W nocy z 26 na 27 listopada weszło w życie zawieszenie broni między Izraelem a Hezbollahem, będące wynikiem negocjacji między Izraelem i Libanem. Izrael ma dwa miesiące na wycofanie się z południowego Libanu
Prezes Prawa i Sprawiedliwości poinformował, że jego partia nie dostała kolejnej raty subwencji z budżetu państwa. „Prawo w Polsce nie obowiązuje”
Jarosław Kaczyński wystąpił dziś na konferencji prasowej w siedzibie Prawa i Sprawiedliwości na ul. Nowogrodzkiej w Warszawie. Poinformował, że PiS nie otrzymała ostatniej raty partyjnej subwencji. Powołał się przy tym na art. 29 ust. 2 ustawy o partiach politycznych. Zgodnie z nim partie otrzymują subwencje w równych ratach, cztery razy w roku.
„Taka rata powinna nam być zgodnie z prawem w tej chwili wypłacona. Nie ma prawomocnych decyzji odnoszących się do naszej partii, które mogłyby podważyć tę zasadę. Ale w tej chwili prawo w Polsce nie obowiązuje, pod tymi rządami. W związku z tym pan minister finansów podjął najwyraźniej decyzję, że pieniądze nie zostaną wypłacone” – mówił Kaczyński.
W wystąpieniu prezes PiS przekonywał, że to celowa zagrywka rządu Donalda Tuska, by „zlikwidować w Polsce to, co jest fundamentem nowoczesnej demokracji, znaczy: normalną, opartą na choćby mniej więcej równych prawach, konkurencję między partiami”.
Kaczyński poprosił przy tym do „wszystkich obywateli, dla których sprawa demokracji jest ważna”, by „zechcieli wesprzeć finansowo jego partię niezależnie od swoich możliwości”.
„My nie oczekujemy jakichś ogromnych wpłat liczonych w tysiącach złotych, nam chodzi o to, żeby tych wpłat było po prostu dużo, żeby wielu polskich obywateli zaangażowało się w tę sprawę" – podkreślił Kaczyński. I dziękował dotychczas wspierającym.
Raty za partyjną subwencję faktycznie wypłacane są partiom politycznym co kwartał, o ile partie te przekroczyły w wyborach prób 3 proc. poparcia. Dwie pierwsze raty w tym roku – po 6,5 mln zł każda – trafiły na konto PiS. Trzeciej jednak – wg. informacji Kaczyńskiego – nadal nie ma.
Niewykluczone, że to konsekwencja decyzji Państwowej Komisji Wyborczej z końca sierpnia. PKW odrzuciła wówczas sprawozdanie finansowe komitetu wyborczego PiS za wybory parlamentarne w 2023 roku. Szef PKW sędzia Sylwester Marciniak tłumaczył, że taka decyzja wymusza kolejną: odrzucenie sprawozdania partii politycznej PiS. A to oznacza odebranie PiS subwencji budżetowej aż do końca tej kadencji parlamentu, łącznie ponad 77 mln zł.
Formalnej decyzji o odrzuceniu sprawozdania partii jak dotąd PKW jednak nie podjęła.
W dodatku postanowienie o odrzuceniu sprawozdania wyborczego komitetu PiS zaskarżył w Sądzie Najwyższym, twierdząc, że PKW złamała prawo. Skargą ma się zająć Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN, w której zasiadają neosędziowie i która przez międzynarodowe trybunały uznawana jest za nie-sąd. Trudno powiedzieć, jak na decyzję tego organu zareaguje PKW. Wrześniowe głosowanie na posiedzeniu Komisji, gdzie członkowie mieli zająć w tej sprawie stanowisko, zakończyło się remisem i niczego nie rozstrzygnęło.
W związku z odrzuceniem sprawozdania komitetu wyborczego PiS minister finansów Andrzej Domański na początku września wypłacił partii Kaczyńskiego dotację pomniejszoną o 11 mln zł. To trzykrotność kwoty, którą zakwestionowała PKW – PiS nielegalnie wydać na kampanię 3,6 mln zł. Sumę tę partia musi zwrócić do budżetu państwa.
Teoretycznie w wyniku pata w PKW i przekazania skargi do SN, subwencja powinna jednak nadal płynąć na konto partii. O takim scenariuszu informował na początku października jeden z członków Komisji, Ryszard Kalisz.
Najwidoczniej, przynajmniej na ten moment, minister Domański postanowił jednak wstrzymać wypłatę subwencji. To Ministerstwo Finansów odpowiada za wypłatę środków partiom politycznym.
Twórca marki odzieżowej Red is Bad, podejrzewany o nadużycia finansowe w aferze wokół Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych, pozostanie w areszcie do 28 stycznia 2025 roku
Posiedzenie Sądu Rejonowego Katowice-Wschód, na którym śledczy ze śląskiego wydziału Prokuratury Krajowej domagali się utrzymania trzymiesięcznego aresztu tymczasowego dla Pawła S., odbyło się w poniedziałek 4 listopada 2024 roku. Sąd odroczył ogłoszenie decyzji do dzisiaj. Informację przekazał dziennikarzom prokurator Karol Zok.
„Sąd utrzymał w mocy postanowienie o tymczasowym aresztowaniu podejrzanego, oznaczając czas jego trwania na 90 dni od dnia zatrzymania, to jest do dnia 28 stycznia 2025 roku” – powiedział prok. Zok. Podkreślił, że sąd, decydując o zatrzymaniu Pawła S. w areszcie, wziął pod uwagę następujące czynniki:
Obrona ma siedem dni na złożenie zażalenia.
„Oczywiście z decyzją nie zgadzamy się i będzie ona zażalona” – zapowiedział mec. Adam Klepczyński z kancelarii Dubois i Wspólnicy, obrońca Pawła S. „Uważamy, że nie ma dużego prawdopodobieństwa popełnienia przez pana Pawła czynów zabronionych, brak obawy matactwa i brak obawy ucieczki” – doprecyzował.
Paweł S. od 10 października był poszukiwany czerwoną notą Interpolu, wcześniej wystawiono za nim list gończy i Europejski Nakaz Aresztowania. Jeszcze kiedy był poszukiwany, sąd postanowił, że będzie aresztowany na 90 dni – ta decyzja została dziś utrzymana w mocy.
W środę 30 października S. deportowano z Dominikany, gdzie sam oddał się w ręce wymiaru sprawiedliwości. W czwartek 31 października prokuratura postawiła mu zarzuty:
Przesłuchania Pawła S. trwały aż do poniedziałku. W międzyczasie media informowały, że Paweł S. zrezygnował ze współpracy z dwoma adwokatami słynącymi z obrony postaci ważnych dla rządu PiS: Bartosza Lewandowskiego i Krzysztofa Wąsowskiego. Spekulowano, że decyzja o pozostaniu przy obrońcy z kancelarii Dubois i Wspólnicy to znak, że Paweł S. chce iść na współpracę z prokuraturą. Grozi mu do 10 lat więzienia.
Paweł S. to twórca marki patriotycznej odzieży Red is Bad, którą promowali wysoko postawieni politycy PiS, w tym prezydent Andrzej Duda. Jak się jednak okazało, podczas rządów PiS biznesmen zaczął współpracować z RARS.
Według funkcjonariuszy CBA w Agencji stworzono system wyprowadzania pieniędzy poprzez podmioty związane z Pawłem S. Kontrakty zawierano bez przetargów, a pretekstem do zakupów były m.in. pandemia koronawirusa czy rosyjska agresja na Ukrainę. Zakupy okazywały się też nadzwyczajnie drogie, bo S. naliczał sobie gigantyczne marże. Najbardziej lukratywne kontrakty dotyczyły branż, w których S. nie miał żadnego doświadczenia.
W zarządach spółek z grupy kapitałowej i portfela Agencji Rozwoju Przemysłu można znaleźć osoby związane z Platformą Obywatelską i kandydujące w wyborach z ramienia tej partii – ustalili dziennikarze portalu Business Insider
Dziennikarze przyjrzeli się zmianom w zarządach spółek podległych Agencji Rozwoju Przemysłu. Jak wskazują, obecny prezes ARP Michał Dąbrowski jest znajomym byłego Ministra Aktywów Państwowych Borysa Budki, obecnie europosła KO.
Z ustaleń Business Insider wynika, że:
Business Insider nie rozstrzygał przy tym, czy ww. osoby mają kwalifikacje do zarządzania tymi podmiotami. Zapytał natomiast, czy na stanowiska przeprowadzone zostały konkursy.
Część odpowiedzi była zdawkowa. Spółki przekonywały, że procedury zostały dotrzymane. W przypadku Kopalni Soli Kłodawa i Dozamelu w konkursach na szefa miało brać udział po pięciu kandydatów, a na szefa Polregio – 10 osób. Spółka ARP Operator nie udzieliła odpowiedzi na pytanie o konkurs. Stwierdziła, że procedury konkursowej pilnuje rada nadzorcza.
Rzeczniczka ARP podkreśliła, że w zarządach nie zasiadają żadne osoby prowadzące aktywną działalność polityczną. A o polityczną przeszłość – o ile nie zostanie ujawniona – rekruterzy nie powinni dopytywać, by nie dyskryminować danego kandydata.
To kolejne doniesienia o obsadzaniu państwowych podmiotów osobami powiązanymi politycznie z rządzącą koalicją 15 października. Media pisały np. o partyjnym desancie na Totalizator Sportowy, gdzie trafić miało wiele osób związanych z PO, PSL i Lewicą. Ludzie PSL z kolei bez konkursu mieli dostać stanowiska w należącej do PKP spółce CS Natura Tour.
Informacje te rodzą pytania o przejrzystość działań nowej władzy. Z odpowiedzi na pytania Business Insidera wynika, że Ministerstwo Aktywów Państwowych chce tę przejrzystość zwiększać.
„Dla Ministra Aktywów Państwowych kluczowe jest, aby spółki w nadzorze MAP zatrudniały wyłącznie kompetentne osoby w ramach przejrzystych procesów. Ministerstwo Aktywów Państwowych pracuje obecnie m.in. nad opracowaniem Dobrych Praktyk dla Rad Nadzorczych, których celem jest poprawa ładu korporacyjnego, zwiększenie przejrzystości spółek oraz poszanowania praw akcjonariuszy mniejszościowych” — napisało biuro prasowe MAP.
Przypomnijmy: za rządów Prawa i Sprawiedliwości Agencję Rozwoju Przemysłu nadzorował bezpośrednio premier Mateusz Morawiecki. W OKO.press opisywaliśmy, jak ludzie Morawieckiego opanowali spółki podległe ARP.
We wrześniu 2024 roku nowy zarząd Agencji opublikował wyniki audytu dotyczącego jej funkcjonowania za PiS. Na podstawie ustaleń audytorów do prokuratury skierowano 14 zawiadomień o możliwości popełnienia przestępstwa przez stare władze ARP, przedstawicieli spółek zależnych ARP oraz ich kontrahentów. Dotyczą niegospodarności, oszustwa, fałszerstwa intelektualnego oraz przestępstw przeciwko wiarygodności dokumentów.
Zawiadujący pracami rządu minister Maciej Berek wypowiedział się w sprawie finansowania Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej. Od czasu sejmowej uchwały z marca 2024 roku TK jest ignorowany przez rządzącą koalicję
Minister Maciej Berek, przewodniczący Komitetu Stałego Rady Ministrów, był gościem Polsat News we wtorek 5 listopada 2024. Rozmowa toczyła się wokół projektu ustawy budżetowej, którą obecnie zajmuje się parlament. Sejmowe komisje będą w tym tygodniu analizować projektowane wydatki różnych instytucji publicznych, w tym Trybunału Konstytucyjnego.
Berek został zapytany o finansowanie TK, którego wyroków rząd nie publikuje od marca 2024 roku. To wtedy Sejm podjął uchwałę, w której stwierdza, że Trybunał utracił zdolność wykonywania swoich funkcji. Czy zatem rząd powinien odciąć pieniądze dysfunkcyjnej instytucji?
„Tak, ja uważam, że potrzebna jest jakaś konsekwencja” – stwierdził minister Berek.
„Jeżeli uważamy, że Trybunał, a to Sejm stwierdził, utracił zdolność wykonywania swoich funkcji, to Trybunał rozumiany jako ci, którzy zasiadają w składzie tego Trybunału, nie powinni być finansowani z budżetu państwa” – powiedział. Doprecyzował przy tym, że nie chodzi o „odcięcie tlenu” w rozumieniu niewypłacania pensji personelowi czy zaniechaniu utrzymywania budynku. A jedynie o skład sędziowski.
Minister Maciej Berek to ważna postać w rządzie Donalda Tuska, odpowiada w nim za koordynowanie prac legislacyjnych. Stąd jego zdanie dotyczące przyszłości TK Julii Przyłębskiej możemy czytać jako emanację stanowiska koalicji 15 października. Berek wyraził je jeszcze w sierpniu 2024 roku.
„Stanowisko rządu polega na wczytaniu się w uchwałę Sejmu, w której napisano, że Trybunał Konstytucyjny w obecnym składzie utracił zdolność wykonywania swoich ustrojowych zadań [...]. Gdyby jakikolwiek sąd w jakimkolwiek państwie demokratycznym działał tak, że przewodniczący manipuluje składami sędziowskimi, to ten sąd natychmiast zostałby zlikwidowany – a na jego miejsce utworzono by nowy” – mówił minister w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem z Kultury Liberalnej.
Uchwała, na którą powołuje się Berek, została przyjęta przez Sejm 6 marca 2024 roku. Stwierdzono w niej, że:
Od momentu przyjęcia uchwały rząd Donalda Tuska nie publikuje wyroków TK. Na sejmową uchwałę powołał się także Rzecznik Praw Obywatelskich Marcin Wiącek, wycofując swój udział z rozpraw w TK, w których biorą udział tzw. dublerzy. W ostatnich miesiącach rządowa koalicja przygotowała pakiet ustaw „ratunkowych” dla Trybunału. Ale na początku października prezydent Andrzej Duda odesłał je do samego TK w trybie kontroli prewencyjnej. Sytuacja wokół TK jest więc patowa.
W październiku 2024, kiedy ustawa budżetowa trafiła do Sejmu, Maciej Berek stwierdził, że finansowanie podmiotów, których legalność została podważona orzecznictwem międzynarodowych trybunałów, nie ma uzasadnienia. Rekomendacja rządu dla posłów i posłanek miała być następująca: „skorygować” budżety instytucji takich jak TK. 15 października sejmowa komisja sprawiedliwości i praw człowieka negatywnie zaopiniowała budżet w części dotyczącej m.in. TK.
Funkcjonariusze CBA weszli do oddziałów Lasów Państwowych, zabezpieczając dokumentację w sprawie billboardów, które w całej Polsce chciało stawiać poprzednie kierownictwo LP. „Straty Skarbu Państwa szacowane są prawie na 23 miliony złotych” – informuje CBA.
Do oddziałów Lasów Państwowych z całej Polski weszło blisko 50 funkcjonariuszy CBA. Zabezpieczyli dokumenty w ramach śledztwa dotyczącego nadużyć oraz działania na szkodę Lasów Państwowych. Chodzi o sprawę billboardów, które miały stanąć do końca 2023 roku na terenie całego kraju we wszystkich nadleśnictwach. Zakupiło je poprzednie kierownictwo Lasów Państwowych, związane z Solidarną Polską. Billboardy finalnie nie stanęły, zostało po nich dwa tysiące stelaży.
Ze wstępnych ustaleń wynika, że straty Skarbu Państwa szacowane są prawie na 23 miliony złotych.
Zabezpieczono dokumentację dowodową m.in. w siedzibie Dyrekcji Generalnej Państwowego Gospodarstwa Leśnego oraz Centrum Informacyjnym Lasów Państwowych w Warszawie, Ośrodku Kultury Leśnej w Gołuchowie, Ośrodku Techniki Leśnej w Jarocinie.
„Zabezpieczyli także sprzęt, na którym były wykonywane czynności związane z realizacją zadania” – dodaje cytowany przez „Wyborczą” (która w 2022 roku ujawniła całą sprawę) Adam Kozyra, dyrektor OKL w Gołuchowie. To jednostka, która była odpowiedzialna za realizację projektu billboardowego, kierowana wtedy przez Ewę Jedlikowską związaną z Suwerenną Polską.
Zespół prasowy CBA poinformował, że poprzednie kierownictwo LP naruszyło przepisy ustawy prawo zamówień publicznych. Sprawą zajmuje się poznańska prokuratura.
W kwietniu 2024 nowe kierownictwo LP złożyło dwa zawiadomienia do prokuratury. Jedno z nich dotyczyło właśnie dwóch tysięcy billboardów, które miały kosztować w sumie 65 milionów złotych.
Pieniądze pochodziły z funduszu leśnego, w którym partycypują wszystkie nadleśnictwa w Polsce. Zgodnie z decyzją byłego szefa LP Józefa Kubicy billboardy miały stanąć „w pobliżu parkingów leśnych, obiektów infrastruktury turystycznej, siedzib nadleśnictw i innych obiektów Lasów Państwowych” i promować „prowadzoną przez Państwowe Gospodarstwo Leśne Lasy Państwowe trwale zrównoważoną gospodarkę leśną, ochronę przyrody oraz ochronę dziedzictwa kulturowego”.
Akcję jednak przerwano, a te tablice, które stanęły w terenie, były puste. Poprzednia władza LP porzuciła projekt po medialnej krytyce i po wyborach 15 października.
„Na ten moment nie jesteśmy w stanie zidentyfikować całego biznesplanu tego przedsięwzięcia i jakichkolwiek śladów kalkulacji. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że kosztorysu po prostu nie ma” – mówił w kwietniu obecny dyrektor LP Witold Koss.