Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
W wyniku ukraińskiego ataku uszkodzony został terminal naftowy Rosnieft, a na znajdującym się w porcie tankowcu wybuchł pożar. To kolejny już udany ukraiński atak na infrastrukturę petrochemiczną i energetyczną w głębi Rosji
W nocy z 1 na 2 listopada ukraińskie drony zaatakowały rosyjski port w Tuapse nad Morzem Czarnym. To jeden z kluczowych węzłów transportowych rosyjskiej ropy naftowej.
W wyniku ukraińskiego ataku uszkodzony został terminal naftowy Rosnieft. Jak informuje agencja Reuters, szczątki zestrzelonych ukraińskich bezzałogowców spadły na znajdujący się w porcie rosyjski tankowiec, uszkadzając nadbudówkę. Na statku wybuchł pożar, a jego załoga została ewakuowana.
Nieoficjalne rosyjskie i ukraińskie kanały informacyjne opublikowały zdjęcia w nocy nagrania, na których widać pożar w pobliżu portu Tuapse.
Uderzenie na port w Tuapse wpisuje się w strategię obrony przez atak, którą Ukraina rozwija od początku tego roku. Właśnie wtedy rosyjska armia zintensyfikowała ataki dronowe na obiekty położne w głąb terytorium Rosji. Latem w spektakularnej operacji „Pawutyna” Ukraińcy zniszczyli dronami rosyjskie samoloty dalekiego zasięgu pod Irkuckiem – drony dowieźli tam TIR-ami, z których bezzałogowce wyruszyły do ataku.
Teraz Ukraina uderza tak, by tzw. zwykli Rosjanie poczuli konsekwencje wojny. Od trzech miesięcy atakuje rosyjskie rafinerie i infrastrukturę gazową. Tylko 29 października trafione zostały dwie rafinerie i przetwórnia gazu. Ukraina celuje w zbiorniki paliw, więc w Rosji zaczyna brakować benzyny. Celem Ukraińców jest także infrastruktura energetyczna.
W minionym tygodniu Moskwa przyznała się do zestrzelenia nad terytorium Rosji od 100 do 200 ukraińskich dronów. Kilka z nich miało zostać zestrzelonych nad samą Moskwą. Ich spadające szczątki spadają na bloki mieszkalne. Są już ofiary śmiertelne.
Przeczytaj także:
Hakerzy zaatakowali serwis SuperGrosz i wykradli dane jego użytkowników. „Sytuacja jest poważna” – poinformował minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski
Minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski poinformował na Twitterze o dużym ataku hakerskim na serwis SuperGrosz, prowadzony przez spółkę AIQLABS.
Gawkowski ocenia sytuację jako bardzo poważną, ponieważ przestępcy weszli w posiadanie dużych ilości informacji o użytkownikach serwisu. Wśród wykradzionych danych znajdują się m.in:
Sprawą ataku zajmują się zespoły reagowania na incydenty bezpieczeństwa komputerowego (CSIRT – Computer Security Incident Response Team) Komisji Nadzoru Finansowego i NASK. Powiadomiony został także Prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych.
Minister zaapelował do klientów firmy SuperGrosz o zastrzeżenie numeru PESEL przez aplikację mObywatel, zmianę haseł do logowania oraz używanie dwuskładnikowego uwierzytelnienia logowania do wszystkich swoich kont. To, czy nasze dane nie zostały wykradzione, będzie można sprawdzić w rządowym serwisie bezpieczne.gov.pl
Celami hakerów są nie tylko dane osobowe użytkowników polskiego internetu. Na kilka miesięcy przed tegorocznymi wyborami prezydenckimi wzrosła liczba cyberataków na infrastrukturę krytyczną w Polsce — m.in. wodociągi, oczyszczalnie ścieków, kotłownie przemysłowe i szpitale.
Wicepremier i minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski deklarował, że państwo zatrzymuje około 99 proc. takich ataków. Jednak jak wskazuje raport Najwyższej Izby Kontroli, wiele samorządów nie zapewnia odpowiednich standardów cyberbezpieczeństwa.
Wykorzystują to grupy hakerskie powiązane z Rosją lub Białorusią. W połowie kwietnia hakerzy zaprezentowali nagranie, pokazujące manipulacje przy parametrach centralnej przepompowni w oczyszczalni ścieków w Witkowie. W kolejnych dniach cyberprzestępcy pochwalili się włamaniem do systemu wentylacyjnego Szpitala Zachodniego w Grodzisku Mazowieckim.
„Nie odcięliśmy tlenu pacjentom, chociaż mogliśmy”
- zadeklarowali. To akurat element dezinformacji, bo tlen dostarczany jest pacjentom za pomocą oddzielnej infrastruktury. Ale takie działania mogą być elementem „testowania” polskiej infrastruktury przed większym atakiem hakerskim zleconym przez rosyjskie lub białoruskie służby.
Więcej o cyberzagrożeniach ze wschodu przeczytasz w tekście Anny Mierzyńskiej.
Przeczytaj także:
W pociągu relacji Doncaster-Londyn jeden z podróżnych atakował innych pasażerów długim nożem. Jak informuje brytyjski minister obrony, okoliczności nie wskazują na to, aby zdarzenie miało charakter ataku terrorystycznego
Do ataku doszło w pociągu szybkich prędkości, który 1 listopada o godz. 18:25 wyruszył z Doncaster do Londynu. O godz. 19:39 służby zostały zaalarmowane, że jeden z mężczyzn podróżujących pociągiem atakuje innych pasażerów przy pomocy dużego noża. Świadkowie relacjonują, że w pociągu wybuchła panika.
„Słuchałem audiobooka, kiedy nagle zobaczyłem, jak jakiś facet biegnie przez wagon i krzyczy <uciekajcie, uciekajcie, jakiś facet dźga wszystkich i wszystko nożem>. Widziałem po jego twarzy, że to nie jest żart. Po chwili ludzie zaczęli się przepychać, a ja zauważyłem, że mam rękę całą we krwi. Na fotelu, o który się oparłem, było jej pełno” – relacjonował w rozmowie z BBC Olly Foster, jeden z pasażerów.
Opisywał, jak starszy mężczyzna został dźgnięty w głowę i szyję po tym, jak zasłonił przed atakiem nożownika młodą dziewczynę. Inni pasażerowie próbowali pomóc rannemu mężczyźnie, używając swoich kurtek, aby zatamować krwawienie.
Świadek relacjonował, że jedyną rzeczą, jaką pasażerowie w jego wagonie mogli wykorzystać przeciwko napastnikowi, była butelka whiskey Jack Daniel’s. „Modliliśmy się, żeby nie wszedł do naszego wagonu” – dodał Foster w rozmowie z BBC.
Według mężczyzny całe zajście trwało od 10 do 15 minut. Pociąg został zatrzymany na stacji Huntingdon. Tam do składu wkroczyli uzbrojeni policjanci, którzy obezwładnili paralizatorem wobec mężczyznę z nożem. Na miejscu policja zatrzymała dwie osoby. Jedna z nich to czarnoskóry obywatel brytyjski, druga to obywatel brytyjski pochodzenia karaibskiego. Obaj mężczyźni, w wieku 32 i 35 lat, urodzili się w Wielkiej Brytanii.
Po ataku dziewięć osób trafiło do szpitala z obrażeniami zagrażającymi życiu. Dziesiąta ofiara została lekko ranna.
W związku z zatrzymaniem na miejscu zdarzenia dwóch osób, brytyskie media spekulują, czy atak miał charakter terrorystyczny
„To wszystko są przypuszczenia. Obecna ocena sytuacji wskazuje, że był to odosobniony incydent, pojedynczy atak. Nie ma więc powodu, dla którego reszta z nas nie miałaby kontynuować swojego życia, ruszać w drogę i podróżować do miejsc, do których musimy dotrzeć” – powiedział w rozmowie ze Sky News John Healey, brytyjski minister obrony.
W ostatnich latach w mediach pojawia się coraz więcej doniesień o ataku nożowników w Wielkiej Brytanii. 29 lipca 2024 nożownik wtargnął na zajęcia taneczne dla dzieci w lokalnym domu kultury w Southport. W ataku zginęły trzy dziewczynki. Wkrótce w całym kraju wybuchły zamieszki po tym, jak w mediach społecznościowych zaczęła szerzyć się plotka, że za atak odpowiedzialny jest muzułmański uchodźca, który niedawno przypłynął łodzią na Wyspy Brytyjskie. W rzeczywistości sprawcą ataku był urodzony w Wielkiej Brytanii syn imigrantów z Rwandy.
26 marca 2025 roku w parku we wschodnim Londynie grupa zamaskowanych napastników uzbrojonych w maczety i siekiery zaatakowała 17-latka. Chłopak trafił do szpitala, jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Kilka dni później w tej samej okolicy w ataku maczetą ranny został policjant. Miesiąc później, pod koniec kwietnia, w dzielnicy Hainault we wschodnim Londynie mężczyzna atakował przechodniów mieczem. W wyniku ataku zginął 14-letni chłopiec. Kilka dni temu, pod koniec października nożownik zaatakował uczestników żydowskiego święta Yom Kippur w Manchesterze. Dwie osoby zginęły.
Jednak jak podaje brytyjski urząd statystyczny (ONS – Office for National Statistics) liczba odnotowywanych przestępstw z użyciem noża w 2024 roku była niższa o 1,4 proc. niż rok wcześniej i o 4,5 proc. niższa niż przed pandemią.
Liczba przestępstw z użyciem noża odnotowanych w Anglii i Walii w ostatnich 5 latach:
Przeczytaj także:
Chiny wysłały swoją siódmą misję kosmiczną na stację orbitalną Tiangong. Bierze w niej udział trzech astronautów, w tym 32-latek – to najmłodsza osoba z Chin, jaka kiedykolwiek poleciała w kosmos.
To kolejny kamień milowy w rozwoju chińskiego programu kosmicznego. Tak opisywana jest misja rakiety Shenzhou-21, która wyniosła na orbitę okołoziemską najmłodszego dotąd chińskiego astronautę. 32-letni Wu Fei (na zdjęciu z prawej strony) razem wyleciał na chińską stację orbitalną Tiangong, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza „niebiański pałac”, jako członek trzyosobowej misji.
Chińczycy wysłali na otwartą w 2022 roku stację już siedem misji. Astronauci spędzą w przestrzeni kosmicznej sześć miesięcy. Razem z nimi w kosmos wylatują też wykorzystywane w eksperymentach naukowych myszy, które wykorzystane zostaną w eksperymentach dotyczących reprodukcji w warunkach mikrograwitacji.
Chińscy astronauci dotarli do Tiangong w przeddzień 25 rocznicy rozpoczęcia działalności Międzynarodowej Stacji Kosmicznej ISS. Utrzymywany między innymi przez Europejską Agencję Kosmiczną i amerykańską NASA obiekt ma zostać ściągnięty na Ziemię do końca 2030 roku.
Jej rolę ma przejąć większa liczba stacji, utrzymywanych między innymi przez prywatne przedsiębiorstwa. Z kolei chińska Tiangong może działać do 2038 roku.
Stała obecność Chińczyków na orbicie okołoziemskiej jest częścią większego programu chińskiej agencji CNSA, który doprowadzić ma między innymi do wzmocnienia chińskiej obecności na Księżycu i Marsie. Chiny zapowiadają wysłanie swoich astronautów na powierzchnię naszego naturalnego satelity do 2030 roku. W zeszłym roku w ramach przygotowań do lądowania misji załogowej Chińczycy na Srebrny Glob wysłali lądownik Chang’e 6. Kolejne dwie takie misje planowane są na 2026 i 28 rok. Z Chnami coraz ściślej współpracuje rosyjska agencja Roskosmos, która po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji na Ukrainę została wyłączona z działań Europejskiej Agencji Kosmicznej ESA. Moskwa ma uczestniczyć w misjach księżycowych i wspólnie z Pekinem rozwijać sieć konstelacji satelitarnych.
Rozwój chińskiego programu kosmicznego niepokoi Biały Dom, a Stany Zjednoczone budują przeciwwagę dla chińsko-rosyjskiej współpracy za pomocą Artemis Accords. To porozumienie 59 krajów, które wspierają NASA w celu powrotu ludzi na księżyc do 2027 roku.
Przeczytaj także:
Wybory prezydenckie w Tanzanii wygrała Samia Suluhu Hassan – rozpocznie teraz swoją drugą kadencję na tym stanowisku. W całym kraju od środy trwają zamieszki.
Samia Suluhu Hassan zdobyła około 31,9 mln głosów, co stanowi 97,66 proc. ogółu, a frekwencja wyniosła prawie 87 proc. spośród 37,6 mln zarejestrowanych wyborców w kraju – poinformował w sobotę 01.11 szef komisji wyborczej w Tanzanii.
“Międzynarodowi obserwatorzy wyrazili zaniepokojenie brakiem przejrzystości i zamieszkami, w wyniku którego zginęły setki osób, a setki zostały ranne” – podaje BBC. Zamieszki wybuchły już w środę, podczas głosowania. Protestujący sprzeciwiają się wykluczeniu z wyborów dwóch największych kontrkandydatów prezydenta oraz represjami wobec przeciwników politycznych. Państwowa komisja wyborcza już w kwietniu poinformowała, że do wyborów nie zostanie dopuszczona główna partia opozycyjna Tanzanii, Chadema, za odmowę podpisania kodeksu postępowania wyborczego. Aresztowano również lidera partii Tundu Lissu, oskarżając go o zdradę stanu. To on miał być jednym z kontrnadydatów Samii Suluhu Hassan. Drugim niedopuszczonym do wyborów konkurentem był Luhaga Mpina z partii ACT-Wazalendo.
BBC podaje, że do startu dopuszczono do startu szesnaście partii marginalnych. Żadna z nich nigdy nie cieszyła się znaczącym poparciem społecznym. Tym samym partia Samii, Chama Cha Mapinduzi (Partia Rewolucji) i Tanganyika African National Union (TANU) zdominowały wybory.
Przed wyborami prezydenckimi organizacje działające na rzecz praw człowieka potępiły represje wobec opozycji. Amnesty International mówiła o “fali terroru”, zaginięciach, torturach i zabójstwa działaczy opozycji. Rząd Tanzanii temu zaprzeczał, a urzędnicy zapewniali, że wybory będą “wolne i uczciwe”.
Chadema podała, że w zamieszkach w całym kraju zginęło już 700 osób. Nie ma jednak wiarygodnych danych, które potwierdzałyby te informacje. W całym kraju występują problemy z dostępem do internetu, co utrudnia raportowanie wydarzeń. Rzecznik ONZ ds. praw człowieka Seif Magango poinformował media, że istnieją wiarygodne doniesienia o śmierci co najmniej 10 osób w miastach Dar es Salaam, Shinyanga i Morogoro.
Sekretarz Generalny ONZ Antonio Guterres w oficjalnym oświadczeniu wezwał do „przeprowadzenia dokładnego i bezstronnego dochodzenia w sprawie wszystkich zarzutów nadmiernego użycia siły” i wyraził ubolewanie z powodu ofiar śmiertelnych. Również ministrowie spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, Kanady i Norwegii wydali wspólne oświadczenie, w którym zaapelowali do władz Tanzanii o zachowanie powściągliwości oraz o poszanowanie prawa do zgromadzeń i wolności wypowiedzi.
W odpowiedzi na zamieszki władze Tanzanii wprowadziły godzinę policyjną.
Samia Suluhu Hassan objęła urząd w 2021 roku jako pierwsza kobieta na stanowisku prezydenta Tanzanii, po śmierci swojego poprzednika Johna Magufuliego. Od 2015 roku była wiceprezydentką.
Kształciła się m.in. studiowała na Uniwersytecie w Manchesterze, gdzie uzyskała dyplom ukończenia studiów podyplomowych z ekonomii. „Rozpoczęła karierę polityczną w 2000 r. w rodzinnym Zanzibarze, półautonomicznym archipelagu, po czym została wybrana do zgromadzenia narodowego w kontynentalnej Tanzanii” – pisała Al Jazeera, kiedy Samia Suluhu Hassan po raz pierwszy objęła stanowisko prezydenta. Teraz rozpoczyna drugą kadencję.
W ubiegłym tygodniu nie tylko Tanzania wybierała prezydenta. Wybory odbyły się również w półautonomicznym archipelagu Zanzibar, który wybiera własny rząd i przywódcę. Wygrał je urzędujący prezydent Hussein Mwinyi z Partii Rewolucji (tej samej partii co Hassan), zdobywając prawie 80 proc. głosów.
Opozycja w Zanzibarze stwierdziła, że doszło do „ogromnego oszustwa” – podaje agencja AP.
Przeczytaj także: