeniem sprawy, niektórzy związkowcy poczuli krew i chcą teraz zbić na zbożach swój własny kapitał polityczny.

Komentarze