W dokumencie padają symptomatyczne sformułowania o Europejczykach, którzy „postrzegają Rosję jako zagrożenie” oraz o ”większości społeczeństw, która pragnie pokoju” w opozycji do nierealistycznych oczekiwań "niestabilnych mniejszościowych rządów” tłumiących opozycję. Michał Piekarski o nowej strategii bezpieczeństwa USA
Piątego grudnia ujrzała światło dzienne wyczekiwana od dawna nowa strategia bezpieczeństwa narodowego USA.
To fundamentalny dokument dla polityki supermocarstwa, zwłaszcza w obecnych czasach.
Lektura takiego dokumentu jest zazwyczaj zadaniem równie fascynującym co nużącym. Z zasady opisane są w nim zarówno diagnoza aktualnego stanu bezpieczeństwa, zagrożenia i szanse – oraz działania konieczne, by tych zagrożeń uniknąć i te szanse wykorzystać.
Jest to najczęściej dokument liczący kilkadziesiąt stron, napisany analityczno-biurokratyczno-dyplomatycznym językiem, a jednocześnie publicznie określający kierunki, w których będzie działać dane państwo na arenie międzynarodowej. W przypadku USA są to kierunki, które mogą bezpośrednio wpływać na losy innych państw i społeczeństw.
Gdy w roku 1990 w strategii zapisano, że Stany Zjednoczone i ich sojusznicy są zdecydowane, by przezwyciężyć podział Europy i wszystkie państwa Europy Środkowej „mają prawo, by stać się częścią wspólnoty wolnych narodów”, a „nieakceptowalne są jakiekolwiek porozumienia z Moskwą, które ograniczyłyby prawa tych państw” – to oznaczało coś więcej niż same słowa. Było to jednoznaczne określenie kierunku amerykańskiej polityki wobec naszego regionu, mającej na celu wsparcie procesu transformacji systemu bezpieczeństwa, która prowadziła do coraz intensywniejszej współpracy wywiadowczej i wojskowej, kontynuowanej przez kolejną administrację i zakończonej wstąpieniem Polski do NATO w roku 1999.
Z kolei, gdy w roku 2002 cały rozdział strategii podpisanej przez prezydenta George'a W. Busha poświęcono przeciwdziałaniu proliferacji broni masowego rażenia, była to deklaracja polityki, która stała się jednym z fundamentalnych uzasadnień działań wobec Iraku zakończonych operacją wojskową i obaleniem reżimu Saddama, o daleko idących konsekwencjach regionalnych i nie tylko.
Zarazem, niezależnie od administracji i jej szczegółowych priorytetów, wyraźne były zasadnicze kierunki polityki bezpieczeństwa USA. Była to polityka globalna, poważnie (mimo zakłóceń) traktująca więzi sojusznicze, odnosząca się – przynajmniej na poziomie słów – do wspólnych wartości, praw człowieka, choć oczywiście najważniejsze były kwestie gospodarcze i militarne.
Strategia z roku 2017 zawiera na przykład podrozdział o promocji amerykańskich wartości, takich jak emancypacja kobiet i młodzieży czy wsparcie programów pomocy humanitarnej.
Właśnie wydany dokument jest inny. Już w przedmowie, podpisanej przez Donalda Trumpa, piętnuje się administrację Joe Bidena jako okres „słabości, ekstremizmu oraz śmiertelnych porażek” i wspomina o „pozbyciu się radykalnej ideologii gender oraz szaleństwa woke z sił zbrojnych”.
Kolejna część zawiera wprowadzenie, które jest krytyką całej amerykańskiej polityki bezpieczeństwa od lat dziewięćdziesiątych, określanej jako „długa lista życzeń”. Zarzuca się w niej amerykańskim elitom, że uznały, iż dominująca pozycja USA leży w ich interesie. Międzynarodowa aktywność i globalne zaangażowanie nazwano szkodliwym stawianiem na „globalizm” i „tak zwany wolny handel”.
Obecność takiego wywodu jest więc oczywistym zerwaniem z poprzednimi wieloletnimi kierunkami amerykańskiej polityki, uczynionym z pozycji wyraźnie ideologicznych.
Kolejne części są napisane w sposób równie specyficzny, a w zasadzie – łopatologiczny. Jest więc rozdział „Czego Stany Zjednoczone powinny chcieć” (pisownia oryginalna). Prostym językiem wylicza się tam, że celami są ochrona i obrona samego państwa, kontrola granic i migracji, posiadanie odpornej infrastruktury.
Jeśli chodzi o siły zbrojne, celem jest posiadanie najsilniejszej, najbardziej zabójczej i najbardziej zaawansowanej technologicznie armii, budowa najlepszej na świecie obrony przeciwrakietowej oraz sił odstraszania nuklearnego.
Najsilniejsza ma być także gospodarka, w tym baza przemysłowa i sektor energetyczny. Ameryka ma dominować poprzez „miękką siłę”, rozumianą jako wielkość Ameryki, a obywatele USA mają być szczęśliwi, zdrowi i tworzyć silne tradycyjne rodziny.
Na arenie globalnej zaangażowanie USA ma być jedynie sektorowe, o czym mowa poniżej.
W treści strategii nieustannie wspominany jest Donald Trump – i to w stylu przypominającym kult jednostki. Trump jest „prezydentem pokoju”, który zakończył liczne konflikty międzynarodowe, używając „niekonwencjonalnej dyplomacji”. Mogłoby to być powodem do szyderstw. Niestety opisane w dokumencie „zasady strategii” sprawiają, że żarty się kończą.
Amerykańska polityka zagraniczna i bezpieczeństwa ma opierać się na ścisłej koncentracji na interesie narodowym, osiąganiu pokoju przez siłę, unikaniu interwencji w sprawy innych państw, „elastyczny realizm” – rozumiany jako zawieranie korzystnych relacji handlowych bez ingerowania w sprawy wewnętrzne innych państw oraz traktowanie państw narodowych jako podstawowego aktora w relacjach międzynarodowych.
Zamiast globalnej dominacji preferowane ma być w ochronie własnych interesów osiągnięcie równowagi sił – co budzi oczywiste skojarzenia z wiekiem dziewiętnastym.
Powrót do przeszłości nie ma dotyczyć tylko kwestii polityki zagranicznej. Konserwatywne postrzeganie społeczeństwa przekłada się także na specyficzne pojmowanie ochrony praw i wolności – rozumianych jako wolność słowa, wyznania i sumienia w wydaniu prawicowym. Widać tu wyraźnie powtórzenie tez z przemówienia wiceprezydenta J.D. Vance’a z Monachium z lutego 2025:
ograniczanie rozpowszechniania treści radykalnych czy antydemokratycznych uważa się za szkodliwe, a USA będą aktywnie się temu sprzeciwiać.
Zarazem od sojuszników amerykańska administracja oczekuje przejmowania ciężaru odpowiedzialności za bezpieczeństwo, od państw NATO w szczególności wydawania pięciu procent PKB na obronę. Rolą USA nie będzie dźwiganie ciężaru obronnego, ale występowanie w roli partnera handlowego, który wydającym więcej na obronę sojusznikom będzie proponować korzystniejsze warunki transakcji.
Ponadto w duchu narracji o czynieniu Ameryki na powrót wielką ma być ona silna poprzez przemysł, dostęp do szlaków handlowych i zasobów surowcowych oraz dominację na rynku energii i kapitałowym. Po raz kolejny widać w tym ducha polityki z przeszłości.
Ten duch objawia się także w regionalnych priorytetach. Pierwsze miejsce przyznano półkuli zachodniej. Wprost mowa o tym, że do doktryny Monroe z 1823 roku dodany zostaje „efekt Trumpa” („Trump Corollary”). Ameryka Łacińska ma stać się strefą gospodarczej dominacji USA. To Amerykanie mają korzystać z tamtejszych zasobów i to amerykańskie firmy powinny być dominujące na rynku, w tym otrzymywać zamówienia i kontrakty od miejscowych rządów. Uzupełnieniem ma być obecność wojskowa, przekierowana z innych regionów, działania wojskowe przeciwko procesom migracyjnym („nielegalnej i innej niechcianej migracji”) oraz przeciwko kartelom narkotykowym.
Czynnik gospodarczy jest podobnie opisywany jako fundamentalny dla polityki względem Azji, zwłaszcza w aspekcie rywalizacji gospodarczej z Chinami. Aktywna polityka gospodarcza ma być wsparta przez działania militarne. W szczególności ma to dotyczyć odstraszania Chin od agresji na Tajwan oraz sprzeciwianiu się chińskiej ekspansji na Morzu Południowochińskim, przez który przechodzą ważne szlaki handlowe. Zapowiadany jest także wzrost obecności wojskowej na Pacyfiku oraz oczekiwanie, że swój potencjał militarny wzmocnią państwa sojusznicze, w tym Japonia i Korea Południowa.
Europa została opisana dopiero na trzecim miejscu i widać tam ducha niesławnej mowy z Monachium.
Celem amerykańskiej polityki ma być „promowanie europejskiej wielkości”.
Niestety, to nie jest żart. W tym dokumencie Europę opisano jako obszar, gdzie gospodarka słabnie z powodu nadmiernych regulacji, działania Unii Europejskiej i innych ciał ponadnarodowych (z nazwy niewymienionych) mają odpowiadać także za cenzurę, tłumienie opozycji, wolności politycznej i suwerenności, napływ imigrantów, spadek dzietności i utratę tożsamości narodowej. Europa za dwadzieścia lat stanie się „nie do poznania”. Na osłodę dodano, że wciąż jest strategicznie i kulturowo ważna dla USA, zwłaszcza z racji handlu transatlantyckiego, a jej potencjał militarny przewyższa rosyjski.
Stąd też celem USA jest polityczna zmiana w Europie i amerykańska dyplomacja powinna wspierać „prawdziwą demokrację, wolność ekspresji i nieprzepraszające celebrowanie narodowego charakteru i historii”.
Mało tego, zachęca się tam europejskich sojuszników, by promowali te wartości, jest także mowa o „rosnącym wpływie patriotycznych partii europejskich, który jest przyczyną wielkiego optymizmu”.
Zarazem padają symptomatyczne sformułowania o Europejczykach, którzy postrzegają Rosję jako zagrożenie” oraz o „większości społeczeństw, która pragnie pokoju” w opozycji do nierealistycznych oczekiwań „niestabilnych mniejszościowych rządów” tłumiących opozycję.
Europa według Trumpistów ma być więc Europą państw narodowych, społeczeństw tradycyjnych wartości, które mają uczynić Europę silną i białą (niektóre passusy trudno inaczej odczytywać). Zarazem ma to być Europa, która będzie ograniczona politycznie.
Pożądanym celem jest bowiem doprowadzenie do „strategicznej stabilizacji” w relacjach z Rosją i zablokowanie dalszego rozszerzania NATO. Europa miałaby posiadać własny potencjał militarny pozwalający się obronić przed Rosją i pozostawać w korzystnych dla USA relacjach handlowych (w tym jako nabywca uzbrojenia). Ukraina nie jest w ogóle wspomniana jako podmiot.
Mniej miejsca poświęca się obszarowi Bliskiego Wschodu, gdzie interesy USA będą skoncentrowane na sprawach gospodarczych w tym inwestycjach, a sprawy bezpieczeństwa wyraźnie opisywane są mniej priorytetowo. Ogólnie wspomina się o ochronie tamtejszych zasobów czy szlaków komunikacyjnych, zdawkowo wspomniany jest także Iran – w kontekście tegorocznych nalotów, które osłabiły jego program nuklearny. Wreszcie Afryka opisana została jak kontynent będący źródłem surowców – a sprawy wewnętrzne, pomoc rozwojowa, wsparcie procesów demokratyzacji zostały przemilczane.
Obraz, jaki wyłania się z tej strategii, jest ponury. Można się spodziewać, że w myśl tak ogłoszonych kierunków polityki bezpieczeństwa, Stany Zjednoczone będą koncentrować swój potencjał wojskowy przede wszystkim z dala od Europy: w Ameryce Łacińskiej oraz w Azji. Tam prawdopodobieństwo użycia sił zbrojnych jest największe, zwłaszcza że napięcie wokół Wenezueli narasta i możliwe, że pod hasłem rewitalizacji doktryny sprzed dwustu lat oraz walki z kartelami dojdzie do wojskowej eskalacji (np. uderzeń lotniczych).
Zwiększone zaangażowanie wojskowe w Azji Wschodniej będzie także skutkować kolejnymi próbami rozbudowy zdolności militarnych – w tym morskich i lotniczych – niezbędnych na tym teatrze działań. Jest to zbieżne z wypowiedziami polityków, w tym deklaracjami sekretarza obrony Pete'a Hegsetha, dotyczącymi transformacji armii – co oznacza redukcję liczebności m.in. w Europie, zmianę struktur i wycofywanie sprzętu.
Rosja zaś traktowana jest nie jak zagrożenie, ale państwo, z którym należy dojść do porozumienia i podzielić strefy wpływów. Przy czym prawdopodobnie, mając na uwadze sprzeciw wobec przyjęcia do NATO nowych państw – granicą tej strefy mają być granice państw NATO i być może jakaś linia w Ukrainie, może wyznaczona arbitralnie przez Trumpa z Putinem.
Nie ma w tej strategii zapisu mówiącego jednoznacznie, jaki będzie stosunek do dalszych agresywnych działań Rosji, a zwłaszcza o gotowości, by udzielić pomocy zbrojnej w razie agresji. To wraz z krytyką sytuacji w Europie może stworzyć sytuację śmiertelnie niebezpieczną w razie, gdyby Trump i jego administracja uznali, że polityka prowadzona przez rządy europejskie jest błędna (bo prowadzą ją „mniejszościowe rządy”, a nie „patriotyczne partie”). I tej pomocy Europie nie udzielą lub udzielą jej w symbolicznej formie.
Zarazem wizja relacji transatlantyckich, jakie są przez obecną administrację pożądane, także nie jest komfortowa. Europa ma być grupą państw narodowych (domyślnie: rządzonych przez „patriotyczne partie”), która będzie pozostawać w amerykańskiej strefie wpływów ekonomicznych, ma kupować amerykańską broń oraz inne wyroby i usługi, aczkolwiek w przeciwieństwie do tradycyjnego protektoratu – nie korzystać z osłony militarnej. Europa ma bronić się w razie potrzeby sama.
W tym kontekście oczywiście można rozważać, czy warto stać się „dobrym sojusznikiem” prowadzącym politykę nieantagonizującą amerykańską administrację oraz kupującym amerykański sprzęt wojskowy. Czy to nowy, czy używany – taki zakup czy nawet przyjęcie darowizn oznacza związanie się na dekady z USA z uwagi na zależność w zakresie dostaw części zamiennych, remontów i modernizacji.
Można się obawiać, że w razie poważnego konfliktu Europy z Rosją USA będą starały się odegrać rolę nie sojusznika, ale arbitra i wymusić jakiś kompromis. Tym bardziej że Europa dla obecnej amerykańskiej administracji staje się wyraźnie mniej priorytetowa.
Oznacza to konieczność jeszcze silniejszego budowania własnego potencjału przemysłowego i własnych, narodowych i europejskich zdolności obronnych, zwłaszcza jeśli się okaże, że przyjęty przez obecną administrację kurs zostanie w przyszłości utrzymany.
Nowa strategia nie oznacza, że USA porzucają Europę z dnia na dzień. Takie działanie wymaga czasu, a w Europie, także w Polsce, znajdują się ważne dla USA instalacje wojskowe (choćby baza w Redzikowie). Możliwe jest jednak, że amerykańska administracja będzie kontynuować wysiłki, by wymusić na Ukrainie zgodę na jakieś porozumienie zawieszające działania zbrojne, że stopniowo następować będzie ograniczanie amerykańskiej obecności w Europie, że topnieć będzie pewność uzyskania wsparcia w sytuacji kryzysowej.
To wszystko może otworzyć szanse dla działań Rosji – politycznych, hybrydowych, a w czarnym scenariuszu także zbrojnych w różnej postaci.
Adiunkt w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego, zajmuje się problematyką bezpieczeństwa narodowego, w szczególności zagrożeń hybrydowych, militarnych oraz kultury strategicznej Polski. Autor książki "Ewolucja Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1990-2010 w kontekście kultury strategicznej Polski" (2022), stały współpracownik magazynu „Frag Out” członek Polskiego Towarzystwa Bezpieczeństwa Narodowego
Adiunkt w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego, zajmuje się problematyką bezpieczeństwa narodowego, w szczególności zagrożeń hybrydowych, militarnych oraz kultury strategicznej Polski. Autor książki "Ewolucja Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1990-2010 w kontekście kultury strategicznej Polski" (2022), stały współpracownik magazynu „Frag Out” członek Polskiego Towarzystwa Bezpieczeństwa Narodowego
Komentarze