Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
„Żadne środki nie zostaną przekazane na wypłaty dla beneficjentów, dopóki poszczególna umowa nie zostanie skontrolowana i uznana za zgodą z zasadami HoReCi” – przekazała Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz
Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, ministra funduszy i polityki regionalnej, ogłosiła we wtorek po południu, że wypłaty środków z KPO dla branży hotelarsko-gastronomicznej zostały wstrzymane.
„Rozumiem ogromne emocje i społeczne oburzenie, które wywołały niektóre dotacje i niektóre umowy podpisane w ramach HoReCi. W związku z tym podjęliśmy bardzo szybkie i szerokie działania kontrolne. Po drugie, kontrola samego PARP-u w jednostkach, które udzielały tych dotacji. Po drugie, kontrola Ministerstwa Funduszy w PARP-ie. Wreszcie dzisiaj podjęłam decyzję, że żadne środki nie zostaną przekazane na wypłaty dla beneficjentów, dopóki poszczególna umowa nie zostanie skontrolowana i uznana za zgodą z zasadami HoReCi” – przekazała ministra.
Szefowa resortu funduszy twierdzi, że do tej pory beneficjentom programu wypłacono 110 mln złotych. Cały budżet programu HoReCa opiewa na 1,2 mld zł.
W programie wsparcia Krajowego Planu Odbudowy dla branży hotelarsko-gastronomicznej (HoReCa) przyznano środki na łączną kwotę 1,2 mld zł. W ubiegłym tygodniu Ministerstwo Funduszy opublikowało interaktywną mapę dotacji, dzięki której internauci zaczęli wyszukiwać absurdalne przypadki zatwierdzonych wniosków. Chodzi m.in. o zakup jachtów przez hotelarzy z Łodzi, czy wyposażenia solarium przez właścicielkę pizzerii.
Przedsiębiorcy oraz samo ministerstwo wskazują, że jednym z wymogów dla wniosków było to, by dotacja pomogła w dywersyfikacji działalności gospodarczej, co oznacza, że należało wnioskować o inwestycje spoza swojej dotychczasowej branży. Szefowa resortu funduszy w związku z wybuchem skandalu odwołała szefową PARP, czyli agencji wykonawczej programu. Politycy obozu rządzącego stoją na stanowisku, że błędy w zasadach przyznawania dotacji obecne były od początku i związane były z pośpiechem spowodowanym opóźnieniami w uruchomieniu środków. Za projekt odpowiadał bowiem jeszcze rząd PiS, ale w związku ze sporem wokół kwestii praworządności, środki były zablokowane przez dwa lata.
Przeczytaj także:
W lipcu OKO.press ujawniło, że Robert Bąkiewicz namawiał do przekazywania 1,5 proc. organizacjom, które nie miały statusu organizacji pożytku publicznego. Prokuratura w Świdnicy bada sprawę.
Prokuratura Rejonowa w Świdnicy wszczęła postępowanie sprawdzające, które dotyczy przejęcia świdnickiej fundacji Mieszko i wykorzystania jej numeru KRS do ogłaszania próśb o przekazywanie wsparcia 1,5 proc. podatku dochodowego na rzecz Rot Marszu Niepodległości i Ruchu Obrony Granic.
O tym, że organizacje Roberta Bąkiewicza zbierają w ten sposób środki z 1,5 proc., choć nie są uprawnionymi do tego organizacjami pożytku publicznego ujawniła w lipcu Anna Mierzyńska z OKO.press:
Przeczytaj także:
Prokuratura wszczęła postępowanie po zapoznaniu się z doniesieniami medialnymi o procederze.
„Celem działań prokuratury jest ustalenie czy środki te były gromadzone i wydatkowane zgodnie z przepisami oraz statutem fundacji. Postępowanie ma charakter sprawdzający i na chwilę obecną nie przesądza o wszczęciu śledztwa” – przekazał rzecznik Prokuratury Okręgowej w Świdnicy prok. Mariusz Pindera.
W lipcu Anna Mierzyńska opisała, jak dwie organizacje związane z Robertem Bąkiewiczem – Ruch Obrony Granic oraz Roty Marszu Niepodległości – zgarniają pieniądze z wpłat 1,5 procent podatku, mimo że żadna z nich nie jest organizacją pożytku publicznego. Formalnie nie mogą więc zbierać środków z odpisu podatkowego.
Ustaliliśmy, że w styczniu 2025 roku mała świdnicka fundacja „Mieszko”, która zajmowała się m.in. organizowanie wycieczek dla dzieci śladami zabytków, została przekazana osobom, które nie są związane ani ze Świdnicą, ani z edukacją, za to mają wiele wspólnego z Bąkiewiczem. Prezesem organizacji został Dominik Dzierżanowski, jeden z najbliższych dziś ludzi Bąkiewicza. Jak wskazuje sam Dzierżanowski na platformie X, jest on zaangażowany w: Ruch Obrony Granic, partię Niepodległość oraz Roty Marszu Niepodległości. Na czele wszystkich tych ugrupowań stoi Bąkiewicz.
W zarządzie świdnickiej fundacji zasiada też żona Dominika Dzierżanowskiego, Izabela Komorowska-Dzierżanowska. Natomiast w radzie fundacji zajęli Oskar Kida i Paweł Kryszczak. Kida to były skarbnik partii KORWiN. Kryszczak to wieloletni współpracownik Bąkiewicza.
Przeczytaj także:
Pod wspólnym oświadczeniem podpisało się 26 z 27 państw UE.
Na cztery dni przed spotkaniem Donalda Trumpa z Władimirem Putinem w Anchorage, 26 z 27 przywódców państw UE przyjęło wspólne stanowisko: to Ukraińcy muszą decydować o swojej przyszłości, a negocjacje pokojowe są możliwe tylko przy zawieszeniu broni lub ograniczeniu działań wojennych.
Oświadczenie – podpisane przez wszystkich unijnych liderów poza Viktorem Orbánem – podkreśla, że każde porozumienie musi gwarantować bezpieczeństwo Ukrainy i Europy oraz respektować prawo międzynarodowe, w tym zasadę nienaruszalności granic.
"My, przywódcy Unii Europejskiej, z zadowoleniem przyjmujemy wysiłki prezydenta Donalda Trumpa na rzecz zakończenia rosyjskiej wojny agresyjnej przeciwko Ukrainie oraz osiągnięcia sprawiedliwego i trwałego pokoju oraz bezpieczeństwa dla Ukrainy.
Sprawiedliwy i trwały pokój, który przyniesie stabilność i bezpieczeństwo, musi opierać się na poszanowaniu prawa międzynarodowego, w tym zasad niepodległości, suwerenności, integralności terytorialnej oraz tego, że międzynarodowe granice nie mogą być zmieniane siłą.
Naród ukraiński musi mieć wolność decydowania o swojej przyszłości. Droga do pokoju w Ukrainie nie może być wyznaczona bez udziału Ukrainy. Sensowne negocjacje mogą się odbywać jedynie w warunkach zawieszenia broni lub ograniczenia działań wojennych" – czytamy w oświadczeniu.
Deklaracja przyjęta w poniedziałek późnym wieczorem jest próbą wywarcia wpływu na rozmowy w USA, z których Unia została całkowicie wykluczona. Wciąż nie wiadomo, czy do Anchorage poleci sam Wołodymyr Zełenski. Obawy są poważne: Trump zapowiedział, że rozważy koncepcję „wymiany terytoriów” z Putinem, a w poniedziałek skrytykował Zełenskiego, sugerując, że podczas jego prezydentury „nic się nie wydarzyło”.
Dla Kijowa i europejskich stolic stawką jest uniknięcie scenariusza, w którym amerykański prezydent – chcąc zapisać sobie sukces w historii – wymusi na Ukrainie ustępstwa terytorialne w zamian za kruche zawieszenie broni. Rosja od trzech lat prowadzi otwartą wojnę, okupując cztery regiony Ukrainy.
Trump bagatelizuje szanse na przełom w piątkowych rozmowach, nazywając je „spotkaniem rozpoznawczym”. Wcześniej jednak nie wykluczył, że jeśli uzna propozycje Putina za „uczciwe”, przekaże je europejskim i natowskim liderom – oraz Zełenskiemu – jako podstawę potencjalnej umowy.
W środę europejscy przywódcy wraz z prezydentem Ukrainy podejmą ostatnią próbę przekonania Trumpa podczas wideokonferencji zwołanej przez kanclerza Niemiec Friedricha Merza. Nie wiadomo jednak, czy gospodarz piątkowego szczytu w ogóle się w niej pojawi.
Pod opublikowanym we wtorek stanowiskiem nie podpisały się Węgry. „Oświadczenie próbuje narzucać warunki spotkania, na które przywódcy UE nie zostali zaproszeni. To, że UE została zepchnięta na boczny tor, jest już wystarczająco smutne. Jedyną rzeczą, która mogłaby to jeszcze pogorszyć, byłoby udzielanie wskazówek z ławki rezerwowych” – napisał na Twitterze (X) Viktor Orbán, apelując o zorganizowanie szczytu UE–Rosja.
Przeczytaj także:
Do wypadku w kopalni Knurów-Szczygłowice Ruch Knurów doszło 11 sierpnia wieczorem. Udało się wydostać ośmiu górników, nie ma kontaktu z dziewiątym.
O incydencie poinformowała rano 12 sierpnia Jastrzębska Spółka Węglowa, do której należy kopalnia: „W kopalni Knurów-Szczygłowice Ruch Knurów doszło do wstrząsu. W rejonie objętym zdarzeniem przebywało 9 górników. Do wypadku doszło wczoraj o godzinie 21.26 w przodku 32a na poziomie 850 metrów. Podczas drążenia przodka doszło do wstrząsu górotworu. 8 pracowników przodka wycofało się o własnych siłach, z jednym z górników nie ma kontaktu. Dyrekcja kopalni natychmiast podjęła decyzję o rozpoczęciu akcji ratowniczej. Aktualnie w akcji bierze udział 7 zastępów ratowniczych".
To już drugi poważny wypadek w zespolonej kopalni Knurów-Szczygłowice Ruch Knurów w 2025 roku. 22 stycznia doszło tam do zapłonu metanu na głębokości 1050 m., w wyniku czego śmierć poniosło pięciu górników.
Adam Rozmus, zastępca prezesa zarządu ds. technicznych i operacyjnych w JSW, poinformował, że ratownicy są około 200 metrów od zaginionego górnika, ale akcję ratunkową utrudnia obecność metanu. „W wyrobisku, gdzie prowadzimy akcję, kluczowe jest, żeby odbudowywać zniszczoną częściową infrastrukturę doprowadzającą powietrze" – tłumaczył.
Na antenie TVN24 Wojciech Sury, rzecznik Jastrzębskiej Spółki Węglowej powiedział, że ośmiu uratowanych górników przewieziono do szpitala, a ich obrażenia nie zagrażają życiu.
Nagradzany dziennikarz telewizji Al-Dżazira, wcześniej zastraszany przez Izrael, zginął wraz z pięcioma kolegami w niedzielnym izraelskim ataku lotniczym.
Al Sharif był wcześniej częścią zespołu Reutersa, który w 2024 roku zdobył Nagrodę Pulitzera w kategorii fotografii reportażowej za relację z wojny izraelsko-Hamas.
Izraelskie wojsko potwierdziło, że Anas Al Sharif został zamordowany. Izraelczycy oskarżyli go o przywództwo w komórce Hamasu oraz udział w atakach rakietowych na Izrael i odpowiedzialność "za przeprowadzanie ataków rakietowych na izraelskich cywilów” oraz izraelskie wojsko. Armia powołała się na dowody w postaci informacji wywiadowczych i dokumentów, które – jak twierdzi – odkryto w Strefie Gazy, ale których nie ujawniono.
Al-Dżazira, stacja finansowana przez rząd Kataru, odrzuciła to twierdzenie. Przed śmiercią 28-letni Al Sharif również zaprzeczył podobnym twierdzeniom Izraela – przypomina Reuters.
Jak podaje BBC, Sharif współpracował z zespołem medialnym Hamasu w Strefie Gazy przed obecnym konfliktem. Przed śmiercią dziennikarz publikował w mediach społecznościowych wpisy krytykujące Hamas.
„Anas Al Sharif i jego współpracownicy byli wśród ostatnich osób w Strefie Gazy, przekazujących światu tragiczną rzeczywistość” – podała stacja. Atak był „rozpaczliwą próbą uciszenia głosów sprzeciwiających się okupacji Gazy".
Al-Dżazira poinformowała, że Al Sharif zginął w ostrzale namiotu koło szpitala Al-Szifa we wschodniej Strefie Gazy razem z dziennikarzami: Mohammedem Qreiqehiem, Ibrahimem Zaherem, Mohammedem Noufal oraz ich asystentem. Jak poinformowali w poniedziałek lekarze ze szpitala Al Shifa, w ataku zginął również lokalny reporter niezależny Mohammad Al-Khaldi.
W poniedziałek odbyły się ich pogrzeby.
Na zdjęciu – nocne czuwanie przed pogrzebem w Ramallah. Ludzie trzymają portrety zamordowanych Fot. Zain JAAFAR / AFP.
W zeszłym miesiącu BBC, Reuters, AP i AFP wydały wspólne oświadczenie, w którym wyraziły „rozpaczliwe zaniepokojenie” sytuacją dziennikarzy w Strefie Gazy, którzy – jak twierdzą – mają coraz mniejsze możliwości wyżywienia siebie i swoich rodzin. Rząd Izraela nie pozwala międzynarodowym organizacjom informacyjnym na swobodny wjazd do Strefy Gazy, dlatego wiele redakcji polega na reporterach z Gazy. Tymczasem w Strefie Gazy, według ministerstwa zdrowia kontrolowanego przez Hamas, w ciągu ostatnich 24 godzin zmarło pięć kolejnych osób, w tym jedno dziecko, z powodu niedożywienia.
Przeczytaj także: