Na dworcu w Krakowie tłumy, jakich nie było tu nigdy wcześniej. Uchodźcy śpią na ziemi, stoją w kolejce po jedzenie albo stoją zagubieni. Wolontariusze i miasto dwoją się i troją, żeby opanować chaos, ale możliwości powoli się kończą. Wszyscy przyznają: rząd musi pomóc
"Burdel" - wzdycha, rozglądając się dookoła, wolontariuszka w żółtej kamizelce, którą spotykam na dworcu Kraków Główny. W rękach ma kosz po kanapkach, zostały jej już tylko trzy ostatnie. Uchodźcy chętnie korzystają.
"A ja jeszcze jestem w stanie z nimi pogadać, stara jestem, to rosyjski znam, jakoś się rozumiemy" - wyjaśnia, rozdając kolejną kanapkę. Pytam, jak została wolontariuszką. "No jak. Przyszłam, zgłosiłam się, że chcę pomóc, dali kamizelkę i jestem" - odpowiada.
Na dworcu takiego tłumu nie widziałam jeszcze nigdy. Trudno się zatrzymać, żeby nie zostać potrąconym. Wokół mieszanka języków, ktoś mówi po rosyjsku, ktoś miesza polski z ukraińskim, inni próbują dogadać się po angielsku. Na ziemi leżą materace i palety, ktoś przyniósł krzesła, żeby starsze osoby mogły wygodnie usiąść. Są też przedłużacze, przy nich głównie nastolatki z plecakami, wpatrzone w komórki.
Siedziska w głównej hali są zajęte, są tu całe rodziny, są matki z dziećmi, są psy i koty. Spotykam jamnika Reksa ze swoją panią, Gruzinką z Ukrainy.
Nie znamy swoich języków, ale zagaduję po polsku do opiekunki Reksa, dokąd jadą i czy mają wszystko, czego potrzebują. Bo w razie czego kawałek dalej jest punkt, gdzie harcerze rozdają jedzenie, a gdzie indziej paczki z karmą na zwierząt do zabrania. Pani kręci głową, macha ręka w stronę kas biletowych i mówi "Germany".
Osób jadących do Niemiec jest więcej. Dowiaduję się tego od młodej blondynki z ogromną walizką, którą spotykam w tłumie stojącym przy dworcu autobusowym, sklejonym z tym kolejowym. Mówi, że jedzie do Berlina, a stamtąd już ma transport dalej do Niemiec, gdzie się zatrzyma.
"Dużo osób jednak chce zostać w Krakowie" - opowiada wolontariuszka, którą zagaduję w głównej hali dworca kolejowego. Co wtedy? "Kierujemy do miejskiego punktu, tam można dostać nocleg. Ale kolejka jest ogromna" - mówi, wskazując na sznur ludzi obok nas.
Dwie młode dziewczyny, czekające w kolejce, potwierdzają mi, że chciałyby zostać w Krakowie na dłużej. Ale nie wiedzą gdzie, słyszały, że tu im ktoś pomoże.
Problem w tym, że tak ogromny tłum uchodźców trudno jest skoordynować. Trudno też skoordynować wszystkie inicjatywy, jakie się pojawiają. Działa kilka grup facebookowych, na których co chwilę ktoś wrzuca posty o matkach z dziećmi śpiącymi na gołej ziemi, o wielkim chaosie i ogromnych potrzebach.
Tymczasem na miejskim portalu pojawiła się informacja: "»Chcę udostępnić swoje mieszkanie« – na wniosek strony rządowej chwilowo zawieszamy przyjmowanie zgłoszeń".
Pytam o to rzeczniczkę prezydenta miasta Krakowa, Monikę Chylaszek.
"Dostaliśmy prośbę od urzędu wojewódzkiego, żeby stworzyć listę mieszkań i to zrobiliśmy. Znalazło się na niej ponad 500 miejsc, gdzie mogli zatrzymać się uchodźcy.
Jednak w ubiegłym tygodniu pojawiły się nowe wytyczne, żeby przestać zbierać te oferty i skupić się na zbiorowych noclegach, które łatwiej jest kontrolować.
To hotele, czy hale, które jako miasto udostępniamy - w hali Cracovii, w dawnym Szpitalu Uniwersyteckim, kolejne są szykowane w nieczynnym centrum handlowym Plaza i w zamkniętym Tesco" - wymienia Chylaszek.
Dlaczego rząd nie chce już tworzyć list mieszkań? Wyjaśniał to wiceprezydent Krakowa Andrzej Kulig w rozmowie opublikowanej na miejskiej stronie internetowej.
"W województwie podkarpackim były bardzo nieprzyjemne incydenty, polegające na tym, że osoby, które przyjęły uchodźców, po kilku godzinach się ich pozbywały i ci uchodźcy musieli z powrotem przybywać do miejsc dyslokacji. Stąd zachodziła obawa, że tego typu praktyki mogą się powtórzyć, co - z jednej strony - by świadczyło źle o traktowaniu uchodźców, a z drugiej strony, mogłoby prowadzić do dodatkowego zamieszania".
Monika Chylaszek podkreśla: czekamy na zmiany na poziomie centralnym. Na obiecywane wsparcie dla tych osób, które przyjęły Ukraińców pod swój dach (ma to być 40 zł za dobę za jedną przyjętą osobę) i specustawę, która wyjaśni kwestię rozliczeń z samorządami.
W tym momencie Kraków prowadzi punkt recepcyjny przejęty od wojewody. Jest tu stoisko, gdzie można ubiegać się o lokum, jest lokal gastronomiczny prowadzony przez harcerzy, są również ratownicy medyczni. I tłum wolontariuszy, głównie rosyjsko- i ukraińskojęzycznych, próbujących pomóc uchodźcom.
Rządowego punktu w stolicy Małopolski nie ma. A Kraków za prowadzenie punktu recepcyjnego nie dostaje żadnych środków.
"Prowadzimy to z własnych środków - głównie finansuje to Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej i Wydział Polityki Społecznej Urzędu Miasta Krakowa. Uczestniczą w tym również wolontariusze, o których trzeba powiedzieć - przede wszystkim harcerze, ale także organizacje ukraińskie, z tym że te organizacje swoje zasoby wyczerpują" - wyjaśnia wiceprezydent Kulig.
Miasto już uruchomiło 14 z 19 dostępnych mln z rezerwy kryzysowej. I już wyczerpuje swoje możliwości, już brakuje miejsc do spania.
W hotelach i halach umieszczono 3 tysiące osób. "Wiele osób woli zostać na dworcu, bo jedzie dalej. To rzeczywiście robi wrażenie, kiedy wchodzi się na dworzec i widać kobiety z dziećmi siedzące na ziemi czy na dworcowych ławkach. Ale, zapewniam, w dużej części to osoby, które nie chcą ruszać się z dworca, bo czekają na pociąg albo bliskich, którzy mają ich stamtąd odebrać" - wyjaśnia rzeczniczka prezydenta.
Dodaje również, że wolontariusze wyszukują w tłumie osoby słabsze, niepełnosprawne, matki z maleńkimi dziećmi i namawiają je do skorzystania z pomocy.
"To, że my już nie przyjmujemy zgłoszeń z mieszkaniami, nie znaczy, że odradzamy zgłaszania się z chęcią pomocy. Koalicja miasta i organizacji pozarządowych Otwarty Kraków cały czas prowadzi listę mieszkań, potrzeby są ogromne" - mówi Monika Chylaszek.
Koalicja Otwarty Kraków (zrzeszająca ok. 50 organizacji) robi w mieście ogromną robotę. Obserwują, w których miejscach potrzebna jest pomoc, łączą rodziny ukraińskie z właścicielami mieszkań, chętnymi do udzielenia lokum. Pracują wolontariacko, w systemie dyżurowym. "Mieszkania to największa potrzeba, lista się kurczy z minuty na minutę. Brakuje szczególnie takich, które mogą przyjąć więcej niż jedną-dwie osoby, bo do Krakowa przyjeżdżają całe rodziny, które nie chcą się rozdzielać" - mówi Ewelina Pytel z Otwartego Krakowa. Największy problem?
"Brak komunikacji. Na współpracę z miastem nie można narzekać, urzędnicy nie pracują od 08:00 do 15:00, są z nami w kontakcie niemal całą dobę. Ale komunikatów z urzędu wojewódzkiego praktycznie nie dostajemy".
Osoby, które zgłaszają się do punktu na dworcu, są kierowane wyłącznie do noclegów z wojewódzkiej listy - czyli jedynie do zbiorowych hoteli czy noclegowni, a nie do prywatnych domów.
Otwarty Kraków więc robi, co może, żeby dać znać przyjeżdżającym o innych możliwościach. "Wywiesiliśmy plakaty, rozdajemy ulotki, ale te się rozchodzą bardzo szybko. Przez ukraińskie portale w Krakowie kolportujemy te informacje do stron w Ukrainie, żeby ludzie już w pociągu wiedzieli, że na miejscu mogą liczyć na pomoc i nocleg. Próbujemy dawać znać też przez media społecznościowe" - wymienia Ewelina Pytel.
Jak dodaje, najlepiej byłoby skoordynować przewożenie osób z Ukrainy do innych miast Małopolski.
"Ale to powinien robić urząd wojewódzki, który do tej pory takiej pomocy nie zorganizował. My mamy ograniczone możliwości kontaktowania się z innymi miastami i weryfikowania mieszkań w Tarnowie, Nowym Sączu czy mniejszych miejscowościach" - mówi Pytel.
Wyjaśnia również, że kilka organizacji zrzeszonych w Koalicji Otwarty Kraków prowadzi punkt pomocowy przy ul. Radziwiłłowskiej 3. Tam również można dostać informacje dotyczące mieszkań, ogrzać się i zjeść ciepły posiłek.
Uchodźcy trafiają do Krakowa, bo to przede wszystkim ogromne centrum przesiadkowe. To również miasto leżące zaledwie 2 godziny drogi od ukraińskiej granicy, duże i dające możliwości. "Osoby czują, że tu będą najlepiej zaopiekowane, że tu łatwiej znajdą pracę" - mówi Monika Chylaszek.
Przyznaje, że przydałby się system przekierowywania osób do innych miast w województwie. "W Krakowie jesteśmy w stanie ulokować określoną liczbę osób. Te możliwości nie są nieskończone. Już wcześniej mieliśmy w Krakowie 60 tys. Ukraińców, to jeszcze przed wojną była bardzo liczna mniejszość. Szacujemy, a są to bardzo ostrożne wyliczenia, że w ciągu 12 dni do Krakowa trafiło kolejnych 70-90 tys. osób z Ukrainy" - wylicza.
Problemem zaczynają być również braki w magazynach z żywnością i podstawowymi produktami. Do tej pory uchodźcy mogli korzystać z zapasów na stadionie Wisły. Punkt działał jak supermarket - można było zabrać wózek sklepowy i nazbierać zapasy na przynajmniej tydzień. Wszystko, oczywiście, za darmo. Ze stadionu wyjechało ok. 2 tys. takich wózków.
Miasto poinformowało w środę 9 marca, że pod koniec tygodnia wstrzyma wydawanie produktów, bo po prostu zaczyna ich brakować. Magistrat apeluje do sklepów, żeby nie marnowały żywności i przekazywały ją do magazynów pomocowych. Mieszkańcy także mogą pomóc, przynosząc żywność, produkty o długim terminie przydatności, kosmetyki i produkty pierwszej potrzeby dla dzieci na stadion Wisły.
"Część zapasów, które trafiły na stadion, przekazaliśmy do Ukrainy. Część pojechała także do punktów noclegowych. Mieliśmy bardzo dużo zapasów, ale potrzeby też są ogromne" - mówi Monika Chylaszek.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze