"Za strajk dostałem 180 zł, 56 gr. Razem z żoną tracimy 4700. Uwielbiam tę pracę, chcemy walczyć o przyszłość edukacji, ale to za mocny cios. Chyba nie będę już strajkował. Nastrój fatalny" - mówi nauczyciel z Mazowsza. "Będę strajkował dalej we wrześniu. Straciliśmy z żoną 2600 zł. Jakoś to przełkniemy. Lubię pracę z młodzieżą" - mówi pedagog z Podkarpacia
Publikujemy dwa głosy nauczycielskich małżeństw, które na strajku traciły podwójnie.
"Do tego strajku nie było w nas wypalenia zawodowego ani przez chwilę. Najgorszy kryzys przyszedł teraz. Podejście władzy nas ubodło. Chcemy z innymi nauczycielami walczyć o przyszłość edukacji, nawet za cenę niższych zarobków. Ale co, jak zabierają nam dwie trzecie miesięcznych dochodów? Dla nas to za mocny cios. Dlatego chyba nie będę strajkował, jeśli będzie kolejna akcja. Mamy kredyt, budowę domu na głowie" - mówi nauczyciel z Mazowsza.
"Będę strajkował dalej, jeśli do strajku wrócimy we wrześniu. Przerwanie strajku uważam za dobrą decyzję. W małych miasteczkach i na wsiach ten strajk umierał i tak. Z przyczyn finansowych i ze zmęczenia. Sami z żoną się zastanawialiśmy, jak to rozwiążemy, jeśli strajk potrwa dłużej. Mamy na utrzymaniu trójkę dzieci, trzeba za nie brać odpowiedzialność" - mówi pedagog z Podkarpacia.
Ich głosy potwierdzają, jak strasznym ciosem dla nauczycieli są straty wynagrodzeń za strajk. Jak pisaliśmy w OKO.press, samorządy nie mają obowiązku potrącania pensji nauczycielom za czas strajku. Ale wielu nauczycieli dostało za kwiecień dramatycznie niskie wypłaty.
Związki zawodowe zapewniają swoim członkom pomoc finansową. Dla osób, które nie są w związkach, Komitet Społeczny "Wspieram Nauczycieli" zorganizował zbiórkę na Fundusz Strajkowy. Na koncie Komitetu jest ponad osiem milionów złotych. Wsparcie dla jednej strajkującej minimum 9 dni osoby wyniesie 500 zł.
Komitet apeluje o dalsze wpłaty i zapowiada, że "okazją do solidarności i podziękowania za strajk będzie zakończenie roku szkolnego. Już dziś ogłaszamy – zaproponowaną przez grupę rodziców – akcję #Zamiast kwiatka, czyli dodatkową zbiórkę na potrzeby osób strajkujących".
Przypominamy numer konta "Wspieram nauczycieli" 13 1240 5934 1111 0010 8960 6877.
Nauczyciel WF i wychowawca w liceum, 33 lata, średnie miasto, Mazowsze
Od 10 lat jestem nauczycielem w liceum, mam wychowawstwo. Poznaliśmy się w pracy. Żona uczy geografii, ja wychowania fizycznego.
Uwielbiam tę pracę, jestem pozytywnie zakręcony. Ciągle coś organizuję, letnie szkoły pod żaglami, zimowiska, wyjazdy zagraniczne, wycieczki, spływy kajakowe.
Po reakcji rządu na strajk zastanawiałem się, czy nie zmienić pracy. Nie tylko ja, wielu nauczycieli, których znam miało podobne dylematy. Żona też to rozważa.
Do tego strajku nie było w nas wypalenia zawodowego ani przez chwilę. Najgorszy kryzys przyszedł teraz. Podejście władzy nas ubodło.
Spłacam pożyczkę z kasy zapomogowo-pożyczkowej, 500 złotych miesięcznie.
Po odjęciu pożyczki od pensji standardowo dostaję na konto 1700 złotych. Za kwiecień dostałem przelew 180 złotych i 56 groszy.
Dyrektor szkoły, gdy zobaczył listy płacowe, mógł coś zrobić. Widział, że pensje są dramatycznie niskie. Mógł choćby zaproponować, żeby potrącenie rozłożyć na raty. Nie zrobił tego.
Można było przełożyć spłatę pożyczki o miesiąc lub ją zmniejszyć. Wygląda mi to niestety na działanie z premedytacją. Jak można zostawić pracownika z wypłatą 180 złotych? Wiem, że w Warszawie czy w Łodzi pracownicy dostawali normalne wynagrodzenia.
Podobno mogli wypłacić nie mniej niż najniższe wynagrodzenie, ale widzę po kolegach i koleżankach, że zmniejszano pensję o minimum 1500-1600 złotych.
Dla nas z żoną, gdy ona pracuje w dwóch szkołach a ja w jednej, ona jest dyplomowana, ja mianowany - strajk oznacza 4700 złotych straty dla budżetu domowego.
To dwie trzecie naszego budżetu domowego, bo miesięcznie zarabiamy około 7 tysięcy i ledwie nam starcza. Zaczynamy właśnie budowę domu, mamy kredyt. Rata - 1,5 tys.
Chcemy z innymi nauczycielami walczyć o przyszłość edukacji, nawet za cenę niższych zarobków. Ale co, jak zabierają nam 70-80 proc. miesięcznych dochodów? Dla nas to za mocny cios. Jakoś damy sobie radę, ale sytuacja jest nieciekawa. Kasę trzeba pożyczyć.
Dlatego chyba nie będę strajkował, jeśli będzie kolejna akcja. Prawie pięć tysięcy to jest za duża strata. Mamy kredyt, budowę domu na głowie.
Do związku nie należę. Nawet jeśli dostaniemy 500 złotych z tego komitetu strajkowego, to nie rozwiąże sprawy.
Mój nastrój po tym wszystkim? Fatalny.
Premier kraju przez cały czas protestu ani razu się do nauczycieli nie pofatygował.
A przecież jesteśmy największą grupą zawodową w sektorze publicznym. Czuję się przegrany. Poświęciłem się mocno, walczyłem. Drukowałem plakaty, naklejki. A teraz czuję jakbym dostał obuchem w głowę.
Nie wiem, czy nie zostałem włączony w jakąś walkę polityczną. Poinformowano nas, że może we wrześniu strajk zostanie wznowiony - zaraz przed wyborami parlamentarnymi. Moim zdaniem to kontynuacja gry politycznej.
U nas w mieście wiec poparcia dla nauczycieli był organizowany przez Platformę Obywatelską. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że wszystkie akcje protestacyjne zawsze będą łączone z opozycją. Ale ZNP ma swój oddział, mogli spokojnie zorganizować to sami. Słabo to wyglądało.
Ja uczę w liceum. Jestem ciekawy, jak czują się nauczyciele w gimnazjach i szkołach podstawowych? Poświęcili siebie, egzaminy, stanęli na wysokości zadania. My w szkołach średnich nie mieliśmy szansy, żeby też pokazać siłę. Przy maturach nagle się okazało, że Sejm i rząd jest w stanie nagle zadziałać i załatwić sprawę w 24 godziny. A nauczycieli cały czas ignorowali.
Rozumiem, że na decyzję o przerwaniu strajku miało wpływ to, że niektórzy uczniowie startują na zagraniczne uczelnie i tam z rekrutacją nie poczekają. Ale to nie jest fair wobec nauczycieli, którzy się postawili, chcieli walczyć dalej i byli w trudnej sytuacji, bo naciski samorządu na przeprowadzenie matur były silne.
Mówią się o nauczycielach, że są nieudacznikami, chodzą w tym samym płaszczu czy sukience przez 10 lat. Po naszym proteście to się jeszcze pogłębiło, skoro nic nie udało się wywalczyć.
To aż bolesne słuchać, że pracujemy 18 godzin i jesteśmy leniuchami. My ciężko pracujemy, w trudnych warunkach. W korporacjach pracownik ma dla siebie jakiś boks minimum dwa na dwa metry. W szkole jest problem z wygospodarowaniem krzesła i biurka.
Cały okres strajku był trudny. Poszedłem do fryzjera, a tam dominuje tylko jeden temat - oczywiście strajk. Nie powiedziałem, kim jestem, nie chciałem być ofiarą linczu.
Społeczeństwo nie jest świadome tego, co robi nauczyciel i ile poświęca czasu na swoją pracę.
Uczniowie zachowali się wobec nas odpowiedzialnie. Maturzyści przychodzili cztery razy z wyrazami uznania i wsparcia, jedna klasa przyniosła tort. Byli świadomi tego co się dzieje i dlaczego nauczyciele walczą. Byli gotowi na to, że matury mogą się nie odbyć w maju.
Pedagog szkolny w gimnazjum, 45 lat, małe miasto, Podkarpacie
Na szczęście zaproponowano nam rozłożenie potrącenia wynagrodzeń na raty. Ja rozłożyłem to na trzy miesiące, żona zdecydowała, że jakoś przełkniemy całe jej potrącenie w jednym miesiącu.
To samorząd potrąca nam pensję. Burmistrz otwarcie mówił, że jest przeciwko strajkowi.
Czuję się z tym o tyle niekomfortowo, że samorządy pochodziły do tego różnie. Rozwiązywali problem wynagrodzeń w zależności od tego, jakie mają podejście do naszego protestu.
W środowisku małomiasteczkowym i wiejskim ludzie są negatywnie nastawione do nauczycieli. Wiem, że władza zrobiła w tej materii swoje, podejrzewam, że samorządowcy mieli jakieś odgórne instrukcje. Burmistrz jest z PiS.
Będę strajkował dalej, jeśli do strajku wrócimy we wrześniu. Przerwanie strajku uważam za dobrą decyzję.
W małych miasteczkach i na wsiach ten strajk umierał i tak. Z przyczyn finansowych i ze zmęczenia.
Akurat u nas było inaczej, ale sami z żoną się zastanawialiśmy, jak to rozwiążemy, jeśli strajk potrwa dłużej. Oboje jesteśmy nauczycielami, nie mogliśmy protestować bezterminowo. Mamy na utrzymaniu trójkę dzieci, trzeba za nie brać odpowiedzialność.
Żonie za wszystkie dni strajku potrącono około 1300-1400 złotych. Trochę mniej niż połowa pensji, bo ma nadgodziny.
Łącznie tracimy około 2600 złotych. Połowę naszych miesięcznych wydatków. Nie jesteśmy w żadnym związku zawodowym, ale też nie będziemy się starać o pieniądze ze społecznego funduszu strajkowego. Myślę, że są bardziej potrzebujący niż my.
Jeżeli dojdzie do dalszej eskalacji konfliktu z rządem, to pomyślimy, czy z tego funduszu jednak nie skorzystać. Na razie dajemy radę.
Lubię pracę w szkole, lubię pracować z młodzieżą. Miałem dylemat, czy po likwidacji gimnazjów nie stracę całkowicie pracy. Mojego gimnazjum już nie ma.
Miałem nawet propozycję całego etatu poza oświatą. Postanowiłem jednak zostać na pół etatu w szkole [podstawowej - red.], bo dobrze się czuję w tej pracy. Poszukam czegoś dodatkowo.
Na naszym terenie pensja nauczyciela to nie są niskie zarobki. Tutaj jest inaczej niż w dużym mieście. Nie są to kokosy, ale w porównaniu z innymi ludźmi w naszej miejscowości to przyzwoita pensja. Ale wiem od znajomych, że w większych miastach ludzie często rezygnują z pracy w szkole.
U nas nie ma nawet jak, bo praktycznie nie ma rynku pracy. Oprócz urzędu gminy, lasów państwowych i szkoły zostają tylko sklepy. Nie ma gdzie odejść. Nauczyciele więc nie odchodzą, ale nie przychodzą też nowi. Zauważyliśmy z żoną, że od 4-5 lat nie mamy w szkole żadnych stażystów. Kiedyś co roku miałem jednego.
Obaj nauczyciele woleli pozostać anonimowi.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze