Jarosław Kaczyński niczym naczelny katecheta podczas spotkań w terenie formuje wiernych, przekazując im fundamentalne prawdy objawione, z którymi mają ruszyć w świat, by przekonywać agnostyków i niewierzących. I w sensie politycznym jest to racjonalne
Prezes PiS Jarosław Kaczyński jeździ od miasta do miasta, a gdzie się nie zatrzyma, powtarza to samo o tym samym: o lewakach, o Unii Europejskiej, o Tusku, o chłopcach i dziewczynkach, o Niemcach, o wyborach. Pozornie brzmi to jak zacięta płyta zgranego, bezradnego polityka, który zanudza masy opowieściami z gatunku klechd o mchu i paproci. Wśród osób sympatyzujących z opozycją to narracyjne tournée budzi często zdumienie, wesołość lub lekceważenie: oto Kaczyński już odleciał, oderwał się od rzeczywistości, majaczy, ba, pojawiają się nawet przestrzeni publicznej głosy, autorytatywnie stwierdzające, że prezes oszalał.
Otóż nikt tu nie odleciał, ani nie oszalał. Lider PiS w sposób spójny przygotowuje sobie grunt pod kampanię wyborczą.
Wśród osób ponadprzeciętnie zainteresowanych polityką istnieje złudzenie, że politycy mówią do większości i że większość ich słucha. Skoro my ich słyszymy – jesteśmy skłonni myśleć – śledzimy wiadomości, czytamy analizy, wywiady, oceniamy to, co mówią, to znaczy, że słyszą ich prawie wszyscy. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie – politycy mówią najczęściej do określonych grup społecznych, a słuchają ich zazwyczaj nieliczni.
Prowadzone od 1990 roku badania CBOS dotyczące zainteresowania Polaków polityką, dają spójny i stały obraz: bardzo duże lub duże zainteresowanie polityką deklaruje niezmiennie tylko ok. 20 proc. Polaków. Po wyborach w 2015 roku wraz z rosnącą polaryzacją polityczną ten odsetek nieco się zwiększył, ale w 2020 roku wciąż nie przekraczał 25 proc.
Do tego rośnie odsetek Polaków, którzy nie identyfikują się ani z obozem rządzącym, ani z opozycją – w 2022 roku twierdziło tak 53 proc. badanych (w 2017 było to 34 proc.), a duże zainteresowanie polityką deklaruje zaledwie co dziesiąta z tych osób. Nieco upraszczając, można powiedzieć, że politycy na co dzień mówią o sobie do swoich, a większość może się o tych fundamentalnych wystąpieniach nigdy nie dowiedzieć, lub usłyszeć je w bardzo skąpych fragmentach.
Ta zależność ulega zawieszeniu podczas kampanii wyborczych, zwłaszcza w ich apogeum – wtedy duża grupa Polaków, która w normalnych czasach polityką interesuje się średnio, mocniej skupia się na tym, co do powiedzenia i zaoferowania mają poszczególne partie. Częściej czytają informacje w portalach, oglądają telewizyjne programy informacyjne, częściej rozmawiają o polityce, konsultują się, zasięgają opinii – wśród znajomych, rodziny, w pracy, etc. Im silniejsza w tym czasie mobilizacja aparatu danej partii i jej zwolenników, tym większa szansa na dotarcie do tych właśnie wyborców, którzy w normalnych czasach polityką interesują się mniej i mają mniej sprecyzowane poglądy.
I na tym właśnie polega sens peregrynacji prezesa PiS po kraju – Jarosław Kaczyński mobilizuje partyjne doły i najbardziej zaangażowanych zwolenników.
To rodzaj katechezy, z liderem obozu władzy jako naczelnym katechetą, który podczas spotkań formuje wiernych i przekazuje im fundamentalne prawdy objawione, z którymi mają ruszyć w świat, by przekonywać agnostyków i niewiernych. Kaczyński zresztą formułuje ten cel wprost, gdyby któryś z działaczy się nie zorientował, o co chodzi:
„Musimy sobie uświadomić, że warunkiem zwycięstwa w wyborach jest dotarcie do ludzi. (...) Nie da się dotrzeć do każdego, ale do wielu się da, często także w takich indywidualnych kontaktach. To jest w tej chwili zadanie nas wszystkich; wszystkich członków partii, wszystkich, którzy są czynnymi zwolennikami tej partii - rozmawiać z ludźmi, przekonywać ich, odwoływać się do oczywistych faktów, bo te fakty naprawdę przemawiają za nami” (Jedlicze, 22 października).
Katechezy prezesa Kaczyńskiego z racji ich funkcji politycznej mniej przypominają kazanie na górze, a bardziej szkolenie ze sprzedaży bezpośredniej. Ściślej rzecz ujmując, instrukcję dla sprzedawców, co mówić, kiedy ludzie zaczną pytać, czy te garnki, które mamy zamiar im wcisnąć, naprawdę mają takie cudowne moce, jak twierdzimy.
Wszystko to układa się w poręczną formę FAQ-a, czyli odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania. Czyli Kaczyński instruuje, co sprzedawca-działacz ma odpowiedzieć, kiedy klient-wyborca zapyta.
Prześledźmy te pytania i propozycje odpowiedzi Jarosława Kaczyńskiego.
Pytanie: Czy naprawdę musimy się tak kłócić z Unią Europejską? Czy PiS chce polexitu?
Odpowiedź: „Unia Europejska przyniosła naszemu kontynentowi wiele dobrego. Wiele dobrego stało się dzięki niej również w Polsce. Nie oznacza to jednak, że musimy się zgadzać na dominację dwóch, a w gruncie rzeczy z naszej perspektywy tylko jednego państwa, czyli Niemiec. Dla nas Unia Europejska to maska Niemiec, a Bruksela to maska Berlina. Uważamy, że, zgodnie z podpisanymi w 2004 roku traktatami, niesłuszna jest zasada: kto silniejszy, ten lepszy” (Częstochowa, 15 października).
Pytanie: Przecież Unia Europejska jest w porządku...
Odpowiedź: „Unia Europejska narzuca nam ideologiczne szaleństwo. To szaleństwo odnoszące się do obyczajów, obnoszące się do relacji między kobietami a mężczyznami, a dokładnie do twierdzenia, że tak na prawdę nie ma ani kobiet, ani mężczyzn" (Myszków, 15 października).
Pytanie: Ale co to właściwie znaczy?
Odpowiedź: „My nie chcemy takich zjawisk jak 12-latki ogłaszające się lesbijkami. Tu nie chodzi, by kogoś prześladować, chodzi o to, by to było w ramach zdrowego rozsądku, by w przedszkolach nie kazać chłopcom przebierać się za dziewczynki i vice versa. My nie chcemy, by nasza cywilizacja została wywalona w powietrze przez szaleńców, ludzi którzy zostali - w przenośni - opętani. Chcemy być rządzeni przez ludzi, którzy kierują się zdrowym rozsądkiem i zasadami” (Jedlicze, 22 października).
Pytanie: Ale awanturujecie się głównie o sądy, zmieniacie i zmieniacie, ale nic tutaj lepiej od 7 lat nie działa…
Odpowiedź: „Jeżeli coś działa źle, albo fatalnie źle, jak na przykład w tej chwili działają sądy w Polsce, to my musimy mieć prawo do tego, żeby to zmienić. My musimy zlikwidować ten system, bo to był system przywilejów, nierówności sądów, które sądziły nie wedle prawa, tylko wedle reguł, że ludzi z pewnej grupy nie wolno ruszać, nawet żeby na pasach przejechali starszą panią” (Jedlicze, 22 października).
Pytanie: No dobrze, ale przez wasz upór możemy stracić ogromne pieniądze z UE i wszyscy zbiedniejemy.
Odpowiedź: „W czasie ostatnich 7 lat był to była w głównej mierze modernizacja za nasze, polskie pieniądze. Te niemieckie środki stanowią niewielką część PKB, a więc to suma, za którą nie dałoby się zmodernizować jednego województwa, nie tylko całego kraju” (Sieradz, 16 października).
Pytanie: Przecież każdy pieniądz jest potrzebny, mamy inflację, ceny energii rosną...
Odpowiedź: „Jest wielki kryzys i może być różnie, ale w tej chwili wewnątrz naszej gospodarki nie ma żadnych sygnałów, że może być zapaść. Dajemy sobie radę. Sprawy związane z węglem, z ogrzewaniem, posuwają się do przodu” (Sieradz, 16 października).
Pytanie: Nie no, gdzie, przecież z tym węglem to daliście ciała?
Odpowiedź: „Węgla jest w tej chwili w Polsce dużo i jest sortowany. Ta sprawa będzie rozwiązana. Kto jest winien temu, że w Polsce mamy problem z węglem? Oni. Doprowadzono do tego, że polskie kopalnie były w stanie wielkiego zagrożenia, gdy myśmy przejmowali władzę. I co myśmy zrobili? Zgodziliśmy się na te upadki? Nie. Zabraliśmy z budżetu, a także z przemysłu energetycznego łącznie ok 20 mld zł, żeby te kopalnie ratować. Podtrzymaliśmy produkcję węgla w Polsce. My, a nie oni” (Jedlicze, 22 października).
I w ten oto sposób każdy średnio rozgarnięty działacz PiS wyjdzie ze spotkania z prezesem z naręczem praktycznych, narracyjnych ściągawek. Ważne zastrzeżenie - zaprezentowaliśmy tylko te co bardziej złożone, pomijając proste grepsy prezesa o złym Tusku, niemieckich zdrajcach z opozycji i polskiej lewicy walczącej po stronie Putina. Bo to każdy działacz potrafi wygłosić bez pomocy Kaczyńskiego.
Propozycje odpowiedzi prezesa Kaczyńskiego mogą się wydać Szanownym Czytelniczkom i Czytelnikom nieco absurdalne, bądź nietrafione, natomiast warto pamiętać, że kiedy lider obozu władzy mówi do podwładnych, żeby „rozmawiać i przekonywać ludzi”, nie ma na myśli zwolenników KO, Polski 2050, czy Lewicy.
Cel jest tak naprawdę jeden: przekonać jak największy odsetek z ponad 8 milionów wyborców, którzy w 2019 roku zagłosowali na PiS, by za rok ponownie poparli partię władzy.
Osoby wcześniej niegłosujące, albo sympatyzujące z opozycją są poza obszarem zainteresowania. Nota bene podobny proces, z tym, że o odwrotnym wektorze, ma miejsce po stronie opozycji. I w obu wypadkach to racjonalna strategia, bo dziś wszystko wskazuje na to, że frekwencja w 2023 roku będzie daleka od niemal 62 proc. z 2019 r., a więc kluczowa dla wyniku będzie mobilizacja osób, które już wcześniej były w orbicie władzy lub opozycji.
Z ram opowieści Jarosława Kaczyńskiego wiadomo, że PiS będzie chciał zrobić z wyborów ostateczne, walne starcie między dwiema Polskami:
Stąd ciągłe analogie szefa PiS do dwubiegunowego starcia wyborów z 1989 roku ("Mobilizacja po naszej stronie w najbliższych wyborach powinna być taka duża jak w 1989 roku, albo i większa"), gdzie PiS, choć jest dzisiejszą władzą, odgrywa rolę ówczesnej opozycji z „Solidarności”: „Spór dotyczy tego, czy Polska na być nadal krajem niepodległym, suwerennym. Takim, który sam, oczywiście w pewnych relacjach międzynarodowych, zawsze tak jest, decyduje o swoim kształcie, o swoim losie” – mówił Kaczyński 16 października w Sieradzu.
Ale w jaki sposób ten podział wypełni się treścią, jeszcze nie wiemy, a wszystko zależy od tego, w jakim stanie rząd Prawa i Sprawiedliwości przetrwa zimę i jaka będzie wiosną sytuacja gospodarcza.
Jak pokazywał sondaż Ipsos dla OKO.press, obawa przed załamaniem gospodarczym jest wśród Polaków bardzo żywa, niezależnie od poglądów politycznych. Jeśli się ziści, obozowi władzy trudno będzie prowadzić konfrontacyjną politykę wobec UE oraz kulturową krucjatę, bo jak tlenu będzie potrzebował stabilizacji i nadziei na wyjście z kryzysu. Jeśli wiosną okaże się jednak, że zimę przeszliśmy jako kraj relatywnie małym kosztem, możemy spodziewać się politycznych „igrzysk”: kolejnych projektów radykalnych zmian w systemie wymiaru sprawiedliwości, konfliktu z Europą, więcej homofobii i transfobii pod sztandarem „normalności”.
Ale na razie Kaczyński czeka i mobilizuje swoją armię.
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Komentarze