0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Kuba Atys / Agencja GazetaKuba Atys / Agencja ...

Bartłomiej Misiewicz z Antonim Macierewiczem jest związany od szesnastego roku życia - stanowisko asystenta aptekarza w aptece "Aronia" zamienił na stanowisko asystenta posła, z którym organizował pracę zespołu parlamentarnego ds. udowadniania, że w Smoleńsku doszło do zamachu. W wyborach bez powodzenia ubiegał się o mandat poselski - startując z czwartego miejsca dostał 1992 głosy, czyli 0,7 proc. poparcia.

Już wtedy Misiewicz kręcił w sprawie swojego wykształcenia - w rubryce zawód wpisał, że jest "administratywistą", choć to tytuł, który formalnie przysługuje absolwentowi licencjackich studiów na kierunku prawo i administracja, a nieformalnie - opisuje eksperta w zakresie prawa administracyjnego ("administratywista" jest formą taką jak "karnista" lub "konstytucjonalista")

Po objęciu przez Prawo i Sprawiedliwość rządów Macierewicz został ministrem obrony narodowej, a Misiewicz - dyrektorem gabinetu politycznego ministra i rzecznikiem prasowym MON. Jak się później okazało, mianując Misiewicza na dyrektora, Macierewicz złamał rozporządzenie Rady Ministrów. Osoba na tym stanowisku musi mieć wyższe wykształcenie i siedmioletnie doświadczenie zawodowe. Misiewicz wykształcenia nie miał, a jedynym jego doświadczeniem zawodowym było - poza pracą w aptece - noszenie teczki za Antonim Macierewiczem.

Po cichu Misiewiczowi udało się jeszcze wejść do rady nadzorczej państwowej spółki Energa Ciepło Ostrołęka. Skandal dojrzewał, bo media - m.in OKO.press i Fakt - bez skutku pytały rzecznika MON o stan jego edukacji.

Afera wybuchła, kiedy Antoni Macierewicz powołał swojego pupila do rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej, a zapytany, dlaczego Misiewicz unika odpowiedzi na pytanie o wykształcenie i wymagane egzaminy - ogłosił, że wystarczającą kompetencją jest lojalność.

Za "aferę Misiewiczową" - cykl tekstów, w którym m.in. potwierdzono, że Misiewicz nie ma wymaganego prawem wykształcenia - dziennikarze OKO.press dostali nagrodę Grand Press w kategorii News.

Przeczytaj także:

Kaczyński dwa razy krytykuje za Misiewicza

Misiewicz dwukrotnie usuwany był ze stanowiska rzecznika po skandalach, w których odgrywał główną rolę. Jednak za każdym razem miał otwartą furtkę powrotu do MON. Za pierwszym razem wrócił z urlopu na stanowisko rzecznika, za drugim - został specjalistą ministra Macierewicza ds. dezinformacji; założył również portal dezinformacja.net, który zawiesił działalność po publikacji dwóch artykułów.

Do pozbycia się Misiewicza konieczna była wieloetapowa interwencja Jarosława Kaczyńskiego. Najpierw - w lutym - prezes PiS w rozmowie z "Do Rzeczy" powiedział, że Misiewicz jest "problemem wizerunkowym". Prezesowi nie spodobały się praktyki salutowania i nazywania ministrem młodego rzecznika przez oficerów Wojska Polskiego.

Kilka tygodni później Kaczyński stwierdził w wywiadzie dla Onet.pl, że Misiewicz "powinien zniknąć ze sceny publicznej", bo "zaszumiało mu w głowie". Dziś okazało się, że nic z tego nie będzie. "Rzeczpospolita" poinformowała, że wczoraj, tuż po obchodach siódmej rocznicy katastrofy smoleńskiej zarząd Polskiej Grupy Zbrojeniowej zdecydował, że Bartłomiej Misiewicz zostanie pełnomocnikiem zarządu ds. komunikacji.

To drugie spotkanie Misiewicza z Polską Grupą Zbrojeniową - holdingiem składającym się z ponad 60 spółek, zatrudniających 17,5 tysiąca ludzi i dysponujących ok. 5 miliardami złotych rocznego budżetu. Tym razem jednak Macierewicz - to MON sprawuje, w imieniu Skarbu Państwa, nadzór właścicielski nad Polską Grupą Zbrojeniową - ulokował swojego pupila na wirtualnym stanowisku. Misiewicz będzie dostawał pensję z publicznych pieniędzy za nic robienie niczego konkretnego.

Znaczące jest to, że nominacja odbyła się 10 kwietnia, w siódmą rocznicę katastrofy smoleńskiej. Być może Macierewicz liczył na to, że tego dnia media będą zbyt zajęte, aby zajmować się Misiewiczem - ale równie dobrze mógł chcieć pokazać, że może łamać polecenia prezesa Kaczyńskiego, kiedy tylko mu się podoba; również w rocznicę katastrofy smoleńskiej.

Udostępnij:

Stanisław Skarżyński

Socjolog, publicysta. Publikuje na łamach Gazety Wyborczej. Doktorant w ISNS UW.

Komentarze