Po przegranej w wyborach samorządowych PiS może się już nie podnieść – mówił w TVN24 prezydent Warszawy, Rafał Trzaskowski. Tymczasem najnowszy sondaż Ipsos dla OKO.press i TOK FM pokazuje, że to PiS może zdobyć przewagę w tych wyborach
Komisja Europejska zaproponowała podniesienie ceł na import do UE produktów zbożowych z Rosji i Białorusi. Chce za jednym zamachem zabezpieczyć Unię, udobruchać rolników i uderzyć w gospodarkę Rosji
Wyższe cła mają dotyczyć m.in. pszenicy, kukurydzy i śruty słonecznikowej. Jak informuje KE w komunikacie z 22 marca 2024, nowe cła będą wystarczająco wysokie, aby w praktyce stłumić import tych produktów do UE, ale nie wpłyną na ich tranzyt do krajów trzecich.
Komisja wyjaśnia, że posunięcie to ma na trojaki cel:
„Proponujemy nałożenie ceł na rosyjski import, aby ograniczyć ryzyko dla naszych rynków i naszych rolników. Cła zmniejszą zdolność Rosji do wykorzystywania UE na rzecz swojej machiny wojennej. Podtrzymujemy nasze zobowiązanie do zachowania globalnego bezpieczeństwa żywnościowego, zwłaszcza dla krajów rozwijających się. Zachowujemy właściwą równowagę między wspieraniem naszej gospodarki i społeczności rolniczych. Jednocześnie podtrzymujemy nasze niezachwiane wsparcie dla Ukrainy” – powiedziała dziś na konferencji prasowej Ursula von der Leyen.
Podwyższone cła będą obowiązywać także dla produktów z Białorusi ze względu na „bliskie powiązania polityczne i gospodarcze tego kraju z Rosją”. Włączenie Białorusi uniemożliwi Rosji wykorzystanie tego państwa do obejścia nowych ceł. Propozycja KE nie ma wpływu na tranzyt zbóż, nasion oleistych i produktów pochodnych z Rosji i Białorusi do krajów trzecich, ma zatem nie zagrażać bezpieczeństwu żywnościowemu na świecie.
Wniosek Komisji zostanie poddany pod dyskusję w Radzie Unii Europejskiej. Jeżeli zostanie przyjęty, nowe cła bezzwłocznie wejdą w życie. W zależności od produktu mają wynieść 95 euro za tonę albo 50 proc. wartości towaru (tzw. cło ad valorem).
Z komunikatu rzecznika Kremla Dmitrija Pieskowa wynika, że „ingerencja kolektywnego Zachodu” sprawiła, że Rosja de facto jest w stanie wojny z Ukrainą
Podczas dzisiejszej konferencji prasowej Dmitrij Pieskow podkreślił, że status prawny „specjalnej operacji wojskowej” de iure nie uległ zmianie.
„To jest specjalna operacja wojskowa, nic się nie zmieniło. Mówię, że zasadniczo po przyłączeniu się kolektywnego Zachodu, stała się ona dla nas wojną. Nie ma to nic wspólnego z żadną zmianą prawną. Jest to specjalna operacja wojskowa de iure. Ale de facto stała się dla nas wojną po tym, jak kolektywny Zachód coraz bardziej bezpośrednio zwiększa poziom swojego zaangażowania w konflikt” – tłumaczył dziś Pieskow dziennikarzom.
Zapytany, dlaczego w takim razie wiele osób zostało ukaranych za używanie w kontekście „specjalnej operacji” słowa „wojna”, rzecznik odparł, że wszystko zależy od kontekstu.
Pieskow mówił także o nowych „podmiotach Federacji Rosyjskiej”, czyli okupowanych w wyniku wojny terytoriach Ukrainy. To obwody doniecki, ługański, chersoński i zaporoski. Rzecznik stwierdził, że część tych obwodów jest obecnie „okupowana przez kijowski reżim” i że terytoria te należy „wyzwolić”, a mieszkańców „zabezpieczyć”.
Podkreślił, że Rosja nie może pozwolić, by tuż za granicą istniało państwo, które chce wszelkimi metodami odebrać jej nowe terytoria oraz Krym.
W piątek nad ranem rosyjska armia przeprowadziła atak na infrastrukturę energetyczną Ukrainy. Zaatakowano m.in. zaporę wodną na Dnieprze
Operator ukraińskiej sieci energetycznej Ukrenergo poinformował w piątek 22 marca, że w siedmiu regionach doszło do awaryjnych przerw w dostawach prądu, a wiele obiektów energetycznych zostało uszkodzonych. To wynik zmasowanego ataku powietrznego rosyjskich wojsk, do którego doszło nad ranem.
„Dziesiątki obiektów systemu energetycznego zostało uszkodzonych. Awaryjne przerwy w dostawie prądu w siedmiu regionach” – czytamy w komunikacie Ukrenergo opublikowanym na Telegramie.
Władze Ukrainy potwierdzają, że to największy atak na ukraiński przemysł energetyczny w najnowszej historii.
Zaprzeczają jednak, by kraj był całkowicie bez prądu i by doszło do zniszczenia tamy na Dnieprze.
Tym niemniej, jak donosi „Kyiv Post” poważne straty odnotowano właśnie w mieście Zaporoże, gdzie ulokowana jest zapora wodna i związana z nią hydroelektrownia. W wyniku zmasowanego ataku (12 rakiet) zniszczonych zostało siedem budynków, a 35 zostało uszkodzonych. Są ranni. Jeden z pocisków miał uderzyć w trolejbus, który przejeżdżał drogą przecinającą zaporę. Droga jest obecnie wyłączona z ruchu.
Poważnemu uszkodzeniu uległa jedna z linii przesyłowych łączących okupowaną przez Rosjan Zaporoską Elektrownię Jądrową (największą elektrownię atomową w Europie) z systemem energetycznym Ukrainy.
„Sytuacja ta stwarza skrajne ryzyko i może doprowadzić do awarii” – napisał w komunikacie operator energii atomowej Energoatom. Eksperci ostrzegają, że jeśli kolejna linia energetyczna zostanie przerwana, elektrownia znajdzie się na skraju „blackoutu”, co zagrozi bezpieczeństwu jej pracy.
Aż 15 ataków Rosjanie przeprowadzili na obiekty energetyczne w Charkowie – piszą dziennikarze „Kyiv Post”. Miasto pogrążyło się w całkowitej ciemności i – ze względu na zatrzymanie stacji pomp – może mieć problemy z zaopatrzeniem w wodę. Nie działają trolejbusy i tramwaje. Metro obecnie służy mieszkańcom wyłącznie jako schron.
W obwodzie dniepropietrowskim rosyjskie rakiety spadły także na miasta Dniepr, Krzywy Róg i Kamieńskie. Wszędzie tu zanotowano przerwy w dostawach prądu. Ataki przeprowadzono także w obwodach sumskim, chmielnickim, winnickim, lwowskim, zakarpackim i iwanofrankowskim. W większości z nich są ranni, w części ofiary śmiertelne.
Minister Kultury Bartłomiej Sienkiewicz uważa, że były prezes TVP „zniszczył publiczną instytucję i doprowadził do degradacji jej misji”
„Złożyłem zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa przez Jacka Kurskiego. Były prezes TVP zniszczył publiczną instytucję i doprowadził do degradacji jej misji, jaką jest rzetelna, obiektywna i dostępna dla każdej Polki i Polaka informacja o najważniejszych sprawach w kraju” – napisał na platformie X minister kultury Bartłomiej Sienkiewicz (KO).
Jacek Kurski to były poseł PiS i wiceminister kultury z ramienia tej formacji. W latach 2016-2022 był prezesem Telewizji Polskiej, następnie otrzymał posadę w Banku Światowym (decyzją rządu Tuska został z niej odwołany jeszcze w grudniu 2023 roku).
Pod koniec lutego 2024 do mediów wyciekł raport, w którym Kurski tłumaczy Jarosławowi Kaczyńskiemu powody wyborczej porażki PiS. Głównym powodem – zdaniem Kurskiego – są zmiany w TVP po jego odejściu, a także osoba byłego premiera Mateusza Morawieckiego.
O tym, jak odpolitycznić media publiczne, pisała w OKO.press Agnieszka Jędrzejczyk. Polecamy jej relację z niedawnej debaty w Fundacji Batorego.
Politycy PiS wystąpili na konferencji prasowej, na której podsumowali 100 dni rządu Donalda Tuska. Przemawiali Mariusz Błaszczak, Jacek Sasin i Przemysław Czarnek
Wystąpienie polityków poprzedził humorystyczny filmik.
PiS pokazuje w nim, które z zapowiadanych przez Donalda Tuska „100 konkretów na 100 dni” nie zostały jak dotąd zrealizowane. W tle słychać, jak ktoś fałszuje na flecie, grając piosenkę „My Heart Will Go On” Celine Dion. W internecie ten nieudany wykon to symbol niepowodzenia. Tu dodatkowo połączony z symbolem KO – biało-czerwonym serduszkiem (ang. heart).
Głos na konferencji zabrało trzech liderów PiS: Mariusz Błaszczak, Jacek Sasin i Przemysław Czarnek. Na scenie za nimi wystąpili posłowie PiS (oraz posłanka Anna Krupka), którzy w ostatnich tygodniach ruszyli do ministerstw, by badać, jak rządowi idzie realizacja 100 konkretów.
„Co wyszło z tych stu konkretów? Sto kłamstw” – stwierdził Błaszczak.
„Można by powiedzieć, że Donald Tusk jest patologicznym kłamcą, bo przecież zdawał sobie sprawę, że nie zrealizuje tych 100 postulatów w ciągu 100 dni. A więc oszukiwał opinię publiczną, oszukiwał wyborców. [...] Nasi parlamentarzyści przeprowadzili kontrolę, rezultaty tych kontroli zaraz tu zostaną przedstawione.[...] Mamy do czynienia z kłamcą. Mamy do czynienia z bajkami, które można by do katalogu włączyć najsmutniejszych bajek” – powiedział były minister obrony.
Przywołał też w osobliwy sposób słowa amerykańskiego prezydenta Ronalda Regana.
„Prezydent Regan kiedyś stwierdził, że polityka jest drugim najstarszym zawodem na świecie. W wykonaniu Donalda Tuska można powiedzieć, że wygląda tak samo jak pierwszy najstarszy zawód na świecie” – podsumował Błaszczak, sugerując, że rządzący politycy uprawiają polityczną prostytucję.
Po Błaszczaku przemawiał Jacek Sasin.
„Rozumiemy, że 100 dni to jest taki okres, kiedy przynajmniej można zacząć pracę nad realizacją tych projektów. I właśnie chcieliśmy sprawdzić. Czy te prace zaczęły zostały zaczęte? Czy rzeczywiście resorty rządu Donalda Tuska pełną parą pracują nad przygotowywaniem tych projektów, które mają spełniać jego wyborcze obietnice. [...] Nie znaleźliśmy śladów tego, aby ten rząd przygotowywał się realnie do tego, aby obietnice zrealizować” – powiedział.
Wśród niezrealizowanych obietnic wyliczył m.in. podniesienie kwoty wolnej od podatku, dobrowolny ZUS dla przedsiębiorców, „babciowe”, akademiki za złotówkę".
„Lenistwo, szanowni państwo, lenistwo. Ten rząd po prostu nie pracuje. Nie tworzy rozwiązań prawnych. Mamy tego efekt w polskim Sejmie, gdzie posłowie zbierają się właściwie tylko proforma. W tych te obrady są jedno, dwudniowe, a ilość głosowań świadczy o tym, że właściwie nie ma żadnych rządowych przedłożeń” – wskazywał Sasin.
Następnie wymienił kontrowersyjne – z punktu widzenia PiS – projekty, które rząd jednak już zrealizował. To np. zmiany w TVP i prokuraturze, pigułka „dzień po” czy postawienie przed Trybunał Stanu prezesa NBP Adama Glapińskiego, wybranego przez PiS. Sasin przypomniał, że PiS powołał w gronie swoich posłów specjalny zespół do rozliczania rządzącej koalicji.
„Każdego dnia będziemy monitorować, będziemy kontrolować, jak przebiega realizacja tych obietnic” – ostrzega.
Przemysław Czarnek powtórzył argumenty poprzedników i krytykował rozdzielenie Ministerstwa Edukacji i Nauki na dwa resorty: Edukacji oraz Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
„Resorty były połączone i było nas w kierownictwie siedmioro osób z dyrektorem generalnym włącznie. Dziś w tym kierownictwach obu resortów jest trzynaścioro pań i panów, a zatem prawie dwukrotnie więcej, co kosztuje kilka milionów złotych więcej” – wskazywał Czarnek