Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
„Jesteśmy większością, ale już nie milczącą. Muszą nas usłyszeć, to jest nasz dom!” – krzyczał do tłumu zgromadzonego w Londynie europoseł PiS Dominik Tarczyński
Ponad 100 tys. osób wzięło udział w sobotę 13 września w antyimigranckim marszu w Londynie. Wydarzenie zorganizował Tommy Robinson, działacz brytyjskiej skrajnej prawicy, oskarżany o powiązania z Kremlem. Jak podaje Reuters, było to zwieńczenie pełnego napięć lata w Wielkiej Brytanii. Podczas wakacji antyislamski ruch Robinsona zorganizował dziesiątki wieców pod ośrodkami zakwaterowania dla migrantów. Według brytyjskich mediów takich tłumów nacjonaliści na Wyspach nie zgromadzili od dekad.
Sobotnie wydarzenie było dedykowane Charliemu Kirkowi, zastrzelonemu działaczowi protrumpowskiego ruchu MAGA (Make America Great Again). Obok haseł „odeślijcie ich do domów” na plakatach pojawiały się wizerunki Kirka. Wśród brytyjskich sztandarów powiewały też flagi Stanów Zjednoczonych i Izraela.
Organizatorzy przekonywali, że marsz był spontanicznym wyrazem narodowej dumy, ale główny przekaz koncentrował się na zagrożeniach wynikających z „inwazji migrantów”. Jednym z tematów podnoszonych w przemówieniach był również rzekomy zamach na wolność słowa. „Dzisiaj zapoczątkowaliśmy rewolucję kulturową, to nasza chwila” – mówił Robinson do swoich sympatyków.
Jak podaje BBC, podczas ochrony wydarzenia rannych zostało 26 policjantów. Służby zatrzymały 25 osób, które dopuszczały się nieakceptowalnych aktów przemocy. „Każdy, kto brał udział w działalności przestępczej, zostanie pociągnięty do odpowiedzialności karnej” – zapowiedziały lokalne służby.
Jedynym reprezentantem Polski na marszu był polityk PiS Dominik Tarczyński. „Podnieście głosy i pięści! Powiedzcie to głośno: musimy odesłać ich z powrotem! Niech was usłyszą w Westminsterze i na całym świecie!” – krzyczał Tarczyński ze sceny. „Nie jesteśmy już milczącą większością. Jesteśmy większością, ale już nie milczącą. Muszą nas usłyszeć, to jest nasz dom!”.
Europoseł PiS w żołnierskich słowach przedstawił swój program „zero”, czyli zakazu migracji do Europy z krajów „obcych kulturze chrześcijańskiej".
„Odzyskujemy naszą czystą Europę! Urodziłem się jako Polak, kocham Polskę, ale jestem chrześcijaninem Europejczykiem i chcę żyć w Europie. Musimy być bardzo radykalni, zero oznacza zero, dość znaczy dość. Chcemy odzyskać nasz kontynent. Wielka Brytania niech znowu będzie wielka. Skończył się czas noszenia sukienek, musimy przywdziać zbroję!” – mówił Tarczyński.
Polityk PiS dziękował też Elonowi Muskowi za udostępnienie transmisji marszu na swoim kanale na platformie X. Musk – nie pierwszy raz publicznie wspierając Robinsona – wezwał do zmiany rządu w Wielkiej Brytanii. Stwierdził też, że brytyjska opinia publiczna boi się korzystać z prawa do wolności słowa.
Przeczytaj także:
W Rosji od piątku trwają wybory regionalne do lokalnych władz różnych szczebli. Mimo zagrożenia ze strony ukraińskich dronów Rosjanie mają ponownie poprzeć ekipę Putina. „Bezpieczeństwa dokumentacji” w lokalach wyborczych pilnuje policja.
Trzydniowe głosowanie odbywa się od 12 września w 81 obwodach Federacji Rosyjskiej. Bezpośrednie wybory gubernatorów- w 20 obwodach. Nie są to wybory w zachodnim rozumieniu tego słowa. Chodzi w nich o zatwierdzenie władz wskazanych z góry.
Np. w zdemolowanym przez wojnę i co dzień atakowanym przez ukraińskie drony obwodzie kurskim trwa elekcja obecnie pełniącego obowiązki gubernatora Aleksandra Chinsztejna. Dostał on nominację na p.o. po tym, jak poprzedni gubernator, Smirnow, został odwołany a następnie aresztowany pod zarzutem przekrętów przy budowie umocnień granicznych. Wojska ukraińskie przeszły przez nie gładko przed rokiem. Ponieważ jednak bardzo długo w Rosji obowiązywała wersja, że operacja kurska jest lokalna i zaraz Ukraińcy zostaną wyparci z Rosji, Smirnow dokładnie przed rokiem „wygrał” takie same wybory. Putin odwołał go dwa miesiące później, kiedy prawdy o katastrofie pod Kurskiem nie dało się ukryć.
Władza w Rosji promuje głosowanie przez internet, bo to wyjmuje akt wyborczy z kontekstu społecznego. Ludzie nie widzą się w lokalach wyborczych, nie tworzą się mikrozgromadzenia, nie da się swobodnie wymieniać opinii.
Głosowanie odbywa się mimo stałego ostrzału ukraińskiego, a ten dotyczy nie tylko terenów przygranicznych.
W nocy trafione zostały dwie rafinerie, w tym jedna ogromna – pod Petersburgiem (tymczasem jednym z wybieranych teraz gubernatorów jest gubernator obwodu leningradzkiego). Stale blokowany jest ruch na lotniskach. W sobotę 13 września doszło też do dwóch poważnych katastrof kolejowych, prawdopodobnie w wyniku sabotażu. Pod Orłem przy rozbrajaniu miny na torach zginęły trzy osoby. Po sieci krążą opowieści (potwierdzone nagraniami), że lokali wyborczych pilnuje wojsko.
Ludzie więc mają głosować w atmosferze poważnego zagrożenia.
Nagrania z wojskiem władze nazywają deepfake'ami, bowiem naprawę – jak wyjaśniają – „bezpieczeństwa dokumentacji w lokalach wyborczych pilnuje policja”. Władze chwalą się, że „praktycznie nie ma skarg na przebieg wyborów”.
Wybory więc są aktem potwierdzenia władzy nominatów Putina w kraju.
Wybory pod ostrzałem organizowane są w momencie, gdy Moskwa, wpierana przez Donalda Trumpa, zwiększa nacisk na Ukrainę. Ogłasza zawieszenie rozmów pokojowych (12 września – choć te rozmowy do niczego nie prowadziły, bo Moskwa nie ustępowała z podstawowego postulatu: podporządkowania sobie Ukrainy), kolejny raz podważa legalność władz Ukrainy i grozi, że ewentualne porozumienia z tymi władzami będą Ukrainę „drogo kosztowały”, gdyż nie będzie gwarancji, że są to porozumienia ważne.
Putin twierdzi, że mandat prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, a wraz z nim wszystkich władz Ukrainy, wygasł przed rokiem. A że konstytucja Ukrainy nie pozwala przeprowadzać wyborów w czasie wojny, to zdaniem Putina Ukraina powinna się przestać bronić i wybory przeprowadzić. Chodzi przy tym o „wybory” typu moskiewskiego, takie, w których z góry wiadomo, kto wygra. Moskwa bowiem stale powtarza, że warunkiem zakończenia wojny są "wybory: w Ukrainie władz, które uszanują interesy Rosji tak jak rozumie je Moskwa.
Organizując swoje lokalne wybory pod ostrzałem dronów, Putin pokazuje, jak takie „wybory” się organizuje.
Wybory pod ostrzałem są też sposobem na przekonanie Rosjan, że tak naprawdę nic poważnego się nie dzieje. Ukraińskie narastające ataki nie są czymś, czym obywatele państwa Putina powinni się zajmować. Drony mogą wzbudzać „histerię” tylko na zdegenerowanym Zachodzie. To Polska – mówią przedstawiciele Rosji – histeryzuje z powodu kilkunastu dronów, choć sprawa nie jest tego warta (ambasador Rosji przy ONZ Niebienzja, 12 września). Tymczasem obwód białogrodzki, w którym trwa teraz głosowane, zaatakowało w nocy 180 dronów.
Charakterystyczne, że ludzie mają głosować, mimo że Putin w tym roku nie przedstawił przed parlamentem raportu o stanie państwa. Wystąpienie to, które powinno odbyć się najpóźniej wiosną, jest cały czas odkładane („Orędzie prezydenta Rosji Władimira Putina do Zgromadzenia Federalnego odbędzie się w 2025 roku, choć dokładna data nie została jeszcze ustalona” – oznajmił rzecznik Putina 5 września).
Przeczytaj także:
Poderwanie myśliwców miało charakter prewencyjny – przekazało polskie wojsko. W sobotę rosyjski dron wleciał jednak w rumuńską przestrzeń powietrzną
W sobotę po południu 13 września w związku z rosyjskim atakiem dronowym na Ukrainę poderwano polskie myśliwce. Rządowe Centrum Bezpieczeństwa rozesłało też alert ostrzegający przed możliwym atakiem powietrznym we wschodniej części województwa lubelskiego. W niedzielę Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych (DORSZ) poinformowało, że działania podjęte przez wojsko nie potwierdziły naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej. „Wszystkie decyzje miały na celu zapewnienie maksymalnego bezpieczeństwa obywatelom” – przekazano w komunikacie.
Wojsko wyjaśniło, że zapisy systemów radiolokacyjny wskazywały na zagrożenie, bo obiekty znajdowały się blisko polskiej granicy, a dokładny odczyt danych mogły komplikować warunki atmosferyczne. „Podobna sytuacja miała miejsce wczoraj w Rumunii, gdzie również odnotowano wskazania systemów radiolokacyjnych i aktywowano system obrony powietrznej” – czytamy w komunikacie.
W tym samym czasie, gdy działania prewencyjne prowadziło polskie lotnictwo, rumuńskie siły powietrzne przechwyciły rosyjskiego drona w pobliżu Dunaju. „Dwa samoloty wielozadaniowe F-16 z 86. Bazy Lotniczej podążały za nim do momentu, aż dron opuścił naszą przestrzeń powietrzną, nie powodując żadnych szkód ani ofiar. Dwa sojusznicze niemieckie Eurofightery były gotowe do monitorowania sytuacji” – przekazała na portalu X Oana Toiu, szefowa rumuńskiej dyplomacji.
Toiu działania Rosji uznała za niedopuszczalne i lekkomyślne. Przekazała też, że w sprawie naruszenia rumuńskiej przestrzeni powietrznej przez rosyjskiego drona zwróci się do Zgromadzenia Ogólnego ONZ. „Apeluję do społeczności międzynarodowej o ścisłe przestrzeganie sankcji nałożonych na Rosję” – dodała szefowa rumuńskiego MSZ.
Do poderwania polskich i rumuńskich myśliwców doszło kilka dni po bezprecedensowym wtargnięciu ponad 20 rosyjskich bezzałogowców w polską przestrzeń powietrzną. Pisaliśmy o tym obszernie na łamach OKO.press:
Przeczytaj także:
Ukraiński atak dronowy to kolejny potężny cios w rosyjski przemysł paliwowy. Rafineria Kirisz jest jedną z największych rafinerii ropy naftowej w Rosji
W nocy 14 września 2025 roku jednostki Sił Systemów Bezzałogowych i Sił Operacji Specjalnych Sił Zbrojnych Ukrainy uderzyły w zakład rafinerii naftowej Kirisz w obwodzie leningradzkim. Wybuchł tam pożar. Trwa szacowanie skuteczności uderzenia – podali Ukraińcy w komunikacie.
Rafineria Kirisz jest jedną z największych rafinerii ropy naftowej w Rosji. Ten obiekt produkuje 80 produktów naftowych, w tym benzynę samochodową, olej napędowy i paliwo lotnicze itp.
O ataku – co jest ewenementem – poinformowali też oficjalnie Rosjanie. W komunikatach, których tytuły informowały o „zestrzeleniu ukraińskich dronów” gubernator obwodu leningradzkiego podał, że „szczątki drona” wywołały pożar w rafinerii, który już jednak ugaszono.
Od co najmniej dwóch miesięcy Ukraina uderza w rosyjskie rafinerie i infrastrukturę do przesyłu paliwa w Rosji. Ma to ograniczyć możliwości armii Putina, ale też uświadomić mieszkańcom Rosji, że wojna dotyczy także ich. Z niezależnych źródeł wynika, że już w 20 regionach Rosji brakuje benzyny, paliwo jest racjonowane, a przed stacjami benzynowymi tworzą się gigantyczne kolejki. Moc przerobowa przemysłu naftowego miała spaść już o 20 proc. To przekłada się nie tylko na sytuację w kraju, ale możliwości eksportowe, a więc główne źródło dochodów i siłę napędową rosyjskiej gospodarki. Oficjalnie jednak władze zaprzeczają, by Rosja miała jakiekolwiek problemy z paliwem.
Eksperci wskazywali, że choć ataki na rafinerie same w sobie nie przesądzają o wyniku wojny, to utrzymanie tempa ataków będzie wywierać coraz większą presję na rosyjską gospodarkę. Boom militarny i prosperity z początku wojny przechodzi w recesję. Jeden z rosyjskich urzędników w rozmowie z agencją Interfax przyznał, że w 2025 dojdzie do trzykrotnego spowolnienia wzrostu gospodarczego (spadek do 1,5 proc.). Według danych Ministerstwa Finansów na koniec lipca deficyt federalny wyniósł aż 4,879 biliona rubli (ponad 60 mld dol.) – to o 340 proc. więcej niż rok wcześniej. A największym problemem budżetu są dochody z sektora energetycznego, które w ciągu pierwszych siedmiu miesięcy 2025 spadły o 19 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim.
W sobotę 13 września Ukraińcy zaatakowali również rafinerię ropy w Ufie. Miasto znajduje się na pograniczu europejskiej i azjatyckiej części Rosji. Jak podawał Reuters, w wyniku ataku dronowego na miejscu wybuchł pożar, a część infrastruktury została uszkodzona.
Przeczytaj także:
„Atmosfera zrobiła się taka, że polowanie na Ukraińców stało się w Polsce modne. Obawiam się też, że mamy początek kryształowej nocy w Polsce” – komentuje dla OKO.press Prezes Związku Ukraińców w Polsce
„W nocy z piątku na sobotę 12/13 września 2025 nieznani dotąd sprawcy odcięli metalowy krzyż znajdujący się na szczycie kopuły cerkwi Zaśnięcia NMP w Legnicy” — poinformowała na swoim profilu w mediach społecznościowych Diecezja Legnicka.
Jak piszą autorzy posta „Sprawcy musieli być dobrze przygotowani i wyposażeni w sprzęt, stąd podejrzenie, że była to akcja celowa”.
„Na dach świątyni dostali się po drabinie, następnie w poszycie kopuły wbijali kotwy, które umożliwiały wspięcie się na drugą, mniejszą kopułę, na której był krzyż. Spłoszył ich alarm, który zadziałał, jednak już po odcięciu krzyża, którego elementy zostały rozrzucone wokół cerkwi” – opisuje szczegóły zdarzenia diecezja.
Przedstawiciele parafii zaznaczają, że „Wartość materialna krzyża jest znikoma, jednak szkody wyrządzone są ogromne, ale najgorsza jest świadomość, że sprofanowany został znak krzyża. Jak podkreśla proboszcz ks. Mirosław Drapała, stało się to w przeddzień uroczystości Podniesienia Krzyża Świętego, którą obchodzimy w niedzielę 14 września”.
„Nawet nie wiem, jak to określić. Przekroczyliśmy prawdziwe rubikony, jeśli w kraju katolickim ktoś spiłowuje krzyż, bo jest ukraiński. Brakuje kategorii, żeby to zrozumieć” – mówi w rozmowie z OKO.press Mirosław Skórka, Prezes Związku Ukraińców w Polsce.
Pytany, czy to nie mógłby być akt pospolitego wandalizmu, Skórka powiedział OKO.press: „Nie. Wie pani dlaczego? Bo ktoś się bardzo postarał, żeby ściąć centralny krzyż na cerkwi, która ma pięć krzyży. Tam jest pięć kopuł. Na każdej z czterech mniejszych są mniejsze krzyże, natomiast na tej centralnej był największy. Widać wysiłek, żeby ściąć ten największy.
Nie jest to akt przypadkowy, bo przypadkowo to można farbą pomalować płot. Natomiast to było to działanie świadome, celowe. Świadoma profanacja i to taka bardzo symboliczna.
Jeżeli podejmuje się taki wysiłek, żeby wleźć, wdrapać się na główną kopułę, co jest dosyć trudne. I żeby ten krzyż spiłować i zabrać, to jest celowe działanie”.
Skórka wyklucza też działanie złomiarzy, którzy mogliby chcieć sprzedać metalowy krzyż na złom. „Też się nad tym zastanawialiśmy, ale wie pani, wokół cerkwi jest duży, ciężki metalowy płot, który znacznie łatwiej można pociąć i znacznie więcej materiału można z tego zdobyć. Czyli może pani mieć znacznie więcej złomu za znacznie mniejszy wysiłek i ten złom można spokojnie sprzedać. Krzyża raczej pani nie sprzeda na złom”.
„Myślę, że są to ludzie, którzy postanowili pokazać, że będą walczyć z przejawami ukraińskości w Polsce. Ktoś to nazywa banderyzmem albo obecnością innych. Ostatnio tacy ludzie chcą w Polsce być modni. Różnego rodzaju środowiska ksenofobiczne, antyukraińskie, radykalnie prawicowe. Dziwi tylko to, że podnieśli rękę na krzyż, chociaż deklarują, że chcą bronić wartości chrześcijańskich.
My odczuwamy tę atmosferę w całej Polsce. Dostajemy sygnały, że nie możemy robić zajęć z dziećmi, bo to może się komuś nie spodobać, ktoś się dowie i zrobi jakąś hecę ksenofobiczną.
Atmosfera zrobiła się taka, że w niektórych środowiskach polowanie na Ukraińców stało się w Polsce modne. Dla tych ludzi to jest przejaw bohaterstwa narodowego. Ktoś postanowił być bohaterem”.
Skórka nie chce rzucać podejrzeń na konkretne osoby, środowiska lub organizacje.
„Policja się tym zajmuje, będą to badać. Boję się tylko, żeby się nie okazało, jak w wielu przypadkach, że sprawcy nie można zidentyfikować i sprawa zostaje zamknięta.
Obawiam się też, czy aby nie mamy początku kryształowej nocy w Polsce? Czyli pewne środowiska będą chciały rozkręcić kampanię antyukraińską.
Jeżeli możemy zniszczyć krzyż, to możemy zniszczyć wszystko.
Dlatego bardzo liczymy na to, że władze polskie, polskie służby podejmują absolutnie zdecydowane działania, żeby to wykryć, osądzić i ukarać. I żeby pokazać, że państwo polskie jest na tyle sprawne, że potrafili dać sobie radę z tego rodzaju działaniami”.
Prosimy prezesa Skórkę o inne przykłady antyukraińskich działań z ostatnich dni. „Akt takiego dziwnego bohaterstwa na granicy wandalizmu był w Ukraińskim Domu w Przemyślu. Wisiały tam dwie flagi polska i ukraińska, przeplecione z sobą. Taki narodowy bohater postanowił je rozłączyć, bo go oburza. Flaga Polski i Ukrainy nie mogą być połączone”.
Skórka opowiada też, że w jednej z miejscowości na Mazowszu, gdzie Ukraińcy obchodzili Święto Niepodległości, musieli przez pewien czas pozostać w zamkniętym pomieszczeniu, bo dostali ostrzeżenie, że jeśli wyjdą na ulicę, nie będą bezpieczni.
„Narasta tego rodzaju fala. To, co się stało w Legnicy, to może być apogeum głupoty albo znak, że zaczyna się coś poważniejszego. To, jak to się potoczy, pokaże, na ile państwo polskie potrafi w takiej sytuacji zadziałać” – podsumowuje Prezes Związku Ukraińców w Polsce.
Przeczytaj także: