Premier Mateusz Morawiecki musi wiosną stracić stanowisko, jeśli obóz władzy jeszcze marzy o wyborczym zwycięstwie. Notowania rządu na rok przed wyborami są najgorsze od 16 lat: wtedy premierem był Jarosław Kaczyński, a PiS rok później przegrał wybory
Październikowe notowania rządu Mateusza Morawieckiego szorują po dnie: tylko 26 proc. Polaków identyfikuje się jako jego zwolennicy, aż 47 proc. jako przeciwnicy, a 23 proc. pozostaje obojętne. Od 2006 roku tylko jeden rząd miał (nieznacznie) gorsze notowania: był to gabinet Jarosława Kaczyńskiego w październiku 2006 roku, na rok przed wyborami, które skończyły się oddaniem władzy przez PiS.
To oznacza polityczny wyrok na premiera. Za chwilę pokażemy, jak notowania rządu korelują z wynikiem wyborczym partii władzy, jak notowania rządu Morawieckiego wyglądają na tle rządów Jarosława Kaczyńskiego, Donalda Tuska, Ewy Kopacz i Beaty Szydło i dlaczego Mateusz Morawiecki pełni w obozie władzy już tylko jedną funkcję: użytecznego kozła ofiarnego.
Na wykresie poniżej pokazujemy, jak kształtował się odsetek zwolenników i przeciwników rządu w dwóch kluczowych okresach: na rok przed wyborami parlamentarnymi i miesiąc przed wyborami parlamentarnymi. Poza powyższym schematem pokazujemy ostatnie przed dymisją notowanie rządu Beaty Szydło.
Różnice w notowaniach na rok i miesiąc przed wyborami są zazwyczaj niewielkie, co pokazuje, że w przeszłości w czasie 12 miesięcy przed głosowaniem bardzo trudno było radykalnie zmienić postrzeganie rządu.
Liczby sprawdzamy od października 2006 roku, czyli od momentu, kiedy ukształtowała się w Polsce „nowożytna” scena partyjna, ze stabilnym podziałem na czterech głównych graczy (uzupełnianych przez zmieniające się partie "antysystemowe"): PiS, Platformę Obywatelską, Lewicę (w różnych formach) i PSL.
Konkluzja z powyższych danych jest prosta i bezlitosna dla premiera Morawieckiego:
Udało się to w pewnym stopniu premierom Kaczyńskiemu w 2007 roku (poprawa o 4 pkt. proc.) i Morawieckiemu w 2019 roku (poprawa o 5 pkt. proc.), natomiast pierwszy startował z bardzo niskiego pułapu, a wybory i tak przegrał, a drugi poprawił wyniki w czasie prosperity, z najlepszymi nastrojami społecznymi w historii III RP.
Po wtóre, aby nie być dla swojego obozu kulą u nogi, Morawiecki musiałby poprawić notowania swojego gabinetu w sposób bezprecedensowy – o ok. 10 pkt. proc.
W czasach kryzysu, inflacji, konfliktu z UE i wojny w Ukrainie to scenariusz z gatunku political fiction.
Kolejna zła wiadomość dla Morawieckiego to korelacja między notowaniami rządu na miesiąc przed wyborami, a wynikiem partii rządzącej:
Od 16 lat poparcie partii rządzącej w wyborach nie było lepsze o więcej niż 3 pkt. proc. w porównaniu do notowań rządu na miesiąc przed głosowaniem.
Żeby myśleć o zachowaniu samodzielnej większości, PiS musi zdobyć w 2023 roku co najmniej 40 proc. głosów i liczyć na szczęście przy rozkładzie poparcia i mandatów pozostałych partii. Jeśli miałby się powtórzyć schemat z lat ubiegłych, rząd Mateusza Morawieckiego musiałby mieć we wrześniu 2023 roku co najmniej 37 proc. zwolenników, a więc — jak wskazaliśmy już wcześniej — poprawić swoje notowania aż o 11 pkt. proc.
Jeśli w PiS wierzą w cuda, Morawiecki może zostać do wyborów, jeśli nie wierzą — zostanie zdymisjonowany wczesną wiosną.
25 października 2022
Premier Morawiecki znalazł się w pułapce bez wyjścia. Żeby zachować stanowisko w przyszłym roku, musiałby iść na kompromis z Unią Europejską, odblokować pieniądze dla Polski, uspokoić tak rynki, jak i współobywateli oraz liczyć, że sytuacja gospodarcza zacznie się szybko stabilizować lub poprawiać. Ale by zachować stanowisko teraz, musi robić to, czego wymaga od niego zaplecze polityczne: iść na wojnę z UE, walczyć z Niemcami, odgrywać jastrzębia i w efekcie wzbudzać niepewność na rynkach finansowych oraz pozostawać w izolacji na forum europejskim.
Zresztą ktoś podejrzliwy mógłby wysnuć hipotezę, że spychanie Morawieckiego na pozycje radykalne przez Solidarną Polskę i dużą część PiS, z prezesem Kaczyńskim na czele, jest celowe.
Im mocniej Morawiecki zostanie wypchnięty na bandę, tym bardziej świeżo i umiarkowanie będzie wyglądać jego następca (czy też raczej następczyni) wiosną przyszłego roku.
Premierka Elżbieta Witek wejdzie wtedy cała na biało, mniej lub bardziej subtelnie zrzuci okres błędów i wypaczeń na poprzednika i z „wrodzoną kobietom łagodnością” będzie lać oliwę na wzburzone, europejskie fale, by wzmocnić efekt nowego otwarcia. Bo że taki efekt będzie – to bardzo prawdopodobne. Znów mamy precedens w najnowszej historii.
Gdy pod koniec września 2014 roku premier Donald Tusk odchodził na stanowiska szefa Rady Europejskiej, notowania jego gabinetu były następujące: 35 proc. zwolenników, 37 proc. przeciwników, 26 proc. wyrażających obojętność i 2 proc. niezdecydowanych. Po niespełna miesiącu urzędowania premier Kopacz, liczba przeciwników rządu spadła o 19 pkt. proc. (!), a w listopadzie notowania rządu Kopacz były następujące:
Notowania rządu Ewy Kopacz w następnych miesiącach znacząco się pogorszyły, głównie przez mało zręczną politykę, ale tzw. "efekt nowej miotły" był niezaprzeczalny. Na powtórkę (z tym że z trwalszym efektem) tego fenomenu będzie liczył wiosną PiS.
Dlatego los premiera Morawieckiego dziś wydaje się przesądzony.
Wicenaczelny OKO.press, redaktor, socjolog. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej". Pochodzi z Sieradza
Wicenaczelny OKO.press, redaktor, socjolog. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej". Pochodzi z Sieradza