0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

Wydawałoby się, że politycy powinni się już nauczyć, jak należy mówić o pandemii: precyzyjnie, ostrożnie i prawdziwie. Nie powinni natomiast rzucać słów, a zwłaszcza liczebników na wiatr. Mateusz Morawiecki, który przed prezydenckimi wyborami ogłosił pochopnie koniec epidemii (o czym dalej), tym razem na czwartkowej konferencji 8 października zarysował wizję apokaliptyczną:

„W przypadku takiej dynamiki podwojenie liczby zakażeń będzie zachodziło mniej więcej co trzy dni".

"To już jest bardzo duża liczba i chcemy, żeby nastąpiło jej wypłaszczenie” - dodał premier. I uspokajał, wzmacniając efekt grozy: "Przeprowadzamy działania, które spowodują, że zwiększy się liczba dostępnych łóżek o kolejne kilka tysięcy".

Nie wiemy, kto mu podsunął tak prognozę, ani czym się Morawiecki kierował: może chciał wywołać efekt grozy, by skłonić nas do przestrzegania żółtych rygorów w całej Polsce od soboty, a może po prostu palnął, co mu się często zdarza i co OKO.press pokazuje od lat.

Przeczytaj także:

Obywatele umieją mnożyć razy dwa

Spośród 38 mln Polek i Polaków grubo ponad 30 milionów potrafi mnożyć razy dwa nawet duże liczby. Po wysłuchaniu premiera może więc wykonać rachunki. Skoro 8 października jest 4 280 przypadków, to znaczy, że premier przewiduje, że:

  • w niedzielę 11 października będzie 8 560, tyle co ostatnio w Hiszpanii;
  • 14 października - 17 120, tyle co obecnie we Francji lub Argentynie;
  • 17 października - 34 240; tyle co Brazylii i blisko USA;
  • 20 października - 68 400; tyle co w Indiach;
  • 23 października - 136 960; tyle nie było w żadnym kraju, a
  • 30 października - 273 920 czyli 80 proc. wszystkich dziennych zakażeń na całym świecie (7 października było ich 343 154).
W Zaduszki 2 listopada - mielibyśmy więcej zakażeń niż cały świat obecnie.

Zobaczmy to na wykresie, gdzie kolor niebieski oznacza realne liczby dziennych zakażeń w kolejnych dniach października (0d 1 do 8), a linia czerwona to prognoza oparta na zasadzie opisanej przez Morawieckiego - podwajania co trzy dni.

Byłoby to tempo nieporównywalne z tym, co dzieje się obecnie nawet w krajach, gdzie SARS-CoV-2 najszybciej się rozprzestrzenia. W 10-milionowych Czechach 7 i 8 października było prawie 5400 zakażeń, ale dwa razy mniej było 23-24 września, 13 dni temu. We Francji, gdzie dochodzi obecnie (7 i 8 października) do prawie 18 tys. zakażeń dziennie, 9 tys. notowaliśmy 11 września, 27 dni wcześniej. W Hiszpanii zdublowanie liczby zakażonych do poziomu 12 tys. zakażeń (15-16 września; z wyskokiem 14 tys. 18 września) trwało ponad miesiąc (od połowy sierpnia). Teraz liczba dziennych zakażeń już spada.

1 października, gdy nowych zakażeń było 1 967, minister zdrowia Adam Niedzielski mówił o „eskalacji pandemii". "Należy się spodziewać, że w kolejnych dniach ta tendencja będzie się utrzymywała" – przewidywał.

I dodawał: "Z naszych prognoz, które cały czas monitorujemy w Ministerstwie Zdrowia, wynika, że

w najbliższym czasie – mówię o okresie dwóch tygodni – ta liczba będzie utrzymywała się w przedziale, w okolicach 1 500, nawet powyżej 2 000 zachorowań dziennie".

Należałoby chyba zaapelować do rządzących, by nie posługiwali się pochopnie liczbami, niezależnie od tego, czy chcą straszyć czy uspokajać. Albo korzystali z profesjonalnych prognoz, które zawsze opisują warianty rozwoju sytuacji. Eksperci nie są aż tak zarozumiali jak politycy.

Jak mają się przewidywania Morawieckiego do tempa, w jakim w Polsce rośnie epidemia? Może on po prostu opisuje trend, który już mamy? Nic z tych rzeczy.

Jak do tej pory rosła liczba zakażeń?

Teza o dublowaniu co trzy dni znajduje jednorazowe potwierdzenie, gdy porównamy liczbę osób zakażonych z czwartku (4 280) do poniedziałku (5 października), kiedy nowych przypadków było 2 006 - wzrost wyniósł 2,13 raza. Ale jak widać na wykresie poniżej, w grę wchodzą tu duże wahania dzienne, a w poniedziałki podawane liczby zakażonych są z reguły niższe. Sześć dni wcześniej (2 października) liczba zakażonych wynosiła 2 292 czyli więcej niż trzy dni temu.

Wzrost epidemii zaczął się w Polsce w połowie września, a przyspieszył pod sam koniec września.

Gdyby zasada Morawieckiego (podwajanie zo trzy dni) obowiązywała od 15 września (było wtedy 515 zakażeń), 18 września byłoby ich tysiąc (w rzeczywistości - 612), 21 września dwa tysiące itd. Obecny poziom ponad 4 000 osiągnęlibyśmy już 24 września, a w piątek 9 października mielibyśmy... nieco ponad 130 tys. zakażeń.

Gdyby zasada Morawieckiego obowiązywała od 29 września (1 323 zakażenia), już 5 października mielibyśmy ponad 5 tys. nowych zakażeń, a w piątek 9 października ponad 21 tys. przypadków.

Co jeszcze mógł Morawiecki mieć na myśli?

Morawiecki odnosił się do liczby nowych dziennych zakażeń. Z pewnością nie miał na myśli liczby osób aktualnie zakażonych, która nawet przy dużych wzrostach dziennych rośnie znacznie wolniej, bo jednocześnie ludzie chorzy zdrowieją, a także niestety umierają. Widać to na wykresie, który regularnie publikujemy:

(8 października) liczba osób zakażonych (32 242 osoby) stanowi niemal dokładnie podwojenie liczby z 26 września (16 230), czyli sprzed 12 dni. A nie sprzed trzech.

Dramatycznie wyglądają także wykresy wzrostu ofiar śmiertelnych COVID-19, ale tu występują tak duże wahania, że lepiej patrzeć na średnią ruchomą (kroczącą) ostatnich 7 dni: wzrosła ona do 46. Dwa razy mniej (24) było 29 i 30 września.

Szybko rośnie też liczba chorych hospitalizowanych (wykres poniżej), ale i tutaj obecna liczba zajętych łóżek (4 138) prawie podwoiła się się w stosunku do 26 września (2 134), czyli 12 dni temu.

I wreszcie liczba używanych respiratorów, co oznacza ludzi ciężko chorych na COVID-19. 8 października wynosi 296 i niepokojąco rośnie, owszem, ale daleko wolniej niż ponura przepowiednia premiera. Dwa razy mniej (dokładnie 148) zajętych respiratorów było 30 września:

Wszystko to piszemy nie po to, by twierdzić, że zanotowane od połowy września, a zwłaszcza od przełomu września i października wzrosty nie są niepokojące. Są. Ale w najmniejszym stopniu nie potwierdzają tempa rozwoju epidemii, jaki przedstawił premier Morawiecki.

Główne wskaźniki wzrostu epidemii - liczba dziennych przypadków, liczba zgonów, liczba chorych i ciężko chorych - podwajają się obecnie co około 10 dni, a nie co trzy dni. Czyli co najmniej trzy razy wolniej. A to robi ogromną różnicę.

Premier może straszyć, bo już nie ma wyborów

Ludzi, którzy obawiają się epidemii i jej skutków dla swojej rodziny, znajomych i siebie samych, w tym osoby starsze, najbardziej narażone, premier może wprowadzić w jeszcze większy lęk. Może sobie na to pozwolić, bo nie musi już uspokajać obywateli, tak jak to robił przed wyborami prezydenckimi. Przypomnijmy kolejny raz, że 1 lipca 2020 nieodpowiedzialnie zachęcał do udziału w wyborach przede wszystkim osoby starsze, które prawie w dwóch trzecich (62 proc.) głosowali na Andrzeja Dudę:

"Cieszę się, że coraz mniej obawiamy się tego wirusa, tej epidemii. To jest dobre podejście, bo on jest w odwrocie. Już teraz nie trzeba się go bać. Trzeba pójść na wybory tłumnie 12 lipca.

Wszyscy, zwłaszcza seniorzy, nie obawiajmy się, idźmy na wybory".

Premier upewni denialistów, że władza "mąci ludziom w głowach"

Poważnym problemem społecznym staje się rozpowszechniona postawa zaprzeczania epidemii (tzw. denializm epidemiczny, od angielskiego deny - zaprzeczać).

Według badań socjolożki dr hab. Barbary Pabjan z wrocławskiej grupy ekspertów MOCOS, w marcu ok. 90 procent osób odrzucało twierdzenie denialistów, że "nie ma żadnego koronawirusa, że mamy do czynienia ze zwykłą grypą", ale ten odsetek malał, aż w sierpniu i wrześniu spadł do 65 procent. To znaczy, że

już co trzeci Polak lub Polka uważa, że epidemia to ściema lub nie ma pewności jak jest naprawdę.

Dla ludzi, którzy podejrzewają władzę czy koncerny farmaceutyczne o manipulowanie informacjami i lansowanie tezy o pandemii dla zwiększenia kontroli nad obywatelami lub ukrycie własnej nieudolności, nieodpowiedzialne prognozy Morawieckiego będą potwierdzeniem ich najgorszych obaw. I nie zmienią tego apele premiera "do tych osób, które zaprzeczają istnieniu COVID-19, żeby tego nie czyniły, ponieważ walka z tą chorobą jest o tyle skuteczniejsza, o ile stosujemy w solidarny sposób odpowiedzialne instrumenty wszyscy bez wyjątku".

OKO.press dostaje wiele sygnałów, także od ludzi, którzy nas wspierają finansowo (jak wiadomo utrzymujemy się z dobrowolnych wpłat czytelników), że nawet nasze racjonalne i oparte na faktach analizy epidemii są uznawane za niewiarygodne. I wywołują emocjonalny sprzeciw. Zacytujmy na koniec kawałek maila:

"Dzień dobry. Mam tylko jedną prośbę, przestańcie teraz Wy Państwo dziennikarze straszyć ludzi tym wirusem. Dajcie ludziom żyć w spokoju. Jaki mamy odsetek umieralności z powodu tego à la wirusa? Jaka to Pandemia, skoro umiera mniej ludzi niż na jakąkolwiek inna chorobę, np. grypę?

Co Wy robicie, jaki i Wasz jest w tym cel, żeby tak mącić ludziom w głowach, straszyć?

Po tym artykule [chodziło o jeden z raportów pandemicznych OKO.press - red.] głęboko się zastanawiam, czy nadal jesteście bezstronni, czy nadal warto Wam wierzyć i wspierać Was?

Przez to zamykanie szpitali dla ludzi, odizolowywanie od wszelkich maści przychodni specjalistycznych za kilka miesięcy będziemy mieli wysyp zgonów ludzi chorych na nowotwór, na płuca, na serce. To jest tragedia, bo ci ludzie czekają już latami na jakąkolwiek pomoc ze strony służby zdrowia, która im się należy jak psu buda, bo całe życie płacili składki, bo jest to zapisane w Konstytucji.

I jak zwykle te wszystkie zgony podciągną pod Covida. Najlepiej dla nich zgnić na wirusa. Nikt się nie przyczepi, że to była nieudolność służby zdrowia. I proszę sobie doczytać, czy ludzi chorych na tego Covida należy podłączać do respiratorów... Mimo wszystko życzę zdrowia".

Morawieckiemu można zadedykować tego maila i zapytać: "po co tak mącić ludziom w głowach, straszyć?".

;
Na zdjęciu Piotr Pacewicz
Piotr Pacewicz

Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze