0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Pawel Malecki / Agencja GazetaPawel Malecki / Agen...

W odpowiedzi na doniesienia o coraz bardziej dramatycznej sytuacji służby zdrowia, w tym zwłaszcza szpitalnych oddziałów ratunkowych (SOR-ów), Konstanty Radziwiłł, były minister zdrowia i senator PiS, zrzuca winę na samorządy i dyrektorów.

We wtorkowych (17 września 2019) "Faktach po faktach" Radziwiłł stwierdził, że to oni ponoszą winę za chaos na SOR. Pytany o kolejki na oddziałach ratunkowych zaprzecza odpowiedzialności władz: "jeśli chodzi o te szpitale, w których konsekwentnie wdrożono różne postanowienia wprowadzające sieć szpitali, to jestem przekonany i wiem o tym, że sytuacja jest znacznie lepsza niż ta, o której się często mówi".

Doprecyzowuje, że chodzi np. o szybką ocenę stanu pacjenta i odsyłanie tych, których stan nie wymaga pilnej interwencji do nocnej lub świątecznej pomocy lekarskiej albo lekarza rodzinnego. Problem w tym, że czasem to lekarz rodzinny wysyła pacjentów na SOR, bo w ten sposób unikną czekania w długich kolejkach do specjalistów.

"W tych szpitalach, w których kolejki są takie karygodne, to nie minister zdrowia zawinił, tylko ci, którzy organizują sprawę na miejscu".
Chociaż zła organizacja może pogorszyć sytuację, tym co najbardziej obciążą SOR są braki kadrowe oraz niewydolność całego systemu - do kolejek na SOR pacjenci uciekają przed kolejkami do lekarzy.
"Fakty po faktach" TVN,17 września 2019

Problem z nocną i świąteczną pomocą lekarską jest dziś taki, że pacjenci często nie wiedzą, że powinni się tam kierować - brakuje kampanii informacyjnej. W wielu miejscach taka pomoc lekarska jest zresztą niedostępna.

Według danych NFZ, w całym województwie świętokrzyskim jest takich placówek tylko 10 (szpitali jest ok. 30), w opolskim - 15, a lubuskim - 17.

Zrzucenie winy na samorządy i dyrektorów uchodzi władzy na sucho dzięki niejasnemu podziałowi odpowiedzialności w zarządzaniu służbą zdrowia, o której pisał dla OKO.press Dawid Sześciło, z Forum Idei Fundacji im. Stefana Batorego. W ustawach samorządowych określa się ochronę zdrowia jako zadanie własne każdego samorządu. Jednak to

władza centralna ma monopol na ustalanie kształtu systemu zdrowotnego, a ministerstwo zdrowia i NFZ rozdzielają 96 proc. wydatków publicznych na zdrowie.

Te decyzje nie podlegają demokratycznej kontroli, a za efekty obrywa się samorządom, które "muszą się na bieżąco zmagać z niezadowoleniem pacjentów, nie mając jednocześnie instrumentów, żeby sytuację realnie poprawić. Oczywiście, te bardziej zasobne mogą zasypywać finansową dziurę z własnych dochodów, co jeszcze bardziej pogłębia terytorialne nierówności w dostępie do opieki zdrowotnej" - pisze Sześciło.

Nowelizacja zwiększa rygory

Władze próbują ratować sytuację. Od lipca 2019 roku, po wejściu w życie wprowadzonej w lutym nowelizacji ustawy o państwowym ratownictwie medycznym i rozporządzeniu Ministra Zdrowia z czerwca 2019 roku, obowiązują na SOR-ach nowe zasady.

Miała to być odpowiedź na coraz dramatyczniejszą sytuację. Media donosiły o przypadkach pacjentów, którzy zmarli na SOR, czekając na przyjęcie przez lekarza. Historii pokazujących drastyczne zaniedbanie, wielogodzinne czekanie na korytarzu, było jeszcze więcej.

Nowelizacja ustawy wprowadziła większy rygor postępowania z pacjentem - obowiązkowa segregacja medyczna, kontrolowanie stanu pacjenta, informowanie o czasie oczekiwania... Brzmi dobrze, ale nie rozwiązuje problemu, który leży u podstaw przeciążenia SOR - niewydolnego systemu podstawowej opieki zdrowotnej, w którym brakuje kadr i pieniędzy.

Przeczytaj także:

Pięć kolorów zamiast trzech

Nowelizacja ustawy o ratownictwie wprowadza pojęcie "segregacji medycznej", czyli przyporządkowywania pacjentów do odpowiedniej grupy za względu na pilność pomocy w ich sytuacji zdrowotnej. Taki system był już zresztą na większości oddziałów ratunkowych - teraz stał się obowiązkowy.

Zamiast dotychczasowego podziału na trzy kategorie (czerwona dla pacjentów wymagających natychmiastowej pomocy, pomarańczowa dla tych w lepszym stanie i zielona, dla tych, którzy mogą poczekać), ministerstwo wprowadziło pięć kolorów. Każdy pacjent po zjawieniu się na SOR ma pobierać numerek z automatu biletowego, zostaje "niezwłocznie" poddany ocenie stanu zdrowia i przyporządkowany do jednej z pięciu kategorii pilności:

  • czerwony - natychmiastowy kontakt z lekarzem;
  • pomarańczowy - czas oczekiwania (na pierwszy kontakt z lekarzem) do 10 minut;
  • żółty - czas oczekiwania do 60 minut;
  • zielony - czas oczekiwania do 120 minut;
  • niebieski - do 240 minut.

Ustawa wprowadza też:

  • obowiązek poinformowania pacjenta lub osoby towarzyszącej o przydzielonej kategorii, liczbie osób i maksymalnym przewidywanym czasie oczekiwania na pierwszy kontakt z lekarzem;
  • możliwość przekierowania pacjentów, którym przydzielono kolor zielony lub niebieski do placówek podstawowej opieki zdrowotnej;
  • obowiązek ponownej oceny stanu klinicznego pacjenta nie rzadziej niż co 90 minut od pobrania biletu; wszystko, łącznie z czasem wykonywania czynności wobec pacjenta, musi być odnotowywane w dokumentacji medycznej;
  • szpital, w którym działa SOR musi zapewniać całodobowy i niezwłoczny dostęp do badań diagnostycznych, badań USG, badań tomograficznych oraz endoskopowych.

Ta poprawa może pogorszyć sytuację

Nowe wymagania wyglądają dobrze na papierze, ale w praktyce może się okazać, że jeszcze pogorszą sytuację. "Niezwłoczność" badań wymaga chociażby tego, żeby na terenie SOR znajdowała się odpowiednia aparatura, np. do tomografii komputerowej. Jak zauważa Dziennik Gazeta Prawna, nie wszystkie szpitale mogą sobie na to pozwolić, a

za niespełnianie warunku "niezwłocznego" dostępu do badań, szpital może zostać pociągnięty do odpowiedzialności za naruszenie praw pacjentów do świadczeń zdrowotnych.

"Dostosowanie SOR-ów do wyższych standardów udzielanych świadczeń w niektórych szpitalach może oznaczać konieczność zlikwidowania takiego oddziału" – uważa adwokat Barbara Młodawska z BM Legal.

Śmiałe zaordynowanie przez władze szybkiego dostępu do badań diagnostycznych nijak ma się także do sytuacji na rynku pracy. Alina Niewiadomska, sekretarz Krajowej Rady Diagnostów Laboratoryjnych szacowała w listopadzie 2018, że połowa absolwentów nie podejmuje pracy w zawodzie, bo zwyczajnie im się nie opłaca.

Diagności laboratoryjni właśnie wspólnie z fizjoterapeutami wznawiają protest. Od roku bezskutecznie domagają się podwyżek.

Rozwiązania zaproponowane przez Ministerstwo, poza nakładaniem dużych wymagań na szpital, wydają się odpowiadać diagnozie: ludzie cierpią i umierają na SOR, bo brakuje kontroli - kolorowych opasek, odnotowywania procedur. Wystarczy zmobilizować personel, żeby lepiej informował pacjenta, ile będzie czekał, i będzie lepiej.

Taka diagnoza jest niestety oderwana od rzeczywistości. Dodatkowe kolory i biurokratyczne obowiązki nie pomogą na szpitalnych oddziałach ratunkowych, gdzie najdotkliwiej brakuje personelu i sprzętu.

Czas oczekiwania jest dziś tak długi i nie do przewidzenia, także dlatego, że lekarze często obsługują jednocześnie SOR i przychodnie. Drastyczne braki kadrowe, powodują, że wymaga się od nich, żeby byli... w dwóch miejscach naraz.

Śmierć na SOR. Lekarze: to nie nasza wina

Pan Krzysztof zmarł w szpitalu w Sosnowcu po 9 godzinach czekania na przyjęcie przez lekarza, mimo że miał ze sobą skierowanie w trybie pilnym od lekarza rodzinnego. Ze spuchniętej nogi sączył się płyn, a wszystko wskazywało na groźny dla życia zator, ale pacjent bezradnie czekał.

22 marca 2019 gazeta „Dziennik Zachodni” informowała o nagraniu, na którym widać cierpiącą z bólu młodą kobietę, bezskutecznie czekającą na pomoc w SOR szpitala w Dąbrowie Górniczej. Interweniować zaczęli w końcu inni pacjenci. Kobieta zemdlała, ratownik medyczny nie udzielił jej pomocy i odszedł.

Inna młoda kobieta w ciąży walczyła o życie po tym, jak z podejrzeniem udaru trafiła na SOR w Szpitalu Powiatowym w Zawierciu, gdzie nie udzielono jej natychmiastowej pomocy.

Lekarze mówią: to nie nasza wina.

"Co my możemy? To system jest beznadziejny. Proszę mi wierzyć, ja od 07:00 nie jadłem i nie sikałem, bo jestem jeden i jestem jednocześnie na oddziale i na SOR"

- tłumaczył bohaterce artykułu OKO.press lekarz SOR, kiedy wreszcie - po wielu godzinach - ją przyjął.

"Jak tutaj z panią rozmawiam i coś się stanie na oddziale, to będzie na mnie, bo teoretycznie tam jestem. Pani na mnie tutaj czekała, bo ja byłem tam i miałem pilne przypadki" - mówił.

"Podczas dyżuru medycznego w SOR reanimacjami na wstępie zajmuję się ja. Na jednym z takich dyżurów u dwóch pacjentów doszło do nagłego zatrzymania krążenia. Całe szczęście miałem w pobliżu drugiego lekarza. Ale gdyby go nie było?

Musiałbym wybrać, którego pacjenta reanimuję"

- opowiadał OKO.press dr Bartosz Fiałek, lekarz rezydent i szef Regionu Kujawsko-Pomorskiego OZZL.

„Wszystko zależy od szpitala, w tych większych na SOR trafia czasem 300 – 350 osób na dobę. I oczekuje się, że dwóch lekarzy dyżurnych i pięć pielęgniarek wszystkimi się zajmie” – tłumaczył OKO.press ratownik medyczny ze szpitala w Starogardzie Gdańskim (wolał pozostać anonimowy, obawiając się problemów w pracy).

SOR łata niewydolny system

Mamy najmniej lekarzy na 1000 mieszkańców w UE, niski poziom usług przepracowanych lekarzy (brak czasu i konsultacji z pacjentem), rosną kolejki (na operację biodra - już 444 dni).

SOR-y wpisują się w ten chory system:

  • brakuje kadr i dofinansowania przeciążonych SOR-ów;
  • zawodzi podstawowa opieka zdrowotna, SOR-y "łatają dziury";
  • brak kampanii informującej pacjentów o tym, z czym mogą się udać na SOR, a z czym do przychodni czy świątecznej opieki zdrowotnej.
Na SOR trafiają dziś wszyscy, a nie – tak jak przewidziano (ustalając finansowanie i obsadę), wyłącznie pacjenci w stanie zagrożenia życia.

Wprowadzenie kategorii niebieskiej i zielonej i umożliwienie lekarzowi skierowanie pacjenta, którego sytuacja nie wymaga pilnej interwencji do podstawowej opieki zdrowotnej mogłoby pomóc udrożnić SOR, ale i lekarz, i pacjent wie, że pozostanie w próżni niewydolnego systemu.

Bez reformy systemu i zapewnienia kadr i pieniędzy, pacjenci (i lekarze) będą dalej umierać na SOR, w kolorowych opaskach lub bez.

;

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze