Rozwój kobiecej piłki nożnej hamowali mężczyźni przez dekady. Dziś wszyscy powoli orientują się, jaki drzemie w niej potencjał. Mundial w Australii i Nowej Zelandii może być kolejnym krokiem na drodze do globalnej popularności
Klip wygląda jak typowa piłkarska reklamówka. Oglądamy montaż kolejnych udanych akcji francuskiej drużyny narodowej, w tle słychać oryginalny komentarz po francusku. Na ekranie przewijają się największe gwiazdy francuskiej piłki. Kolejne gole strzelają Kylian Mbappe, Antoine Griezmann, Olivier Giroud. Filmik jest wyprodukowany przez francuską firmę Orange.
Po minucie, gdy nasycimy się już pięknymi akcjami, widzimy napis.
„Tylko Niebiescy mogą nam dać takie emocje. Ale to nie ich właśnie widziałeś”.
Bo cały klip jest prostym, cyfrowym oszustwem. Za pomocą nowoczesnych technologii twarze i sylwetki piłkarek zostały podmienione na sylwetki i twarze mężczyzn. Bramki strzelali nie Mbappe z Griezmannem, ale Sakina Karachoui czy Amandine Henry.
I jeśli chodzi o jakość zaprezentowanych akcji, rzeczywiście można się pomylić. Przekaz jest jasny: kobieca piłka również jest atrakcyjna. Filmik promuje rozpoczęte 20 lipca Mistrzostwa Świata kobiet, które odbywają się w Australii i Nowej Zelandii.
Sceptyków pozostanie wielu, wszystkich nie przekona się nigdy. Ale na tegoroczny mundial warto zerkać, nawet jeśli tylko jednym okiem. Bo zawody te będą ukoronowaniem niezwykłych czterech lat pod względem poziomu sportowego, finansowego i popularności wśród kibiców.
Cztery lata temu, przy okazji poprzednich mistrzostw we Francji, dużo mówiło się o nierównościach, szczególnie tych płacowych. Kobiety za tę samą pracę otrzymywały dużo, dużo mniej. I choć do pełnej równości jeszcze bardzo daleko, to mamy naprawdę spory postęp.
Fundusz nagród w turnieju kobiet jest prawie trzykrotnie mniejszy niż w męskim mundialu sprzed pół roku w Katarze. Dla kobiet przewidziano 152 mln dolarów (110 mln na nagrody, 42,5 mln na przygotowania do turnieju i rekompensaty dla klubów), dla mężczyzn przewidziano 440 mln.
A tym razem łatwo to porównać, bo po raz pierwszy (i być może ostatni) w obu turniejach gra tyle samo drużyn – po 32.
Zwycięska drużyna dostanie niewiele więcej niż w 2019 roku – 4 mln dolarów wtedy, 4 mln 290 tys. dziś. Ale dodatkowo, poza pieniędzmi dla drużyny, czyli de facto dla federacji, przewidziane są pieniądze bezpośrednio dla zawodniczek, czego cztery lata temu nie było.
Dla każdej zawodniczki (nawet jeśli nie zagra ani meczu) przewidziane jest:
Ostatecznie więc dla zwycięskiej drużyny przeznaczono łącznie 10 mln dolarów. Pula pieniędzy na nagrody wzrosła między obecnym a poprzednim turniejem bardzo szybko. W 2015 roku było to 15 mln dolarów, w 2019 – 30 mln, dziś 110 mln.
To dalej znacznie mniej niż u mężczyzn, ale wzrost ten jest znacznie szybszy. Pięć lat temu Polacy za odpadnięcie z grupy otrzymali 8 mln dolarów, czyli dwa razy więcej niż mistrzynie świata sprzed czterech lat. Na ostatnim męskim mundialu w Katarze drużyny, które odpadły w grupie, zainkasowały 9 mln dolarów.
Czyli będzie to już mniej niż zwyciężczynie kobiecego mundialu w tym roku. To wciąż daleko do równości. Ale nie da się nie zauważyć, że wzrost u kobiet jest szybki, a w ostatnich czterech latach bardzo przyspieszył.
Tłumaczenie tych różnic w zarobkach jest oczywiście znane: kobiecy futbol ma krótszą tradycję, jest mniej popularny, ogląda go mniej ludzi, więc generuje to mniejsze wpływy. Problem w tym, że gdyby kobiecy futbol mógł się rozwijać organicznie, dziś byłby z pewnością w zupełnie innym miejscu. Ale jego rozwój stopowali mężczyźni.
Na przełomie XIX i XX wieku, aż do 1921 roku, angielski futbol kobiecy był niezwykle popularny. Wiele meczów przyciągało większe tłumy niż mecze mężczyzn. Najpopularniejszą angielską kobiecą drużynę tego okresu, Dick, Kerr Ladies F.C., oglądało na stadionie nawet 50 tys. osób.
W 1920 roku Dick, Kerr Ladies F.C. rozegrała mecz z narodową drużyną Francji. Spotkanie to uważa się za pierwszy międzynarodowy kobiecy mecz piłkarski.
Niestety, w 1921 roku angielska federacja piłkarska zakazała kobietom korzystania ze stadionów, którymi zarządzała, uzasadniając to tym, że „gra w piłkę niszczy kobiece ciała”.
Męski zakaz sprawił, że przez kolejne 50 lat kobieca piłka praktycznie przestała istnieć. Piłkarki były zmuszone korzystać z małych, obskurnych boisk. Rozwój dyscypliny został gwałtownie zahamowany, kobiety straciły źródło finansowania.
Taki schemat powtarzał się praktycznie w każdym kraju.
Niemiecka federacja w 1955 roku ogłosiła, że nie będzie przyjmować kobiet, ponieważ są zbyt wątłe i nie są w stanie grać bez odnoszenia kontuzji. Zasadę zniesiono w 1970 roku, ale kobietom wolno było grać tylko podczas ciepłych dni. Zakazano też grania w butach z korkami, mecz trwał 70 minut (zamiast męskich 90).
We Francji kobieca liga powstała w 1918 roku. Rozegrano 14 sezonów z rzędu, a następnie w roku 1932 zakazano kobietom grać w piłkę. Ligę wznowiono po 43 latach.
Związek Radziecki ze względów zdrowotnych zakazał kobietom grać w piłkę nożną w 1972 roku. Radziecka reprezentacja kobiet rozegrała swój pierwszy mecz w 1990 roku.
Holenderki założyły swoją federację w roku 1955, ale męska federacja zabroniła jej działalności.
W Hiszpanii – kobietom nie wolno było grać od lat 30. do 1975 roku.
Włoski komitet olimpijski zakazał kobietom grać w piłkę w 1933 roku.
Mężczyźni, zasłaniając się zwykle troską o kobiece ciała, zakazywali im grać w piłkę nożną na długie dekady. Gdyby nie to, w wielu miejscach kobieca piłka nożna miałaby tak samo długą tradycję co męska. Istniałyby nieznane nam kluby, być może osobne od męskich.
W dzisiejszych okolicznościach rozwój kobiecych drużyn dzieje się przede wszystkim przy bogatych męskich klubach, które inwestują w sekcje żeńskie. Ale dzieje się to szybko.
Sporo wydarzyło się w ostatnich czterech latach.
Jeszcze cztery lata temu Liga Mistrzyń miała mało atrakcyjny format bez fazy grupowej, dziś bardziej przypomina format męskich rozgrywek, choć grup jest na razie nie osiem, a cztery.
Nowy format podnosi rangę ćwierćfinałów, bo żeby się do nich dostać, trzeba rozegrać więcej meczów. Widać to jasno na frekwencjach ćwierćfinałowych meczów w 2019 i 2023 roku. Spójrzmy.
W 2019 roku mamy:
Średnio: 7,1 tys.
Tymczasem zaledwie cztery lata później:
Średnio: 25,1 tys. Prawie cztery razy więcej niż cztery lata wcześniej.
To też bardzo wygodne do porównania zestawy ćwierćfinalistek, bo powtarza się aż sześć zespołów. Frekwencję bez zmian mamy tylko w Lyonie, który był już przyzwyczajony do silnej drużyny kobiecej. Żeńska drużyna Olimpique Lyon od 2007 roku nie wygrała ligi francuskiej tylko raz, zwyciężyła też osiem razy w Lidze Mistrzyń.
Żeński klub powstał w 1970 roku jako FC Lyon, ale w 2004 roku został włączony do Olympique Lyon jako jego żeńska sekcja. A jego wizjonerski właściciel, Jean-Michel Aulas, (w tym roku zrezygnował ze stanowiska prezesa klubu po 36 latach) postanowił zainwestować odpowiednie pieniądze w zespół kobiecy.
Na podobny pomysł inne duże europejskie kluby wpadają dopiero w ostatnich latach, więc Lyon zaczyna mieć godną konkurencję.
Skoro więc mieszkańcy Lyonu byli przyzwyczajeni, że mają dobrą drużynę kobiecą, przychodzili na mecze. W innych miastach jeszcze w 2019 roku nie było tak różowo. Z sześciu klubów, które w naszym porównaniu się powtarzają, tylko Olimpique Lyon i Paris Saint-Germain grały na dużych obiektach, na których grają też męskie drużyny.
Nawet VfL Wolfsburg, który też od lat dysponuje silną żeńską ekipą, grał na mniejszym stadionie. Piłkarki Bayernu Monachium rozgrywały swój mecz na małym, treningowym stadionie, piłkarki Chelsea na podobnym obiekcie na przedmieściu Londynu.
Cztery lata później wszystkie te kluby otworzyły swoje najlepsze obiekty dla kobiet i frekwencje okazały się bardzo przyzwoite.
W półfinałach Arsenal wyprzedał swój stadion (60 tys. miejsc), awans piłkarek Barcelony na swoim stadionie oglądało 72 tys. osób.
Wnioski z tego są proste: jeśli dać kobiecej piłce przestrzeń do rozwoju, na którą zasługuje, wówczas i poziom rozgrywek i zainteresowanie nimi rozwija się bardzo szybko. Gdy stadiony zaczynają się wyprzedawać, a rozgrywki oglądają się coraz lepiej w telewizji, okazuje się też wówczas, że są w kobiecej piłce nożnej pieniądze do zarobienia. Dlatego też duże męskie drużyny inwestują w kobiety coraz silniej.
Spójrzmy na kraj o najdłuższych tradycjach piłkarskich w Europie – Anglię. 30 lat temu liga kobieca rozgrywała swój drugi sezon. Trzy na 10 drużyn miało swoje odpowiedniki w najwyższej lidze męskiej. Cztery lata temu było to siedem na 11. W ostatnim sezonie – 11 na 12. Cztery lata temu średnia frekwencja na meczach Women’s Super League wynosiła tysiąc osób. W ostatnim sezonie pod koniec marca zbliżała się do 6 tys. osób.
Problemem jest jednak to, że wciąż większość klubów rozgrywa mecze przeważnie na mniejszych stadionach. Gdy kobieca Chelsea zagrała swój mecz ligowy na głównym obiekcie, 38,5 tys. osób oglądało, jak ich zespół pokonuje Tottenham. Na kilku ligowych meczach kobiecego Arsenalu widownia zawsze przekraczała 40 tys. osób.
Ale zwykle mecze te są rozgrywane na mniejszych stadionach, wciąż priorytet mają męskie drużyny. To z pewnością będzie generować w przyszłości sporo problemów. Wybudowanie dużego, własnego stadionu jest bardzo kosztowne.
Szybki rozwój żeńskich sekcji słynnych drużyn dobrze widać też na przykładzie pierwszego meczu mundialu pomiędzy Norweżkami i Nowozelandkami.
Mecz zaczynały cztery zawodniczki drużyn norweskich, reszta gra w topowych klubach we Francji, Hiszpanii i Anglii (Lyon, Barcelona, Arsenal, Chelsea, Bayern Monachium).
Cztery lata temu na mecz ze Szwecją w pierwszym składzie na mecz wyszły dwie zawodniczki Chelsea, jedna z niemieckiego Wolfsburga i reszta z niżej notowanych drużyn z Norwegii i Szwecji.
Idźmy dalej. Cztery lata temu w pełnym dwudziestotrzyosobowym składzie Norweżki miały dwie zawodniczki Chelsea, dwie z Wolfsburga, reszta grała w Szwecji i Norwegii.
Dziś 13 z 23 zawodniczek gra poza Skandynawią. Wszystkie w uznanych klubach we Francji, Włoszech, Anglii i Niemczech.
Kobieca piłka nożna jest też dużo dalej wobec męskiej, jeśli chodzi o traktowanie osób nieheteronormatywnych i nietolerowanie homofobii. U mężczyzn sukcesem są w ostatnich latach pierwsze coming outy. W lutym dokonał go Czech Jakub Jankto, piłkarz z 45 występami w czeskiej kadrze narodowej na koncie. Dziś jest najbardziej znanym, otwarcie homoseksualnym piłkarzem. Jednak to pojedyncze sygnały, wśród gwiazd panuje milczenie. W niektórych sprawach robimy krok do tyłu.
Wieloletni kapitan męskiej drużyny Liverpoolu Jordan Henderson przez lata był jednym z najmocniejszych głosów wspierających osoby LGBT w świecie futbolu. W ostatnich dniach finalizuje transfer do saudyjskiego El-Ettifaq.
Saudyjczycy tego lata postanowili rzucić sporo państwowego pieniądza po to, by ściągnąć do swojej ligi najwyższej klasy piłkarzy. Proponują piłkarzom, którzy i tak zarabiali już w swoich klubach ogromne pieniądze, kwoty astronomiczne. A wielu z nich chętnie temu ulega.
Ze strony Saudyjczyków to przede wszystkim państwowy program wizerunkowy. Henderson z sojusznika osób LGBT z dnia na dzień stanie się pionkiem w maszynie promocyjnej państwa, gdzie stosunki homoseksualne są zakazane na podstawie prawa religijnego.
Tymczasem według portalu PinkNews, 12 proc. kobiet powołanych na mistrzostwa świata identyfikuje się jako osoby homoseksualne, biseksualne, queerowe lub niebinarne.
Na męskiej imprezie w Katarze (gdzie stosunki homoseksualne również są nielegalne, tak jak w Arabii Saudyjskiej) – ta liczba wyniosła okrągłe zero. W kadrze Brazylii aż 9 zawodniczek identyfikuje się jako osoby LGBT, wśród nich jest legendarna napastniczka, dla której będzie to szósty mundial. To wynik, którego nie osiągnął żaden mężczyzna.
Pomocniczka Barcelony, Norweżka Ingrid Engen nie kryje się ze swoim związkiem z koleżanką z drużyny, obrończynią Marią Leon z Hiszpanii. Leon nie została do hiszpańskiej kadry powołana i swoją dziewczynę będzie dopingowała z trybun lub z kanapy w domu.
Na ogłoszenie otwartego związku dwóch piłkarzy męskiej Barcelony możemy jeszcze długo poczekać. Atmosfera wokół homoseksualizmu w męskiej piłce nożnej wciąż jest daleka od akceptacji.
W dniu otwarcia mistrzostw obie drużyny gospodyń wygrały swoje mecze, Nowozelandki z faworyzowanymi Norweżkami, Australijki z Irlandkami.
Oba mecze odbyły się przy pełnych stadionach. Eden Park w Auckland wypełnił się po brzegi, mecz z Norweżkami oglądało ponad 42 tys. osób. To największa widownia dla meczu piłkarskiego w historii Nowej Zelandii, bez względu na to, czy grały kobiety, czy mężczyźni. Ostatni rekord to mecz panów z 2017 roku, gdy walczyli o awans do mundialu z Peru (przegrali w dwumeczu).
Stadion olimpijski w Sydney również zanotował komplet widzów, ponad 75 tys. osób.
Sportowo mundial również zapowiada się ekscytująco. Kilka ekip ma szansę, by przerwać dominację Amerykanek.
Mundial w Oceanii ma wszystko, by być ukoronowaniem kilku lat rozwoju kobiecej piłki nożnej i być wizytówką kobiecej rywalizacji na kolejne lata.
Piłka nożna nie jest już tylko mężczyzną!
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze