Zaczął się piąty tydzień polsko-czeskich rozmów w sprawie Turowa. Wciąż nie znamy kulisów negocjacji, ale jedno jest pewne: Czesi nie chcą odpuścić. Tymczasem kopalnia przy granicy wciąż działa, a Polsce grożą ogromne kary
"Wygląda na to, że negocjacje potrwają co najmniej do końca lata bez groźby 5 mln euro kar dziennie, zaproponowanych przez rząd czeski za brak zatrzymania wydobycia w kopalni" – ocenia Radosław Gawlik, prezes stowarzyszenia EKO-UNIA, były wiceminister środowiska. Rozmowy w Pradze trwają już pięć tygodni i, jak wynika w wypowiedzi obu stron, są trudne.
Spór o Turów toczy się od wielu miesięcy. W lutym, po nieudanych próbach negocjacji, Czesi pozwali polski rząd do Trybunału Sprawiedliwości UE. Skarżą się, że odkrywka na styku granic polskiej, czeskiej i niemieckiej odsysa wodę, powoduje smog i hałas. Nie chcą, by teren wydobycia się poszerzał i domagają się zastosowania środków, które powstrzymają odpływ wód podziemnych z czeskich wiosek. Chcą także, żeby Polska dopłaciła do budowy nowych źródeł wody i wodociągów. W maju TSUE zadecydował o zastosowaniu tzw. środka tymczasowego, czyli natychmiastowego zatrzymania pracy kopalni.
Polska się do tego nie zastosowała, a premier Morawiecki ogłosił, że sprawa z Czechami już jest dogadana.
Optymizm szefa polskiego rządu był przedwczesny, bo Czesi poinformowali, że będą domagać się 5 mln euro za każdy dzień działania odkrywki Turów po decyzji TSUE. W dniu publikacji tego tekstu, we wtorek 13 lipca, od nakazu zastosowania środka tymczasowego minęły 53 dni.
"Prawie dwa miesiące temu wydobycie miało stanąć. Tymczasem nie zmienia się nic" - napisał na Twitterze Milan Starec, mieszkaniec przygranicznej wioski Uhelna, który jest zaangażowany w sprawę Turowa.
"To wszystko słabo rokuje dla mieszkańców Bogatyni, zwłaszcza w kontekście braku rozmowy i perspektywie środków unijnych na planowe wyłączenie kompleksu węglowego w przeciągu najbliższych dziesięciu lat. Widmo wcześniejszego zamknięcia Turowa ze względów ekonomicznych rośnie" – tłumaczy Radosław Gawlik. Nawiązując zarówno do możliwych milionowych kar, jak i wykluczenia regionu z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji.
Komisja Europejska już zapowiedziała, że subregion zgorzelecki nie kwalifikuje się do uzyskania środków - właśnie przez kopalnię i elektrownię Turów. A planowo odkrywka ma działać aż do 2044 roku.
Według informacji "Dziennika Gazety Prawnej" Mateusz Morawiecki przekazał czeskiemu premierowi Andrejowi Babišowi nieformalny list podczas szczytu premierów państw Grupy Wyszehradzkiej w Katowicach.
„Jesteśmy głęboko rozczarowani tym, jak bardzo umowa różni się od tego, co zostało pierwotnie ustalone podczas spotkania 24 maja w Libercu” – napisał. W czeskim mieście niedaleko granicy rozmawiali przedstawiciele samorządów i odpowiednich ministerstw. Z polskiej strony na spotkaniu w Libercu pojawił się m.in. wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń. Po rozmowach hetman kraju libereckiego Martin Puta napisał w mediach społecznościowych, że jest dobrej myśli.
Znów optymizm był zbyt wczesny. Premier Morawiecki wyraźnie nie jest zadowolony z dotychczasowych negocjacji w Pradze, a w swoim liście miał wskazać trzy największe zarzuty. Po pierwsze, pozostaje na stanowisku, że to nie kopalnia, a zmiana klimatu powoduje problemy hydrologiczne naszych sąsiadów. Po drugie, nie chce się zgodzić z tym, żeby Polska przystała na obowiązki wynikające z umowy, jednocześnie płacąc kary. I wreszcie po trzecie, Morawiecki uważa, że rozmowy nie dają żadnej gwarancji zakończenia sporu. Nawet jeśli pozew zostanie wycofany.
"DGP" podaje również, że Czesi mają wracać do punktów, które już były omówione. Jednak czeska strona zarzuca Polakom dokładnie to samo. Oficjalnych informacji na ten temat nie ma.
W sprawie listu Morawieckiego wypowiedział się jednak czeski minister środowiska Richard Brabec.
"Odczytujemy list [Morawieckiego] jako próbę wpływania przez Polskę na rząd czeski przez media. List był przekazany czeskiemu premierowi i następnie dostał się do polskich mediów, ale na pewno nie z naszej strony. Osobiście tę publikację uważam za niefortunną” - powiedział Brabec cytowany przez portal Seznam Zprávy.
"Podobno Polacy mieli wrażenie, że zapłacą za wodę po czeskiej stronie i że wszystko zostanie rozwiązane. Ale to jest dla nas nie do przyjęcia. Zawsze mówiliśmy, że będziemy żądać przestrzegania limitów środowiskowych i będziemy chcieli chronić zasoby wód gruntowych na terenie Czech. Negocjacje są obecnie w toku i nie są łatwe, zwłaszcza że chcemy zapewnić wykonalność projektu umowy w przyszłości" - dodał czeski minister.
Sprawę zupełnie inaczej widzi polski minister aktywów państwowych Jacek Sasin.
"Rozmowy trwają, przebiegają w dobrej atmosferze i wydaje się, że jest zrozumienie naszych oczekiwań ze strony czeskiej. Diabeł tkwi w szczegółach" – powiedział w rozmowie z Polsat News. "Od początku mówiłem, że nie ma co liczyć na szybkie porozumienie w tej sprawie. Jesteśmy w specyficznym momencie politycznym, za chwilę, na początku października, mamy wybory parlamentarne w Czechach. Sprawy ekologii są w kampanii wyborczej w Czechach niezwykle gorąco dyskutowane. W związku z tym nie spodziewam się, by przed tymi wyborami jakaś ostateczna decyzja mogła zapaść" - dodał.
Ostateczne decyzje może opóźnić również sezon urlopowy. Komisja Europejska i TSUE w połowie lipca zaczynają przerwę wakacyjną, która potrwa do końca sierpnia.
Podczas gdy w Pradze trwają negocjacje, w Turowie zatrzymano pracę nowego bloku elektrowni. Otwarto go zaledwie dwa miesiące temu.
Z przestoju bloku cieszą się aktywiści zaangażowani w sprawę Turowa. Jak mówi Katarzyna Kubiczek, koordynatorka projektów stowarzyszenia EKO-UNIA, dzięki temu do atmosfery emitowanych jest mniej gazów cieplarnianych.
"Przestój nowego bloku pokazuje również, że elektrownia Turów nie wytwarza aż tak dużo energii, a sam blok nie jest niezbędny do utrzymania bezpieczeństwa energetycznego Polski. Niestety, prawie 5 mld złotych zamiast na budowę nowego bloku mogłoby zostać wydane na sprawiedliwą transformację regionu, dzięki czemu skorzystaliby mieszkańcy, a nie firmy budujące ten blok energetyczny"– komentuje.
O powody zatrzymania pracy bloku zapytaliśmy spółkę PGE GiEK, która zarządza turoszowskim kompleksem energetycznym. Jak informuje rzeczniczka PGE Małgorzata Babska, postój nowego bloku był zaplanowany. "Spowodowany jest koniecznością realizacji wniosków z przeprowadzonego ruchu regulacyjnego, próbnego oraz miesięcznego okresu po przyjęciu bloku do eksploatacji" - tłumaczy i dodaje, że podczas postoju "zoptymalizowana zostanie praca elektrofiltra". Zaznacza również, że to standardowe działanie, a ponowne uruchomienie bloku planowane jest w przyszłym tygodniu.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze